Lwowskie baśnie i legendy - Zdzisław Nowak.txt

(190 KB) Pobierz
ZDZIS�AW NOWAK
Wustaowal JERZY

B
Redagowa�a MAGDALENA KWIATKOWSKA
LWOWSKIE BA�NIE I LEGENDY
Jak kr�l Sobieski
J�zka batiara
polubi�
PANDA
oficyna
PANDA
Tekst � by Zdzis�aw Nowak Illustrations � by Jerzy Flisak
Warszawa 1993 Wydanie pierwsze
Sk�ad i �amanie: ROZALIN, Warszawa Druk: KONTRA, Warszawa
-----------ISBN 83-85-465-34-0----------
JAK
CZARTOWSKA SKA�A POD LWOWEM WYROS�A
upcy ruscy w�druj�cy wozami z kniazio-wego Kijowa do ksi���cego Przemy�la i Krakowa dobrze wiedzieli, co ich czeka w polskich borach nad Pe�twi�. Diab�y! I to nie dwa czy trzy rogate biesy, lecz ca�e czarcie plemi� zamieszkuj�ce tamtejsze jaskinie i mroczne groty.
Z�o�liwe diabelskie figle i podst�pne czarcie pu�apki sprawia�y, �e kupcy � cz�sto zaledwie z po�ow� woz�w i towaru - docierali do grod�w Mieszka I, przez calu�k� drog� z�orzecz�c wniebog�osy na los niesprawiedliwy.
Niezliczone skargi podr�nych spowodowa�y, i� dobry Pan B�g straci� wreszcie cierpliwo�� i zes�a� nad dolin� Pe�twi s�ug� swego, anio�a o wy�mienitym wzroku, aby bez chwili zw�oki donosi� zwierzchno�ci niebia�skiej o wszelkich podejrzanych zamiarach tamtej szy� bies�w.
Tak si� te� i sta�o. Odk�d s�uga Bo�y zawis� na skrzyd�ach ponad diabelskim gniazdem i z wysoka �ledzi� poczynania czart�w, los kupc�w w�druj�cych z Kijowa na zach�d odmieni� si� ca�kowicie. Za to los diab��w uleg� pogorszeniu. Znacznemu. Ani jednego z�o�liwego kroku, ani jednej pu�apki, ani jednego psiego figla nie mog�y uczyni� bez wiedzy anielskiej. Nie dziwota, �e na skrzydlatego stwora ze z�otym k�kiem nad g�ow� pomstowa�o teraz ca�e plemi�. A ju� chyba najbardziej Pe�twiak, siwobrody naczelnik czarciego rodu, maj�cy zreszt� pretensje nie tylko do Anio�a Str�a, lecz tak�e i do swoich rogatych poddanych.
� Wstyd mi za was, pasibrzuchy ogoniaste! Dobrze widz�, co si� tutaj dzieje! Zbytek sad�a nie pozwala wam oderwa� si� od ziemi, nie pozwala skoczy� w g�r� nawet na te marne kilka czy kilkana�cie �okci! Jak�e wi�c chcecie pochwyci� tamt� chud� lataj�c� mysz czy te� skrzydlatego szczurka? � wrzeszcza� kulawy staruch, z przeogromnej z�o�ci malinowy na pysku od kurzajki na czubku brody a� po same rogi. � Wstyd mi za was, powtarzam. Tfu, tfu! Na ogon Lucypera przysi�gam, �em w �ywocie jeszcze nie spotka� podobnje nieruchawych purchawek z o�owianymi zadkami. Co m�wi�, nie purchawek, ale wieprzk�w poros�ych s�onin� na pi�� palc�w. Albo i na dziesi��. Nawet najdurniejszy z Lucyperowych pacho�k�w wie, �e z ciamajd�w i glindo��w po�ytku na ziemi nie wi�cej ni�li ze zdech�ego komara! Co wi�c mam z wami zrobi�, czarcie ogony? Odes�a� do piek�a?
Diabl�ta poganiane przez seniora biesowego rodu znad Pe�twi stara�y si�, jak tylko mog�y najlepiej. Podskakiwa�y
-a
.ak,
i
energicznie i w miejscu, i z rozp�du. Co odwa�niejsze wdrapywa�y si� nawet na najwy�sze sosny, sk�d wymachiwa�y gro�nie pogrzebaczami i �sio, sio!" wo�a�y przez d�ugie godziny. Co silniejsze wid�ami i toporami ciska�y z rozmachem do g�ry, lecz wszystko to czyni�y nadaremnie. Skrzydlatego stworka nijak dosi�gn�� nie zdo�a�y.
Tymczasem s�uga Bo�y macha� pracowicie skrzyd�ami utrzymuj�c si� stale na tej samej wysoko�ci, przy tym bez ustanku �wi�ty j�zyk czartom pokazywa� i figliki stroi� na perkatym nosie.
- Hi, hi, hi! Mamu�ciu niebieska, popatrz na te oci�a�e nieporadne potwory i ich �michu warte wysi�ki! � chichota�,  co  i  raz zr�cznie  uchylaj�c  si�  przed  diabelskimi pociskami. � Od tego ci�g�ego skakania nieboraki ani chybi po�ami� sobie giry z kopytami na drobne kawa�eczki. Albo nabawi� si� trudno uleczalnej ruptury. Hi, hi, hi!
I co chwil� zyg-zyg marcheweczk� struga� im na palcach. Ci�ni�te wid�y za� chwyta� zgrabnie w locie i niemal natychmiast odrzuca� na ziemi�, lecz nie na lapu-capu, nie byle jak, ale celuj�c starannie.
� Uoj, uoj! � wrzeszcka�o co i raz kt�re� z diabl�t, po czym �api�c si� obur�cz za po�ladki i skowycz�c z b�lu znika�o w g��bi nory, by tam ob�o�y� ran� liszajow� sk�rk� zdart� o �witaniu z ropuszego grzbietu, lekiem pono� najskuteczniej u�atwiaj�cym gojenie.
Nie wiadomo, jak d�ugo trwa�aby owa bolesna zabawa w podniebnego berka, gdyby nie Krzywouchy Smark, najm�odszy z nadpe�twia�skich czart�w. Najm�odszy, najmniejszy, lecz wcale nie najg�upszy.
4
Zaledwie staruch z capi� br�dk� zamilk� na moment, a�eby prze�kn�� �lin� i zaczerpn�� odrobin� tchu o przyd�ugiej tyradzie, zza najbli�szej ska�ki wysun�� si� rogaty m�odzianek. Nie �piesz�c si� wcale, podszed� od ty�u do diabelskiego naczelnika i po�askota� go w koniec ogona, w sam� miote�k�.
- Dziad�ku, mam pomys�.
Capiobrody odwr�ci� si� b�yskawicznie. Zupe�nie jakby chcia� pch�� �apa�. I raptem spowolnia�.
- H�? - burkn��. - Co� rzek�, Smarku? Gadaj wyra�niej, nie seple� pod w�chaczem jako bezz�bna wied�ma Strypa, bo zupe�nie ci� nie rozumiem.
- Pomys� mam, dziad�ku � powt�rzy� spokojnie czar-cik. - Doskona�y pomys�. Wy�mienity.
- Pomys� masz? Doskona�y? Wy�mienity? Niby wzgl�-
diabelski i pochyli�
wyba�uszy! �lepia i zdumionym wzro-przypatrywal si� malcowi. Dla nikogo z obecnych tu czart�w nie by�o tajemnic�, �e pradziada nadpe�twia�skiego rodu coraz cz�ciej zawodzi�a pami��. Najwidoczniej starcza skleroza zadomowi�a si� ju� na dobre pod wy�ysia�a czaszk�. Krzywouchy przypomnia�:
- No, wzgl�dem tej fruwaj�cej myszy, co to dynda nad naszymi g�owami od wczesnego �witu a� do zmierzchu niczym skowronek wiosn� ponad ��k� pe�n� koniczyny i motyli O niej to przecie dopiero co powiada�e�, dziadulu. Wiem. jak j� pochwyci�.
Pe�twiak o�ywi� si� natychmiast. Podskoczy� ra �okcia i, mimo zreumatyzowanych bolej�cych zamacha� r�kami, a� wiatr poszed� po okolicy.
8
la,
y
ro-
tu
f
� A to gadaj, ditku ty m�j najukocha�szy! � zawo�a� uradowany. � Nie gap si�, lecz gadaj! Migiem, bo� sp�on� caluchny z piekielnej ciekawo�ci!
� Ju� m�wi�. Ju�, dziad�ku. Jeno, prosz�, wys�uchaj mnie uwa�nie. I nie przerywaj, dop�ki nie sko�cz�.
To rzek�szy Smark niby wiewi�rka wspi�� si� b�yskawicznie na rosochat�, na wp� zesch�� wierzb�. Uczepiony ogonem konara zawis� tu�-tu� nad uchem koz�o-brodego naczelnika. Dopiero wtenczas pocz�� rusza� pracowicie g�b�. Gada� nie g�o�no i nawet nie p�g�osem, lecz szeptem, cichu�ko, tak aby nie dos�ysza� go jakowy� zb��kany giez, trzmiel zdradliwy albo plotkarska wa�ka. No i by kt�re� z nich przed czasem nie wyjawi�o diabelskiej tajemnicy temu, kto zna� jej absolutnie nie powinien co najmniej do jutra rana. Czyli osobnikowi o niewinnym licu, ze z�otym k�kiem nad g�ow� i o perkatym nosie, bez ko�ca fruwaj�cemu na g�sich skrzyd�ach tam w g�rze.
� Hm, mo�e to jest i doskona�y pomys�. Chyba nawet faktycznie taki i jest � przytakn�� senior nadpe�twia�skich rogaczy Smarkowi, kiedy ten zako�czy� wreszcie sw� szeptank�. � Widzi mi si�, miglancu ty m�j najukocha�szy, �e spr�bowa� nie zaszkodzi. La pacierz... tfu, gadam niby czarny klecha na ambonie! Za jaki zn�w pacierz? Oczywi�cie nie za �aden pacierz, ale po prostu za par� chwil we�miemy si� do roboty. Wszyscy, co do jednego. Do roboty solidnej i szybkiej. Hm... � zastanowi� si� jeszcze i poskroba� w potylic� - a mo�e zaczekajmy kapk�? Wpierwej  niech  si�  porz�dnie  �ciemni  ponad borem. Wszak�e lepiej, aby anielskie �renice nie spostrzeg�y ani ociupink� z tego, co si� tutaj �wi�ci. Tfu, tfu, zdaje mi si�,
�e znowu wdepn��em w pacierz! Naturalnie, nie �adne �wi�ci si�, chcia�em rzec, lecz zwyczajnie: szykuje.
Bezksi�ycowa chmurna noc pojawi�a si� jak na zam�wienie piekie�. Diabelskim zamys�om sprzyja�a znakomicie. W czarnej smole, spowijaj�cej szczelnie ziemi�, trudno by�oby komukolwiek cokolwiek wypatrze�. Nie tylko anio�
0   g�sich skrzyd�ach  str�uj�cy z wysoka nad czarcim gniazdem, ale nawet do�wiadczone sowy, lelki kozodoje
1  przem�drza�e puchacze, przywyk�e przecie� od piskl�cia ^            do nocnego trybu �ycia, nie potrafi�y dostrzec niczego '            z tego, co dzia�o si� w szerokiej dolinie Pe�twi pod os�on�
atramentowych ciemno�ci.
A dzia�o si� tam wtenczas wiele.
Wszystkie czarty � od najm�odszego szpicyfindra, diabl�cia z ledwie odros�ym szczurzym ogonkiem a� po mocarne osobniki, �mury z ogoniskami grubo�ci m�skiego przedramienia, d�ugimi na pi�� albo i na sze�� �okci � pracowa�y pilnie, co nie zdarza�o si� im wcale tak cz�sto. Zgodnie ze srogimi rozkazami siwobrodego biega�y cichusie�ko po okolicznych gajach, jarach i na wp� zatopionych w�do�ach, zewsz�d znosz�c rozmaitej wielko�ci ska�ki i kamienie. Nast�pnie uk�ada�y!jedne na drugich w miejscu wskazanym przez mistrza, po czym zlepia�y je diabelsk� �lin�, umacnia�y szlamem wygrzebanym z dna Pe�twi, a tak�e przesypywa�y starannie warstwami wilgotnego piasku oraz gliny.
Kamienna g�ra � w�a�ciwie diabelski szczyt albo czar-towska ska�a - pi�a si� stromo coraz wy�ej i wy�ej, ros�a w okamgnieniu niczym placek na �wie�ym zakwasie. Przez ca�y ten czas na jej szczycie czai� si� Rokitka, najsilniejszy z czart�w, z ogromn� i g�st� sieci� w gar�ciach. Kiedy
10
:r.e
2nie.
gwiazdy zaczn� pomale�ku bledn�c, co zawsze oznacza zbli�anie si� �witu, wierzcho�ek ska�y za� dotrze do anio�a drzemi�cego na wysoko�ciach, diabe� �w mia� pojma� skrzydlatego str�a do sieci, zanim ten zd��y mrugn�� cho�by tylko jedn� powiek�.
Dot�d wszystko toczy�o si� zgodnie z planem Krzywo-uchego Smarka, przemy�lanym i poprawionym do najdrobniejszych szczeg��w przez diabelskiego mistrza.
Dot�d, ale nie dalej.
Szczyt ska�y wznosi� si� nadspodziewanie sprawnie i w zacnym tempie zbli�a� si� do ob�ok�w. �Zapewne dotar�em ju� do lataj�cej myszy" - pomy�la� sobie w pewnej chwili Rokitka. I nie czekaj�c, a� mrok zacznie si� niebezpiecznie przeja�nia�, skoczy� na r�wne nogi i machn�� w powietrzu energicznie sieci�, co prawda jeszcze po omacku, ale dok�adnie tam, gdzie powinien znajdowa� si� stw�r skrzydlaty ze z�otym k�kiem nad g�ow�, przez caluchn� noc pochrapuj�cy smacznie pod os�on� chmurki.
I co?
I nic.
Sie� by�a pusta. Pu�ciute�ka. Rokitka ze zdumienia omal zeza nie dosta�.               |
S�uga Bo�y drzema� nad...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin