Harrison Harry - Stalowy szczur 08 - Stalowy szczur ocala swiat.pdf

(483 KB) Pobierz
Harrison Harry - Stalowy szczur
Harry Harrison
Stalowy Szczur ocala świat
(Przełożył: Jarosław Kotarski)
 
1
- Jamesie Bolivarze di Griz, jesteś łotrem! - oświadczył Inskipp, kończąc tę
wypowiedź nieartykułowanym chrząknięciem i potrząsając wściekle w moją stronę
plikiem papierów.
Cofnąłem się aż pod biurko, cały czas robiąc minę zszokowanej oskarżeniem
niewinności.
- Jestem niewinny! - pisnąłem. - Padłem ofiarą oszczerczej kampanii
wyrachowanych kłamstw!
Tuż za sobą miałem jego pudełko z cygarami, pod palcami wyczuwałem
zamek.
- Wredna, złośliwa świnia. A nawet gorzej. Ciągle jeszcze napływają do mnie
raporty. Zgnoiłeś i swoją własną firmę, i swoich kumpli...
- Przenigdy! - krzyknąłem manipulując przy zamku.
- Nie bez powodu nazywają cię Chytrym, a czasem nawet Wyślizgującym się!
- Zwykła pomyłka i zbieg okoliczności. Dziecięce przezwisko. Poślizgnąłem
się kiedyś przy kąpieli i matka mnie tak nazwała. - Zamek puścił i poczułem
delikatny aromat tytoniu.
- Wiesz, na ile nakradłeś? - Jego twarz przybrała niezdrową, krwistoczerwoną
barwę, a oczy omal nie wylazły z orbit.
- Ja? Ukradłem? Pierwej bym się pod ziemię zapadł! - oświadczyłem z
emfazą, umieszczając w kieszeniach pierwszą garść nader kosztownych cygar, które
Inskipp przeznaczał dla wizytujących nas czasami Bardzo Ważnych Osobistości.
Uważałem, że spotka je lepszy los, jeśli sam je wypalę, a nie ma to jak
koneser. Muszę też przyznać, że moja uwaga skupiona była głównie na tytoniu i
ledwie rejestrowałem ględzenie Inskippa. Dlatego też nie od razu zwróciłem uwagę
na dziwne zmiany w jego głosie. Gdy wreszcie dotarło to do mnie, z ledwością
mogłem go usłyszeć. Zaniepokoiło mnie to zjawisko - nie dlatego, że byłem ciekaw,
co jeszcze powie, ale dlatego, iż było po prostu nienormalne.
- Nie przerywaj sobie - oznajmiłem mu uprzejmie. - Czy też może poczułeś
nagle, jak ciężkie są fałszywe oskarżenia?
Cofnąłem się od biurka, wykonując jednocześnie półobrót, aby zamaskować
fakt posiadania nienaturalnie wybrzuszonej kieszeni, wypełnionej wyrobami
 
tytoniowymi o ponadstukredytowej wartości.
Nie zareagował. Nadal potrząsał papierami, tyle że teraz bezgłośnie.
- Nie czujesz się dobrze? - zatroszczyłem się, i to całkiem poważnie, wyglądał
bowiem blado.
Zaniknąłem na chwilę oczy, po czym spojrzałem ponownie. Przeszedłem
kawałek, a on nie odwrócił nawet głowy i wpatrywał się w miejsce, w którym stałem
przed chwilą. Nie, to nie była bladość. On wyglądał przezroczyście. Przez jego głowę
wyraźnie prześwitywało oparcie krzesła.
- Przestań! - ryknąłem, ale nie wywarło to na nim żadnego wrażenia. - Co ty
znowu knujesz? Trójwymiarowa projekcja, by ogłupić Chytrego Jima? Nie tak łatwo
zrobić mnie na szaro!
Podbiegłem do niego i wycelowałem wskazujący palec prosto w jego czoło.
Wniknął w nie przy minimalnym oporze i całkowitym braku reakcji ze strony
zainteresowanego. Lecz kiedy wyciągnąłem palec, rozległo się cichutkie plaśnięcie i
Inskipp zniknął. Sterta trzymanych przez niego papierów rozsypała się po podłodze.
- Whargh! - to, co dobyło się z mojego gardła, nie było może tym akurat
dźwiękiem, ale na pewno bardzo zbliżonym.
Schyliłem się pod krzesło z zamiarem poszukania ukrytego pod nim
mechanizmu, gdy drzwi z trzaskiem wleciały do środka pomieszczenia.
To było wreszcie coś, co mogłem zrozumieć! Nadal w przysiadzie, obróciłem
się i gorąco przyjąłem pierwszego, który wpadł przez powstały w tak nieoczekiwany
sposób otwór. Kantem dłoni trafiłem go idealnie w szyję, tuż pod krawędzią maski
gazowej. Gość jęknął i runął na podłogę. Lecz za nim tłoczyła się już cała kupa, a
wszyscy w maskach, białych kombinezonach i z jakimiś podejrzanymi, czarnymi
pojemnikami na plecach. I każdy z jakimś naprędce skombinowanym argumentem w
garści (dominowały gaz-rurki i nogi od stołu). Wszystko to było nader dziwne.
Robiłem, co mogłem, jednego trafiając w splot słoneczny, innego znów w szczękę,
ale swoją masą przygnietli mnie w końcu do ściany. Palnąłem jeszcze jednego w
kark. Facet padł z cichym jękiem i zniknął w połowie drogi na podłogę.
Interesujące. Liczba ludzi w pokoju zaczęła się raptownie zmieniać, gdyż
każdy, kogo znokautowałem, znikał. Byłoby to ze wszech miar pożądane i
pożyteczne, gdyby wyrównało rachunek, lecz inni z kolei zaczęli pojawiać się z
powietrza, i to z mniej więcej tą samą częstotliwością.
Rzuciłem się ku drzwiom i w tym momencie ktoś rąbnął mnie w głowę.
 
Niedokładnie, co prawda, ale wystarczająco.
Widziałem wszystko jak na zwolnionym filmie. Czułem się, jakbym pływał w
kleju. Złapali mnie za ręce i nogi i czym prędzej wynieśli z pokoju. Nie przyjąłem
tego, rzecz jasna, biernie, ale wszystkie moje reakcje ograniczone zostały do paru
podrygów i płynnego, pełnego kunsztownych wiązanek przeklinania w około
dwunastu narzeczach. Donieśli mnie do windy, nic sobie z tego nie robiąc, i mimo
moich wysiłków jeden z nich władował mi prosto w twarz zawartość pojemnika z
gazem.
Nie czułem żadnych skutków działania gazu, oprócz narastającej wściekłości.
Zanim osiągnęliśmy cel wędrówki, opanował mnie rzadki raczej, jak na mnie, stan
ducha: gotów byłem zabijać. Zostałem jednak fachowo przymocowany do jakiegoś
nowego modelu krzesła elektrycznego i jedyną rzeczą, jaką mogłem zrobić, było
ulżenie mojemu językowi - co też niezwłocznie uczyniłem.
- Możecie potem mówić, że James di Griz umarł jak człowiek, wy pierdolone
skurwysyny, których matki... - Na głowę nasunięto mi jakiś stalowy kubeł i
zapanowała ciemność.
Wbrew pozorom nie była to egzekucja prądem o napięciu dwudziestu czterech
tysięcy woltów. W ogóle nic z tych rzeczy. Właściwie nic się nie wydarzyło. Zdjęto
mi owo nakrycie głowy, ponownie zaaplikowano jakiś gaz i nagle się uspokoiłem.
Zdziwiło mnie to trochę, ale zanim oprzytomniałem, moje kończyny były już wolne, a
większość napastników pozbyła się masek. Ku memu zdziwieniu rozpoznałem w nich
techników i naukowców Korpusu.
- Czy ktoś byłby na tyle uprzejmy, aby oświecić mnie, prostego chłopa, co tu
jest grane? - spytałem uprzejmie.
- Najpierw nałóż to! - stwierdził autorytatywnie jeden z nich, podając mi
czarne pudełko - takie, jakie nosili tu wszyscy - i pomagając mi umocować je na
plecach. Zaopatrzone było w przewód z przyciskiem. Szpakowaty jegomość wdusił
go i umieścił na moim karku.
- Aha, zdaje się, że mam przyjemność z profesorem Coypu? - domyśliłem się
w końcu.
- Masz - zgodził się z uśmiechem.
- Czy w związku z tym nie uzna mnie pan za nieuprzejmego natręta, jeśli
poproszę raz jeszcze o wyjaśnienia?
- Bynajmniej, jest to zupełnie zrozumiałe. Bardzo przepraszam za tę napaść,
 
ale był to jedyny sposób, aby wytrącić cię z równowagi i doprowadzić do
wściekłości. Umysły będące pod wpływem silnego uczucia są nadzwyczaj odporne na
bodźce zewnętrzne i mogą przetrwać nawet poważne zagrożenia bez uszczerbków.
Gdybyśmy próbowali powoli i uprzejmie powiedzieć ci, o co tu chodzi, to
najprawdopodobniej nigdy byśmy nie zdążyli. Do diabła, to staje się coraz silniejsze,
nawet tutaj!
Jeden z biało odzianych gentlemanów wyblakł nagle i zniknął.
- Inskippowi przytrafiło się to samo - poinformowałem profesora.
- Powinno było. Wiesz, pierwszy w kolejce...
- Dlaczego? - spytałem uprzejmie, mając nieodparte wrażenie, iż w życiu nie
prowadziłem równie kretyńskiej rozmowy.
- Celem tego wszystkiego jest Korpus. Zamiarem pierwszego uderzenia jest
likwidacja tych, którzy stali na górze.
- Kto to wymyślił?
- Nie wiem.
Zmusiłem się do spokoju i spytałem łagodnie:
- Czy mógłby mi pan, profesorze, wyjaśnić to trochę dokładniej? Lub też
znaleźć kogoś, kto byłby w stanie zrobić to nieco przystępniej niż pan?
- Przepraszam, to moja wina. - Z widocznym wysiłkiem otarł pot z czoła. -
Ale to wszystko potoczyło się tak szybko. Sygnał alarmu i zaraz potem to. Można to
nazwać wojną czasową. W jakiś sposób ktoś zmienia rzeczywistość manipulując
czasem. Oczywiście pierwszym celem tego kogoś stał się Korpus Specjalny.
Zrozumiałe, że jako najefektywniej działająca międzyplanetarna organizacja
porządkowa w historii galaktyki stanowimy zaporę nie do ominięcia, i to niezależnie
od tego, jaki cel ów ktoś pragnie osiągnąć. Jeśliby zaś udało się temu komuś
wyeliminować Inskippa i kilku innych, bezpośrednio mu podległych, znacznie
obniżyłyby się możliwości Korpusu. Zaczęło mi się już wszystko mylić.
- Czy znalazłby się tu jakiś płyn, który zaprowadziłby trochę ładu wśród
moich szarych komórek? - przerwałem jego wywód.
- Wspaniały pomysł. Dziwne, że sam nań nie wpadłem! - ucieszył się Coypu.
Wnętrze lodówki ujawniło jakąś zielonkawą ciecz, którą zadowolił się
gospodarz, ja zaś, starym zwyczajem, sięgnąłem po wypróbowaną truciznę. Syrian
Panther Sweat, zakazana, na większości planet, jak zwykle miała na mnie zbawienny
wpływ.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin