Greene Jennifer - Ruchome piaski.pdf

(446 KB) Pobierz
Greene Jennifer - Ruchome piask
JENNIFER GREENE
RUCHOME PIASKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Mówiłam już mamie, że nic się nie stało. Dlaczego nikt mi nie wierzy?
- Zdaje się, że przekroczyłaś pewne granice. Gdyby matka nie zastała cię z
chłopakiem w łóżku...
- Nie w, a na łóżku, tato! - zaprotestowała gwałtownie. - Po prostu
rozmawialiśmy. Oboje byliśmy ubrani. Tyle że mama wpadła w histerię. Myślałam,
że będziesz po mojej stronie.
- Jestem po twojej stronie.
- Więc dlaczego mam spędzać wakacje w dzikiej głuszy? To niesprawiedliwe.
W czasie długiej drogi z Georgii do Iowa Cooper już kilkakrotnie odpowiadał
na to pytanie, używając różnych argumentów. Jednak jego piętnastoletnia córka wcale
nie chciała słuchać. Mimo to Cooper postanowił jeszcze raz z nią porozmawiać.
Przeszkodził mu jednak znajomy widok. Poczuł nagłe ukłucie w sercu. W końcu
dojechali na miejsce.
Przed urzędem pocztowym w Bayville nie było parkingu zdolnego pomieścić
lincolna wraz z przyczepą, dlatego znalazł wolne miejsce przed hydrantem i dopiero
tam zatrzymał samochód. Kiedy wysiadł, promienie czerwcowego słońca natychmiast
spoczęły na jego l warzy.
 
Przez chwilę się nie ruszał, chłonąc głodnym wzrokiem znajome krajobrazy.
Dzięki Bogu Bayville niewiele się zmieniło. Łagodne wzniesienia z polami i łąkami
zdawały się być takie same od wieków. Rześkie, zdrowe powietrze pachniało świeżo
zaoraną, żyzną ziemią. Biały, strzelisty kościół wciąż był największym budynkiem
przy głównej ulicy. Stevens Hardware ciągle prowadził swój sklep, który
przypominał mu dzieciństwo. Tak, otaczała ich „dzika głusza”. Świat, którego tak
pragnął, świat sukcesów, pieniędzy i wyścigu szczurów pozostał za nimi. Coop zaczął
się zastanawiać, czy nie zapłacił zbyt wysokiej ceny, próbując niegdyś wyrwać się z
Bayville.
Podobne rozmyślania nie miały teraz większego sensu. Chciał raz na zawsze
skończyć z przeszłością i zanurzyć się w ciszy i spokoju małego miasteczka. Tylko
tego pragnął od życia - ciszy i spokoju. I jeszcze możliwości porozumienia się z
córką. Powrotu do podstawowych wartości. Odnalezienia swojego prawdziwego „ja”.
Czy to nie za dużo?
Coop nie pamiętał, żeby w ciągu ostatnich trzydziestu siedmiu lat miał okazję
się nudzić. To również trzeba będzie zmienić. Człowiek, który od podstaw stworzył
milionową fortunę, ma prawo do odrobiny lenistwa.
Parę metrów dalej zauważył kobietę, która przeszła obok i weszła do budynku
poczty. Sam nie wiedział, co przyciągnęło jego uwagę. Nie mógł to być strój,
ponieważ miała na sobie żółtą bluzkę wpuszczoną w szorty koloni khaki, a na
ramieniu niosła olbrzymią torbę uszytą ze skrawków różnych materiałów. Również
jej krótkie, zbyt krótkie, włosy o trudnym do określenia, żółtorudym kolorze nie
budziły zachwytu. Może tylko szczupła talia i okrągła, kształtna pupa mogły zwracać
na siebie uwagę.
Coop znał tę pupę.
W szkole średniej, kiedy był gotów rzucać się w pogoń za pierwszą lepszą
spódniczką, dokładnie poznał i sklasyfikował pupy wszystkich koleżanek.
Oczywiście, dawno pozbył się już tych głupich obsesji, ale sylwetka, którą miał przed
sobą, wydawała mu się dziwnie znajoma. Niestety, nie udało mu się dojrzeć twarzy
kobiety. Może znam ją ze szkoły średniej, pomyślał. Nie mógł jednak sobie
przypomnieć żadnej tak drobnej dziewczyny, bowiem nieznajoma była niższa od jego
córki o dobrych kilkanaście centymetrów.
- Czy to już wszystko, tato? - Pełen rozczarowania głos Shannon przedzierał
się do niego przez mroki wspomnień. - Czy to całe miasto? Założę się, że nie mają tu
 
nawet kablówki. Co mam tu robić przez całe lato? To niesprawiedliwe,
niesprawiedliwe - powtórzyła.
Cooper potrząsnął głową, chcąc zapomnieć o nieznajomej, i spojrzał na
rozżaloną córkę. Mówiła tak głośno, że słychać ją było na całej ulicy.
- Możesz mi nie wierzyć, ale będziemy się tu dobrze bawić - zapewnił.
- Bawić? Ależ tato, zabrałeś mnie tu tylko dlatego, że mama cię do tego
zmusiła. Słyszałam, jak mówiła, że już nie może sobie ze mną poradzić.
Przez moment żałował, że nie udusił Denise, kiedy to mówiła. Jego palce
zacisnęły się automatycznie, jednak głos pozostał łagodny.
- Ani twoja matka, ani jej mąż nie mogą mnie do niczego zmusić. Chciałem,
żebyś tu ze mną przyjechała. Po wakacjach będziesz mogła stąd wyjechać, jednak ja
chciałbym się przeprowadzić do Bayville. To taki powrót do korzeni. Przecież bardzo
kochałaś dziadków. Teraz masz okazję zobaczyć, jak żyli, jak ja żyłem i... - zawahał
się - po raz pierwszy od rozwodu z twoją matką będziemy mogli poważnie
porozmawiać.
Córka podniosła oczy do nieba.
- Mowa - trawa. Po prostu chcecie, żebym się nie spotykała z Timem.
- To też - przyznał ze ściśniętym gardłem.
- Możecie robić, co wam się podoba, ale i tak będę go kochać. Zawsze! Nie
obchodzi mnie wasze zdanie! Po prostu oboje nie macie zielonego pojęcia o miłości!
A ja... ja...
Shannon odwróciła głowę. Wzrok Coopa powędrował za jej spojrzeniem. Po
drugiej stronie ulicy chłopak otworzył drzwi sklepu żelaznego, oparł się o ścianę i
wyjął puszkę z sodówką. Jego pszeniczne włosy były równo podcięte. Miał na sobie
robocze spodnie i białą koszulkę, która opinała się na dobrze umięśnionym torsie i
bicepsach. Jego budowa oraz miodowa opalenizna wskazywały, że pochodzi z dużej
farmy i zna się na robocie jak nikt inny.
Shannon również dostrzegła muskuły chłopaka, ale prawdopodobnie opacznie
zrozumiała ich pochodzenie. Wyprostowała się i odrzuciła do tyłu swoje długie,
jasne, wyfiokowane włosy, którym poświęcała co rano pół godziny, by za pomocą
pianki i lakieru doprowadzić je do odpowiedniego stanu. Wypięła też malutkie piersi i
położyła dłoń na biodrze. Cooper pomyślał, że może powinien wysłać ją do
przedszkola, gdzie mogłaby dorośleć choćby i do czterdziestki.
- Wejdę na pocztę - powiedział. - Muszę odebrać klucze, papiery i wysłać
 
trochę listów.
Shannon skinęła głową. Ani na chwilę nie spuszczała wzroku z chłopaka.
- Zaczekam.
- Gorąco tu jak licho. Upieczesz się na tym słońcu. Poza tym cała sprawa
może mi zająć parę minut.
Shannon zrobiła zatroskaną minkę. Ktoś i tak musi tutaj zostać. Jeśli przyjdzie
policjant, wytłumaczę mu, dlaczego musieliśmy zaparkować przed hydrantem. Idź
już, tato. Nic mi nie będzie Cooper uznał, że nadszedł czas, aby pójść na pewne
ustępstwa.
Kiedy przyjedziemy do domu, będziesz mogła zadzwonić do Tima. - Nie było
odpowiedzi. Wiesz, tego, w którym jesteś szaleńczo zakochana.
- Mhm.
Cooper pomyślał, że pod koniec lata jego kasztanowe włosy zrobią się białe
jak śnieg. Idąc po schodach przypominał sobie narodziny Shannon. Od początku
wyidealizował obraz córki. Chciał ją tylko psuć i hołubić. I oto ukochana córeczka
tatusia wyrosła na wielką pannicę, która prowokuje wszystkich przystojnych
chłopaków na ulicy. Pomyślał, że Shannon odziedziczyła po nim pociąg do płci
przeciwnej. Możliwe jednak, że tak jak jemu, uda jej się z tego wyrosnąć.
Otworzył drzwi, jednak zamiast od razu wejść do środka, rozejrzał się po
niewielkiej salce. Od razu stwierdził, że zrobił dobrze, wracając. Powitała go ta sama
drewniana podłoga, niewielkie okienka i zapach kleju unoszący się w powietrzu.
Wszystko w Bayville robiono tak, aby trwało wieki. Również tradycyjne wartości
oparły się tu działaniu czasu. Choćby dlatego, że ludzie nie żyli w takim pośpiechu.
Coop uśmiechnął się na widok Joelli w okienku. Kiedy był w szkole, uważał
ją za kogoś niesłychanie ważnego. Joella trochę posiwiała, wciąż jednak nosiła
okulary bez oprawek i trzymała za uchem pogryziony ołówek.
Ruda w żółtej bluzce również tu była. Stała w kolejce, trzymając w dłoni
sporą paczkę. Cooper zajął za nią miejsce i uzbroił się w cierpliwość. Joella nie tylko
zajmowała się przyjmowaniem przesyłek, lecz również rozpowszechnianiem plotek i
klient nie miał szans odejść od okienka, jeżeli nie usłyszał wszystkich. Na szczęście
tę ostatnią usługę świadczyła za darmo.
Starszy mężczyzna w poplamionych ogrodniczkach podziękował Joelli i
skierował się do wyjścia. Ruda zajęła jego miejsce przy kontuarze. Tak jak się
spodziewał, Joella zaczęła przyjazną pogawędkę z klientką.
 
- I jak tam Matthew? - spytała.
- Matt? O, świetnie sobie radzi - odparła zagadnięta. - W czasie wakacji
dorabia sobie w żelaźniaku. Chce kupić samochód.
- Ciężka praca jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła - stwierdziła Joella. - To
dobry chłopak, Priss. Wiem, że nie było ci łatwo od śmierci Davida, ale dobrze go
wychowałaś. Paczka dla siostry. O, proszę, jest teraz w Kalifornii.
Cooper, który słuchał jednym uchem, stwierdził, że kobieta jest matką
chłopca, którego widzieli z Shannon na ulicy. Jednak dopiero imię, które usłyszał,
Priss, wzbudziło w nim większe zainteresowanie.
Tysiące wspomnień przemknęło przez jego głowę z szybkością błyskawicy.
Priss! Priscilla Wilson. Postrach ogrodników i nauczycieli. Dziewczyna, która
potrafiła wpakować się w najgorszą kabałę . Nikt nie chciał wierzyć, że jest córką
pastora. Priscilla była od niego o rok młodsza, ale na niektóre zajęcia chodzili razem.
Nie mogła wytrzymać w szkole. Zawsze zapominała o pracy domowej i z zasady nie
nosiła długopisu. To z jej poduszczenia chodzili zwykle na wagary. Jej pełen radości i
życia śmiech, którego bała się większość nauczycieli, wciąż jeszcze brzmiał w jego
uszach.
Coop nie mógł się oprzeć pokusie.
- Priss Wilson? - spytał. Dziewczyna odwróciła się. Obie kobiety rozpoznały
go natychmiast.
- Proszę! Cooper Maitland. Słyszałam, że zamierzasz tu wrócić, ale nie chciało
mi się w to wierzyć. - Urwała na chwilę. - Bardzo nam przykro z powodu twego ojca.
Joella wyszła zza kontuaru i przywitała się z nim serdecznie. Coop uściskał ją,
czując kościste ciało, jednak co jakiś czas zerkał na Priscillę.
Bardzo się zmieniła. Dojrzała, co niezwykle go zaskoczyło, ponieważ nie
sądził, że rudowłosa trzpiotka kiedykolwiek dojrzeje. Wciąż pamiętał jej chłopięcą
sylwetkę, która teraz nabrała powabnych kobiecych kształtów.
Priscilla nigdy nie uchodziła za ładną, ale teraz można było powiedzieć, że
jest wręcz piękna. Tym bardziej że było to piękno naturalne, ponieważ nie robiła nic,
żeby je wydobyć czy podkreślić. Rozjaśnione słońcem włosy okalały najbardziej
kobiecą twarz, jaką zdarzyło mu się kiedykolwiek widzieć. Delikatne uszy wyglądały
niczym małe klejnoty. Z dawnych czasów pozostało jej kilka piegów na nosie, ale i
one w dziwny sposób dodawały jej urody. Jednak wciąż patrzyły na niego te same,
brązowe oczy, tyle że teraz znacznie spokojniejsze i... znacznie bardziej zmysłowe.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin