rozdz. 3 - Paranoja.docx

(29 KB) Pobierz

3. Paranoja

 

Obudziłam się zlana potem. Miałam jeden z tych snów, które przypominały mi o „nim”. Jednakże ten się czymś różnił. Jednym małym szczegółem – w pokoju był z nami ktoś jeszcze. Z początku widziałam tylko zamazaną sylwetkę, wysoką i dobrze zbudowaną. Wyglądał, jakby chciał się na „niego” rzucić, w lekkim przysiadzie z rękoma zaciśniętymi w pięści. Po chwili dostrzegłam, że to Edward. Na jego twarzy malowała się złość i frustracja. Nie patrzył na mnie tylko na „niego”, ale nie robiło to na „nim” żadnego wrażenia. Stał nieruchomo spoglądając to na mnie, to na Edwarda, śmiejąc się przy tym, jakby był pewny swojej przewagi. Scena ta była bez końca. Jak nastawiona na ciągłe przewijanie jednego fragmentu.

Gdy zeszłam do kuchni Charliego już nie było. Zasiadłam więc do śniadania sama. Nie dawało mi spokoju, dlaczego Edward znalazł się w moim śnie. Dlaczego, znalazł się akurat w najgorszym z momentów mojego życia?

W szkole pierwsze lekcje dłużyły mi się niemiłosiernie. Nawet wspaniałomyślny Mike i jego opowieści nie sprawił, że czas choć troszkę szybciej biegł. Gdy skończyła się historia, wkradła się we mnie iskierka nadziei, że w stołówce zobaczę Edwarda. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że nie ma go tam. Moje nadzieje na poprawę samopoczucia prysły jak bańka mydlana. Anemicznym ruchem podeszłam do lady, sięgnęłam po butelkę z wodą mineralną i na chwile przystanęłam, żeby zdecydować, czy mam ochotę na coś do jedzenia.

- To jakaś kolejna bezsensowna babska dieta? – Usłyszałam nagle za plecami, wzdrygnęłam się przy tym upuszczając butelkę z wodą, jednak zanim się zorientowałam i chciałam ją podnieść on trzymał już ją w ręce.           Edward. Stał przede mną, cudniejszy niż go zapamiętałam, stał i czekał na jakąś moją reakcję, a ja kolejny raz nie mogłam przy nim wypowiedzieć ani jednego słowa. Co za idiotka – pomyślałam – odezwij się do niego!

- Nie, żadnej diety nie przewiduję w najbliższym czasie.

- Przepraszam, zabrzmiało to chyba z mojej strony niegrzecznie. – Dopiero po chwili dotarło do mnie o co mu chodziło.

- A ty nic nie jesz? – Zapytałam, gdy tylko zauważyłam, że i on nie wziął nic do jedzenia.

- Zrobiłem sobie małą głodówkę, rano strasznie bolał mnie żołądek. – Wyjaśnił, po czym dodał: - Może usiądziemy dziś razem? Miło będzie pogadać z kimś normalnym w tej szkole, kto nie myśli i nie zachowuje się jak dziesięciolatek.

Zaskoczył mnie. Tak, to na pewno był szok! Szybko przypomniałam sobie jak Jess i Mike opowiadali mi, że odkąd Cullenowie się przeprowadzili do Forks nie przebywają z nikim innym oprócz swojej piątki.

              - Chcesz, żebym usiadła z tobą? Czy z tobą i twoim rodzeństwem? – Zapytałam niepewnie.

              - Ze mną. – Odpowiedział.

Kiwnęłam tylko głową zgadzając się na jego propozycję, po czym ruszyłam za nim. Gdy doszliśmy do stolika, który stał w najbardziej zaciemnionym miejscu w stołówce, odsunął dla mnie krzesło, po czym sam poszedł usiąść na krześle po drugiej stronie stołu.

              - A gdybym odpowiedział inaczej? – Zapytał.

              - Chyba nie rozumiem o co ci chodzi. – Nie kłamałam.

              - Gdybym zaproponował ci, żebyś usiadła ze mną i moim rodzeństwem? Zgodziłabyś się?

Czułam, że czerwienię się w ekspresowym tempie. Nie było sensu kłamać, przecież przed chwilą stwierdził, że jestem normalna, a przynajmniej tak to sobie tłumaczyłam.

              - Chyba nie. – Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, postanowiłam to sprostować. – Nie zrozum mnie źle, ale twój brat budzi we mnie grozę, wiesz ten brunet. – Tak, Emmet budził grozę. Wysoki, bardzo dobrze zbudowany, dłonie chyba dwa razy większe od moich. Jego napinające się mięśnie pod bluzą, sprawiały wrażenie jakby za chwilę miał kogoś zaatakować.

Nagle Edward zaczął się cicho śmiać.

              - Powiedziałam coś zabawnego?

              - Nie o to mi chodzi co powiedziałaś.

              - Więc może mnie oświecisz? – Zaproponowałam.

- Siedzisz tyłem więc nie widzisz tego, że nie ma w tej chwili osoby na tej stołówce, która by nie zerkała w nasza stronę.

Zdałam sobie właśnie sprawę, że następną lekcję mam z Jessicą, która będzie chciała poznać najdrobniejszy szczegół z tej rozmowy. Skwasiłam się na samą myśl o tym.

              - Coś ci jest? – Zapytał nagle.

              - Nie, wszystko porządku, dlaczego pytasz?

              - Bo wyglądałaś przed chwilą jakbyś przechodziła największe męczarnie. – Zasugerował.

              - Nie, nie. Wszystko ok.

              - A jak głowa po wczorajszym uderzeniu? – Martwił się o mnie, czy tylko chciałam, żeby tak wyglądało.

              - Z moją głową wszystko w najlepszym porządku. – Odpowiedziałam z lekką nutką sarkazmu, bo wydawało mi się, że pije do czegoś zupełnie innego.

Już chciałam powiedzieć coś jeszcze gdy nagle Edward wstał.

              - Niestety, czas na naukę. – Oznajmił.

O rany byłam tak zafascynowana przebywaniem z „Aniołem”, że nie zauważyłam, że tyle czasu nam minęło. Już chciałam wstać, gdy Edward zrobił to pierwszy i znalazł się koło mnie. Spojrzał na mnie swoimi bursztynowymi oczyma i było po mnie. Zapomniałam jak używa się mięśni i części mózgu odpowiedzialnych za poruszanie się co spowodowało, że nie mogłam wstać.

              - Czy będziesz miała coś przeciwko, jeśli odprowadzę cię na następne zajęcia? – Zapytał nagle.

Kurczę część mózgu odpowiedzialna za mowę też nie działa! Resztkami sił zmusiłam się do nadludzkiego wysiłku.

              - Ja nie, ale nie wiem jak na to zareaguje Twoje rodzeństwo. Chyba i tak już są źli, że im cię podkradłam. – Powiedziałam nieśmiało.

              - Mogą myśleć sobie co chcą, ale muszę cię sprostować. Otóż to ja podkradłem ciebie twoim znajomym i to oni mogą mieć o to pretensje, zwłaszcza ten cały Newton.

Zatkało mnie.

              - A co ma do tego Mike? – Zapytałam.

              - Przecież to widać gołym okiem, że mu się bardzo podobasz i pewnie chciałby coś więcej niż tylko przyjaźń. – Oznajmił, a po chwili dodał: - Burak.

Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam. Edward Cullen zna takie słowa jak „burak”? Jak do tej pory, nie usłyszałam z jego ust tak dosłownie żadnego obraźliwego słowa, czy przekleństwa. Jego słowa były starannie dobierane.

              - Mniejsza z tym. Za chwilę się spóźnię na historię, więc idziesz mnie odprowadzić, czy tu nasze drogi się rozejdą. – Przeraziłam się tym jak to powiedziałam. Teraz to już na pewno nie pójdzie ze mną.

On jednak wskazując mi ręką drzwi, puścił mnie przodem i ruszył po chwili za mną.

Przechodząc obok stolika pozostałych Cullenów, mimowolnie spojrzałam na blond piękność. Po plecach przeszły mi ciarki. Gdyby mogła zabijać wzrokiem, już bym leżała trupem. Moją uwagę przykuły jej oczy. Mimo, że nie było to biologiczne rodzeństwo, kolor jej oczu był taki sam jak Edwarda – piękne miodowo-bursztynowe. Nagle uświadomiłam sobie, że wszyscy Cullenowie, mają taki sam kolor, różniący się jedynie delikatnie odcieniem, ktoś miał troszkę ciemniejsze, ktoś troszkę jaśniejsze. Cóż, nie będę się teraz nad tym rozwodzić, bo przegapię najpiękniejsze chwile od mojego przyjazdu tutaj. Na szczęście w tej samej chwili moje rozmyślania przerwał mi Edward.

              - Masz już jakieś plany na weekend?

              - Prawdę mówiąc chciałam jechać do Port Angeles, żeby kupić sobie trochę cieplejszych ubrań. Robi się coraz chłodniej, a ja jestem przyzwyczajona raczej do upałów niż mrozów. - Skąd to zainteresowanie moimi planami, pomyślałam.

„Zaproś mnie, zaproś mnie, zaproś mnie gdzieś!” krzyczałam w myślach.

              - To uważaj na siebie. Duże miasta są niebezpieczne dla tak kruchych istot jak ty. – Jednak nie usłyszał moich krzyków.

              - Nie musisz się martwić. Poradziłam sobie w Phoenix, poradzę sobie i w Port Angeles. – To co mu powiedziałam nie do końca było prawdą. Nie radziłam sobie w Phoenix. Nie radziłam sobie ani relacjami międzyludzkimi ani w ogóle z życiem.

Nagle przystanął. Zorientowałam się, że stoimy przed moją salą lekcyjną.

              - Myślę, że już czas na mnie. – Oznajmił.

              - Tak, na mnie też. Do zobaczenia. – Powiedziawszy to obróciłam się i weszłam do klasy.

Historia, była jedyną lekcją na której siedziałam sama. Nie martwiłam się tym jednak, bo mogłam skupić się na lekcji, bądź na moich przemyśleniach. Moja samotność nie trwała jednak długo, bo ledwo doszłam do swojej ławki, a w drzwiach stanęła podekscytowana Jessica. Zorientowawszy się, że jestem już na swoim miejscu, prawie że zaczęła biec w moją stronę.

              - No opowiadaj. – Walnęła z grubej rury.

              - Co mam ci opowiadać? – Postanowiłam grać na zwłokę.

              - No mów, mów, mów! O czym rozmawiałaś z Cullenem? – Jeszcze trochę i zaczęła by mnie dusić, żeby to ze mnie wyciągnąć.

              - A o tym mówisz. Rozmawialiśmy o biologii, wiesz jestem trochę do tyłu z materiałem.

              - Proszę powiedz, że żartujesz! – Wręcz krzyczała na mnie. – Powiedz, że rozmawialiście o czymś zupełnie innym niż lekcje.

              - Muszę cię zmartwić, ale oprócz tego, że spytał dlaczego się tu przeprowadziłam nie rozmawialiśmy o niczym innym. – Zdziwiłam się z jaką łatwością przychodziło mi kłamanie.

Na szczęście nie musiałam tego więcej robić, bo do klasy wszedł Pan Grenady i rozpoczęła się lekcja.

Dlaczego spytał się o moje plany na weekend? Co go skłoniło, żeby dziś usiąść ze mną a nie z rodzeństwem i dlaczego wszyscy mają taki sam kolor oczu, choć nie są prawdziwym rodzeństwem? Na żadne z pytań nie znałam odpowiedzi co mnie bardzo irytowało. Im częściej przebywałam w pobliżu Cullenów, tym więcej pytań pozostawało bez odpowiedzi. Czułam się strasznie, chciałam o Edwardzie wiedzieć wszystko, a nie wiedziałam prawie nic. Kolegów ze szkoły też nie mogłam o nic zapytać, bo zrobiliby się podejrzliwi. Koledzy, coś mi się nagle przypomniało: „przecież to widać gołym okiem, że mu się bardzo podobasz i pewnie chciałby coś więcej niż tylko przyjaźń”. Czy Edward miał rację? Cóż nie dawałam Mikowi, żadnych znaków, że chciałabym coś więcej, ale męskie rozumowanie jest wyjątkowo skąplikowane. A może tylko dla mnie? Nigdy nie potrafiłam odczytać ich właściwych intencji. Jasna cholera! Jeżeli Edward naprawdę ma rację, to mam poważny problem. Lubię Mike, ale jako kolegę, nic więcej. Jeśli on ma rację i nadejdzie taki dzień, że Mike otwarcie coś zadeklaruje, to jak będę miała mu odmówić nie raniąc go. Muszę jak najszybciej coś z tym zrobić. Ale co? A jeśli Edward jednak się myli? Zrobię wtedy z siebie pośmiewisko. Na całe szczęście usłyszałam dzwonek, obwieszczający koniec lekcji. Gdyby trwała jeszcze chwilę, to chyba bym zwariowała. Gdy skończyły się lekcje postanowiłam, że pojadę do domu i obejrzę jakiś film dla relaksu. Wychodząc z budynku, na parkingu zauważyłam rodzeństwo Edwarda, stojące obok jego samochodu, ale jego tam nie było. Cztery pary oczu wpatrzone we mnie, sprawiły, że zapragnęłam jak najszybciej znaleźć się w swoim samochodzie. Gdy do niego dotarłam, ręce tak mi się trzęsły, że nie mogłam trafić kluczykiem w zamek. Wkońcu się udało. Wsiadłam szybko do auta, spojrzałam w lusterko wsteczne i upewniwszy się, że jego nadal tam nie ma ruszyłam.

Charliego znowu nie było, zrobiłam więc szybko obiad i poszłam do salonu. Na szczęście tata posiadał coś takiego jak DVD, zaczęłam się rozglądać za płytami z filmami. Nic nie znalazłam, ani jednego filmu! Uświadomiłam sobie, że moje zostały w domu w Phoenix. Włączyłam więc telewizor z nadzieją, że poleci coś godnego uwagi. Zaczęłam więc skakać po programach: mecz, wiadomości, wiadomości, program dokumentarny, program historyczny, jakaś opera mydlana, film… Jest film! Co za masakra! Jakiś czarnoskóry, odziany w skórzaną pelerynę facet biega za wampirami i je zabija. Czy w tej telewizji nie puszczają już żadnych filmów na poziomie? Z braku zajęcia zaczęłam oglądać ten krwawy film. Po chwili przyłapałam się na tym, że dokładnie studiuję postacie wapirystyczne. Wszystkie były tak samo, przerażająco blade, wszystkie były nadludzko silne, wszystkie były powalająco piękne i przede wszystkim wszystkie miały rubinowego koloru oczy. Jezu! Nagle sobie uświadomiłam, że do tych fikcyjnych postaci porównuję Cullenów. Cała piątka ma bardzo jasną karnację, są piękni, wyczyn Edwarda z wypchnięciem mojego samochodu z rowu sugeruje na jego nadzwyczajną siłę… Ale te oczy… ich kolor się nie zgadza. Zaraz. Wszyscy mają ten sam złocisto-bursztynowy kolor, choć nie są rodzeństwem. Nie. Popadam w paranoje! Przecież wampiry są postaciami fikcyjnymi. Zerwałam się na równe nogi i pobiegłam na górę do swojego pokoju. W jednej sekundzie postanowiłam, że najwyższy czas użyć prezentu od Charliego i przetestować modem. Wyciągnęłam swojego laptopa, podłączyłam modem i odpaliłam swoją niezawodną maszynę. Włączyłam wyszukiwarkę Google i wpisałam hasło „wampiry”. Musiałam przyznać, że Charlie się spisał. Modem był szybszy niż ten co miałam w Phoenix. Weszłam zaraz w pierwszą wyszukaną stronę „Wampir Wikipedia, wolna encyklopedia” *. Napisane było tam: Wampir – fantastyczna istota, najczęściej żywiąca się ludzką krwią, prawie nieśmiertelna, o ludzkiej postaci i charakterystycznych wydłużonych kłach. Zależnie od źródła, wampirom przypisywane są liczne zdolności paranormalne, m.in. regeneracja, czytanie w myślach, przewidywanie przyszłości, lewitacja czy telekineza. (…) Nadwrażliwość na światło jest cechą wspólną wszystkich legend o wampirach. Według niektórych dzieł wampir boi się każdego jaśniejszego oświetlenia (Drakula), w innych zaś szkodzi mu jedynie

 

* Wszystkie tytuły i fragmenty przytoczone o wampirach są autentyczne, znalezione w wyszukiwarce Google

bezpośredni kontakt ze światłem słonecznym.No i mój problem rozwiązany. Edward nie ma spiczastych zębów. Ale co z światłem? W tej dziurze nigdy nie świeci słońce. „W tej dziurze nigdy nie świeci słońce” – powtórzyłam w myślach. Może dlatego się tu zatrzymali. Przecież Jessica mówiła, że przeprowadzili się tu niedawno. Słyszałam też od kogoś, że to dziwne, że tak utalentowany chirurg jak dr Carlisle zatrzymał się w szpitalu w Forks, a nie w jakimś renomowanym z wyższą pensją. Postanowiłam wejść w jeszcze jedną stronę, tylko po to, żeby się upewnić, że nadaję się do szpitala psychiatrycznego, a to co właśnie przeżywam to paranoja! Była to następna w kolejności nazywająca się dość pospolicie „wampiry”. Czarne tło strony, czerwone i białe napisy mogły sugerować, że dobrze trafiłam. Znalazłam tam to co chciałam, więc czytam: ”Jak rozpoznać wampira? Jest to dość trudne jako że wampir nie ma żadnych wyraźnych oznak swej ‘osobowości’. Wygląda jak zwykły człowiek, tyle że jest bardzo blady. Jego zęby nie muszą być wcale widoczne, gdyż większość wampirów posiada możliwość ‘chowania’ swych kłów poprzez wsunięcie ich. Ciało takiego krwiopijcy jest zazwyczaj bardzo chłodne (chyba że akurat się najadł).” * Ja chyba naprawdę zwariuję. Czy ci idioci piszący te durne strony nie mogą się zdecydować na jedną wersję? Widać te zęby czy nie? A co ze słońcem? Postanowiłam czytać dalej i znalazłam: „Słońce zabija wampiry – prawda. Ich krew bardzo źle reaguje z promieniami UV”. Kurczę to „szkodzi” czy „zabija”. Koniec! Postanowiłam dalej nie szukać. Doszłam do wniosku, że jak tak dalej pójdzie to na pewno popadnę w paranoje i jak Charlie wróci z pracy to jedyne co mu pozostanie to odwieźć mnie do psychiatryka, nieodwołalnie. Jasny gwint! Charlie za chwilę powinien wrócić z pracy a obiad zimny. Wyłączyłam laptopa i zbiegłam szybko na dół. Z tego pośpiechu o mało nie spadłabym ze schodów. Szybko wbiegłam do kuchni i wstawiłam obiad do mikrofali. Nawet nie zauważyłam kiedy się rozpadało. A właściwie to lało! Za oknem nie było widać świata. Po chwili usłyszałam otwierające się drzwi.

              - Charlie? – Spytałam.

              - Tak kochanie. – Odpowiedział. – A spodziewałaś się kogoś innego?

              - Jeśli istnieje ktoś, kto na zawołanie potrafi zmienić pogodę, to tak. – Zażartowałam.

              - Faktycznie. Strasznie się rozpadało. Pięknie pachnie. Co mamy dziś na obiad? – Zapytał zerkając do kuchni.

              - Karkówka… - Nie dokończyłam, bo Charlie mi przerwał.

              - Przyszedł list do ciebie. Chyba cos naprawdę ważnego. – Mówił wręczając mi przesyłkę.

Podałam Charliemu obiad i usiadłam z nim do stołu. Wzięłam list do ręki, był z kancelarii prawnej w Phoenix. Co chcieli ode mnie? Charlie chyba tez był tego ciekawy, bo co chwila na mnie zerkał spod obiadu. Jednym ruchem szybko otworzyłam kopertę. Na kartce była krótka notka:

Szanowna Panno Izabello Swan. Pragniemy Panią poinformować, iż w związku ze śmiercią Pani matki, została Pani prawowitą właścicielką domu. Z racji, iż jest Pani jedyną spadkobierczynią, a testament nie został spisany, automatycznie cały majątek Pani matki przechodzi w Pani ręce. Biorąc też pod uwagę fakt, że mieszka Pani teraz w innym Stanie i się uczy, prosimy Panią o samodzielne wybranie przez Panią daty zjawienia się w naszej kancelarii w celu podpisania dokumentów, jednakże musi to być w przeciągu trzech tygodni od otrzymania pisma. Informację o wyznaczonej dacie prosimy pozostawić w sekretariacie pod numerem telefonu 774679998755.

                                                                      Radca Prawny

                                                                                                  Jimmy Marshal

              Musiałam ochłonąć. Charcie chyba to wyczuł, bo nie powiedział ani słowa, czekając aż ja zrobię to pierwsza.

              - Napisali, że muszę się zjawić w Phoenix, żeby podpisać jakieś dokumenty. – Przerwałam milczenie.

              - Jakie dokumenty kochanie?

              - Rene nie spisała testamentu i jako jej jedyna córka zostałam prawowitą właścicielką domu. – Uściśliłam.

Charcie popatrzył w okno, po czym oznajmił:

              - To pojedziemy.

Z każdym następnym dniem zaskakiwał mnie jeszcze bardziej. Najwyższy czas chyba, abym przestała patrzeń na ojca spojrzeniem matki. Ich relacje były inne. Byli małżeństwem, a później swoimi ex, każde miało do drugiego jakiś żal, który nieświadomie chcieli zaszczepić we mnie, zwłaszcza matka. Pewnie dlatego byłam przerażona mieszkaniem z Charliem. A tu okazuje się, że jest to naprawdę sympatyczny i kochający mnie człowiek. Musiałam jednak coś zrobić z tym Phoenix.

              - Spokojnie tato. Jutro o tym będę myślała. Nie śpieszno mi tam wracać. – Oświadczyłam

              - Ze względu na…

              - Nie kończ tato. Od samego początku chciałam o tym z tobą porozmawiać. Myślę, że już najwyższy czas. Mam do ciebie ogromną prośbę.

              - Proś o co chcesz, córeczko. – Chyba wyczułam w jego głosie nutkę współczucia.

              - Nigdy nie poruszaj „tamtego” tematu. Nie wspominaj jego imienia. Nie mów o niczym co mogłoby mi to przypomnieć. – Sprawdziłam jego reakcje, ale milczał, nie przerywał mi. – Musisz zrozumieć, że przeprowadzając się tu postanowiłam o wszystkim zapomnieć, zacząć wszystko od nowa. Obydwoje wiemy, że część tamtego dnia pozostanie we mnie do końca życia, ale o reszcie chce zapomnieć i żyć jak każda inna nastolatka, a później kobieta.

Milczał.

              - Możesz już coś powiedzieć. – Oznajmiłam.

              - Jak chcesz córeczko, skoro tak będzie dla ciebie lepiej.

- Tak, tak będzie lepiej.

Resztę dnia spędziłam na czytaniu książek, nie chciałam już więcej myśleć o wampirach, testamentach, minionych latach.

Rano obudziłam się w tych samych rzeczach w których byłam wczoraj. Musiałam zasnąć przy książce, która teraz leżała na podłodze. Wygramoliłam się z łóżka i poszłam do łazienki się odświeżyć i przebrać w czyste rzeczy. Gdy wróciłam do pokoju zauważyłam pewną zmianę. Za oknem było jasno. Świeciło słońce. Więc jednak Bóg nie zapomniał o Forks. Zadowolona z rozpoczętego dnia poszłam zjeść śniadanie.

W drodze do szkoły zastanawiałam się czy i dziś Edward będzie chciał spędzić ze mną przerwę śniadaniową. Chciałam żeby...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin