Fiedler Arkady - Dywizjon 303.pdf

(407 KB) Pobierz
Fiedler Arkady - Dywizjon 303
Arkady Fiedler
Dywizjon 303
Warszawa 1996
SPIS TREŚCI
SŁÓW KILKA DO XVI I NASTĘPNYCH WYDAŃ „DYWIZJONU 303” 4
BITWA O BRYTANIĘ 1940 ROKU
MYŚLIWIEC 10
PIERWSZA WALKA 12
KOLEŻEŃSKOŚĆ 16
A GDY KUL ZABRAKŁO… 19
RAZ NA WOZIE, RAZ POD PODWOZIEM
1
TŁUSTA PRZEKĄSKA: DORNIERY 5
BÓL 8
UŚMIECH POPRZEZ KREW 11
CHMURA 14
NAJLICZNIEJSZE ZWYCIĘSTWO 17
WRÓG TAŃCZY TANIEC ŚMIERCI 20
SIERŻANT FRANTISZEK — DZIELNY CZECH
22
SZARE KORZENIE BUJNYCH KWIATÓW
25
LOTNIK BEZ LĘKU I SKAZY 28
MIT MESSERSCHM1TTA 110 31
PODSTĘPY 34
LOSY SIĘ WAŻĄ 37
LOSY SIĘ ROZSTRZYGNĘŁY 41
„ZACZYNAMY POZNAWAĆ POLAKÓW”
44
Arkady Fiedler (1894-1985) to jedna z najbardziej niezwykłych postaci polskiej
literatury reportażowo-podróżniczej. Już kilka pokoleń czytelników kojarzy go
bezbłędnie, choć może nieco jednostronnie, z takimi książkami jak Ryby śpiewają w
Ukajali, Kanada pachnąca żywicą, Dywizjon 303, Dziękuję ci, kapitanie, Zdobywamy
Amazonkę, Rio de Oro czy Piękna, straszna Amazonia. Talent narracyjny, pisarska
swada, egzotyczne tło i rzetelność obserwacji, jakie tu demonstrował autor, zapewniły
jego utworom milionową publiczność czytelniczą, nie tylko zresztą w naszym kraju.
Tymczasem mało kto już dzisiaj wie i pamięta, że Arkady Fiedler debiutował w
1918 roku jako poeta (tak, tak, kto za młodu nie był poetą…) i to nie byle gdzie, bo
7
 
na łamach poznańskiego „Zdroju”, organu ekspresjonistów polskich, cyklem wierszy
Czerwone światła ogniska. Że jako młody człowiek brał udział w powstaniu
wielkopolskim (jedynym zwycięskim powstaniu polskim), a w latach 1918-20 działał
w POW, że późniejszy pisarz studiował filozofię i nauki przyrodnicze na
uniwersytetach w Poznaniu, Berlinie i Krakowie, a ukończył Akademię Sztuk
Graficznych i Księgarskich w Lipsku (1923). Że pisarzem został właściwie
przypadkowo, gdy jako uczestnik wielu wypraw podróżniczo-turystycznych, najpierw
krajowych (Przez wiry i porohy Dniestru, 1926), a potem po świecie, nadsyłał
korespondencje dla prasy. I że tak na dobrą sprawę, jak wyznaje w swych
późniejszych wspomnieniach, początkowo ważniejsze były owe „podróże i
przygody” niż same książki, które dostarczały środków finansowych na kolejne
wyprawy…
Wybuch drugiej wojny światowej zaskoczył znanego już wtedy literata-
podróżnika na dalekiej polinezyjskiej wyspie Tahiti, jednak udało mu się dotrzeć
stamtąd do Francji, a po jej upadku do Anglii. Tam, jako oficer Polskich Sił
Zbrojnych, znalazł się wśród polskich żołnierzy; lotników i marynarzy: wsłuchiwał
się w ich zwierzenia i opowieści. I tak powstały dwie jego bodaj czy nie
najpopularniejsze książki, fabularyzowane reportaże literackie: Dywizjon 303 i
Dziękuję ci, kapitanie, wydane w Londynie w 1942 i w 1944, a następnie
wielokrotnie wznawiane, także w kraju. Oto np., a rzecz to warta przypomnienia,
Dywizjon 303, ukazujący udział lotników polskich w jednej z najdramatyczniejszych
