Seierstad Asne - Księgarz z Kabulu.pdf

(1125 KB) Pobierz
Asne Seierstad
(ur. 1970), norweska dziennikarka
i pisarka. Studiowała język rosyjski
i filozofię na Uniwersytecie w Oslo.
Była korespondentką norweskiej prasy
w Rosji, Chinach, Kosowie i Afganistanie,
relacjonowała też działania wojenne
w Iraku. Książka Księgarz z Kabulu,
przełożona dotychczas na ponad
dwadzieścia języków, była największym
bestsellerem z gatunku literatury faktu
w historii norweskiego rynku
wydawniczego i szybko osiągnęła
ogromny sukces międzynarodowy,
rozchodząc się w ponaddwumilionowym
nakładzie.
Późną jesienią 2001 roku,
tuż po upadku reżimu talibów,
do Afganistanu dotarły setki
dziennikarzy, wśród nich
Asne Seierstad. W zrujnowanym
Kabulu autorka zaprzyjaźniła się
z Sułtanem Chanem, księgarzem
i erudytą, który przez lata, mimo szykan
ze strony władz, stał na straży
literackiego i kulturalnego dziedzictwa
swego kraju. Przyjęła zaproszenie
i zamieszkała z jego liczną rodziną,
lecz wtedy poznała jego drugą twarz:
otoczony książkami czarujący
światowiec we własnym domu
był panem życia i śmierci najbliższych.
Codzienne obserwacje i wysłuchane
w domu Chana historie członków
rodziny łączą się we wstrząsającą,
a zarazem po reportersku wyważoną
opowieść o tragicznie
doświadczanym narodzie.
Jedna z najbardziej interesujących
i oryginalnych książek o Afganistanie.
Saga rodzinna, katalog narodzin
i ślubów, opowieść, w której
wszechwiedzący narrator zagląda
w myśli bohaterów, ale powstrzymuje się
od komentarzy. Seierstad
ogranicza się do opisywania tego,
co widzi, a każdy szczegół
jest całkowicie przekonujący.
"The Spectator"
Asne Seierstad
Księgarz z Kabulu
przełożyła Anna Marciniakówna
Przekład ukazał się z pomocą finansową NORLA Non-fiction
This translation has been published with
the financial support of NORLA Non-fiction
Tytuł oryginału: Bokhandleren i Kabul. Et familiedrama
Copyright (c) by Asne Seierstad, 2002
Published by agreement with Leonhardt & Hoier Literary Agency aps,
Kobenhavn.
Copyright (c) for the Polish edition by Wydawnictwo W.A.B., 2005
Copyright (c) for the Polish translation by Wydawnictwo W.A.B., 2005
Wydanie I
Warszawa 2005
Redakcja: Magdalena Petryńska
Konsultacja: dr hab. Jolanta Sierakowska-Dyndo, prof. UW
Korekta: Maria Przysiecka, Elżbieta Jaroszuk
Redakcja techniczna: Urszula Ziętek
Projekt graficzny serii: mamastudio
Fotografia wykorzystana na I stronie okładki: (c) EPA/FORUM
Fotografia autorki: (c) Cecilie Owren
Wydawnictwo W.A.B.
02-502 Warszawa, Łowicka 31
Tel/fax (22) 646 01 74, 646 01 75, 646 05 10, 646 05 11
wab@wab.com.pl
www.wab.com.pl
Skład i łamanie: Komputerowe Usługi Poligraficzne
Piaseczno, Żółkiewskiego 7
Druk i oprawa: Drukarnia Wydawnicza
im. W.L. Anczyca S.A., Kraków
ISBN 83-7414-073-9
spis rozdziałów
Przedmowa
Zaloty
Książki na stosie
Zbrodnia i kara
Samobójstwa i pieśni
Podróż w interesach
Czy chcesz, żebym był smutny?
Nie ma wstępu do nieba
Płynące, falujące, furkoczące
Wesele trzeciej klasy
Matriarchat
Pokusy
Wezwanie od Alego
Zapach kurzu
Próba
Czy Bóg może umrzeć
Smutny kąt
Stolarz
Moja matka, Osama
Zmiażdżone serce
Epilog
Moim rodzicom
przedmowa
Sułtan Chan był pierwszym człowiekiem, którego spotka-
łam w Kabulu, kiedy przybyłam tam w listopadzie 2001 ro-
ku. Przedtem spędziłam sześć tygodni z oddziałami Sojuszu
Północnego - na pustyni przy granicy z Tadżykistanem, w gó-
rach Hindukuszu, w dolinie Pandższiru i na stepach na północ
od Kabulu. Towarzyszyłam im w ofensywie przeciw talibom,
sypiałam na kamiennej podłodze, w ziemiankach, na linii fron-
tu. Podróżowałam ciężarówkami, pojazdami wojskowymi,
konno i piechotą.
Kiedy reżim talibów upadł, podążyłam z Sojuszem Pół-
nocnym do Kabulu. Tam w pewnej księgarni spotkałam ele-
ganckiego siwowłosego mężczyznę. Po tygodniach spędzo-
nych wśród gruzów i w kurzu, gdzie rozmowy dotyczyły wy-
łącznie taktyki wojennej i sukcesów na frontach, możliwość
przeglądania książek, rozmowy o literaturze i historii wyda-
ła mi się czymś niezwykle odświeżającym. Półki w księgar-
ni Sułtana Chana uginały się pod dziełami w różnych języ-
kach - zbiorami poezji i afgańskich legend, rozprawami his-
torycznymi i powieściami. Był utalentowanym kupcem; kiedy
wychodziłam ze sklepu po pierwszej wizycie, niosłam siedem
tomów. Zaczęłam często tu zaglądać w wolnych chwilach, by
popatrzeć na książki i przy okazji porozmawiać z interesującym człowiekiem,
księgarzem i afgańskim patriotą, którego
własny kraj tylekroć zawiódł.
- Najpierw moje książki palili komuniści - mówił - po-
tem plądrowali księgarnię mudżahedini, później znowu
podpalili ją talibowie.
Godzinami słuchałam opowieści o zmaganiach Chana
z kolejnymi reżimami i ich cenzurą oraz o jego prywatnej
wojnie - o tym, jak ukrywał książki przed policją, wypoży-
czając je ludziom na zewnątrz, i jak wreszcie poszedł za to
do więzienia. Człowiek ten usiłował ocalić sztukę i literaturę
swego kraju, podczas gdy jego kolejni władcy dokładali sta-
rań, by je zniszczyć. Zdałam sobie sprawę, że mam przed so-
bą żywy fragment historii kultury Afganistanu, chodzącą
książkę historyczną.
Pewnego dnia zaprosił mnie do swego domu na kolację.
Cała rodzina - jedna z jego żon, synowie, siostry, brat, mat-
ka, kilku kuzynów - zasiadła na podłodze do wspaniałej
uczty.
Sułtan opowiadał różne historie, synowie śmiali się
i dowcipkowali. Panował nastrój swobody, całkowite prze-
ciwieństwo atmosfery prostych żołnierskich posiłków
w górach, z komendantami. Szybko jednak zauważyłam,
że kobiety mówią niewiele. Śliczna młodziutka żona Sułta-
na siedziała bez słowa przy drzwiach, obejmując dziecko,
w ogóle się nie odzywała. Pierwszej żony tego wieczora nie
było. Pozostałe kobiety odpowiadały na pytania, na pochwa-
ły dotyczące jedzenia, same jednak nigdy nie zaczynały roz-
mowy.
Kiedy stamtąd wyszłam, powiedziałam sobie: Oto Afga-
nistan. Ciekawie byłoby napisać książkę o tej rodzinie.
Dzień później odwiedziłam Sułtana w księgarni i przed-
stawiłam mu swój pomysł. , , ,, , ,
- Bardzo dziękuję - odparł krótko.
- Ale to oznacza, że musiałabym z wami na jakiś czas
zamieszkać.
- Zapraszamy.
- Musiałabym żyć tak jak wy, wciąż z wami być. Z tobą,
twoimi żonami, siostrami, synami.
- Zapraszamy - powtórzył.
Pewnego mglistego lutowego dnia wprowadziłam się do
domu rodziny Sułtana Chana. Przyniosłam tylko komputer,
notatniki, długopisy, telefon komórkowy i to, co miałam na
sobie. Reszta przepadła po drodze, gdzieś w Uzbekistanie.
Przyjęto mnie z otwartymi ramionami, a ja bardzo szybko
poczułam się znakomicie w afgańskich ubraniach, które mi
pożyczono.
Dostałam posłanie na podłodze obok maty Lejli, której
zadaniem było dbać o moje dobre samopoczucie.
- Ty jesteś moje dziecko - oznajmiła dziewiętnastolatka
pierwszego wieczora. - Będę się tobą opiekować - zapew-
niała, podrywając się z miejsca przy każdym moim ruchu.
Sułtan nakazał rodzinie, by dostarczano mi wszystkiego,
czego sobie życzę. Dopiero później dowiedziałam się, że
zagroził karą każdemu, kto nie będzie tego polecenia res-
pektował.
Przez cały dzień podawano mi herbatę i jedzenie. Powoli
byłam wprowadzana w życie rodziny. Ale jej członkowie
opowiadali mi o różnych sprawach, kiedy sami tego chcieli,
nie wtedy, kiedy ja ich pytałam. Nie zawsze mieli ochotę na
rozmowy w chwilach, gdy trzymałam w ręce notatnik; woleli
zwierzać się podczas wypraw na bazar, w autobusie lub
późnym wieczorem, kiedy układałyśmy się na matach. 9Większość odpowiedzi padała
spontanicznie - i często były
to odpowiedzi na pytania, których nie zdążyłam zadać lub
na które nie starczało mi wyobraźni.
Temu, co usłyszałam, nadałam formę literacką, ale opisa-
ne tu historie są prawdziwe, uczestniczyłam w nich osobiś-
cie albo znam je z opowieści osób, które brały w nich udział.
Także kiedy piszę, co ludzie myślą lub czują, punktem wyj-
ścia są dla mnie ich relacje o tym, co odczuwali i myśleli
w danej sytuacji. Czytelnicy często mnie pytają: "Skąd pani
wie, co działo się w głowach rozmaitych członków rodziny?"
Oczywiście, nie jestem wszechwiedząca - monologi we-
wnętrzne i opisy uczuć są w całości oparte na zasłyszanych
historiach.
Nigdy nie udało mi się opanować dari, odmiany języka
perskiego używanej w domu Chana, lecz okazało się, że kil-
ka mieszkających tam osób włada angielskim. Rzecz nie-
zwykła? Owszem, ale też moja kabulska opowieść dotyczy
nader niezwykłej afgańskiej rodziny. W końcu księgarz to
ktoś rzadko spotykany w kraju, gdzie trzy czwarte ludności
nie umie czytać ani pisać.
Angielszczyzna Sułtana była barwna i rozwlekła; przy-
swoił ją sobie dzięki pewnemu dyplomacie, któremu udzielał
lekcji języka dari. Jego młodsza siostra Lejla mówiła świetnie
po angielsku, gdyż chodziła do szkoły na uchodźstwie w Pa-
kistanie, potem zaś ukończyła afgańskie kursy wieczorowe.
Najstarszy syn, Mansur, po kilku latach nauki w Pakistanie
również władał płynną angielszczyzną. Opowiadał mi o swo-
ich lękach, miłościach oraz kłótniach z Bogiem, mówił, że
chce się poddać procesowi duchowego oczyszczenia, zgodził się także, bym jako
niewidzialna czwarta towarzyszka
poszła z nim na pielgrzymkę do Mazar. Zabierano mnie
w podróże w interesach do Peszawaru i Lahore, brałam
udział w pościgu za Al-Kaidą, chodziłam na bazar i do łaźni,
uczestniczyłam w weselu i przygotowaniach do niego, byłam
w szkole, w Ministerstwie Edukacji, na posterunku policji
i w więzieniu. Nie brałam jednak udziału w dramatycznych
przeżyciach Dżamili ani w eskapadach Rahimullaha. Opo-
wieść o tym, jak Sułtan oświadczył się Sonji, usłyszałam od
uczestników i świadków tego zdarzenia: od Sonji, Sułtana,
jego matki, sióstr, synów oraz Szarify.
Sułtan nie zgodził się, by w jego domu zamieszkał ktoś
spoza rodziny, więc funkcję moich tłumaczy pełnili Mansur,
Lejla i on sam. Rzecz jasna, dawało im to duży wpływ na
kształt historii rodzinnej, jednak starannie porównywałam
różne wersje zdarzeń i zadawałam te same pytania wszyst-
kim trojgu, z których każde stanowiło przykład typowych dla
tej rodziny kontrastów.
Cała rodzina została poinformowana, że mieszkam
u nich po to, by napisać książkę. Dlatego jeśli woleli, żebym
o czymś nie pisała, mówili mi o tym. Mimo to postanowiłam
nie ujawniać tożsamości swoich bohaterów - członkowie ro-
dziny Sułtana Chana i wszystkie inne osoby, o których wspo-
minam, ukryte są pod zmienionymi imionami. Nikt mnie o to
nie prosił, sama uznałam, że tak powinnam postąpić.
Moje dni wyglądały tak samo jak dni rodziny. O brzasku
budziły mnie krzyki dzieci i polecenia wydawane przez męż-
czyzn. Potem stałam w kolejce do łazienki lub korzystałam
z niej, kiedy inni już skończyli się myć. Jeśli miałam szczęś-
cie, to wystarczało dla mnie ciepłej wody, ale szybko się nau-
czyłam, że ochlapanie twarzy zimną wodą też działa orzeźwiająco. Resztę dnia
spędzałam w domu z kobietami, odwie-
dzałam z nimi krewnych i chodziłam na bazar albo szłam
z Sułtanem i jego synami do sklepu lub na miasto w intere-
sach, czasem też towarzyszyłam im, gdy wyjeżdżali. Wieczo-
rem jadłam z rodziną obiad, a potem popijałam zieloną her-
batę do czasu, gdy trzeba było iść spać.
Byłam gościem, ale wkrótce poczułam się jak w domu.
Przyjmowano mnie naprawdę fantastycznie, rodzina była
otwarta i szczodra. Przeżyliśmy razem mnóstwo cudownych
chwil, muszę jednak przyznać, że rzadko kiedy bywałam na
kogoś taka wściekła jak w domu Sułtana Chana i nigdy nie
kłóciłam się tak często jak tutaj. Nigdy też nie nachodziła
mnie tak silna ochota, by kogoś uderzyć.
Prowokowało mnie zawsze to samo: sposób, w jaki męż-
czyźni traktowali kobiety. Męska wyższość i przewaga jest
wpisana w ich stosunek do świata i rzadko ją kwestionują.
Sądzę, że mnie uważano za istotę bezpłciową. Jako kobiecie
Zachodu wolno mi było przebywać zarówno z kobietami, jak
i z mężczyznami. Gdybym była mężczyzną, nie mogłabym
tak blisko przyjaźnić się z kobietami, bo ludzie natychmiast
zaczęliby plotkować. Jednocześnie moja płeć nie stanowiła
żadnej przeszkody w obcowaniu ze światem mężczyzn. Kie-
dy na przyjęciach towarzystwo się rozdzielało, kobiety szły
do siebie, mężczyźni do siebie, ja jedna mogłam swobodnie
krążyć między pokojami.
Nie musiałam przestrzegać surowych zasad obowiązują-
cych afgańskie kobiety, jeśli chodzi o strój, mogłam też cho-
dzić, gdzie chciałam. Mimo to często wkładałam burkę po
prostu po to, żeby mieć spokój. Kobieta z Zachodu na uli-
cach Kabulu budzi mnóstwo niepożądanego zainteresowa-
nia. Okryta burką mogłam się rozglądać do woli i nikt się na
mnie nie gapił, a podczas wspólnych wypraw obserwowałam
członków rodziny, nie zwracając na siebie uwagi. Anoni-
mowość była moim sprzymierzeńcem, jedyną możliwością
ucieczki, w Kabulu bowiem prawie nie ma miejsc, w których
człowiek mógłby być sam.
Używałam burki również po to, by się przekonać, jak to
jest być afgańską kobietą. Jak to jest, kiedy trzeba się tłoczyć
w autobusie na trzech przeznaczonych dla kobiet tylnych
ławkach, choć reszta pojazdu jest prawie pusta. Jak to jest,
kiedy musisz się kulić w bagażniku taksówki, ponieważ tylne
siedzenie zajmuje mężczyzna. Jak to jest, kiedy na ulicy
oglądają się za tobą, wysoką, atrakcyjną burką, i kiedy sły-
szysz pierwszy skierowany do burki komplement.
Jakże z czasem znienawidziłam ten strój! Jakże on uciska
czoło, jaki powoduje ból głowy! Jak trudno coś dostrzec
przez kratkę z nici! Jakże burka ogranicza kobietę, jak mało
przepuszcza powietrza, jak szybko ciało zaczyna się w niej
pocić, jak trzeba nieustannie patrzeć, gdzie się stąpa, bo nie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin