Antologia_Bajki dla doroslych.rtf

(3148 KB) Pobierz
Trident eBooks

 

Bajki dla

dorosłych

 

 

2009


Requiescat in Pacek

 

Każda legenda ma swój początek. Legenda o przyjacielu powstaje w chwili, gdy zaczynamy o kimś, kto jest częścią naszej codzienności, mówić w czasie przeszłym. Legendę bowiem zawsze opowiada się w czasie przeszłym...

Legenda to dziwne słowo. Kojarzy się z opowieścią, baśnią. A jednak pierwotne znaczenie pochodzi od łacińskiego czasownika legĕreczytać. Albowiem legenda to coś, co należy czytać. I to zostałoopowieści, które snuł Tomasz Pacyński. Opowieści człowieka, którego myśli zawsze pozostawały niezawisłenie zafałszowane perspektywą modnych trendów, ani urokliwych banałów. Słowa kogoś, kto mistrzowsko używał ironii nie po to, by zranić, lecz aby wywołać uśmiech.

Wybaczcie mi zatem, że nie będzie tu epitafium pełnego frazesów z kwantyfikatorami: wielki człowiek, wielki pisarz, wielki talent, upstrzonych łaciną i mówiących o monumentum, co non omnis moriat.

To budzi we mnie tylko gniew. Ponieważ Mode-raptor nadawał słowom treść.

Szczerość, przyjaźń, więźnie miały w sobie pustki ogólnikowych znaczeń, miały treśćwyrażoną w działaniu, bez robienia show i oczekiwania na oklaski.

Właśnie dlatego teraz tak potwornie boli, nawet po latach: najdotkliwsza jest bowiem utrata przywilejów, a znajomość z Packiem była przywilejem, choć on sam pewnie nigdy tak by tego nie określił. Przypuszczam raczej, że uciekłby się do złośliwego komentarza, machnięcia ręką, obrócenia wszystkiego w żart. Bez uwznioślenia tego, co normalne, po prostu...

Niechaj zatem ta legenda rodzi się w ciszyprzewrotnie do bicia w spiżowe dzwony patosu i do monumentalnych, jakże banalnych, formuł. Niech będzie w niej miejsce na krzywy, ironiczny uśmiech, przyjazny uścisk dłoni, trochę alkoholu i dym z papierosa. I niech będzie cisza. Ponieważ kiedy czytamymilczymy. A kiedy słuchamy czytaniarównież panuje milczenie.

To nie ja opowiadam legendę Tomasza Pacyńskiego. Jeżeli chcecie ją poznać, wystarczy przeczytać. Poszukać pierwotnych, czystych znaczeń. Poszukać treści.

 

Małgorzata Koczańska


Tomasz Pacyński

 

Pisarz i publicysta urodzony w 1958, zmarły w 2005 roku.

Po opublikowaniu powieści Sherwood (2001) porzucił zawód informatyka i skoncentrował się na pracy twórczej. Jego wydany rok później Wrzesieńpowieść political fiction, którą uważał za szczególną i szczególnie sobie bliskąwywołał szeroki oddźwięk zarówno wśród czytelników, jak i krytyków. Kolejne lata, poza kontynuacją Sherwood, przyniosły opowiadania wydane w roku 2005 w zbiorach Linia ognia i Szatański interes.

Felietony i opowiadania Tomasza Pacyńskiego ukazywały się również na łamach SFery, Fantasy oraz Science Fiction. Wraz z EuGeniuszem Dębskim i Andrzejem Ziemiańskim współtworzył odrodzonego Fahrenheita, największy i najstarszy polski e-zin poświęcony literaturze fantastycznej. Do chwili śmierci był jego redaktorem naczelnym.

 

 

 

Bajki dla dorosłych

 

 

Za zwalistym, siwowłosym mężczyzną z cichym szumem zasunęły się metalowe drzwi. Nie drgnął nawet, kiedy usłyszał stuknięcie i przytłumiony gong ruszającej windy. Z pozoru ospały i zrelaksowany, rozglądał się spod wpółprzymkniętych powiek.

Długi korytarz ciągnął się w obie strony. Nawet za dnia wpuszczone w sufit reflektorki oświetlały fikusy beniaminy w wielkich donicach; żywe rośliny, nie żadne tam tandetne, zakurzone, plastikowe imitacje. Blask halogenów odbijał się w chromowanej powierzchni popielniczek, pustych i wypucowanych, stojących obok stolika tuż przy schodach. Skóra kanap lśniła oleiście, jakby nikt nigdy na nich nie siadał. I tak zapewne było; nikt też nie przeglądał kolorowych czasopism i folderów, spoczywających w schludnym stosiku na intarsjowanym blacie.