bitew II wojny światowej — „bitwie o Anglię”, był jeszcze w czasie wojny, bo w
1942 rozprowadzany po okupowanym przez Niemców kraju w formie odbitek
fotograficznych z wydania londyńskiego, a w 1943 ukazały się w Warszawie co
najmniej trzy różne jego konspiracyjne wydania w podziemnych wydawnictwach,
kolejne zaś w 1944 w Kielcach, nakładem pisma „Chrobry Szlak”. Dywizjon 303
odegrał wielką rolę, gdyż budził nadzieję i optymizm, wszak książka mówiła o
zwycięskich walkach polskiego żołnierza i powstrzymaniu blizkrieg’u hitlerowskiej
ofensywy. Pokazywała wydarzenia, które wpłynęły znacząco na późniejsze losy
wojennych zmagań. Sam premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill powiedział po
„bitwie o Anglię”, że „Nigdy w dziedzinie ludzkich konfliktów tak wielu nie
zawdzięczało tak wiele tak nielicznym”. A miał na myśli także i polskich lotników,
m.in. z Dywizjonu 303. Dywizjon ten wszedł do bitwy w ostatniej, ale decydującej
fazie i walczył przez 43 dni, od 30 sierpnia do 11 października. Piloci dywizjonu
strącili 126 niemieckich samolotów (w tym 16 trzej jego brytyjscy członkowie).
Polscy piloci osiągnęli rekord zwycięstw, a pierwszy z dywizjonów brytyjskich miał
tylko połowę sukcesów Dywizjonu 303. Inna to sprawa, że długo jeszcze po wojnie
Brytyjczycy starali się ten fakt zbagatelizować i nawet zatuszować (co mogliśmy
zobaczyć np. na filmie angielskim Bitwa o Anglię).
Dziś, po grubo ponad pięćdziesięciu latach od „bitwy o Anglię” oraz wydarzeń
związanych z udziałem polskich marynarzy i okrętów w wojnie z Niemcami o
panowanie na szlakach morskich (Dziękuję ci, kapitanie), gdy dla większości
czytelników obu tych książek Fiedlera, są to dobrze znane z różnych źródeł
wydarzenia już ściśle historyczne, na które patrzymy sine irae et studio, te pisane na
gorąco reportaże wcale nie straciły na atrakcyjności czytelniczej. Przeciwnie, bo teraz
dopiero widać wyraźnie, że poza swymi walorami poznawczymi zawierają coś, czego
próżno by szukać w fachowych i rzeczowych opracowaniach naukowych czy
podręcznikowych. To coś, to autentyczna, niepowtarzalna i nie do podrobienia po
latach aura uchwyconych na żywo przeżyć, zachowań, nastrojów, pragnień, marzeń i
nostalgicznych tęsknot polskich żołnierzy: oficerów i szeregowych uczestników
wielkich i decydujących o losach wojny i świata wydarzeń. Tę atmosferę walki i
 
życia codziennego polskich żołnierzy, znajdujących pomoc i możliwość działania w
Anglii, obie te tak bliskie sobie tematycznie książki Fiedlera, odtwarzają w sposób
nie tylko żywy i barwny, pozbawiony przy tym patosu i tromtadracji
hurapatriotycznej (która najczęściej wyrasta z ksenofobii narodowej), ale i pełen
prawdy o zarówno wielkich jak i małych problemach historyczno-egzystencjalnych:
dramatach losów żołnierskich na obczyźnie oraz zabawnych, opisanych z poczuciem
humoru (często wisielczego), tragikomicznych wydarzeniach i perypetiach całkiem
już prywatnego życia bohaterów.
Janusz Termer
SŁÓW KILKA DO XVI I NASTĘPNYCH WYDAŃ
„DYWIZJONU 303”
Gdy we wrześniu 1940 roku zameldowałem się w Londynie u generała
Władysława Sikorskiego, głównodowodzącego Polskich Sił Zbrojnych w Wielkiej
Brytanii, zdziwiłem się, że żaden z licznych na Wyspie literatów polskich nie wpadł
dotychczas na pomysł ujęcia piórem rewelacyjnych wyczynów polskich lotników z
Dywizjonu 303, o których tyle hymnów pochwalnych właśnie pisano w prasie
angielskiej. Generał Sikorski z serdeczną ochotą dał mi rozkaz napisania szerszej
relacji o akcji Dywizjonu 303 i skierował mnie na lotnisko w Northolt pod
Londynem, gdzie Dywizjon 303 stacjonował. Zaprzyjaźniwszy się łatwo z
większością dywizjonu, zarówno z myśliwcami jak mechanikami, skwapliwie
zabrałem się do pracy, którą postanowiłem ująć jako szersze sprawozdanie z pola
walki, pisane na gorąco i gorącym sercem patrioty, sprawozdanie, a nie utwór tak
zwanej literatury pięknej — bo takie właśnie było kategoryczne zapotrzebowanie w
tej wyjątkowej, napiętej chwili.
Spośród wszystkich moich książek Dywizjon 303 jest chyba utworem pisanym
najbardziej na gorąco, pod bezpośrednim wrażeniem rozgrywających się w 1940 roku
wypadków: pierwsze stronice powstawały już podczas ostatniej fazy owego
osobliwego dramatu, nazwanego Bitwą o Brytanię, a ostatnie stronice kończyłem
kilkanaście tygodni później, kiedy wciąż jeszcze, niby echo owej bitwy, warczały
nocą nad Londynem motory Luftwaffe i padały bomby na miasto.
Pomimo że książka rodziła się na podłożu wybitnie wzruszeniowym i pomimo że
od tego czasu świat postąpił tak ogromnie naprzód i że oczywiście świadomość autora
w ciągu tych trzydziestu kilku lat również dojrzewała — z pewnym zdumieniem
wypada stwierdzić fakt, że przygotowując książkę do nowego wydania, nie
potrzebowałem dokonywać w niej żadnych zasadniczych zmian. To, czemu nadałem
nieco inną postać, dotyczy nikłych, ubocznych, drugorzędnych rzeczy.
Należy chyba do dziwactw londyńskiej emigracji polskiej i do groteski jej
„potępieńczych swarów”, że książka Dywizjon 303 od samego początku, już przy jej
pisaniu, napotykała niezwykłe, można powiedzieć, maniackie wstręty i trudności ze
strony najmniej oczekiwanej: ze strony sztabu Polskich Sił Zbrojnych, ulokowanego
w hotelu „Rubens” w Londynie. Ci oficerowie sztabowi wychodzili niemal ze skóry,
żeby nie dopuścić do pisania o młodych lotnikach z Dywizjonu 303. Małostkowa
 
zazdrość sztabowców nie widziała dalej niż koniec własnego nosa i prawie dopięła
swego: dopiero generał Sikorski musiał energicznie interweniować, ażeby nie
zadziobano ani książki, ani jej autora, porucznika rezerwy.
Nie zadziobano, ale nękano na różne sposoby i z wytrwałością godną podziwu.
Więc w „Polsce Walczącej”, organie „rubensowskiego” sztabu Polskich Sił
Zbrojnych, pojawił się wiosną 1941 roku szpetny paszkwil przeciwko mnie właśnie
dlatego, że zabrałem się do pisania Dywizjonu 303: zaplątano mnie z tej racji w
idiotyczną trzyletnią sprawę honorową, toczącą się przed sądem honorowym wyżej
wymienionego sztabu PSZ; jeszcze w 1944 roku kierownik biura propagandy tego
sztabu, pułkownik, którego nazwiska nie pamiętam, kategorycznie, odmówił
poparcia, by Dywizjon 303 ponownie wyszedł po angielsku. Wyszedł — niezależnie
od humorów pewnych kół w sztabie PSZ w Londynie i wbrew ich kapryśnej woli.
Pomimo tych intryg książka, jako dokument bohaterstwa polskich lotników,
poszła mocno w świat i skutecznie spełniała wyznaczone jej zadanie. Budziła
sympatię i uznanie dla Polaków wśród czytelników w Wielkiej Brytanii i jej
dominiach, w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, we francuskiej Kanadzie,
w Brazylii. O zapale, z jakim ją wszędzie w tych krajach czytano, świadczy blisko
trzysta entuzjastycznych na ogół recenzji prasowych.
W roku 1943 książka pojawiła się w okupowanej Polsce. Poza londyńskim
lilipucim wydaniem, przerzuconym samolotami do Kraju, wyszło tu kilka wydań
podziemnych. W owym dla terroryzowanych Polaków szczególnie groźnym roku
1943 ta właśnie książka odegrała wyjątkowo ważną rolę jako ożywczy zastrzyk
otuchy. Wzmocniła ducha oporu, wielu natchnęła nową odwagą. Największa to chyba
satysfakcja i wielka nagroda dla autora. Powodzenie książki w Polsce okupowanej
wykorzystał na swój sposób angielski wydawca, dając w swym wydaniu Sąuadron
303 z roku 1945 na okładce opaskę z napisem w angielskim języku: „Jedyna polska
książka, pisana na obczyźnie, a wydana także w Polsce okupowanej w 1943 roku”.
Gdybym dziś miał od nowa pisać Dywizjon 303 (rzecz nie tak bardzo niemożliwa,
bo w swych notatkach posiadam jeszcze wiele ciekawych, a nie wykorzystanych
materiałów) — dziś książce dałbym inne zakończenie. Dotychczasowy apel do
Brytyjczyków, ażeby uczciwie i rozumnie patrzeli na naród polski, uzupełniłbym
prośbą o przyjazd nad Wisłę, Wartę i Odrę i o naoczne stwierdzenie, że z tą samą
dzielnością, z jaką Polacy ongiś bronili frontu lotniczego nad Anglią, dziś cały naród
zabrał się do odbudowy i rozbudowy zniszczonej ojczyzny.
Poszedłbym jeszcze dalej: przecież Dywizjon 303 pisałem dla Polaków, nie tylko
dla cudzoziemców. Toteż serdecznie wezwałbym wszystkich rodaków rozproszonych
po świecie do zobaczenia jedynego miejsca, gdzie oddycha się własnym powietrzem
pod własnym niebem na własnej glebie, gdzie własnym językiem porozumiewa się z
bracią, buduje się własne, jedyne szczęście i wykuwa własny los dla siebie i swych
dzieci — czego żaden inny kraj, choćby nie wiem jak zamożny i gościnny, nam dać
nie może.
Więc z ową uczciwością, jaką włożyłem w pisanie Dywizjonu 303, z tym samym
sumieniem chciałbym skierować apel do wszystkich rodaków na świecie, by nie
głuszyli głosu swego serca i uświadomili sobie, czym jest ojczyzna i co im dać może.
Widziałem film pod tytułem Bitwa o Brytanię, wykonany około 1970 roku przez
Brytyjczyków z wielkim nakładem finansowym i wśród ogromnej reklamy i —
przyznać się muszę — ogarnęło mnie lekkie uczucie zakłopotania. Może nawet
niesmaku. Po latach zimnowojennej ciszy w Anglii na temat polskich myśliwców,
biorących udział w owej decydującej dla Brytyjczyków bitwie (o czym piszę na
 
końcu pierwszego rozdziału niniejszej książki), przerwano oto milczenie i pokazano
polskich myśliwców w owym wielkim filmie. Ale jak dziwnie pokazano!
Przecież żyłem wśród nich dniem i nocą przez szereg miesięcy, ocierałem się o
ich boki, przyglądałem im się z bliska, przysłuchiwałem się ich rozmowom, toteż
wiem dokładnie, jacy oni byli i jak postępowali. Wiem, że gdy wychodzili do walki w
ostatnim dniu sierpnia 1940 roku, już nieźle władali językiem angielskim. Także
pamiętam dobrze, że w czasie bojowych lotów nigdy nie hałasowali jak rozgęgane
stado gęsi: to należało do wyjątków, gdy rzucali sobie żartobliwe, skąpe słówka, jak
w rozdziale Koleżeńskość. I wcale nie przypominali niesfornych, nierozgarniętych
uczniaków, których brytyjski oficer (jak w filmie) musiał przywoływać do. porządku.
Z filmu niestety nie dowiadujemy się o wyjątkowo wysokich przymiotach, i
bojowych, i ogólnoludzkich, jakimi odznaczali się polscy lotnicy w Wielkiej Brytanii
a szczególnie myśliwcy dywizjonów 303 i 302.
Ej, brytyjscy scenarzyści filmu coś tam nieładnie nawalili, jakoś pamięć ich
zawiodła.
Arkady Fiedler Poznań, styczeń 1973
BITWA O BRYTANIĘ 1940 ROKU
Wszyscy to wiedzieliśmy, wszyscy to przeżywaliśmy, a jednak trzeba było to
sobie wyraźnie i jeszcze raz uprzytomnić: lato 1940 roku było straszne. Straszne dla
wszystkich ludzi dobrej woli. Wtedy, w owym lipcu, nie śpiewały im ptaki, nie
pieściło ich słońce, nie dla nich był nawet spokojny chleb, w pocie czoła zdobyty.
Cala wolna jeszcze ludzkość przecierała sobie przerażone oczy i budziła się jakby z
koszmarnego snu do jawy, która miała być również koszmarem, tylko jeszcze
posępniejszym. Światem wstrząsały niebywałe dotychczas dreszcze, serca miliarda
ludzi tłukły się w najgorszym przeczuciu, w niepokoju, w rozpaczy, w zwątpieniu.
Wszyscy ludzie, wszyscy — i ten u góry, i ten na dole, i wrażliwy, i ociężały, i
cockney nad Tamizą, i kaboklo w Brazylii, i górnik w Pensylwanii, i hodowca w
Australii, i plantator na Jawie — wszyscy, jakby porażeni, tracili nadzieję.
Oczekiwali ostatecznej klęski. Klęski już nie tylko Wielkiej Brytanii, ostatniego
wolnego bastionu Aliantów na Zachodzie Europy, lecz całego cywilizowanego
świata. I nie byli ani pod wpływem wrogiej propagandy, ani piątej kolumny; mieli
inne źródła zwątpienia: fakty. Nagie fakty. Żelazną wymowę faktów.
Wymowa faktów: hitlerowska potęga zadała Polsce, mającej opinię bitnego
żołnierza, już po tygodniu wojny śmiertelne pchnięcie, a po czterech tygodniach
całkiem ją zdeptała i położyła. Bogatą Francję, drugiego sojusznika, o opinii
najlepszego żołnierza, zgniotła i ujarzmiła w tym samym mniej więcej czasie, krusząc
po drodze pięć mniejszych państw. Wielką Brytanię, ostatniego sojusznika, pobiła w
tym okresie dwa razy: w Norwegii dotkliwą porażką, w Belgii miażdżącą klęską.
Lecz były to, na szczęście Brytanii, klęski na obcym terenie. Teraz zanosiło się na
ostatnią bitwę na ostatnim odcinku, to jest na samych Wyspach Brytyjskich, więc ile,
wobec poprzednich faktów, pozostawało nadziei?
W istocie położenie było groźne. Powiedział to Brytyjczykom dosadnie Winston
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin