Trzy po trzy - Aleksander Fredro.txt

(388 KB) Pobierz
Aleksander Fredro
TRZY PO TRZY
        
        pami�tniki
        z epoki
        napoleo�skiej
        
        SPIS RZECZY
        
        "Trzy po trzy"
        Aneksy
        Lu�ne fragmenty z pami�tnik�w
        "Portrety os�b,kt�re zna�em osobi�cie"
        Listy Aleksandra Fredry i Germana Ho�owi�skiego
        "Pro memoria"
        Przypisy
        
        


        
        

        

        
        
        
        
  O�mnastego lutego, roku 1814, jecha� na bia�ym koniu cz�owiek �redniego wieku, nieco
  oty�y, w sieraczkowym surducie pod szyj� zapi�tym, w kapeluszu stosowanym bez �adnego
  znaku pr�cz ma�ej tr�jkolorowej kokardy. Za nim, w niejakiej odleg�o�ci, drugi, znacznie
  m�odszy, tak�e w surducie, ale ciemnozielonym, tak�e w kapeluszu bez znak�w, tak�e
  zgarbiony r�wnie jak pierwszy, a mo�e i lepiej - siedzia� na dereszowatym koniu. Ko� bia�y,
  krwi orientalnej, by� niewielki, niepoka�ny, ale dzielny. Deresz za� by�... dereszowaty, trudno
  co o nim wi�cej powiedzie�; nie wstrzymywany ani s�aw� przodk�w, ani swoim w�asnym
  usposobieniem, potyka� si� cz�sto na drodze, kt�r� mu los codziennie wyznacza�. Pierwszym
  z tych je�d�c�w by� Napoleon, drugim by�em ja. Mi�dzy nami liczny sztab cesarski, gdzie ja
  niby na szarym ko�cu miejsce moje mia�em, rozpu�ci� szeroko skrzyd�a na prawo i na lewo
  po �niegiem okrytym polu. Za nami post�powa�y s�u�bowe szwadrony gwardii, a na samym
  ko�cu �wiergotliwa i niesforna czereda ciur�w z powodnymi i jucznymi ko�mi sztabowych
  oficer�w. Jecha� wi�c Cesarz, jechali wszyscy, jecha�em i ja. A ile w noc pogodn� gwiazd na
  niebie, w tyle miejsc, stron, przedmiot�w, nieodgadnionych labirynt�w p�dzi�y rozstrzelone
  my�li nasze - a ka�da z nich znowu, jak racy s�up ognisty, sk�ada�a si� z milion�w iskier,
  iskier wspomnienia lub nadziei. Te pada�y to na tronowe kobierce, to na muraw� zagrody
  rodzinnej - miesza�y si� z jarz�cym �wiat�em uczty albo z md�ym promykiem nocnego
  kaga�ca przy �o�u chorego. Niejedna przemkn�a si� po r�anych ustach kochanki, niejedna
  spu�ci�a si� jak sen lekki po tak drogie w ka�dej porze �ycia b�ogos�awie�stwo matki. By�y
  takie, co przebija�y niebios sklepienia, i takie, co wnika�y w zasute ju� groby. Wiele, wiele
  pi�o si� po szczeblach zaszczyt�w, bogactw, s�awy, ale te� i wiele spada�o na kwiaty cichego
  domowego szcz�cia. S�owem, przesz�o��, obecno��, przysz�o��, �wiat, �wiaty znane i
  nieznane by�y polem igrzysk naszych rozstrzelonych my�li, gdy nagle, w mgnieniu oka,
  wszystkie jedn� si�� uderzone, w jeden zbieg�y si� punkt. Tym punktem by� huk mocny i
  powt�rzony w niezbyt dalekiej przed nami odleg�o�ci. - Armaty! tak armaty, nie ma
  w�tpienia, rycz� coraz lepiej jak na wy�cigi, kt�ra g�o�niej.... wkr�tce i ogie� karabinowy,
  jakby kto groch sypa� na b�ben, zape�ni� przerwy grzmotu dzia�owego. - Aha! - rzek�
  niejeden i zagl�dn�� do manierki, alias flaszki. - Aha - powiedzia�, ale nic nie wiedzia�, kto
  atakuje, kto odpiera, czy to korpus jaki, czy te� armia ca�a taniec rozpoczyna, szary koniec nic
  nie wiedzia�. - Bij� si�... daj Bo�e szcz�cie, to quotidianka nasza, ale dlaczego tu - nie tam,
  dzi� - nie jutro, nad tym nikt si� nie zastanowi�. Pod�wczas krytyczny rozbi�r ka�dego
  rozkazu, ka�dej czynno�ci prze�o�onego nie by� koniecznym zadaniem podkomendnych.
  Wojsko nie sejmowa�o, ale si� bi�o. Starszy zdawa� spraw� tylko swojemu starszemu, a
  m�odszy s�ucha� z ufno�ci� i dzia�a�, jak mu kazano. Ale tempora mutantur et nos mutamur in
  illis. Mo�e i to prawda, �e kto siwieje, ten traci dusz�, jakby mu j� kto �upa� trzaska po
  trzasce, tak �e na koniec zupe�nie bez niej zostanie... mo�e prawda, �e rozwaga tylko hamuje,
  do�wiadczenie tylko pl�cze niepotrzebnie... mo�e prawda, �e krew m�odo�ci� wrz�ca jest
  jedn� i jedyn� d�wigni� wszystkiego, co dobre i wielkie... mo�e nareszcie i to prawda, �e
  tylko g�upcy, pr�chna, stare peruki i szlafmyce pytaj�, jaki czego koniec by� mo�e. - Tak jest,
  wszystko to mog� by� prawdy, ale mnie wolno tym prawdom nie wierzy�. Lubom przeszed�
  pi��dziesi�tk�, �al mi abdykowa� praw cz�owieka, ju� bym sk�oni� si� raczej w�osy sobie
  poczerni�.
  A wi�c, jak m�wi� Kili�ski, nikt wkr�tce nie w�tpi�, �e bitwa przed nami, a my ku niej
  idziemy. Rzeczywisto��, jak �w jesienny wietrzyk o wschodzie s�o�ca, co to o�ywia, ale i
  �wiczy razem, odp�dzi�a od nas chmur� marze�, kt�ra zwykle osiada na jednostajnym ruchu
  spokojnego marszu. Ka�dy wstrz�s� si� jak ze snu i pomy�la� o sobie. Ten, co w troje
  zgarbiony dzwoni� ostrogami po spuszczonych strzemionach, i ten, co chc�c odpocz��
  strudzonej cz�ci cia�a, zsun�� si� na bok tak, �e jedn� nog� olstr�w si�ga�, a na drugiej sta�
  prawie, poprawi� si� na kulbace, jak gdyby us�ysza� komend�: Baczno��! Ten �cisn��
  podpink� czaka lub kapelusza, tamten cugle porz�dkowa� i szlufk� do grzywy przysun��, a
  ka�dy odkry� zas�oni�t� p�aszczem r�koje�� pa�asza, opatrzy� j�, a potem wzni�s�szy g�ow�,
  zdawa� si� wietrzy�, nim jeszcze zoczy, co go wita� b�dzie.
  Nareszcie pokaza� nam si� dym bia�y, a wkr�tce postrzegli�my czarne linie piechoty.
  D�ugie, kr�tkie, naprz�d wysuni�te, w ty� cofni�te, odbija�y si� od �nie�nego t�a jak �wie�o
  wysypane przekopy, tylko wko�o nich objawia�o si� �ycie nieustannym ruchem drobnych
  punkcik�w, jak mr�wek ko�o mrowiska. Nikt tam pewnie nie drzyma�, nikt nawet nie duma� -
  nigdy �ycie ra�niej i jaskrawiej nie gore jak ze �mierci� oko w oko i cz�stokro� jego
  mocniejsze �y�ni�cie bywa ostatnim.
  Na pierwszy rzut oka mo�na by�o pozna�, �e nie przybywamy na pocz�tek boju. Wiatr
  przeciwny czy ci�kie powietrze, czy te� po�o�enie kraju albo mo�e i wszystko razem by�o
  przyczyn�, dlaczego�my tak p�no zas�yszeli huk dzia�. By�a to niespodzianka... i dobrze!...
  we wszystkim trzeba odmiany i nowo�ci, aby �y� weso�o.
  Z lewego skrzyd�a wst�pujemy do boju... Vive l'Empereur! Linie �ciskaj� si� w masy...
  dzia�a schodz� z pozycji... ruch ku prawemu... potem kolumny rozwijaj� si� znowu... baterie
  staj� w oddzia�ach... strzelamy, atakujemy, zwyci�amy... Montereau w naszym r�ku.
  Zwin�li�my si� gracko, nie ma co m�wi�, ale mia� si� te� z pyszna pan marsza�ek Victor za
  to, �e nas w tym dziele nie uprzedzi�. Powiedzia� mu Cesarz par� s��w, kt�re nale�a�oby
  powt�rzy� tak jak wszystko, co wysz�o z ust tego wielkiego cz�owieka, bo ka�dy je s�ucha
  albo czyta ch�tnie, ale Cesarz, aczkolwiek cesarz, miewa� czasami wyrazy dobitne wprawdzie
  i w�a�ciwe, i w�z�owate, trudne jednak dla historyka do powt�rzenia, a tym wi�cej do
  przet�umaczenia. Trzeba wi�c ograniczy� si� w podobnym razie na wolnym na�ladowaniu,
  tak te� i ja uczyni� m�wi�c, �e po bitwie pod Montereau Cesarz powiedzia� panu
  marsza�kowi: Id� do diab�a! - A po tej kr�tkiej przemowie powierzy� komend� korpusu
  jenera�owi G�rard. Nim si� to wszystko sta�o i nim ja si� o tym dowiedzia�em, bateria artylerii
  konnej gwardii z ogrodu pa�acu Surville, dominuj�cego miasteczko Montereau, r�wnie jak i
  drogi, kt�rym wyp�dzony cofa� si� nieprzyjaciel, �egna�a go, jak mog�a najlepiej. Wie ka�dy,
  �e tam Napoleon sam wymierzy� jedno dzia�o, wie, �e powiedzia� swoim gwardzistom: "Nie
  l�kajcie si�, jeszcze kula nie ulana, kt�ra mnie zabije", ale nie wie pewnie, �e o kilkadziesi�t
  krok�w z ty�u sta� deresz, a na dereszu ja.
  Chc�c wyrazi� doskona�o�� jakowej czynno�ci, m�wi� zwykle: Zrobi� to lub owo jak kr�l!
  Ale �le m�wi� ci, co tak m�wi� zwykli, bo nie tylko kr�l, ale cesarz i kr�l w jednej osobie
  wymierzy�, strzeli� i... chybi�. Kula pad�a przed lini� nieprzyjacielsk�. Utrzymuj� wprawdzie
  niekt�rzy, �e dobr� da� dyrekcj�... by� mo�e... ale ja, nie rezonuj�c jako artylerzysta,
  powiadam simpliciter, com widzia�, �e Jego Cesarska Mo�� spud�owa�a na pi�kne.
  Po tej scenie nast�pi�a druga. Oficer z pu�ku liniowego francuskiego, Polak, przyni�s�
  zdobyty sztandar - dosta� krzy� i czterdzie�ci napoleon�w. Ma�o kto w �yciu bywa� tak
  mocno tureckim �wi�tym jak ja, a jednak pieni�dze jako cz�� nagrody �wietnego czynu, nie
  podoba�o mi si� wcale - by�em jeszcze m�ody!
  Mie� konia mniej roztargnionego jak m�j deresz... mie� dobry p�aszcz... (O m�j p�aszczu
  bia�y!) p�aszcz przyjaciel w dzie�, opiekun, dobrodziej w nocy, kiedy pniaczek za poduszk�,
  �nieg za materac s�u�y... mie� nareszcie flaszeczk� zawsze nape�nion� kroplami pociechy - s�
  to rzeczy arcydobre, tego nikt nie zaprzeczy, r�wnie jak i tego, �e bez tych pod�ych pieni�dzy
  miejsca mie� nie mog�. Wychodzisz spod dachu, gdzie wygodnie noc przespa�e�... poranek
  letni... ko� tw�j dobrze nakarmiony i wych�do�ony strzy�e uchem, grzebie nog�... siedzisz na
  nim ledwie tkn�wszy grzywy i strzemienia... Marsz! Wst�pujesz do boju. Przed tob� rzeka, za
  rzek� bateria sypie kartaczami. Za mn�, dzieci! W Bogu wiara! Rzeka przep�yniona, dzia�a
  zdobyte, zwyci�stwo nasze! Czyn �wietny, wart nagrody, ale ty rozwin��e� tylko przy
  pomy�lnej sposobno�ci w�adze, kt�re jeszcze nietkni�te w tobie le�a�y. Pad�y na szal� z jednej
  strony obawa kalectwa lub �mierci, z drugiej m�stwo rozgorza�e ca�ym ogniem krwi, ca�ym
  zdrowiem �ycia, musia�a wi�c obawa ulecie�, nie objawiwszy si� nawet. Ale patrz no na tego,
  co po kilkomiesi�cznej, codziennej walce z g�odem, zimnem i wrogiem odtr�ca reszt�
  skopcia�ego snopka spod pyska zg�odnia�ej szkapy... wznosi si� na kulbak�, pod kt�r� �cierwa
  ju� nie ma... odwija szcz�tki p�aszcza... chwyta za r�koje��, kt�r� deszcz zardzewi�, szron
  posrebrzy�... a je�eli on zadziwi ci� �wietnym czynem, oddaj mu tw�j wieniec, bo go dwojako
  zas�u�y�. Je�eli za� dobrowolnie po�wi�ci� si� dla dobra og�lnego, ukl�knij na jego mogile,
  godzien czo�obitno�ci. - Tak widzieli�my saper�w francuskich wst�puj�cych w prze�amane
  lody Berezyny. Oni, naprawiaj�c za�amane mosty, �ycie swoje za pomost k�adli....
Zgłoś jeśli naruszono regulamin