ROZDZIAŁ 2 WYPRAWA.doc

(41 KB) Pobierz

ROZDZIAŁ 2. WYPRAWA

ycie to ostry miecz,

na którym Bóg napisał:

Walcz, Kochaj, Cierp"

Do głowy przyszło mi tylko najgorsze. Czyżby ten wypadek miał z nimi coś wspólnego?

-No wyduś pan do w końcu z siebie!!!- zaczęłam krzyczeć- Czy chce pan powiedzieć, że oni nie żyją?!- powiedziałam spokojniej. W końcu się odezwał.

-Niestety. Zginęli w dzisiejszym wypadku- odezwał sie policjant podając mi dokumenty rodziców i oboje odwrócili się, by wrócić do radiowozu.

Zamknęłam drzwi. Nie, nie, nie... To nie może być prawda. To tylko koszmar. Przeklęty koszmar, który zaraz się skończy. Obudzę się, a rodzice wejdą do domu. Cholera! Niech mnie ktoś obudzi- zaczęłam wrzeszczeć sama do siebie, z myślą, że ktoś mnie usłyszy. Niestety. Nie śniłam. Przeszywający ból serca tylko mi o tym przypomniał. Stałam jak zahipnotyzowana i patrzyłam w dal...

Następnego dnia obudziłam się z wielką nadzieją, że to był tylko sen, ale znów ból przypomniał mi o tym, że już nie śpię, że to nie jest koszmar. Wygrzebałam się powolnie z łóżka, pościeliłam je i poszłam wziąć prysznic. Gorąca woda dała mi lekkie ukojenie, ale dalej byłam świadoma, że już nigdy nie zobaczę rodziców. Że już nigdy nie będę miała rodzeństwa, bo wraz z nimi, umarło dziecko, które moja mama nosiła w sobie przez 5 tygodni. Wyszłam, wytarłam się ręcznikiem i wysuszyłam włosy. Ubrałam białą bluzkę z długim rękawem i niebieskie jeansy. Wyszłam z łazienki, i miałam zamiar iść do kuchni, by choć trochę coś zjeść, ale moje nogi pokierowały mnie gdzie indziej. Znalazłam się w pokoju, w którym stało wielkie lustro mamy. Przejrzałam się w nim, ale zaraz skierowałam wzrok na ramkę, w której było zdjęcie mamy i cioci Renee. Na samo wspomnienie mamy, łzy napłynęły mi do oczu. Spojrzałam w ich oczy. Były takiego samego koloru jak moje. Moja mama miała jaśniejsze blond włosy, niż ciocia. Były proste. Kolor włosów miałam po mamie, ale loczki to chyba po tacie. Tak samo jak charakter. Był uparty, tak samo jak ja, a im bardziej ja byłam uparta, on chciał być lepszy. Mama była wyższa od taty, dlatego wzrost, chyba też miałam po nim. Nie chciałam więcej przywoływać wspomnień, więc położyłam ramkę na swojej nierozpakowanej torbie podróżnej. Gdy ją kładłam, zza zdjęcia wyleciała mała niebieska karteczka, na której znajdował się adres mojej cioci. Postanowiłam pojechać tam, gdzie miałam zaplanowane. Tyle, że tym razem sama, bez rodziców, których strasznie mi brakowało. Chciałam w końcu poznać swoją rodzinę. Chciałam pojechać w tej samej chwili, gdy to postanowiłam, ale przypomniało mi się, że muszę jeszcze pozałatwiać sprawy związane z pogrzebem. Postanowiłam powiadomić też ciocię Renee, ale nigdzie nie znalazłam jej numeru telefonu, więc sobie odpuściłam. Opowiem im wszystko, gdy przyjadę. Zabrałam się za wydzwanianie po kwiaciarniach by pozamawiać kwiaty na ceremonię. Na szczęście w tych trudnych chwilach nie byłam sama. Pomagała mi sąsiadka- Sally. Była ona także dobrą znajomą mamy. Sally miała niecałe 30 lat, krótkie, kręcone czarne włosy i brązowe oczy. Tylko ktoś głupi mógłby jej nie polubić. Dzięki Sally pogrzeb odbył sie po dwóch dniach(w końcu miała ojca- grabarza). Byłam jej bardzo wdzięczna za to, co dla mnie zrobiła. W dniu pogrzebu podeszła do mnie, przytuliła i wsunęła mi do ręki białą kopertę, na której znajdowało się moje imię i nazwisko. Otworzyłam ją i od razu zauważyłam słowo "TESTAMENT". Z niego wynikło, że rodzice zapisali na mnie cały swój majątek; dom, który do tanich nie należał i wszystkie swoje oszczędności. Gdyby to tak wszystko zebrać, to nawet spora sumka by się zebrała. Musiałam jeszcze uregulować płatności i zostało mi wystarczająco tyle, co na bilet na samolot i w razie czego, by wrócić do Nowego Yorku. No i trochę na życie, na jedzenie itp. Sally zaproponowała mi, że mogłabym u niej zamieszkać, gdy wrócę z Forks. Podziękowałam i dałam jej klucze do domu razem z aktem własności. Miała go sprzedać. Nie miała wyboru. Zgodziła się. Zawsze miałam jakiś dar do przekonywania ludzi. Tego samego wieczoru byłam już w samolocie, a nazajutrz miałam znaleźć się w Port Angeles. Usiadłam w samolocie, włączyłam mp3 i zaczęłam słuchać muzyki, od czasu do czasu spoglądając przez okno na widoki. Zasnęłam. Obudziłam się, gdy usłyszałam komunikat, by zapiąć pasy, bo zaraz będziemy lądować. Zapięłam pasy i zamknęłam oczy. Nigdy nie lubiłam lądować. Odkąd pamiętam, zawsze miałam wrażenie, że spadam w ogromną czarną przepaść, że się rozbijemy, że nigdy nie poznam swojej prawdziwej miłości, że nie będzie już dla mnie ratunku. Tak właśnie się czułam, gdy dowiedziałam się o śmierci rodziców i "jego"- dziecka, które nie było w pełni świadome co się stało. Samolot wylądował. Uff... Byłam bezpieczna. Bezpiecznie już stałam na ziemi, czekając na swój bagaż. Gdy wreszcie sie pojawiły, poszłam na postój taksówek. Wsiadłam do pierwszej lepszej.

-Dokąd jedziemy?- usłyszałam głos blond taksówkarza.

Pokazałam mu kartkę z adresem cioci i ruszyliśmy. Musiałam zasnąć, bo poczułam lekkie szturchnięcie i miły głos.

-Już jesteśmy na miejscu.

Ocknęłam się, zapłaciłam, podziękowałam i wysiadłam. Chłopak się uśmiechnął i wyszedł razem ze mną, by wyjąć moją torbę z bagażnika. Gdy otwierał bagażnik, cały czas sie na mnie patrzał. Wiem, że każdy chłopak zawsze zwracał na mnie uwagę, że się im podobałam, ale każdy nie był w moim typie. Ten też. Gdy wyjął torbę, uśmiechnął się jeszcze bardziej.

-Proszę- powiedział podając mi ją, dotykając przy tym mojej ręki.

Zmieszałam się trochę.

-Eee... Dzięki- wybełkotałam i poszłam w stronę domu. Stanęłam przed drzwiami. Wyciągnęłam rękę, by nacisnąć dzwonek, ale nagle zatrzymałam rękę na dzwonku, nie naciskając go. A co jeśli mi nie uwierzą? A jeśli nawet, to i tak nie pozwolą mi zostać? Nie chciałam wracać do tego hałaśliwego Nowego Yorku. Zaczęłam histeryzować. Tyle różnych myśli błąkało mi się po głowie. Nie odpowiedziałam sobie na nie, tylko nacisnęłam na dzwonek.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin