Julio Cortazar - Gra w klasy.pdf

(2479 KB) Pobierz
140530624 UNPDF
JULIO CORTÁZAR
G RA W KLASY
(T ŁUMACZYŁA : Z OFIA C HĄDZYŃSKA )
SCAN- DAL
TABLICA ORIENTACYJNA
Na swój sposób książka ta zawiera w sobie wiele książek, przede wszystkim zaś dwie
książki.
Pierwszą należy czytać normalnie, a kończy się ona na rozdziale 56, pod którym
znajdują się trzy ozdobne gwiazdki równoznaczne ze słowem „koniec”, w konsekwencji czego
czytelnik bez wyrzutów sumienia może zrezygnować z dalszego ciągu.
Drugą należy rozpocząć od rozdziału 73, czytając w dalszym ciągu według numerów,
które są zaznaczone pod każdym rozdziałem w nawiasach. W razie pomyłki lub też
zapomnienia wystarczy zajrzeć do następującej tabeli:
73 - 1 - 2 - 116 - 3 - 84 - 4 - 71-5-81 - 74 - 6 - 7 - 8 - 93 - 68 - 9 - 104 - 10 - 65 - 11 - 136
- 12 - 106 - 13 - 115 - 14 - 114 - 117 - 15 - 120 - 16 - 137 - 17 - 97 - 18 - 153 - 19 - 90 - 20 - 126
- 21 - 79 - 22 - 62 - 23 - 124 - 128 - 24 - 134 - 25 - 141 - 60 - 26 - 109 - 27 - 28 - 130 - 151 - 152
- 143 - 100 - 76 - 101 - 144 - 92 - 103 - 108 - 64 - 155 - 123 - 145 - 122 - 112 - 154 - 85 - 150 -
95 - 146 - 29 - 107 - 113 - 30 - 57 - 70 - 147 - 31 - 32 - 132 - 61 - 33 - 67 - 83 - 142 - 34 - 87 - 105
- 96 - 94 - 91 - 82 - 99 - 35 - 121 - 36 - 37 - 98 - 38 - 39 - 86 - 78 - 40 - 59 - 41 - 148 - 42 - 75 -
43 - 125 - 44 - 102 - 45 - 80 - 46 - 47 - 110 - 48 - 111 - 49 - 118 - 50 - 119 - 51 - 69 - 52 - 89 - 53
- 66 - 149 - 54 - 129 - 139 - 133 - 140 - 138 - 127 - 56 - 135 - 63 - 88 - 72 - 77 - 131 - 58 - 131
Dla ułatwienia, u góry każdej strony figuruje numer odpowiadający danemu
rozdziałowi.
Z TAMTEJ STRONY
Rien ne vous tue un homme comme d'être obligé de représenter un pays.
JACQUES VACHÉ - list do André Bretona
(Zabija się człowieka każąc mu reprezentować kraj).
 
1
Czy udałoby mi się spotkać Magę?
Tyle razy, gdy szedłem przez rue de Seine, wystarczało mi pochylić się nad łukiem
wychodzącym na Quai Conti, aby - zaledwie szarooliwkowe światło, które unosi się nad rzeką,
pozwoliło mi odróżnić jakieś formy - jej szczupła sylwetka od razu rysowała się na Pont des
Arts, czasem przechodząca z jednej strony na drugą, czasem oparta o żelazną barierę,
pochylona nad wodą. I wydawało się tak naturalne przejść na drugą stronę ulicy, wejść na
stopnie mostu, na jego smukły kontur, zbliżyć się do Magi uśmiechającej się bez zdziwienia,
przekonanej, tak jak i ja, że przypadkowe spotkanie jest czymś najmniej przypadkowym w
naszym życiu i że tylko wyznaczają sobie rendez-vous, ci którzy pisują do siebie na
liniowanym papierze, a pastę do zębów wyciskają od samego końca tubki.
Ale teraz nie byłoby jej na moście. Jej delikatna twarz o przezroczystej cerze
pochylałaby się ku starym portalom w dzielnicy Marais, może gawędziłaby ze sprzedawczynią
frytek lub pogryzała parówki na Boulevard Sebastopol. Zresztą doszedłem aż do mostu, ale
Magi nie było. Teraz nie znajdowała się na mojej drodze, a jakkolwiek znaliśmy nasze adresy
paryskich pseudostudentów, każdą pocztówkę uchylającą okienko Bracque'a, Ghirlandaia,
Maxa Ernsta pośród tanich gipsowych ozdób i krzykliwych tapet, nie szukaliśmy się w naszych
mieszkaniach. Woleliśmy spotykać się na mieście, na tarasie kawiarni, w klubie filmowym lub
też wspólnie pochylać się nad kotem na byle podwórzu Quartier Latin. Chodziliśmy nie
szukając się, ale wiedząc, że chodzimy po to, żeby się znaleźć.
Och, Maga, w każdej kobiecie, która była do ciebie podobna, niby ogłuszająca cisza
wzbierało jakieś wyostrzone krystaliczne oczekiwanie, klęsnące pośród smutku, jak mokry
parasol, który się składa. Tak, właśnie jak parasol, Maga.
Może przypomniałabyś sobie ten, który przeznaczyliśmy na straty na wzniesieniu parku
Montsouris, w lodowate marcowe popołudnie... Wyrzuciliśmy go tam, bo znalazłaś go, już
trochę nadłamany, na Place de la Concorde i używałaś bardzo często, przeważnie pakując w
żebra pasażerom metra czy autobusu, gdy roztargniona myślałaś o malowanych ptaszkach lub o
rysunku, który muchy pozostawiają na suficie.
Tego popołudnia spadł drobny deszcz i pełna dumy chciałaś otworzyć twój parasol,
kiedy wchodziliśmy do parku, a zamiast tego w ręku wybuchła ci katastrofa zimnych błyskawic
i czarnych chmur, strzępów poszarpanego materiału i migotania wywichniętych drutów, i
śmialiśmy się zmoknięci, przekonani, że parasol znaleziony na placu powinien godnie umrzeć
w parku, nie zaś włączać się w nieszlachetny cykl koszów do śmieci i rynsztoków; więc
140530624.001.png
zwinąłem go jak mogłem najlepiej i zanieśliśmy go w wysoko położoną część ogrodu, obok
mostku, przez który przejeżdża pociąg, i stamtąd cisnąłem go z całej siły w dół, w głąb parowu,
w mokrą murawę, ty zaś wydałaś okrzyk, w którym zabrzmiało coś niby przekleństwo Walkirii.
Zatonął w głębi trawy jak statek, uległy zielonej wodzie, wodzie zielonej i burzliwej, à la mer
qui est plus félonesse en été qu'en hiver 1 , w perfidnej fali, Maga, zgodnie z wyszczególnieniami,
którym oddaliśmy się przez dłuższą chwilę zakochani w Joinville i w parku, sami spleceni jak
zmoknięte drzewa albo jak para aktorów z drugorzędnego węgierskiego filmu. A on pozostał
nieruchomy wokół zieleni, niewielki i czarny niby zdeptany owad. I nie poruszył się, żadna z
jego sprężyn nie powróciła do poprzedniej pozycji. Koniec. Skończone. I och, Maga, nie
byliśmy zadowoleni...
Czego szukałem na Pont des Arts? Mam wrażenie, że tego grudniowego czwartku
miałem zamiar iść na prawy brzeg, żeby napić się wina w kafejce na rue des Lombards, gdzie
madame Leonie oglądała mi wnętrze dłoni, zwiastując podróże i niespodzianki. Nigdy cię tam
nie zabrałem, aby madame Leonie obejrzała twoją rękę, może bałem się, że odczyta w niej
jakąś prawdę o mnie, bo zawsze byłaś straszliwym zwierciadłem, monstrualnym, wszystko
przekazującym przyrządem. I to, co nazywaliśmy kochaniem się, znaczyło może, że stałem
przed tobą z żółtym kwiatem w ręce, ty zaś przytrzymywałaś dwie zielone świece, a wiatr wiał
nam w twarze deszcz wyrzeczeń, pożegnań i biletów metra. Wobec czego nigdy cię nie
zabrałem, ażeby madame Leonie, Maga... I wiem, bo mi to powiedziałaś, że nie lubiłaś, gdy
widziałem, jak wchodzisz do małej księgarenki przy rue de Verneuil, gdzie pochylony
staruszek wypełnia tysiące fiszek do kartoteki i wie wszystko, co można wiedzieć o
historiografii. Chodziłaś tam bawić się z kotem, a stary pozwalał ci i o nic nie pytał,
zadowolony, że od czasu do czasu podasz mu jakąś książkę z wyższej półki. A ty grzałaś się
przy jego piecyku o długiej, czarnej rurze i nie chciałaś, żebym wiedział, że chodzisz tam, aby
usiąść koło pieca.
Tylko że trzeba było to wszystko powiedzieć we właściwym momencie; ale niełatwo
jest oznaczyć właściwy moment dla jakiejś rzeczy i nawet teraz, gdy oparty łokciami o most,
patrzę na przepływającą barkę koloru wina, piękną niby lśniący czystością karaluch, na kobietę
w białym fartuchu, która na dziobie wiesza bieliznę, na zielono pomalowane okna z
firaneczkami à la Jaś i Małgosia, nawet teraz, Maga, pytam samego siebie, czy całe to krążenie
1 A la mer qui est plus félonesse... (franc.) - w morzu zdradliwszym latem aniżeli zimą. (Jean Joinville (1224 1319), Historia
świętego Ludwika).
[Przypisy obejmują objaśnienia ważniejszych zwrotów w językach obcych i bardzo nielicznych słów pojedynczych,
trudniejszych do przetłumaczeń (np. słów arabskich) oraz objaśnienia ważniejszych cytatów z podaniem ich źródeł. Nie
objaśniono słów piosenek, jeżeli nie odgrywają one w tekście książek istotniejszej roli (np. piosenek jazzowych) ani też tytułów
w językach obcych. Red .].
140530624.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin