9851.txt

(212 KB) Pobierz
        Józef Ignacy Kraszewski
        
        Czercza mogiła
        
        
   
        
        
     Bylibymy niesprawiedliwi względem kraju naszego, gdybymy mu zarzucać chcieli z 
  cudzoziemcami brak rozmaitoci i jednostajnoć widoków; nie ma może bogatszej pod tym 
  względem ziemi. Okolice Krakowa, podnóża Karpat, Sandomierskie, Mazowsze, Podlasie, 
  Galicja, Poznańskie, Żmud, Wołyń, Podole majš każde odrębnš i silnie nacechowanš 
  fizjognomię. Jest zapewne co, co w wielkš całoć łšczy rozpierzchłe rysy i daje im 
  harmonijny koloryt; ale wpatrzywszy się tylko, co to tu szczegółów, ile barw rozmaitych i w 
  swej prostocie tak pięknych! Nie mieniałbym tej ziemi, mglistym niebem pokrytej, borami 
  odwiecznymi szumišcej, na najwspanialsze, najsławniejsze ziemice, których pięknoci poszły w 
  przysłowie. Byle oczy, byle serce, byle uczucia trochę, a rajem ten liczny wiatek. Wprawdzie 
  i Lapończyk, jak mówiš, kocha się w mchach swoich i kraju ze skał i topielisk złożonym, ale 
  czyż i ten smętny ziemi zakštek nie ma także pięknoci swojej? Bóg stwarzajšc ziemię, na 
  wielkim jej, różnolitym obrazie odmalował różne strony, różne rodzaje piękna, dał wzory 
  wszelkiego wdzięku, wszelkiego sposobu, w jaki natura myl Jego wykazać może; a przy 
  każdym z tych widnokręgów odmiennych postawił człowieka, do którego duszy ta pięknoć 
  przypada, który jš najlepiej rozumie i najlepiej ukochać może. 1 dlatego nie zazdroszczę wcale 
  neapolitańczykom ich zatoki, ani Szwajcarom gór ich, ani Niemcom i Francuzom Renu, o 
  który się kłócš... doć mi tego, na co patrzę... W tym złamku również odbija się myl Boża, 
  jak w wodach Orenoki, jak w falach Renu i płomienistych snopach podbiegunowej Zorzy.
     Uznaję chętnie wszelkš pięknoć, ale gdyby mnie kto przeniósł na zawsze z ziemi, do której 
  tak przyrosłem sercem i duszš, o! umarłbym z tęsknoty za sosnami, za szarym niebem i lasem 
  naszym zielonym.
     A szczególniej za lasami. Bo według mnie nic piękniejszego nad lasy, gdzie brak drzewa: 
  wody, skały, niebo, słońce, nic go nie zastšpi. I okolice, w których nie ma nic do widzenia 
  oprócz borów i lasów, jeszcze sš weselsze od najnieprzejrzańszego, wonnego stepu, po 
  którym tęsknota chodzi jak po wielkim smętarzysku. Drzewa tylko że nie mówiš, ale co w 
  nich myli! ile wdzięku! jaka rozmaitoć barw, woni, fizjognomii! jakie w nich życie! Nigdy mi 
  się nie uprzykrzyło jechać nimi choćby dni kilka cišgle, jak to się w Litwie zdarza; ale gdy raz 
  stepem besarabskim półtora tylko dnia przewędrowałem na skwarnym słońcu, na całe życie 
  miałem tego dosyć.
     Litwa to jeszcze kraj, na którym znać, że dopiero w XIV wieku wcieliła się do mocarstw 
  europejskich i najpóniej przeżegnała się krzyżem więtym. Co krok spotykasz pamištki, z 
  których zdać sobie sprawy inaczej, jak sięgajšc mylš w czasy przedchrzecijańskie, nie 
  można. Wieje zewszšd jaka woń prostoty na pół dzikiej, na pół patriarchalnej, którš 
  odetchnšć po zadusze naszej miło. A przy tym kraj to ze swymi lasami, jeziorami, piaskami, 
  rozsypanym pod nogami kamieniem, ze swymi jałowcami i jodłami, dziwnie poetyczny i 
  piękny, do którego się można przywišzać, za którym tęsknić łatwo życie całe. Któż, raz choć 
  w życiu przejechawszy Białowieskš Puszczę, popatrzywszy na brzegi Niemnowe, 
  podumawszy nad jeziorami, nasłuchawszy się gwaru lasów jodłowych, nie ujrzał ich póniej 
  natrętnie mu się przypominajšcych w snach i marzeniach?
     Kraj to ubożuchny i lud doć by powinien być ubogi, bo na pólku na wpół piaszczystym 
  sieje hreczkę po życie, a żyto po hreczce, ledwie miejšc jałowš skibę przewrócić, żeby się do 
  szczercu nie dobrać, a przecież dzięki pracowitoci swojej, dzięki pomocniczym rodkom i 
  przemysłowi, choć rola nie rodzi, chłopek rzadko dowiadcza głodu. W okolicach 
  wydmiastych i całkiem nieurodzajnych woda i lasy dostarczajš materiałów do pracy i za-
  robkowania; a tam, gdzie co zrobić można, Litwin tak uprawia, przewraca, gnoi, okopuje, 
  osusza, że mu urodzić musi.
     Aż miło wjechać do wioski, tak w każdej wyczytasz zaraz, że tu pracowite i pobożne 
  mieszka plemię. Nigdzie tyle krzyżów, tyle kalwaryj i Męk Pańskich nie ma co na Litwie, 
  nigdzie tyle u ródeł kapliczek i figur na rozstajach. A krzyże te majš fizjognomię właciwš, ze 
  swymi daszkami, przykrywkami i mnóstwem płacht, fartuszków, chustek, wstšżek, paciorek, 
  którymi je obwiesza pobożnoć. Nieraz w porodku wioseczki zobaczysz stos ułożonych 
  kamieni polnych w jakš systematycznš, piramidalnš figurę, a na ich wierzchu wetknięty krzyż 
  żelazny, a zasadzone drzewa ocieniajšce ten wiejski pomnik, któremu biała brzoza, stary 
  jałowiec i jodła tyle dodajš wdzięku, że żywcem się na rysunek proszš. Oprócz tego na 
  każdym dachu wyszył wieniak słomš krzyż pański, nad każdym oknem jest godło zbawienia, 
  jakby się jeszcze bali Litwini, żeby do nich dawne bogi nie powróciły ukradkiem.
     Przebywszy cudownš wzniosłociš drzew swych Białowieskš Puszczę, która nie ma 
  równej sobie w kraju całym, zmierzajšc ku Pińskowi, przebywa się doć smutnš i mało komu 
  znanš częć Rusi litewskiej. Jest to płaszczyzna żyzna, miejscami przecięta mnóstwem 
  rzeczułek, bagien, trzęsawisk, wydm porosłych jałowcem i tš białš trawš, która tylko na 
  piaskach rosnšć lubi, uweselona łaskami brzóz białych lub borkami z sosen wysmukłych, 
  podszytych gdzieniegdzie leszczynš. Na tej równinie, którš zewszšd zamykajš lasy, gaje i 
  borów ciany, tu i ówdzie poziome chaty długim szeregiem wycišgnięte, rzadko bielone, 
  wyniosłe krzyże, szare kociółki wiejskie i młyny wietrzne, kiedy niekiedy dwór pokaniejszy 
  wstrzymuje rozbujałe oko. Drogi po większej częci składajš się z grobel, bo tu bez rowu 
  żadne się pole nie obejdzie, a grobelki zwłaszcza po wioskach dadzš się podróżnemu we 
  znaki. Pełno kamieni po polach, a że z nimi i z błotem nie wiedzieć co poczšć, zarzucajš 
  głazami tymi kałuże i doły, niekiedy wyciełajš całe długie kawałki wšskich drożyn, tak że gdy 
  przyjdzie przejeżdżać tego rodzaju budowę pierwotnš, koci i powóz popamiętajš. Kamienne 
  owe grobelki sš pomysłem ludzi, którzy całe życie chodzš piechotš, o tym wštpić nie można. 
  Ale za to cóż to za liczna rzecz kamienne płoty, którymi każda chata, podwórko i ogródek 
  się zagradza! Kamień litewski nie jest to martwa, kantowata bryła, którš ręka ludzka wieżo 
  odbiła z pokładu odwiecznego, nadajšc jej kształt ułamkowy, nieforemny, rażšcy ostrociš 
  rysów. Każdy z nich, tak jak jest, długie już przebył wieki, oszlifowały go wody potopu, 
  pokryły go piękne mchy i porosty, a traf nadał mu postać często fantastycznie pięknš. 
  Niezmierna też jest rozmaitoć kolorów tych brył kamiennych, czarniawych, sinawych, 
  czerwonych, białych, żółtych, tak że gdy z nich ułoży chłopek płot, który okryjš licie 
  powojów, dyni, perestupów i chmielów, nic nad tę mozaikę barw widzieć nie można 
  piękniejszego. Wporód otaczajšcej jš zieleni grodba ta niezmiernie odbija się malowniczo. 
  Mnóstwo także kamieni różnych wielkoci, użytych na progi chat, za słupy do bram, na 
  siedzenia wród drogi, zwracajš oko rozmaitociš kształtów i kolorytu.
    Wród wiosek w ten sposób poogradzanych, pełnych brzóz i jodeł, wiedzie cię droga, którš 
  przebywasz to gaje wesołe, to długie błota, ożywione ptactwem bez liku. Trzęsawiska te 
  byłyby niezmiernie smutne, gdyby im Bóg nie dał licznych mieszkańców i nagradzajšc brak 
  pięknoci nie kazał piewać na nich tysišcom stworzeń, co się gnieżdżš wród kęp, wysepek, 
  trzcin, sitowiów i osoki. Bški, czajki, ogromne stada kaczek i zabawne owe bataliony, z 
  których każdy jest inny i każdy co chwila do boju gotowy - przelatujš nad głowš, a wieczorem 
  odzywajš się dziwnymi głosami, jak strażnicy tych rozległych przestrzeni, które sš ich 
  królestwem. Czasem z milę cišgnie ci się grobla pełna mostków i dziur pełna, przez te błota 
  nieskończone, a gdy jš przebył, najlichsza karczemka stanie za najwygodniejszš gospodę. Tu 
  znowu brniesz w piasku, ale byleby trochę kochał naturę i lubił się w niš wpatrywać, nie 
  utrudzš cię one, bo i na nich sš roliny, sš mieszkańcy, sš lady dziejów i ludzi. Nieraz z na 
  wpół rozwianej mogiły naga koć cię przywita lub rozbity kawał popielnicy stare czasy 
  przypomni.
    Włanie tego rodzaju drogami zbliżałem się ku Pińskowi w roku 183... wpatrujšc się z 
  ciekawociš w kraj, który zmieniał się powoli i przybierał coraz nowe odznaczajšce go rysy, 
  gdy na najszkaradniejszej z długich owych grobel mostek się pode mnš załamał, konie mi 
  pozapadały, powóz się popsuł, a ja w skwarny dzień biały osiadłem na tym pustkowiu bez 
  ratunku. Potrzeba mi było samemu ze służšcym wycišgać mojš telegę, wyprzęgać poplštane 
  konie i wydobywszy się z jamy, powoli na dršgu wlec do karczmy. Klšłem też na czym wiat 
  stoi i rozrzuciwszy do szczętu zdradliwy mostek, pod którego belkami lęgły się mnogie węże, 
  poszedłem przodem pieszo ku gospodzie, nie przypatrujšc się już nawet krajobrazowi, choć 
  wkrótce zarola z olch malowniczych otaczać mnie poczęły zielonš cianš gałęzi... Szedłem 
  tak zadumany grobelkš, gdy:
     - Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus - dało się słyszeć nagle i niemal mnie 
  przestraszyło, takem się głosu ludzkiego na tej pustyni nie spodziewał.
  Obejrzałem się doć zniecierpliwiony.
     Na cieżynce z drugiej strony grobli stał obrócony, w tęż co ja idšcy drogę żebrak, z łysš, 
  obnażonš głowš, trzymajšc słomiany kapelusz w ręku. Dziwna to była figura, niby co na 
  szlachcica i na dworaka zakrawajšca, ale w wieniaczym ubraniu. Twarz już niemłoda, 
  poorana zmarszczkami pełnymi ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin