Kres Feliks W._Serce gor.rtf

(2495 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl

 

FELIKS W. KRES

 

Serce Gór


OD AUTORA

 

Opowiadam legendy.

Legendą, a włciwie historią wydobytą z legend, byłKról Bezmiarów”. Podobnie ma się sprawa z „Sercem Gór”.

O samotnej Armektance przemierzającej Ciężkie Góry, krążą w Grombelardzie setki opowieści, czasem wręcz bajek - zupełnie nieprawdopodobnych. Sprawą historyka jest wykryć w nich prawdę i odrzucić wszystko, co nie zostało udowodnione ponad wszelkątpliwość. Gawędziarz - jestem wszak gawędziarzem - ma uprawnienia, ale i obowiązki trochę większe. Po wyłowieniu faktów, wolno mi jeszcze snuć domysły. Więcej: powinienem snuć domysły, bo tego się ode mnie oczekuje. Nie mogę stale przerywać opowieści, czasem w najciekawszych miejscach, mówiąc: nie wiadomo na pewno, co zaszło wtedy a wtedy, przenieśmy się zatem o dwa lata później. Mogę tak uczynić, gdy nic interesującego do opowiedzenia nie ma; w przeciwnym wypadku muszę wypełnić lukę domniemaniami. Ale jednocześnie przecież nie wolno mi kłamać... Tak więc, na szkielecie pogłosek i plotek, dla historyka pozbawionych wartości, powinienem rozpiąć płótno, które, pokryte farbami, przedstawi to, co mogło się zdarzyć, jeśli nawet nie zdarzyło się naprawdę. I tak włnie czynię, bo tak trzeba.

Ale czasem odkrywam, że się pomyliłem. Bywa, że spisawszy tę czy inną historię, otrzymuję nagle garść faktów, wydobytych z nowej, nie znanej mi dotąd opowieści; faktów, które głno krzyczą, że moje domniemania były błędne. Czy mam zatem trwać przy nich mimo wszystko? Otrzymawszy zezwolenie na snucie domysłów, nie otrzymałem go przecież na zatajanie prawdy.

I dlatego bywa, że opowiadam o jakimś zdarzeniu - od nowa. Czytelnik, który zetknął się już kiedyś z historią Królowej Grombelardu, może znajdzie w tej książce zdarzenia znane Mu z wcześniejszych moich opowieści. Wybaczy i zrozumie, bo przecież opowiadam - dla Niego. Chcę, by otrzymał spójny obraz świata i losów niezwykłych ludzi, którzy w tym świecie żyli. Gdy przedstawiałem pierwszą z legend, zrodzonych pod niebem Szereru, nie wiedziałem jeszcze, że zażąda się ode mnie przedstawienia tak wielu następnych. Żądanie padło. I teraz, chcąc snuć dalsze opowieści, muszę najpierw odkłamać te pierwsze. Myliłem się wielokrotnie, bo - przyznaję ze wstydem - kiepskim byłem kiedyś gawędziarzem; chciałem jak najszybciej podzielić się z innymi wiedzą o barwnych wydarzeniach i postaciach... Ale włnie: „jak najszybciej”, nie zaśjak najrzetelniej”.

Teraz naprawiam swój błąd.

Oczywiście nie jest „Serce Gór” książoną tylko ze starych opowieści, podanych w nowej wersji. O, bynajmniej... Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że kto nie zna historii Łowczyni zawartej w tym oto zbiorze - ten nic jeszcze nie wie. Po prostu.

A nie jest to dzieło ostatecznie zamknięte, raz na zawsze, wiele zostało do opowiedzenia... I na pewno - opowiem. Powoli, dokładnie, już bez pośpiechu. Jak zawsze, gdy zbierze się wokół dostatecznie duży krąg słuchaczy.

czekał.

Feliks W. Kres


PRAWO SĘW

 

 

- Nigdy nie lekceważ naszych praw, kobieto - powtórzył szerokoskrzydły olbrzym, siedzący na ramieniu rozciągniętej na ziemi, czarnowłosej dziewczyny, w niebieskim, armektańskim mundurze. - Nigdy nie lekceważ naszych praw. A teraz zbudź się.

Powieki leżącej rozwarły się powoli. Słce - rzadki gość w grombelardzkich górach - zajrzało w ziejące czerwienią, puste oczodoły. Powietrze przeszył przeraźliwy krzyk. Leżąca przycisnęła dłonie do twarzy, poderwała się i prawie natychmiast upadła z powrotem.

- Nie! nie! nie!

Wysoko, na niebie, widniał niewielki, czarny punkcik. Nie widziała go, nie mogła widzieć.

- Nie! Nie!

Zawieszony w powietrzu sęp rytmicznie poruszał dziobem: - Nigdy nie lekceważ naszych praw, nigdy nie lekceważ naszych praw, nigdy...


Rozdział I

 

Zadudniły na schodach mocne kroki.

- Podsetnik Karenira?!

Poderwała się z posłania, wypręża.

- Tak, panie!

Znów kroki. Stanął w drzwiach, skrzywił twarz na widok jej nagości.

- Wybierz ośmiu ludzi i każ im przygotować się do drogi. Pojedziecie...

Urwał. Marszcząc brwi, spojrzał na czubki swoich zakurzonych butów.

- Przyjdziesz do mnie. Zaraz. Ubrana - podkreślił z naciskiem. - Dość mam widoku tych waszych gołych cycków. To jest wojsko, koszary, nie ogród w Rinie, czy innej tam, armektańskiej dziurze. Zapamiętaj to sobie raz na zawsze, więcej powtarzał nie bę. I przekaż tym swoim ślicznym podkomendnym. A skoro już o tym mowa: chciałbym, by patrol, który ci powierzam, składał się z samych mężczyzn. Zrozumiał, czy mam powtórzyć? Z samych mężczyzn!

- Tak, panie!

Odwrócił się i wyszedł. Gdy tylko została sama, z pasją kopnęła stojący przy łóżku podnóżek. Zabolało. Zagryzając wargi, rozmasowała stopę. Była wściekła.

W Rinie, w której się urodziła i wychowała, nagość w domu była symbolem miłci, przyjaźni i czystości sumienia. Uśmiechnęła się gorzko, wspominając swój pierwszy wieczór w garnizonowych koszarach, kiedy to wyprawiła małe przyjęcie dla nowych kolegów i koleżanek z kadry oficerskiej. Te spojrzenia, gdy otworzyła drzwi, ubrana jedynie w spódniczkę... Wystrojeni mężczyźni, w mundurowych tunikach i przy mieczach, za jej plecami mrugali do siebie, dwie setniczki legii co chwila wymieniały kilka szybkich uwag („Pijana, czy...?”). Przez całą noc płakała, nic nie rozumiejąc, a rano przybiegły dziewczyny z jej oddziału, też rozgoryczone; wyśmiano je w ich kwaterze, mężczyźni pchali się z łapami, kpiny i szyderstwa nie pozwoliły im zasnąć. Wpadł jakiś dziesiętnik, naurągał im od ladacznic, aż wreszcie Kristira pokazała mu swoje paski na tunice i kazała się wynosić...

Koło południa przyszedł do niej P.A.Argon, tysięcznik, komendant garnizonu. Surowo wyjaśnił rozbieżności zwyczajów obu prowincji i kategorycznie zabronił podobnych rzeczy na przyszłość. Krzywo też patrzyli oficerowie na jej poufałość z podkomendnymi - jakże inaczej było w Rinie! Tam cale koszary stanowiły zgraną, wesołą grupę, tu byle trójkowy z wyniosłą miną paradował zawsze w kolczudze i tunice, a już podsetnik rzadko zniż się do bezpośredniej rozmowy z żnierzem... Gdyby zała po słbie którąś z przywiezionych sukien, chyba by wsadzono ją do paki!

Drgnęła. O, na Szerń... powinna już być u komendanta! Powiedziałzaraz” i wiedziała, że rozumiał to dosłownie!

Szybko wciągnęła sztywną, grubą spódnicę, wbiła nogi w ciężkie buciory. Tunikę naciągała już w biegu. Wpadła do budynku komendantury. Przystanęła w sali odpraw, dopinając klamrę pasa, w tej samej chwili drzwi przed nią rozwarły się nagle i stanął w nich Argon.

- No, podsetniku - rzekł prawie spokojnie - jesteś tu tylko czasowo i nie mam prawa wyrzucić cię z wojska. Ale bą pewna, że przy najbliższej okazji pchnę odpowiednią opinię do twego dowódcy w Rinie.

Wypręża się, wyprostowała. Z rozpaczą czuła, jak źle dopięta klamra rozsuwa się powoli.

- Doprawdy - kontynuował Argon - zaczynam się wahać, czy wysł cię na czele tego patrolu. Gdybym miał pod rę innego wolnego oficera...

W ostatniej chwili złapała upadający na podłogę miecz. Poczuła, jak wilgotnieją jej plecy.

Argon urwał niemal w półowa. Zapadło ciężkie milczenie. Wreszcie mężczyzna odwrócił się i wszedł do pokoju.

- Proszę za mną.

Szybko umocowała broń.

- Zadanie nie jest trudne - zagaił, dokładając starań, by głos brzmiał zupełnie bezbarwnie. - Doniesiono mi, że w okolicy Krzywych Skał ukrywa się trzech czy czterech ludzi; to nie żadna rozbójnicza banda, ot - paru rzezimieszków... Cel patrolu: odnaleźć i pojmać. Przynajmniej jeden musi pozostać żywy. Wszystko jasne, czy mam powtórzyć? Żywy!

Energicznie skinęła głową.

- Tak, panie!

- Wymarsz natychmiast. Czy wyznaczył już ludzi?

- Jeszcze nie, pa...

- Tak myślałem. Czekają na ciebie przy bramie. Przyślij mi tu Barga. To taki brodaty grubas.

- Tak, panie!

Wyprostowana opuściła pokój i zamknęła za sobą drzwi. Oparła się o nie ciężko i otarła pot z czoła.


Rozdział II

 

- Panie.

- Jesteś, Barg. Znakomicie. Si...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin