Pamiętniki wampirów 06 - Uwięzieni.pdf

(577 KB) Pobierz
255980948 UNPDF
LISA JANE SMITH
UWIĘZIENI
06
PAMIĘTNIKI WAMPIRÓW
ROZDZIAŁ 1
Kiedy Matt ocknął się, stwierdził, że wciąż siedzi w samochodzie Eleny. Oszołomiony ruszył do
domu. W środku było ciemno; jego rodzice spali. Długo mocował się z zamkiem w tylnych
drzwiach. Gdy dotarł do sypialni, rzucił się na łóżko, nie zdejmując nawet butów.
Była dziewiąta, gdy obudził go telefon.
-Me... redith?
-Myślałyśmy, że przyjedziesz wcześnie rano.
-Zaraz jadę, muszę tylko najpierw wymyślić jak - wychrypiał z trudem. Głowa mu pękała, bolało
opuchnięte ramię. Mimo to jego szare komórki pracowały. W końcu kilka neuronów błysnęło
triumfalnie. Już wiedział, jak dojechać do pensjonatu pani Flowers.
-Matt? Jesteś tam jeszcze?
-Nie jestem pewien. Wczoraj... Boże, nawet nie pamiętam dokładnie, co się stało. Ale w drodze
do domu... Opowiem, gdy się zobaczymy. Najpierw muszę zadzwonić na policję.
-Na policję?
-Tak. Słuchaj, daj mi godzinę, dobra? Będę za godzinę. Zanim wyszedł, wziął prysznic. Gorąca
kąpiel nie zmniejszyła bólu w ramieniu, ale pozwoliła Mattowi uporządkować myśli. W
pensjonacie był dopiero przed jedenastą. Dziewczyny bardzo się o niego martwiły.
-Matt, co się stało? Opowiedział, co pamiętał. Elena, zaciskając zęby, odwinęła bandaż z jego
ramienia i zbladła. W zadrapania wdało się zakażenie.
-Malaki są jadowite - jęknęła Meredith.
-Tak - przytaknęła Elena. - Zatruwają ciało i umysł.
-Myślisz, że mogą pasożytować w ciele człowieka? - Meredith nachylała się nad kartką papieru,
próbując narysować malaka na podstawie opisu Matta.
-Tak.
-A jak można poznać, że malak w kimś się zagnieździł? - zapytała wystraszona Meredith.
-Bonnie powinna to zauważyć podczas transu. Być może ja też to potrafię, ale nie chcę korzystać
z mocy w tym celu. Zejdźmy na dół, do pani Flowers.
Elena powiedziała to tonem, który Matt dobrze znał, a który oznaczał, że dyskusja nie wchodzi
w grę. Miało być, jak powiedziała.
Tym razem Matt nie miał ochoty dyskutować. Nie zwykł się skarżyć - zdarzało mu się grać w
piłkę ze złamanym obojczykiem, stłuczonym kolanem albo skręconą kostką - ale to było co innego.
Aż go skręcało z bólu.
Pani Flowers była w kuchni, ale na stole w salonie stały cztery szklanki mrożonej herbaty.
-Zaraz do was przyjdę - zawołała przez drzwi. - Powinniście wypić herbatę, zwłaszcza młody
człowiek z ranną ręką. Poczuje się lepiej.
-Herbata ziołowa. - Bonnie szepnęła, jakby to była tajemnica handlowa.
Herbata nie była zła, chociaż Matt wolałby colę. Ale kiedy pomyślał o herbacie jak o lekarstwie i
dostrzegł zatroskane spojrzenia dziewczyn, zmusił się do wypicia prawie całej szklanki.
Pani Flowers miała na głowie ogrodniczy kapelusz - a w każdym razie jakiś stary kapelusz z ze
sztucznymi kwiatami, który wyglądał, jakby nosiła go podczas prac w ogrodzie. W rękach trzymała
tacę, na której leżały metalowe błyszczące narzędzia.
-Tak, kochana - powiedziała do Bonnie, która odruchowo zasłoniła sobą Matta. - Pracowałam
jako pielęgniarka, tak jak twoja siostra. Gdy byłam młoda, trudno było kobiecie zostać lekarzem.
Ale leczyłam ludzi ziołami, byłam czarownicą. To skazuje człowieka na samotność, prawda?
-Nie musiałaby pani być samotna - odpowiedziała zaskoczona Meredith - gdyby nie mieszkała
pani na takim odludziu.
-Ale wtedy ludzie gapiliby się na mnie, obserwowali mój dom, a dzieci uciekałyby przede mną
lub rzucały w okna kamieniami, niszczyłyby mi ogródek.
To była najdłuższa wypowiedź pani Flowers, jaką kiedykolwiek słyszeli. Byli tak zaskoczeni, że
Elena odezwała się dopiero po dłuższej chwili.
-Nie wiem, jakim cudem jelenie, króliki i inne zwierzęta, których jest tu mnóstwo, nie zjadają
wszystkiego, co wyrośnie.
-Och, ogródek jest głównie dla nich. - Pani Flowers uśmiechnęła się ciepło, a jej twarz
pojaśniała. - Na pewno go lubią. Ale nie jedzą ziół leczniczych. Pewnie wiedzą, że jestem wiedźmą,
bo zawsze zostawiają zioła i trochę warzyw, i kwiatów dla mnie i ewentualnych gości.
-Dlaczego mówi nam to pani dopiero teraz? Tyle razy szukałam pani albo Stefano i myślałam...
no, nieważne, co myślałam. Nie wiedziałam, czy jest pani po naszej stronie.
-Prawdę mówiąc, zrobiłam się strasznym odludkiem. Ale straciłaś swojego chłopaka, prawda
Eleno? Żałuję, że nie wstałam trochę wcześniej. Może zdążyłabym z nim porozmawiać. Zawsze
lubiłam Stefano. Zostawił na stole w kuchni pieniądze za wynajem pokoju na cały rok.
Wargi Eleny drżały. Matt pospiesznie odwinął bandaż i pokazał rękę pani Flowers.
-Czy może pani coś na to poradzić?
-Boże, kto ci to zrobił? - Pani Flowers przyglądała się zadrapaniom ze zdumieniem.
-Sądzimy, że malak - odpowiedziała cicho Elena. - Wie pani coś o malakach?
-Słyszałam kiedyś tę nazwę, ale nic więcej. Kiedy to się stało? Ranki wyglądają raczej na ślady
zębów niż pazurów.
-To były zęby. - Matt opisał malaka najdokładniej, jak potrafił. Starał się nie myśleć, co go czeka
za chwilę.
-Przytrzymaj ręcznik i nie ruszaj się - poleciła pani Flowers. - Rany zaczęły się już zasklepiać,
muszę je otworzyć i oczyścić. To będzie bolało. Czy któraś z was mogłaby go przytrzymać, żeby
nie wyszarpnął ręki, gdy będę czyścić rany?
Zanim Elena i Meredith zdążyły zareagować, Bonnie przyskoczyła do Matta. Mocno chwyciła
jego dłoń.
Matt zniósł dzielnie oczyszczanie ranek, chociaż ból był potworny. Nie krzyknął ani razu, a
nawet próbował uśmiechać się do Bonnie, kiedy pani Flowers usuwała krew i ropę. Gdy skończyła,
przyłożyła zimny ziołowy okład; opuchlizna prawie zniknęła, ból się zmniejszał.
Miał właśnie podziękować pani Flowers, kiedy zauważył, że Bonnie patrzy na jego szyję i
chichocze.
-Co cię tak bawi?
-Malak zrobił ci malinkę. No chyba że o czymś nam nie powiedziałeś.
Matt się zarumienił. Zasłonił szyję kołnierzem.
-Powiedziałem wszystko. To był malak. Przyssał mi się do szyi. Próbował mnie udusić!
-Przepraszam - speszyła się Bonnie. Pani Flowers posmarowała szyję Matta jakąś ziołową
maścią, inną maść nałożyła na zadrapania. Te zabiegi przyniosły chłopakowi ulgę. Spojrzał
nieśmiało na Bonnie.
-Wiem, że to wygląda jak malinka - powiedział. - Widziałem rano w lustrze. Mam jeszcze jedną
trochę niżej. - Sięgnął ręką za kołnierz, żeby na drugą malinkę też nałożyć maść. Dziewczyny
roześmiały się, napięcie zostało rozładowane.
Meredith poszła na górę, do pokoju, o którym wciąż myśleli jako o pokoju Stefano, a Matt za
nią. Był w połowie schodów, gdy zorientował się, że Bonnie i Elena zostały na dole. Meredith
przywołała go na górę.
-Muszą porozmawiać - wyjaśniła.
-O mnie? - Matt przełknął ślinę. - Chodzi o to coś, co Elena widziała w Damonie, tak? Ja też
mam malaka?
Meredith, zawsze mówiąca prawdę, przytaknęła. Ale położyła dłoń na ramieniu Matta, dodając
mu otuchy.
Gdy Elena i Bonnie dołączyły do nich, Matt domyślił się z wyrazu ich twarzy, że nie biorą pod
uwagę najgorszego scenariusza. Elena dostrzegła jego minę; podeszła i objęła go. Bonnie zrobiła to
samo, choć z mniejszą śmiałością.
-W porządku? - zapytała Elena. Matt skinął głową.
-Czuję się dobrze - zapewnił. Świadomość, że dziewczyny się o niego troszczą, była bardzo
przyjemna. Warto pocierpieć, pomyślał.
-Doszłyśmy do wniosku, że nic nie przedostało się do twojego organizmu. Twoja aura jest czysta
i silna.
-Dzięki Bogu. W tej chwili zadzwonił telefon Matta. Zmarszczył brwi, nie rozpoznając numeru,
który pojawił się na wyświetlaczu.
-Matthew Honeycutt?
-Tak.
-Tu Rich Mossberg z biura szeryfa Fell's Church. Dziś rano poinformował nas pan o drzewie
tarasującym drogę przez Stary Las?
-Tak, ja... Panie Honeycutt, nie lubimy takich dowcipów. Prawdę mówiąc, bardzo nas irytują.
Nasi funkcjonariusze marnują cenny czas przez dowcipnisiów takich jak pan. Tak się składa, że
wprowadzanie policji w błąd jest przestępstwem. Może pan mieć spore kłopoty. Nie wiem, co w
tym takiego zabawnego pańskim zdaniem.
-Ja nie... nic w tym nie ma zabawnego! Proszę posłuchać, wczoraj w nocy... - Mattowi załamał
się głos. Co ma właściwie powiedzieć policji? Ze wczoraj w nocy został zatrzymany przez leżące
na drodze drzewo, a potem zaatakowany przez wielkiego robaka z piekła rodem? Jakiś głos w jego
głowie szepnął też, że funkcjonariusze biura szeryfa w Fell's Church większość swojego cennego
czasu spędzają, jedząc pączki. Nie zdążył wymyślić sensownej odpowiedzi, bo policjant znów się
odezwał.
-Panie Honeycutt, zgodnie z kodeksem stanu Wirginia składanie fałszywego zawiadomienia na
policję jest karalne. Grozi za to rok pozbawienia wolności albo dwadzieścia pięć tysięcy dolarów
kary. Czy to pana bawi?
-Proszę posłuchać...
-Ma pan dwadzieścia pięć tysięcy dolarów, panie Honeycutt?
-Nie, ja... - Matt nie miał pojęcia, jakim cudem drzewo zniknęło z drogi. Malak je usunął? A
może samo sobie poszło? To absurd. W końcu łamiącym się głosem wydusił: - Bardzo mi przykro,
że jechaliście panowie na próżno. Naprawdę w poprzek drogi leżało drzewo. Może... może ktoś je
przesunął.
-Ktoś je przesunął - wycedził policjant. - A może samo się przesunęło, tak jak przesuwają się
znaki drogowe. Czy to panu coś mówi, panie Honeycutt?
-Nie! - Matt oblał się rumieńcem. - Nigdy nie przesunąłbym znaku drogowego, wiem, czym to
mogłoby się skończyć. - Dziewczyny stanęły przy nim, jakby mogły mu w ten sposób pomóc.
Bonnie gestykulowała gwałtownie, a jej mina zdradzała, że najchętniej sama spławiłaby policjanta.
-Panie Honeycutt, zadzwoniliśmy najpierw pod pana domowy numer, bo taki nam pan podał.
Pańska matka po - wiedziała, że nie wrócił pan na noc.
Mattowi cisnęło się na usta pytanie, czy to też jest przestępstwo, ale rozsądnie nie zadał go.
-To dlatego, że zostałem zatrzymany...
-Przez chodzące drzewo? Mieliśmy też inne niepokojące zgłoszenia. Członek straży
obywatelskiej zadzwonił w nocy i powiadomił nas, że niedaleko pańskiego domu stoi podejrzany
samochód. Pańska matka powiedziała nam, że niedawno rozbił pan swoje auto. Czy to prawda,
panie Honeycutt?
Matt domyślał się, do czego policjant zmierza.
-Tak - odpowiedział odruchowo, rozpaczliwie szukając jakiegoś wyjaśnienia. - Próbowałem
ominąć lisa. I...
-Przed pańskim domem stał nowy jaguar, zaparkowany tak, by nie rzucał się w oczy. Samochód
był nowy, nie miał jeszcze tablic rejestracyjnych. Czy to pański samochód, panie Honeycutt?
-Pan Honeycutt to mój ojciec - odpowiedział zdesperowany chłopak. - Ja jestem Matt. A to był
samochód mojej przyjaciółki...
-A pańska przyjaciółka nazywa się...? Matt wpatrywał się w Elenę. Rozpaczliwie machała,
próbując coś szybko wymyślić. Powiedzieć „Elena Gilbert” byłoby katastrofą. Policja, lepiej niż
ktokolwiek, wiedziała, że Elena Gilbert nie żyje. W końcu bezgłośnie podsunęła Mattowi
odpowiedź.
Matt zamknął oczy.
-Stefano Salvatore. To znaczy... Stefano Salvatore to mój przyjaciel, ale on podarował ten
samochód swojej dziewczynie? - Wiedział, że nie powinien nadawać temu zdaniu pytającej
intonacji, ale nie mógł uwierzyć w to, co Elena mu podpowiadała.
Szeryf wydawał się już zirytowany.
-Mnie pytasz, Matt? Więc jechałeś samochodem dziewczyny swojego przyjaciela. A ona nazywa
się...?
Przez krótką chwilę dziewczyny sprzeczały się szeptem. W końcu Bonnie podniosła ręce, a
Meredith wskazała na siebie.
-Meredith Sulez - wyjąkał Matt. Potem powtórzył nazwisko raz jeszcze pewniejszym głosem.
Elena szeptała coś do ucha Meredith.
-Gdzie samochód został kupiony? Panie Honeycutt?
-Tak. Chwileczkę... - Podał telefon rzekomej właścicielce.
-Tu Meredith Sulez. - Mówiła spokojnie i pewnie jak spikerka radiowa.
-Panno Sulez, słyszała pani tę rozmowę?
-Tak, słyszałam.
-Czy pożyczyła pani samochód panu Honeycuttowi?
-Tak.
-A gdzie jest pan... - w słuchawce słychać było szelest papieru - pan Stefano Salvatore,
właściciel samochodu?
Nie pyta, gdzie go kupił, pomyślał Matt. Widocznie wie.
-Mój chłopak wyjechał z miasta - odpowiedziała Meredith tym samym spokojnym tonem. - Nie
wiem, kiedy wróci. Czy ma do pana zadzwonić, gdy będzie w mieście?
-To byłby dobry pomysł - odpowiedział policjant. - Rzadko kto kupuje samochody za gotówkę,
zwłaszcza nowe jaguary. Poproszę też numer pani prawa jazdy. I, tak, chciałbym porozmawiać z
panem Salvatore, gdy tylko wróci.
-To powinno nastąpić wkrótce - powtórzyła Meredith za podpowiedzią Eleny. Po czym z
pamięci wyrecytowała numer prawa jazdy.
-Dziękuję - powiedział krótko szeryf. - To byłoby na tyle...
-Czy mogę tylko coś powiedzieć? Matt Honeycutt nigdy, nigdy nie przesunąłby znaku
drogowego. Jest bardzo rozważnym kierowcą i rozsądnym, odpowiedzialnym chłopakiem. Może
pan zapytać kogokolwiek z Liceum imienia Roberta E. Lee, nawet panią dyrektor, jeżeli nie jest na
urlopie. Każdy powie panu to samo.
Na szeryfie nie zrobiło to chyba wielkiego wrażenia.
-Proszę mu przekazać, że będę miał na niego oko. Dobrze by było, gdyby dziś lub jutro zajrzał
do mojego biura - powiedział i się rozłączył.
Matt nie mógł się już powstrzymać.
-Dziewczyna Stefano? Ty, Meredith? A co jeżeli sprzedawca powie, że to była blondynka? Jak
to wyjaśnimy?
-Nie wyjaśnimy - stwierdziła Elena spokojnie. - Damon to zrobi. Musimy go tylko znaleźć.
Jestem pewna, że może zająć się szeryfem Mossbergiem, jeżeli tylko zaoferujemy coś w zamian. A
o mnie się nie martw. Widzę, że się krzywisz, ale wszystko będzie w porządku.
-Tak myślisz?
-Jestem pewna. - Elena uścisnęła go raz jeszcze i pocałowała w policzek.
-Powinienem jednak odwiedzić biuro szeryfa dziś lub jutro.
-Ale nie sam! - wtrąciła Bonnie, a jej oczy rozbłysły oburzeniem. - Jeżeli Damon pójdzie z tobą,
Mossberg zostanie twoim najlepszym przyjacielem.
-Masz rację - przyznała Meredith. - To co teraz zrobimy?
-Mamy, niestety - Elena w zamyśleniu przyłożyła palec do wargi - za dużo problemów naraz.
Nikt z nas nie powinien chodzić gdziekolwiek sam. Jest jasne, że w Starym Lesie są malaki, które
próbują zrobić nam kuku. Na przykład zabić.
Matt poczuł wielką ulgę: Elena mu wierzyła. Rozmowa z szeryfem poruszyła go bardziej, niż
chciał to okazać.
-Podzielimy się na dwie grupy - zaproponowała Meredith. - I podzielimy też zadania.
Elena zaczęła wymieniać, odliczając na palcach.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin