W.E.B. Griffin - Ostatni bohaterowie 04 - Walka agentów.rtf

(825 KB) Pobierz

W.E.B. Griffin

 

 

 

Walka agentów

 

Ostatni bohaterowie #4

The Fighting Agents

Tłumaczył Jerzy Łoziński


Cykl „Ostatni bohaterowie” dedykuję:

porucznikowi piechoty Armii Stanów Zjednoczonych Aaronowi

Bankowi, odkomenderowanemu do Biura Służb Strategicznych

(potem pułkownikowi Sił Specjalnych),

oraz

porucznikowi piechoty Armii Stanów Zjednoczonych Williamowi

E. Colby’emu, odkomenderowanemu do Biura Służb Strategicznych

(potem dyplomacie i dyrektorowi

Centralnej Agencji Wywiadowczej).

Wyżej wymienieni, służąc jako dowódcy zespołów operacyjnych

we Francji i w Norwegii, ustanowili wzorzec męstwa, wiedzy,

patriotyzmu i uczciwości dla wszystkich pracowników

amerykańskich służb specjalnych.


Prolog

 

Ponieważ przenosiny generała Douglasa MacArthura do Australii z ufortyfikowanej wyspy Corregidor w Zatoce Manilskiej nastąpiły na jednoznaczny rozkaz prezydenta USA oraz głównodowodzącego sił zbrojnych Franklina Delano Roosevelta, więc generał był przekonany, iż chodzi tylko o zmianę kwatery głównej. Mówiąc inaczej, MacArthur był zdania, że zdziesiątkowane, wygłodniałe i mające naprzeciw znacznie silniejszego wroga oddziały amerykańskie i sojusznicze na Filipinach pozostaną pod jego rozkazami. W szczególności zaś był pewien, że jego zastępca, generał broni Jonathan M. Wainwright, wysoki, kościsty kawalerzysta, zgodnie z zasadami i dobrym obyczajem pozostanie jego podkomendnym.

Ostatni, ustny rozkaz, jaki MacArthur wydał Wainwrightowi — na małej drewnianej przystani wyspy Corregidor, gdy generał, jego żona, syn i mała asysta mieli za chwilę wsiadać do szalup — brzmiał: „Trzymać się!” Dla Wainwrgihta znaczyło to tyle, iż nie wolno mu się poddać.

MacArthur od samego Roosevelta uzyskał przyrzeczenie, iż jego oblegane na Corregidorze oddziały otrzymają zaopatrzenie i wzmocnienie, był więc pewien, że jak długo Corregidor będzie się bronić, tak długo prezydent będzie czuł się zobowiązany do przysyłania uzupełnień. Wyspa Luzon, wraz ze stołecznym miastem Manillą, wpadła w ręce Japończyków, ale na Mindanao znajdowało się ponad dwadzieścia tysięcy zdrowych i nieźle wyekwipowanych żołnierzy, którzy po otrzymaniu wzmocnienia mogli pod dowództwem generała dywizji Williama Sharpa próbować odbić Luzon.

MacArthur nie wykluczał, że Corregidor się nie utrzyma, ale wtedy, przypuszczał, generał Wainwright przeniesie swą flagę z trzema gwiazdkami na Mindanao, gdzie przejąwszy dowództwo od Sharpa, dalej będzie prowadzić walkę.

Zanim jednak generał MacArthur dotarł do Brisbane, podróżując najpierw na pokładzie kutra torpedowego, a potem B–17, Wainwright zaczął otrzymywać rozkazy bezpośrednio od szefa sztabu wojsk lądowych, generała George’a Cutletta Marshalla.

MacArthur i Marshall nie pałali do siebie przyjaźnią. Kiedy na przykład przed wojną Marshall był pułkownikiem w Fort Benning, MacArthur, wówczas dowódca sztabu wojsk lądowych, oświadczył, iż Marshall nigdy nie powinien dowodzić jednostką większą niż pułk. Kilka następnych tego typu incydentów nie pogłębiło wzajemnej sympatii.

Departament Wojny dał Wainwrightowi jasno do zrozumienia, że nie podlega już Mac Arthurowi, a zatem obronę Filipin prowadzi na własną odpowiedzialność.

Wiązało się to z faktem, że bez zgody, a nawet wiedzy MacArthura prezydent Roosevelt, konsultując się z generałem Marshallem oraz generałem brygady Dwightem D. Eisenhowerem (który był przez pewien czas zastępcą MacArthura na Filipinach), uznał, że nie tylko niepodobna wzmocnić oddziałów na Filipinach (zważywszy na różnicę sił marynarki amerykańskiej i japońskiej), lecz także że pierwszorzędne znaczenie w tej wojnie mają walki z Niemcami w Afryce Północnej oraz Europie.

1 maja 1942 roku w granitowych tunelach Corregidoru stacjonowało trzynaście tysięcy żołnierzy amerykańskich i filipińskich (otrzymujących dziennie trzy ósme racji żywnościowych). W tej liczbie znajdowało się wielu rannych oraz pielęgniarki, które ewakuowano z Luzonu, aby nie były narażone na gwałty Japończyków. Tego dnia artyleria japońska wystrzeliła na Corregidor szesnaście tysięcy pocisków, z których każdy lądował co pięć sekund. Ostrzał o tej samej intensywności utrzymywano przez trzy następne dni.

W nocy 5 maja generał Wainwright, dla którego było jasne, że Japończycy szykują się do generalnego szturmu, porozumiał się drogą radiową z generałem Sharpem i pozostałymi dowódcami oddziałów amerykańskich rozrzuconych na wyspach i dał im wolną rękę, jeśli chodzi o prowadzenie walk.

Większość ciężkiej artylerii na wyspie została wprawdzie zniszczona przez ostrzał japoński, ciągle jednak podlegli Wainwrightowi żołnierze mieli dość krótkiej broni, aby zadać poważne straty atakującym, lecz zdeterminowani i waleczni Japończycy zdobyli przyczółki.

Upadek Corregidoru był przesądzony.

Dalszy opór nie miał sensu. Gdyby nadal próbowano obrony, Japończycy ustawiliby działa u wejścia do tunelu Malinta, a ich salwy zmasakrowałyby żołnierzy, rannych i personel medyczny równie skutecznie, jak szlauch może oczyścić rurę ściekową.

Dlatego też Wainwright wysłał z białą flagą swego adiutanta i jednego z oficerów sztabowych, aby podjęli rokowania z nieprzyjacielem.

Niedługo potem spotkał się na Luzonie w solidnie poharatanym przez kule obejściu ze swym japońskim odpowiednikiem, generałem broni Masaharu Hommą. Aczkolwiek ostrzyżony na łyso Homma mówił biegle po angielsku, z Wainwrightem porozumiewał się za pośrednictwem tłumacza. Nie interesowała go kapitulacja Corregidoru. Domagał się bezwarunkowej kapitulacji wojsk amerykańskich na wszystkich wyspach filipińskich. Gdyby generał Wainwright wzbraniał się przed taką decyzją, Homma podejmie operacje taktyczne, przez które rozumiał unicestwienie obrońców Corregidoru.

W towarzystwie japońskiego pułkownika Kano, który studiował w New Jersey, generał Wainwright pojechał zarekwirowanym przez Japończyków cadillakiem do studia radiowego KZRH w Manili, skąd jako najwyższy stopniem oficer amerykański na Filipinach rozkazał wszystkim dowódcom zaniechanie jakichkolwiek działań bojowych i podjęcie przygotowań do kapitulacji wobec cesarskiej armii Japonii.

Nie wszyscy jednak Amerykanie byli gotowi posłuchać generała Wainwrighta.


I

1
Kwatera Główna Sił Zbrojnych USA na Mindanao–Visayan
Filipiny
28 grudnia 1942 roku

 

W wyglądzie generała brygady Wendella W. Fertiga, dowódcy sił na Mindanao–Visayan, zwracały uwagę dwie rzeczy rzadko spotykane pośród wyższych dowódców amerykańskich: kozia bródka i zakrzywione wąsiki oraz osadzony na głowie pod zawadiackim kątem spiczasty kapelusz trzcinowy, na którym kolebała się lokalna bransoletka.

Generał Fertig, szczupły, rudowłosy, czterdziestojednoletni mężczyzna, nie był zawodowym żołnierzem. Nie kończył bynajmniej West Point, do armii USA został powołany rok wcześniej z rezerwy wojsk lądowych jako kapitan Korpusu Inżynieryjnego. Wojska lądowe Stanów Zjednoczonych na Filipinach bardzo chciały skorzystać z doświadczenia cywilnego inżyniera, zwłaszcza że znał teren. Powołany do wojska Fertig żonę i resztę rodziny dla bezpieczeństwa wysłał do Kolorado.

Od rozpoczęcia japońskiej inwazji aż po kapitulację ogłoszoną przez generała Wainwrighta 5 maja 1942 roku Fertig trudnił się przede wszystkim niszczeniem — głównie przy użyciu materiałów wybuchowych — dróg, mostów, tuneli, tras zaopatrzeniowych, aby nie pozwolić nieprzyjacielowi na ich wykorzystanie. Wiele z tych, które teraz demolował, sam wznosił przed wojną.

5 maja 1942 roku podpułkownik Fertig — od podjęcia służby dwukrotnie awansowany — z pełną świadomością tego, co robi, i ewentualnych konsekwencji, postanowił nie posłuchać rozkazu swego przełożonego, generała broni Jonathana Wainwrighta, który domagał się natychmiastowego zaprzestania wszelkich działań bojowych wobec armii Cesarstwa Japonii, a także podjęcia przygotowań do bezwarunkowej kapitulacji.

Podpułkownik Fertig zdecydował, że schroni się w górzystych terenach Mindanao i stamtąd będzie próbował możliwie jak najdotkliwiej szkodzić Japończykom. W tym momencie towarzyszyli mu jedynie: kapitan Charles Hedges, także rezerwista wojsk lądowych, starszy bosman Ellwood Orfett oraz szeregowiec wojsk lądowych Robert Bali.

Zrazu ich sytuacja była trudna. Aby nie wpaść w ręce Japończyków, musieli ukrywać się w dżungli i odżywiać się tym, co popadnie, albo tym, co od czasu do czasu, z narażeniem życia, dostarczali im krajowcy z plemienia Moro.

Pewnego razu widzieli, jak amerykańscy jeńcy — oficerowie bez nakryć głowy i z rękami związanymi na plecach — eskortowani są do obozu. Napotkali wprawdzie filipińskich żołnierzy, którzy jeszcze nie skapitulowali, ale nikt specjalnie nie garnął się do Fertiga. Zewsząd słyszeli ponure uwagi, że wojna się skończyła i jedynym rozsądnym posunięciem jest poddać się.

Fakt, że w życiu prywatnym Fertig był człowiekiem skromnym, nie przeszkadzał mu sądzić, że może odegrać w toczącej się wojnie rolę niebagatelną. Zachował się prowadzony przez niego dziennik, w którym, schroniwszy się na ryżowym polu nieopodal Moray, zanotował:

„Wobec wszechobecnego przeciwnika muszę zorganizować ruch oporu w warunkach, które ledwie pozwalają marzyć o zwycięstwie. Czuję jednak… że taki los jest mi pisany, a u kresu drogi czeka triumf. Zwycięstwa będą może małe i cząstkowe, ale ostatecznie to my będziemy górą”.

Podpułkownik Fertig zastanawiał się nad tym, dlaczego Filipińczycy i Amerykanie, którzy nie dostali się jeszcze do niewoli, nie chcieli przyłączyć się do niego, i doszedł do wniosku, że jest oficerem o zbyt niskiej randze, aby wzbudzać entuzjazm wśród ochotników. Rzecz mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, dywagował, gdyby do oporu wezwał prawdziwy żołnierz, i to nie byle jaki. Na przykład, gdyby apel ogłosił generał, reprezentujący na Filipinach amerykańskie siły zbrojne.

1 października 1942 roku na twardej okładce bloku do pisania Fertig nakreślił ołówkiem wezwanie, które następnie przybił do drzewa.

 

Sztab Naczelnego Dowódcy

Sił Zbrojnych USA na Filipinach

Armia Polowa Mindanao–Visayaan

1 października 1942

PROKLAMACJA

1 Na mocy władzy przysługującej mi jako najwyższemu rangą na Filipinach oficerowi sił zbrojnych USA niniejszym przejmuję dowództwo nad wszystkimi oddziałami

2. Na cały czas wojny ogłaszam stan wojenny ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Wendell W. Fertig

Gjenerał brygady wojsk lądowych USA

DO WIADOMOŚCI.

1. Wszystkich dowódców oddziałów USA

2. Wszystkich żołnierzy niezależnie od stopni

3 Wszystkich gubernatorów

4. Wszystkich urzędników

5. Wszystkich sędziów pokoju

 

Jeden z miejscowych kowali wykuł mu ze srebrnych dolarówek dwie pięcioramienne gwiazdki i Fertig wpiął je w rogi kołnierza.

Zdawał sobie sprawę z tego, że wiatr może zerwać proklamację z drzewa, zanim ktokolwiek ją przeczyta, a nawet jeśli dłużej powisi (informacja zatytułowana „Do wiadomości” była blefem, obwieszczenie istniało wyłącznie w jednym jedynym egzemplarzu), może wywołać tylko pusty śmiech i kpiny z jakiegoś zwariowanego amerykańskiego dziwaka. Niemniej jednak kiedy dwa dni później czwórka żołnierzy kroczyła plażą, w każdej chwili gotowa schronić się w dżungli, gdyby w promieniu wzroku pojawili się Japończycy, zobaczyła małego, żylastego Moro, który miał na sobie strzępy munduru, a w ręku trzymał karabin Enfield model 1917, którym posługiwali się Amerykanie podczas I wojny światowej.

Moro dziarsko zasalutował i w najlepszej angielszczyźnie, na jaką go było stać, poinformował generała Fertiga, że on i jego ludzie są na rozkazy, a także poradził, aby czym prędzej skryć się w dżungli, gdyż w odległości strzału znajdowali się na plaży Japończycy. Nie wydawało się, aby miał jakiekolwiek wątpliwości co do gwiazdek Fertiga; wprost przeciwnie, trudno było nie odnieść wrażenia, że filipińscy żołnierze bardzo są radzi, iż oto jest ktoś, kto wie, co robić.

Wyszukano odpowiednie miejsca na kwaterę. Nieufortyfikowane wprawdzie, było jednak niewidoczne z powietrza i trudne do zlokalizowania na ziemi. Lecz nawet gdyby zostało odkryte, bardzo trudno byłoby teren okrążyć, gdyż w przypadku zagrożenia Fertig ze swymi ludźmi mógł wycofać się w góry.

Pozostanie na wolności było rzeczą najważniejszą; drugą w kolejności: oznajmienie o swej obecności: a) wszystkim, którzy się nie poddali i chcieli walczyć; b) Japończykom, aby zaczęli ich tropić, angażując w to siły, które nie będą uczestniczyć w innych walkach; c) dowództwu amerykańskiemu.

Z punktem „c” wiązało się pewne ryzyko. Po pierwsze, mógł otrzymać rozkaz natychmiastowej kapitulacji (Fertig z góry był przygotowany, że takiemu rozkazowi się nie podporządkuje, jak nie podporządkował się już decyzji generała broni Wainwrighta). Po drugie, dowództwo wojsk lądowych USA mogło mieć do niego pretensje za to, iż nie tylko mianował się generałem brygady, lecz także przyznał sobie prawo, aby przejąć dowództwo na Mindanao i ogłosić tam stan wojenny.

Tak czy owak uznał, że trzeba zaryzykować. Było całkowicie jasne, że jeśli na Mindanao mają w ogóle powstać oddziały powstańcze, to do ich uzbrojenia nie wystarczy to, co uda się zabrać Japończykom. Jedyną nadzieją była armia amerykańska, która mogła zrzucić broń z powietrza albo dostarczyć łodzią podwodną. Kwestia nie ograniczała się zresztą do broni. Niesłychanie ważne były też lekarstwa, a zwłaszcza chinina.

 

* * *

 

Nade wszystko jednak Fertigowi potrzebne były pieniądze, i to nie banknoty, lecz złote dolarówki, najlepiej dwudziestki. Jak najwięcej monet. Nimi mógłby opłacić swych żołnierzy, co bez wątpienia zagwarantowałoby mu odpowiednią powagę w oczach Filipińczyków. Nie chodziło tylko o żołd, ale także o możliwość nabywania żywności oraz wynagradzania za pomoc wodzów plemiennych.

Poinformowanie dowództwa wojsk lądowych USA o istnieniu armii Mindanao–Visayan nastręczało jednak ogromnych trudności. Po pierwsze, armia, czy właściwie jej malutki zarodek, nie dysponowała radiostacją. Nawet gdyby ją jakoś zdobyła, nie miała generatora, który by ją zasilał. Ale nawet gdyby udało się jakimś cudem zdobyć radio i generator, to wcale nie było pewności, że radiooperatorzy Korpusu Łączności Wojsk Lądowych odpowiedzą ze Stanów na komunikat. Raczej powinni uznać, że to japońska prowokacja, gdyż każdy regularny komunikat wojskowy powinien być zaszyfrowany.

Korzystając z nadanych sobie uprawnień, generał brygady Fertig mianował starszego bosmana Orfetta i szeregowca Balia podporucznikami. Orfett miał się zająć porzuconą tłocznią oleju kokosowego, którym można było handlować. Bali został oficerem łączności Amerykańskich Sił Zbrojnych na Filipinach (w skrócie AMFIP) i miał znaleźć sposób na skontaktowanie się ze sztabem wojsk amerykańskich w Australii. Sposób na dokonanie tego pozostawiono jego pomysłowości.

Na radiooperatora podporucznik Bali wybrał filipińskiego gimnazjalistę Gerarda Almendresa. Kiedy wybuchła wojna, Almendres był w trakcie korespondencyjnego kursu radiotelegraficznego, którego zdążył odbyć nieco więcej niż połowę. Korzystając ze szkoleniowych planów, przystąpił do budowy nadajnika krótkofalowego. Większość części pochodziła z systemu dźwiękowego projektora filmowego, który zakopano, aby nie wpadł w ręce Japończyków.

Z Luzonu przypłynęła łódź z posiłkami. Sześciu podoficerów z jednostki saperskiej, wszystko starsi sierżanci sztabowi, z których jeden był Amerykaninem. Zabrał się z nimi także kapitan USAFEE, Dalekowschodnich Sił Wojsk Lądowych USA, który wolał uciec do dżungli, niż czekać na niechybną kapitulację Corregidoru.

Kapitan Horace B. Buchanan, absolwent Akademii Wojsk Lądowych USA, rocznik 1934, łysiejący mężczyzna z wyraźnymi oznakami niedożywienia, przywiózł ze sobą następny element nieodzowny, aby nawiązać kontakt z dowództwem w Australii. Było to małe metalowe pudełko z brązową tabliczką, na której widniał napis:

 

TAJNE

Urządzenie szyfrujące m94

Numer seryjny: 145

Absolutnie zakazuje się wynosić to urządzenie

poza wydzielone pomieszczenie kryptograficzne

TAJNE

 

Generał Fertig widział taki przedmiot po raz pierwszy w życiu i uznał go za fascynujący.

Urządzenie składało się z dwudziestu pięciu krążków aluminiowych, każdy wielkości srebrnej jednodolarówki, tyle że odrobinę grubszy. Były umieszczone na osi mającej mniej więcej dwanaście centymetrów długości w ten sposób, że mogły obracać się niezależnie. Na obrzeżu każdego krążka znajdowały się litery alfabetu, czasami w normalnej, ale znacznie częściej w przypadkowej kolejności.

— Jak to działa? — spytał Fertig.

Kapitan Buchanan zademonstrował funkcjonowanie urządzenia.

Każdy krążek ustawiano w takim położeniu, aby na „linii szyfrowej” ukazało się pierwszych dwadzieścia pięć liter wiadomości. Na innych liniach litery ułożone były chaotycznie.

Każde urządzenie szyfrujące było zaopatrzone w ściśle tajny dokument zwany SOI (Signal Operating Instruction — Instrukcja Operacji Sygnałowych), który zawierał między innymi informację o linii będącej w danym dniu linią „generacyjną”. Bezładny ciąg liter wysyłano drogą radiową.

Mówiąc dokładniej, ciągnął Buchanan, SOI zawierała wykaz kilku linii „generacyjnych”, najczęściej bowiem wiadomość miała więcej niż dwadzieścia pięć znaków. Ich zestaw był inny każdego dnia, na przykład jednego: 02, 13, 18, 21, 07, a drugiego: 24, 04, 16, 09, 09 i tak dalej, i tak dalej.

Kiedy wiadomość odebrano, szyfrant musiał przede wszystkim sprawdzić w SOI, jaka tego dnia linia jest „generująca”, a potem ustawić na niej pierwszych dwadzieścia pięć liter bezsensownego komunikatu, aby na linii „szyfrującej” pojawiła się sensowna informacja. Następnie postępował tak z kolejną linią „generującą”, aż cała treść została rozszyfrowana.

Czoło rudobrodego generała brygady zmarszczyło się w skupieniu.

— W przypadku, sir, gdy nadający nie dysponuje SOI — ciągnął Buchanan — może skorzystać z procedury alarmowej.

— Jakiej?

— Trzecia piątka w pięciu grupach składających się na pierwszych dwadzieścia pięć liter to ustalony ciąg znaków, który ostrzega odbiorcę, że nadawca nie ma SOI.

— I co wtedy?

— Po pierwsze, istnieje standardowa alarmowa linia generująca. Wiadomość zostanie odczytana, a odbiorca stara się potwierdzić tożsamość nadawcy.

— W jaki sposób?

— Pyta o nazwisko, a następnie o nazwisko panieńskie teściowej. Albo o imię dyrektora szkoły lub jego syna. O takie rzeczy, które najprawdopodobniej wiedzieć może tylko ta konkretna osoba.

Generał Fertig pokiwał głową z aprobatą.

— Łebski z pana facet, Buchanan. Będzie pan pierwszym szyfrantem oddziałów amerykańskich na Filipinach.

Dwie kwestie nadal pozostawały nierozwiązane. Po pierwsze, trzeba było złożyć do końca radiostację Gerarda Almendresa. Po drugie, należało zdobyć generator.

Buchanan nie miał pojęcia, jak to załatwić, wraz jednak z porucznikiem Ballem zasugerowali, iż mógłby tu coś zaradzić starszy sierżant Withers z jednostki saperskiej, któremu udało się zdobyć i zabezpieczyć łódź; na tej właśnie łodzi przypłynęli z Luzonu. Starszy sierżant regularnych wojsk lądowych był niemal z definicji osobą o wielkiej wiedzy i pomysłowości.

Wezwano zatem Withersa. Ten czuł się najwyraźniej niezręcznie i po drugim już zdaniu generała Fertiga wybuchnął:

— Rzecz w tym, panie generale, że wcale nie mam pewności, czy jestem starszym sierżantem.

— Mógłby pan wyjaśnić to dokładniej, sierżancie? Withers wytłumaczył, że był kapralem przydzielonym na Luzonie do oddziału zaopatrzenia amunicyjnego wojsk lądowych, gdy znienacka przerzucono go do saperów.

— Było nas piętnastu, panie generale, dziesięciu poległo. Tak czy siak było między nami dwóch sierżantów, którzy w ogóle nic nie wiedzieli o materiałach wybuchowych. Pierwotnie należeli do 26. Pułku Kawalerii, ale kiedy ten został rozbity, wraz z porucznikiem Whittakerem przydzielono ich do saperów.

— Porucznik Whittaker? — upewnił się Fertig. — Oficer kawalerii? On także zginął?

— Zginąć nie zginął, ale i on wcale nie był kawalerzystą, lecz pilotem myśliwca. Do kawalerii odkomenderowali go, gdy zabrakło samolotów, do saperów zaś, gdy rozwalili pułk, a pozostałe konie zostały zjedzone. Był prawdziwym artystą od trotylu.

— I co się z nim stało?

— Nie wiem, sir. Bossowie z Corregidoru chcieli go mieć u siebie. Wysłano po niego kapitana Buchanana, któremu udało się przekonać porucznika, żeby pozwolił mu zostać z nami.

„To zrozumiałe, że zanim Corregidor padł, chcieli mieć na miejscu »artystę od trotylu«,” pomyślał Fertig. „Jeśli nie zginął, jest teraz w obozie jenieckim. Szkoda. Gdyby został z Buchananem, mielibyśmy teraz tutaj z niego pożytek”.

— Ale mówił pan coś o swoim stopniu, sierżancie — przypomniał Fertig.

— Tak, sir. Porucznik Whittaker uznał, że skoro ja się znam na materiałach wybuchowych, a ci niby — saperzy nie, byłoby głupio, gdyby dwóch z nich było starszych ode mnie stopniem, więc od razu postanowił, że mianuje mnie starszym sierżantem. Ale nie wiem, czy miał do tego prawo. Nawet nie było mnie na liście kandydatów do awansu, sir.

Withers patrzył na Fertiga z wyrazem twarzy człowieka, który wyznał wszystkie swoje grzechy i gotów jest przyjąć z pokorą każdą pokutę.

— Starszy sierżancie Withers, niniejszym potwierdzam pański awans wcześniej dokonany w warunkach bojowych.

— Tak jest, sir. Bardzo dziękuję, panie generale.

— A teraz do rzeczy. Wezwałem pana tutaj, sierżancie, gdyż mamy pewien problem. Potrzebne nam zasilanie elektryczne.

— Do czego, sir?

— Do radiostacji.

— Na łodzi jest silnik dieslowski — odrzekł bez chwili namysłu Withers.

— Ale łódź zatopiliśmy.

— Także na Luzonie była zatopiona — odparł niezrażony Withers. — Silnikowi to nie zaszkodziło. Wezmę swoich saperów i damy sobie radę.

— A jak ją wyciągniecie?

— Weźmie się bawołu… Nie będzie problemów, sir.

 

2
Centrum Łączności Marynarki Wojennej
Mare Island, Baza Marynarki Wojennej USA
San Francisco, Kalifornia
5 stycznia 1943 roku

 

Radiooperator drugiej klasy wyglądał na nie więcej niż siedemnaście lat: był niewysoki, szczupły, jasnobrązowe włosy miał ścięte tuż przy skórze, a wielkie słuchawki sprawiały, że głowa wydawała się jeszcze mniejsza. W swojej dziedzinie był bardzo dobry, potrafił zapisywać nadawane alfabetem Morse’a sygnały szybciej niż nadchodziły, a więc umiał odczytywać nadchodzącą wiadomość, nie tylko służyć jako urządzenie zamieniające sygnały dźwiękowe na graficzne.

Jedną ręką dał znak swemu przełożonemu, podczas gdy drugą sprawnie wkręcił do maszyny nową kartkę papieru. Porucznik, który podszedł na dany znak, wyglądał bardzo podobnie do radiooperatora, z tą tylko różnicą, że był ze cztery lata starszy i odrobinę cięższy. Niemniej i on miał chłopaczkowaty wygląd.

Wpatrywał się teraz w kartkę papieru:

 

MFS DO SZUSA AUSTRALIA

MFS DO SZUSA AUSTRALIA

ACNOW BRTSS DXSYT ERASH

POFTP QOPOQ CHTFS SDHST ALITS

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin