ROZDZIAŁ 21. ŁZY SŁOŃCA
„Głupcy wbiegają tam,
gdzie Aniołowie
boją się wkroczyć”
Siedziałam skulona, trzymając kolana pod brodą. Krew, która ściekała po mojej twarzy zabrudziła mi dłonie, sukienkę i kolana. Byłam pewna, że to mój koniec. Poczułam, jak oprawca chwyta mnie za rękę i podnosi do góry. Wstałam. Wszystko było mi już obojętne. Odwróciłam głowę, ciągle mając zamknięte oczy. Kolejne uderzenie. Upadłam na ziemię. Łzy, które ściekały po moich policzkach, mieszały się z krwią. Krew ciągle napływała mi do ust. Byłam gotowa. „Nie boję się śmierci”- pomyślałam i znów poczułam przerażający ból. Ciągle czekałam na śmierć, a ona nie przychodziła. Mężczyzna podniósł mnie z ziemi i postawił przy ścianie. Usłyszałam rozpinanie się paska jego spodni. Nie miałam siły krzyczeć, uciekać, błagać, by nie robił mi krzywdy. Stanął blisko mnie, a ja wtedy usłyszałam głośne warknięcie. Osunęłam się na ziemię. Następnie przed oczami przebiegł mi cień, a oprawca wylądował na samym końcu ślepej uliczki, w której się znajdowaliśmy. Usłyszałam, jak ktoś wpada na metalowe kubły ze śmieciami. Następnie jakby łamanie kości i przeraźliwy krzyk. Wróciłam do pozycji siedzącej i tak jak wcześniej, podwinęłam nogi do brody, obejmując je swoimi zakrwawionymi dłońmi. Trzęsłam się z zimna, a zarazem ze strachu.
-Już wszystko dobrze. –powiedział mężczyzna, przykrywając czymś moje ramiona –Już nic ci nie grozi.
Poczułam, jak unoszę się w powietrzu. Zapach, który bił od mężczyzny, przypomniał mi o sobocie. Alec. Alec wrócił. Wtuliłam się mocniej w jego ramiona. Szedł powoli, gdy nagle się zatrzymał.
-Alec. Co za miła niespodzianka. –usłyszałam głos drugiej osoby.
Nie mogłam rozpoznać, do kogo ten głos należy. Umierałam w ramionach mojego ukochanego.
-Edward Cullen. –powiedział mój wybawca z niechęcią w głosie.
-Oddaj mi ją. Ona krwawi. –powiedział Edward i poczułam jak jego zimne dłonie próbują mnie wyrwać z uścisku Alec ‘a.
Wtuliłam się mocniej w ukochanego, nie pozwalając, bym znalazła się w innych. Chciałam umrzeć w ramionach, które kochałam.
-Nic jej nie zrobię. –powiedział Alec –Zaufaj mi. Zresztą ona chyba nie chce.
-Oddaj mi ją. –warknął Edward.
-Nie…- powiedziałam ledwo, a mój głos wydawał się zanikać.
-Dobra. Zawieźmy ją do szpitala. –powiedział mąż kuzynki –Ale będę miał cię na oku. –w jego głosie było słychać złość.
Biegli bardzo szybko, co mogłam poczuć po zimnym powietrzu, które odbijało się od mojej skóry. Otworzyłam powoli oczy i niepewnie spojrzałam na ukochanego. Jego oczy były złote. Nie czarne, nie czerwone, ale złote. Chciałam go o to spytać, ale nie miałam siły, więc pomyślałam, z nadzieją, że Edward mi odpowie.
-Ostatnio żywił się tylko krwią zwierząt. To dlatego jego oczy są takiego koloru. –powiedział z lekkim zdziwieniem, a zarazem nienawiścią w głosie.
Spojrzałam jeszcze raz na Alec ‘a, a moje oczy mimowolnie się zamknęły. Nic nie słyszałam. Żadnych rozmów, świstu wiatru. Nic. Umarłam, tak jak chciałam. Umarłam w ramionach ukochanego.
***
Usłyszałam dziwne, wolne pikanie. Żyłam. Umierałam dla Alec ‘a, a teraz dla niego żyję. Otworzyłam niepewnie oczy. Byłam w białym pokoju, a obok mnie stała kroplówka i jakaś aparatura, która mierzyła wszystkie parametry mego serca. Obok mnie siedział Alec. Spojrzał na mnie z czułością. Jego oczy były ciągle złote. Złoto –brązowe. Ten kolor był piękny. Nie przerażał mnie. Wpatrywałam się w ten kolor, chciałam się uśmiechnąć, ale ból twarzy był nie do zniesienia.
-Już wszystko dobrze.- powiedział, ujmując moją dłoń swoją –Już jesteś bezpieczna, nic ci nie grozi. Jestem przy tobie.
-Skąd… Skąd… -zaczęłam się jąkać, ponieważ ból paraliżował moją twarz. Nie mogłam dokończyć zdania, które tak bardzo chciałam powiedzieć.
-Skąd wiedziałem? Czy skąd się tam znalazłem? –spytał, ale zaraz sam odpowiedział na te pytania – Uciekłem od nich. Uciekłem z Volterry. Musiałem cię zobaczyć, powiedzieć, że cię kocham, więc poszedłem za twym zapachem. Znalazłem cię, a przy okazji uratowałem ci życie.
Zamknęłam ponownie oczy. W ich kącikach pojawiły się łzy, które mój ukochany wytarł swym zimnym palcem. Był przy mnie. Nie opuszczał mnie nawet na sekundę. Tak jak kiedyś Seth. Na wspomnienie o wilkołaku, w moich oczach ponownie pojawiły się łzy. Jedna rzecz była tylko fair. On był szczęśliwy i ja również. Miał dla kogo żyć, dla kogo umrzeć, ja też. Minęło kilka godzin, gdy przyszedł do nas Carlisle.
-I jak się czujesz perełko? –spytał doktor.
Chciałam odpowiedzieć, ale nie mogłam. Ból, który cały czas występował na mojej twarzy, rozrywał moją skórę, gdy chciałam coś powiedzieć.
-Beznadziejnie. –powiedział Edward, który akurat wszedł do szpitalnej sali.
-No to odpoczywaj sobie słoneczko. –powiedział doktor i skierował się w stronę drzwi, patrząc dziwnie na Alec ‘a.
Edward też nie spoglądał na niego przyjaźnie. Stanął obok łóżka, na którym leżałam.
-Alec. Mogę cię prosić na słówko? –spytał mego ukochanego.
Bez słowa obaj wyszli z pomieszczenia. Nie było ich długo, więc zaczynałam się martwić. Jeśli Edward coś mu zrobił? Czemu nie wracają? Zaczęłam się martwić. Czekałam na nich, jednak nie przychodzili. W końcu zmęczona zasnęłam.
Miałam ten sam sen, co kiedyś. Gdy kochałam wilkołaka, a osobiście nie znałam wampira, z którym chciałam spędzić resztę życia. Znałam go tylko ze swych snów, które uważałam za koszmary. Od tamtej soboty sny, w których pojawiał się Alec, nie były już dla mnie koszmarami. Jedynie dzisiejszy. Tak jak w poprzednim śnie, siedziałam na plaży z Seth ‘em. Przybył Alec w czarnej pelerynie. Następnie zdjął kaptur, a ja zobaczyłam jego krwistoczerwone oczy. Tak jak wtedy, straciłam wszystkie zmysły. Myślałam, że to ciągle ten sam koszmar, w którym po odzyskaniu zmysłów, Seth leżał obok mnie martwy, ale to było coś gorszego. Po odzyskaniu zmysłów, odruchowo spojrzałam w miejsce, gdzie powinien leżeć mój martwy przyjaciel. I tu się zaczął koszmar. Zamiast Seth ‘a, obok mnie leżał rozczłonkowany Alec, a zaraz obok paliło się ognisko. Seth wrzucił wszystkie jego części ciała do ogniska, a ja spoglądałam, jak płoną. Jak mój ukochany, podzielony na części płonął w ognisku, z którego leciał czerwony dym.
Obudziłam się z krzykiem, ale zaraz poczułam zimną dłoń na swoim czole.
-To tylko sen skarbie. Tylko sen. –usłyszałam głos Alec ‘a.
Jego głos był dla mnie jak kołysanka, która utulała niemowlęta do snu. Do przepięknego snu, ale ja nie chciałam zasypiać. Nie chciałam mieć znów koszmaru, w którym mogłam stracić osobę, którą kocham. Odwróciłam głowę w stronę pięknej twarzy Alec ‘a.
-Kocham cię. –wyszeptałam cicho, że ledwo słyszałam samą siebie.
-Też cię kocham perełko. –powiedział i uśmiechnął się do mnie.
Ręką, którą trzymał na mym czole pogłaskał mnie delikatnie po obolałym policzku, wycierając przy tym kilka łez, które bez pozwolenia po nim spływały.
Minęło kilka dni. Czułam się już o wiele lepiej, ale wspomnienia z tamtego, piątkowego wieczora ciągle powracały. Mój ukochany, przez ten cały czas był przy mnie. Nie przejmowałam się tym, że jego oczy znów zrobiły się czarne, chciałam tylko, by przy mnie był. By trzymał mnie za rękę, gdy poczuję...
kastet1991