To był elegancki, drogi hotel. W oczach mężczyzny, ocienionych krzaczastymi brwiami, błysnęła niechęć. Nie znosił takich miejsc, podobnych do siebie, że aż nie do odróżnienia, sterylnych i bezosobowych. Ruszył niespiesznie, nie zastanawiając się nawet, czy idzie w dobrym kierunku. Metalowe cyferki na drzwiach pokojów, stylizowane na mosiądz, tak naprawdę zapewne z alodynowanego aluminium, powiedziały mu, że wybrał właściwie. Numery malały.

Dywan głuszył kroki. Mężczyzna, który mimo swej tuszy poruszał się zwinnie niczym tłusty kocur, zmarszczył brwi, kiedy zza następnych drzwi dobiegł szum odkurzacza. Za blisko, pomyślał niechętnie, zaledwie dwa pokoje dalej... Ale hotelowe sprzątaczki wszystkie należały do jednego gatunku. Znał dobrze te brzydkie i krzepkie dziewoje ze słuchawkami walkmanów na uszach. Wydawały się obojętne na cały świat, nie potrafiły się jedynie powstrzymać od rzucania złych, zazdrosnych spojrzeń dziwkom w barze. Nie zwróci uwagi, pomyślał, jakby przyszło co do czego, to nie usłyszy. I zaraz nadeszła refleksjado czego niby miałoby dojść? Jeszcze nie wiedział. Wciąż starał się nie zastanawiać.

Kiedy minął otwarty pokój, szum odkurzacza ścichł. Jeszcze parę kroków i stanął pod tymi właściwymi drzwiami. Numer się zgadzał, jeśli oczywiście recepcjonista nie kłamał. Mężczyzna skrzywił wargi w mimowolnym uśmiechu. Za pięćdziesiąt baksów recepcjoniści mówią prawdę. Za sto całą prawdę.

Na okrągłej klamce wisiała tekturowa wywieszkanie przeszkadzać. Kołysała się lekko, poruszana ledwie wyczuwalnym prądem powietrza z klimatyzacji. Nawet się nie zdziwił, w końcu nie mógł się spodziewać niczego innego. Ale mimo to gdzieś w głębi duszy zapiekła złość.

Uniósł niezdecydowanie rękę, chcąc zapukać. I zastygł. Poczuł się niewymownie głupio, bo i co miałby odpowiedzieć na proste pytanie kto tam? I na następne, które niewątpliwie padnie.

Po co tu właściwie przyszedł?

Ręka opadła, zanim kostki palców stuknęły o ciemną, pokrytą fornirem powierzchnię.

Złość zmieniła się w lodowaty spokój. Zbyt daleko zaszedł, nie pozostało już czasu na rozterki. Zaczął działać, szybko i metodycznie.

Ujął zimną, chromowaną gałkę, spróbował delikatnie przekręcić. Poczuł opór. Zamknięte, jak zresztą się spodziewał. Przyjrzał się zamkowi.

Żadnej dziurki od klucza, tylko wąska szparka na kartę, pewnie chipową, bo magnetyczne potrafili podrabiać już nawet gówniarze z podstawówki. W zasadzie byłby potrzebny sprzętlaptop z niezbędnymi peryferiami. Na hotelowy zamek wystarczyłoby mniej niż pół minuty, wszak to nie bank, ani tajna rządowa instytucja. Tu chodziło tylko o to, żeby personel za wiele nie kradł, a niepożądanemu gościowi można było zamknąć drzwi przed nosem, nie wychodząc z recepcji, jednym kliknięciem myszy.

Mężczyzna nie miał laptopa. Nie przygotował się do wyjazdu, po raz pierwszy od lat wyruszył gnany impulsem, tylko z kartą kredytową w portfelu i na wszelki wypadek, sporym zwitkiem baksów.

Ale był zły. I to wystarczyło.

Ujął okrągłą klamkę wielką, sękatą dłonią, zacisnął palce, aż pobielały kostki. Po czym przekręcił. Na nic się zdała wymyślna elektronika, kiedy z cichym chrupnięciem puściły rygle i lśniąca gałka obróciła się nagle już bez żadnego oporu.

Rozejrzał się tylko szybko po korytarzu. Nadal pusto i cicho. Czegóż innego można się spodziewać w eleganckim hotelu o dziesiątej rano?

Popchnął ostrożnie drzwi. Otwarły się z ledwie słyszalnym cmoknięciem plastikowej uszczelki przy futrynie. Zerknął jeszcze raz za siebie i szybko wślizgnął się do środka. Po chwili z korytarza nie można było zauważyć już nic podejrzanego, poza silniejszym, nienaturalnym kołysaniem wywieszki na ukręconej klamce. Wkrótce i ono ustało.

To był apartament, nie zwykły pokój z łazienką. W niewielkim hallu, tak samo chłodnym i bezosobowym jak korytarz, panował półmrok. Mężczyzna czekał, aż wzrok mu się przyzwyczai, chociaż nie przyszedł tu przecież, by sterczeć w towarzystwie wieszaka o futurystycznych kształtach. Zbyt dziwacznego, by cokolwiek na nim powiesić; stał pusty w kącie, a jego osobliwie powyginane, błyszczące ramiona natrętnie przywodziły na myśl geometrię nieeuklidesową.

Pozostały jeszcze jedne drzwi. Zwykłe, bez zamków, z wielką mleczną szybą, przez którą docierała rozproszona, miękka poświata. Na pierwszy rzut oka po prostu dwie warstwy dykty pokrytej imitacją drewna, można je wywalić jednym kopniakiem. Albo zwyczajnie otworzyć.

Jednak wiedział, że to właśnie te drugie, żałośnie słabe drzwi będzie znacznie trudniej przekroczyć. Potrzebna była decyzja. Niełatwa, bo przecież wiedział, co za nimi zastanie.

Ale nie mógł też tak stać jak idiota w ciemnym przedpokoju. Już zaszedł zbyt daleko, by się wycofać, choć i taka myśl przemknęła mu przez głowę. Odetchnął głęboko, ujął zimną klamkę. I w końcu nacisnął.

Dywan w pokoju był puszysty. Tłumił kroki lepiej niż ten na korytarzu, choć nie miało to znaczenia i tak zagłuszyłyby je dźwięki dobiegające z telewizora. Facet na wielkim, podwójnym łożu leżał odwrócony plecami, prezentując przybyszowi owłosione plecy i chude, blade półdupki. Wpatrywał się w ekran, jakby na świecie nie istniało nic innego poza ludźmi w kolorowych kombinezonach, którzy oddawali się dość bezsensownemu zajęciu, jakim są skoki narciarskie.

Nie mógł usłyszeć cichych kroków. Odbiornik ryczał zbyt głośno. Ale chyba wyczuł czyjąś obecność, bo odwrócił się powoli. Chyba nawet chciał krzyknąć, ale znieruchomiał na widok wielkiego, sękatego palucha przyłożonego do warg. Bardzo rozsądnie znieruchomiał.

Był niedużym, chudym facecikiem, ze dwa razy lżejszym od intruza, wielkiego, zwalistego mężczyzny o krótko przystrzyżonej, siwej czuprynie. Tak krótko, że wyraźnie widać było blizny znaczące skórę czaszki. I wyraźnie wściekłego; można to było wyczuć mimo lodowatego spokoju na szerokiej twarzy pokrytej srebrnym zarostem. W bladoniebieskich oczach, które w innych okolicznościach można by uznać za szczere i poczciwe, czaił się chłód. I groźba.

Nazywam się Mrózpowiedział przybysz.Dziadek Mróz.

Facecik na szerokim łożu kiwnął machinalnie głową, ruchem szybkim i bardzo nerwowym. Jedną ręką usiłował naciągnąć na siebie zmiętoszone prześcieradło.

Dziadek Mróz nie przejął się zbytnio faktem, że owłosiony chudzielec zachował się jak skończony cham, nie racząc samemu się grzecznie przedstawić. Złożył to na karb okoliczności, niewątpliwie stresujących.

Rozejrzał się po pokoju. Przez twarz przebiegł ledwie widoczny skurcz, kiedy jego wzrok, pozornie obojętny, prześlizgnął się po dywanie. Łatwo było odtworzyć wszystko, ślady biegły od samych drzwi. Najpierw buty, męskie, eleganckie, i jeden pantofelek. Drugiego nigdzie nie było widać. Potem reszta, coraz bliżej szerokiego łoża, aż do skąpych majtek przewieszonych przez poręcz fotela i pończoch rzuconych niedbale na dywan, zwiniętych jak skóry liniejących żmij.

Na stoliku opróżniona butelka whisky, metalowy kubełek z resztą wody na dnie, która pozostała ze stopionych kostek lodu. Glenfiddich, zauważył Dziadek, ten palant ma niezły gust. Ciekawe, kto płacił, pomyślał ze złością.

Obrazu dopełniała na wpół opróżniona szklanka z brunatną cieczą. Rozmoczony filtr w środku wskazywał, że raczej nie była to herbata.

Niezła impreza, przemknęło Dziadkowi przez głowę. I znów poczuł lodowaty chłód.

Facecik powoli odzyskiwał rezon. Strach zastąpiła złość. Spokój Dziadka wziął za niepewność.

Panie, wynoś się pan stąd!zaczął napastliwie.To mój apartament, a pan tu włazisz jak świnia do chlewa.

Zupełnie nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. Ten gość nie wyglądał na męża, nie klął, nie wyzywał od samego początku, nie rzucał się z pięściami. A jeśli to nawet i mąż, to jakaś pierdoła, mimo że taki duży i napakowany. Zaraz się zaczną łzawe zwierzenia... A może on z tych damskich bokserów, pomyślał, mnie nie ruszy, tylko zrobi dziką scenę.

Wynocha, powiedziałem!

Wyraz twarzy Dziadka nie zmienił się nawet odrobinę. Wielki mężczyzna pochylił się tylko, podniósł czarny biustonosz. Jeden z tych, co to nie zakrywały nawet sutków, podtrzymywały tylko piersi. Nie musiała go używać, wiedział o tym dobrze. Zacisnął palce na gładkim materiale.

Wyłącz to kurewstworzucił, nie odwracając nawet głowy.

Zaraz będzie skakał Małyszzaprotestował facet odruchowo.

Dziadek upuścił zmięty biustonosz. Podszedł do łoża, przysiadł na skraju, czując, jak zapada się pod nim miękki materac.

Wyłączpowtórzył bez nacisku, ale w jego głosie było coś takiego, że facet natychmiast posłuchał. Macał na oślep po prześcieradle w poszukiwaniu pilota. W końcu znalazł, nacisnął gumowy klawisz. Obraz zniknął, ucichł komentarz i owacje tłumu.

W łazience szumiała woda.

Facet zaczął wreszcie kombinować. Ten ślad obcego akcentu w głosie, ledwie słyszalna naleciałość. Miękka, wschodnia wymowa. Elegancki garnitur, złoty rolex, który znakomicie pasował do wielkiej, owłosionej łapy.

A to dziwka, przemknęło chuderlawemu przez głowę. I poczuł wreszcie przewagę. Nie będzie mu tu podskakiwał jakiś alfons zza Buga, jemu, urzędnikowi państwowemu. Wystarczy jeden telefon, a deportują i jego, i tę podstępną kurwę.

Ale komórka była w kieszeni marynarki, a ta leżała na dywanie, gdzie ją wczoraj rzucił, kiedy tylko smukłe dłonie wślizgnęły mu się pod koszulę na piersi. Przecież nie będę się z nim szarpał, to nie uchodzi, postanowił. Lepiej zapłacić, przynajmniej nikt się nie dowie. Strata niewielka, mała była ostra. Nie ma czego żałować.

No dobrze, towariszcz, ile?spytał pogardliwie.

Dziadek Mróz poderwał głowę. W pierwszej chwili nie dotarło do niego.

Coile?spytał.

Ile się należy?Urzędnik państwowy na wyjazdowym szkoleniu mówił celowo pogardliwie. Wiedział, jak należy postępować z Ruskimi, uczono go tego.Niezła była, to i bonusik jakiś dorzucę.

Duży błąd.

Nawet nie zdążył się przestraszyć. Pojął nagle, że leci w powietrzu. Padając, zdruzgotał mały stolik, osunął się pomiędzy blat i połamane nóżki. Zanim znieruchomiał, okryło go prześcieradło, w które wczepił się rękoma, kiedy Dziadek ciskał nim o ścianę.

Co jest, czło...zaskowyczał.

Leżeć!warknął Dziadek Mróz. Facet drgnął, począł gramolić się niezdarnie, z rumorem.

Leżeć, było!

Nieszczęsny amant znieruchomiał.

I co ona w nim widzi?zastanawiał się ponuro Dziadek. Małe to, chuderlawe, i miętkie jakieś takie. Widać ma, kurwa, inne zalety.

Innych zalet nie mógł chwilowo dostrzec. Pozostawały ukryte pod prześcieradłem.

Woda w łazience przestała szumieć. Dziadek nie zwracał już uwagi na skulonego pod ścianą mikrego, acz wysokiego urzędnika państwowego na wyjazdowym szkoleniu. Wyszedł na środek pokoju i czekał z lekko spuszczoną głową. Trzasnęły drzwi.

Wyszła, otulona w przykrótki płaszcz kąpielowy, który sięgał ledwie połowy ud, cała zaróżowiona od gorącej kąpieli. Długie, rozpuszczone krucze włosy lśniły wilgocią.

Nie była zaskoczona, raczej wściekła. Zielone oczy rzucały skry złości, kiedy omiotła szybkim spojrzeniem cały pokój. Jej wzrok zatrzymał się chwilę na zwiniętym w kłębek amancie pod ścianą, który bał się teraz już spojrzeć.

Podeszła do Dziadka, popatrzyła mu w twarz bez słowa. Jego rysy nawet nie drgnęły, nie powiedział nic, na co podświadomie czekała. Na wyrzuty, może na przekleństwa. Na żal i wściekłość. Ale nie spodziewała się milczenia.

Chwilę stała. Potem uniosła rękę i trzasnęła z całej siły w pokryty srebrnym zarostem policzek. Na odgłos uderzenia chuderlawy facecik aż podskoczył.

Dziadek nie skrzywił się nawet. Ujął jej rękę, podniósł do ust. Kiedy całował wnętrze ciepłej dłoni, poczuł woń dobrego mydła i kosmetyków. A przez to wszystko niepowtarzalny zapach jej skóry. Poczuł, jak pod pocałunkiem jej palce drgnęły, opuszki palców mimowolnie pogładziły go po twarzy.

Witaj, Jagodapowiedział cicho, patrząc jej w oczy, które błysnęły podejrzaną wilgocią.

 

* * *

 

Co ty sobie właściwie wyobrażasz?Stała na środku pokoju, wzięła się wyzywająco pod boki. Płaszcz rozchylił się lekko, aż Dziadek poczuł, jak przebiega go fala gorąca. Wciąż na niego działała i wiedział, że zawsze będzie działać.

Włamujesz sięparsknęła.To żałosne! W ogóle żałosne jak to, że mnie śledzisz. Łazisz za mną nieproszony, a nawet wręcz przeciwnie. Wyraźnie powiedziałam, żebyś tego nie robił.

Pochyliła się, zaczęła zbierać bieliznę z dywanu. Odruchowo skorzystał z okazji i zajrzał w rozchylone poły płaszcza kąpielowego. Pomyślał ze złością, że chyba celowo go prowokuje.

Wyprostowała się, interesujący widok zniknął.

Żałosne. Włazisz jak zazdrosny mąż, bijesz mojego...

Poderwał głowę.

Twojego?wpadł jej w słowo.

Przez chwilę wyglądało, że się zmieszała. Uciekła spojrzeniem, ale tylko na moment.

Mój organiczny wibratorzakpiła.Lepiej tak? Zmienia to coś?

Sam nie wiedział, co odpowiedzieć. Zmieniało wiele. A zarazem nic.

Podniosła biustonosz, przyglądała mu się chwilę.

Co to, kurwa, takie wymiętoszone?Zerknęła podejrzliwie z ukosa.Fetyszystą zostałeś na stare lata? Chcesz, to dam ci na pamiątkę, nie potrzebuję, cycki mi jeszcze nie wiszą.

Policzył w myśli do dziesięciu. Najpierw po polsku, potem po rosyjsku. Na koniec w sanskrycie, który jest trudnym językiem i liczenie w nim daje wiele czasu na uspokojenie.

Jagodazaczął wreszcie spokojnie.Nie bądź ordynarna. Ani napastliwa. Nie wyprowadzisz mnie z równowagi, nie zrobię sceny. Przyjechałem porozmawiać, daj mi szansę. Obiecuję, że potem sobie pójdę, dam ci spokój.

Przysiadła na skraju łóżka, naciągnęła pończochę na rękę. Sprawdzała, czy nie poleciało oczko.

Odwróć siępowiedziała cicho.I daj mi się spokojnie ubrać. Przepraszam.

A on?...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin