Bayley Barrington - Kurs na zderzenie.pdf

(901 KB) Pobierz
Barrington J. Bayley
Kurs na zderzenie
Przekład Joanna Kozak
Rozdział pierwszy
Rond Heshke pomyślał, że zwycięstwo bez pychy chyba w ogóle nie jest możliwe.
Sztandary, sztandary, jak okiem sięgnąć – i wszędzie sztandary.
Na dziedzińcu Biurpolbloku, siedziby Światowego Biura Politycznego, sztandary tworzyły
coś na kształt gigantycznego rusztu; jak las kilkudziesięciometrowych masztów żaglowca. Mimo
iż ostatnia wojna z podgatunkiem dewiantów – wojna z Amhrakami – zakończyła się
zwycięstwem całe dwadzieścia lat temu, sztandary wciąż głosiły potęgę militarnego triumfu.
Nadal też celebrowano doroczne parady wojsk, wygłaszano płomienne mowy, a wideory
reemitowały pełne chwalby filmy dokumentalne.
„Walka o Ziemię” – tak właśnie brzmiał oficjalny slogan. Tyle że Ziemia była już dawno
zdobyta, zdobyta nieodwołalnie przez Człowieka Właściwego, i Heshke w głębi duszy uważał, że
najwyższy czas wyciszyć trochę triumfalne peany.
Heshke przeciął dziedziniec, onieśmielony przepychem czerwono-czarnych płócien, które
wchłaniały przybysza jak mrówkę. Biurpolblok był istotnie najwspanialszym z wielu okazałych
budynków sektora administracyjnego Pradny: jego przeszkolony fronton wznosił się ponad tysiąc
stóp w górę, a całość emanowała tak silnym poczuciem władzy, że Heshke natychmiast uznał
swe niedawne obrazoburcze myśli za istne świętokradztwo. Wkroczył do przestronnego hallu i na
planie wnętrza gmachu odszukał miejsce, do którego miał się udać.
Windą dojechał na dwudzieste piętro, po czym rozpoczął wędrówkę tasiemcowymi
korytarzami. Zewsząd mijali go wysocy, przystojni mężczyźni i kobiety z Legionów Tytana –
samozwańczy Strażnicy Ziemi, którzy dzierżyli właśnie władzę polityczną nad całą ludzkością.
Nosili lśniące czarno-złote uniformy, szczycili się nieskazitelną przeszłością genetyczną i rzucali
Heshkemu pogardliwe spojrzenia, które ten świadomie ignorował. Heshke pogodził się już
z myślą, że każda elita wojskowa ma skłonność do przesadnego demonstrowania własnej
wyższości – on zaś w końcu był jedynie tęgawym cywilem w średnim wieku, który w dodatku,
na ile to naturalnie było możliwe, w ogóle nie interesował się polityką. Zajmowała go przeszłość,
nie zaś przyszłość.
Dwudzieste piętro należało do Biura Propagandy, a Heshke wezwany został do Sekcji
Archeologicznej – Biurprop (Arch.). Zjawił się punktualnie, a niebrzydka, pewna siebie
sekretarka kazała mu czekać na wejście do gabinetu zaledwie dziesięć minut.
Tytan-Major Brourne wstał na powitanie, darząc Heshkego jowialnym uśmiechem.
– Miło was widzieć, obywatelu Heshke. Siadajcie, proszę.
Za plecami Brourne’a stał młodszy od niego mężczyzna w stopniu kapitana, Heshke nigdy
go dotąd nie spotkał. Mężczyzna miał bladą cerę, pogardliwą minę i wyraźnie zniekształconą
lewą powiekę. To ostatnie było wadą rzadko spotykaną wśród Tytanów i nadawało kapitanowi
niepokojący, podejrzliwy wyraz twarzy. Heshke mógł jedynie przypuszczać, że kapitan
legitymuje się zaletami rekompensującymi ów defekt fizyczny, w przeciwnym bowiem razie nie
zostałby nigdy przyjęty w szeregi Tytanów.
– Tytan-Kapitan Brask – przedstawił nieznajomego Brourne. – Wezwałem kapitana na naszą
rozmowę z przyczyn, które poznacie nieco później.
Brourne rozsiadł się w fotelu i oparł płasko wielkie dłonie na blacie stołu. Był masywnym
mężczyzną, nieco zbyt barczystym jak na swój wzrost, którą to cechę podkreślały jeszcze
skrzyżowane czarne pasy uniformu. Jego ciemne, rzednące włosy, były niegdyś gęste i mocne;
piwne oczy i wyraziste rysy twarzy z wolna traciły ostrość na skutek biurowej kariery. Heshke
wolał dawnego Brourne’a, żwawego i rzeczowego, od dobrodusznego urzędnika, który teraz
przed nim siedział. Serdeczność Brourne’a zawsze zapowiadała, że coś się szykuje.
Heshke spojrzał na mapę badań archeologicznych pokrywającą ścianę za plecami obu
mężczyzn. Mapa wykonana była rzetelnie, mimo ewidentnych akcentów podkreślających
szczególne znaczenie, jakie Tytani nadawali znaleziskom historycznym. Wyraziście
odzwierciedlała periodyczny rozwój i upadek cywilizacji – stały wzór historii rodu ludzkiego.
Heshke wpatrywał się w mapę. Nagle Tytan-Major Brourne odezwał się ponownie:
– A jak tam, obywatelu, posuwają się prace przy ruinach?
– Trudno tu mówić o jakichś postępach, jeśli o to panu chodzi – Heshke nerwowo poprawił
aktówkę.
– Rozumiem więc, że postępy są zerowe.
Ton Tytan-Majora stał się nagle surowy i karcący.
– Nie można wciąż posuwać się do przodu – bronił się Heshke. – Należy przede wszystkim
stwierdzić, jak głębokiej destrukcji uległy obce siły interwencyjne, jak to się stało, że niemal
wszelki ślad po nich zaginął. W pewnym sensie mamy szczęście, że takie miejsce jak Ruiny
Hatharu w ogóle istnieje.
Brourne podniósł się zza biurka i zaczął spacerować po gabinecie. Jego twarz poważniała
z każdą sekundą.
– Zwycięstwo należy do nas. Trzeba je jednak skonsolidować – oświadczył. – Jeśli mamy
dać przyszłym pokoleniom właściwy obraz perspektywy historycznej, musimy dogłębnie zbadać
i udokumentować dzieje Upadku i Ciemnowiecza.
Tytan-Kapitan Brask zdawał się śledzić całą scenę z wyżyn własnego punktu
obserwacyjnego, podczas gdy Brourne perorował dalej:
– Pokonaliśmy podgatunek dewiantów, ale dewianci zawsze stanowili mniejsze zagrożenie.
Nie muszę wam wyjaśniać, istoty zagrożenia właściwego czy też olbrzymiej wagi dziedziny
badawczej, którą reprezentujecie, obywatelu Heshke. Doskonale znacie charakter naszej
przyszłej walki: musimy za wszelką cenę uchronić się przed ponownym atakiem sił
pozaziemskich.
Brourne zatrzymał się i spojrzał Heshkemu prosto w oczy.
– Nasza obecna niewiedza jest nie do przyjęcia. Oficjalne uchwały stwierdzają potrzebę
postępu w dziedzinie badań nad siłami obcej interwencji.
Heshke nie miał pojęcia, co powinien odpowiedzieć. Chciał być już z powrotem
w tajemniczych rumach, przy mrówczej pracy w gronie kolegów, a nie tu, w gabinecie, gdzie
odbiera reprymendy z ust Tytan-Oficerów.
– W takim razie należy odkopać nowe osady – zawyrokował. – Ośmielę, się stwierdzić, że
z Ruin Hatharu wycisnęliśmy już wszystko, co się dało.
Iluż wniosków, myślał Heshke, mogą ode mnie żądać na podstawie jałowych kamiennych
ruin i kilku nieczłekokształtnych szkieletów? Ilość szczątków i przedmiotów była doprawdy
zdumiewająco znikoma.
Wreszcie odezwał się młodszy z Tytanów. Precyzyjnie i pogardliwie.
– Polegamy nie tylko na waszych osiągnięciach, obywatelu. Mamy też własne ekipy
archeologiczne, które, wybaczcie, odnoszą większe sukcesy niż wy.
Można się było spodziewać, pomyślał Heshke. Tytani mieli już bowiem ideologię, mieli
wiarę. Nietrudno było wykopać kilka drobiazgów i przedstawić je na poparcie wcześniej
ustalonych doktryn. Heshke uważał się jednak za naukowca, a nie ideologa, i fakty były dla niego
po prostu faktami. Co do obcych sił interwencyjnych było stanowczo zbyt mało informacji, aby
na ich podstawie budować jakikolwiek spójny obraz.
Istniały, naturalnie, pewne podstawowe ustalenia, których nikt nie podawał w wątpliwość.
Około ośmiuset lat wstecz potężna i dojrzała cywilizacja klasyczna uległa kompletnemu,
katastroficznemu upadkowi. Ciemnowiecze, które po tym nastąpiło, trwało blisko cztery stulecia.
Cywilizację odbudowano dopiero po upływie tych czterystu lat.
Istniały wszakże dowody i na to, że w którymś okresie minionego tysiąclecia obok
cywilizacji ludzkiej rozwijała się na Ziemi jeszcze inna, pochodzenia pozaziemskiego. Ta
również uległa zniszczeniu – i to w nieporównanie większym stopniu. Tak doszczętny zanik
cywilizacji stanowił nie lada zagadkę. Mimo że wciąż jeszcze trwały spory o wiek ruin, które
pozostały po obecnej cywilizacji, ideologowie Legionów Tytana już zdołali wysunąć oczywistą,
ich zdaniem, konkluzję: dawna cywilizacja ludzka padła w walce o obronę Ziemi przed
intruzami. Osiągnęła swój cel, lecz wysiłek włożony w walkę okazał się nadmierny i nie
pozostawił energii na przetrwanie.
Wywód taki był nawet do przyjęcia. Wszystko wskazywało na to, że obce budowle uległy
zniszczeniu w dzikim zamęcie wojny, prawie wszyscy też zgadzali się cc do tego, że wojna
między dwiema rasami rzeczywiście miała miejsce. Jednak co do drugiej części teorii... Wzrok
Heshkego powędrował z powrotem ku mapie archeologicznej. Nagły upadek cywilizacji
klasycznej trudno było uznać za ewenement w historii ludzkości. Odwrotnie: znano cały szereg
podobnych upadków, występujących w odstępach mniej więcej dwóch tysiącleci, jak gdyby
cywilizacja ludzka była z gruntu niezdolna do utrzymania się o własnych siłach i co jakiś czas
padała pod swym ciężarem. Wśród Tytanów zdarzali się ekstremiści, którzy przypisywali ów
schemat nawracającym falom obcej inwazji, brak było jednak dowodów na poparcie takiej tezy.
Podobnie jak – mimo intensywnych wysiłków Heshkego i jego licznych kolegów – nie
znaleziono naprawdę przekonywających dowodów na to, że ostatnia cywilizacja, klasyczna,
istotnie padła pod ciosami obcego ataku. Heshke był raczej zdania, że raptowny rozkład
wewnętrzny cywilizacji, jaki dokonał się na przestrzeni mniej więcej stulecia, znalazł swą
kulminację w ostatecznym gwałtownym upadku. Co więcej, w przeważającej części wykopanych
dotychczas dokumentów zdumiewał brak jakiejkolwiek wzmianki o interwencji pozaziemskiej.
Mimo to Heshke w jakimś stopniu akceptował Tezę o Interwencji, przynajmniej na zasadzie
prawdopodobieństwa. Obcy przybysze istotnie przecież nawiedzili Ziemię, a mogli przy tym
użyć broni o nie zbadanych dotychczas efektach działania.
Heshke zawahał się, a następnie otworzył aktówkę i wydobył z niej pakiet lśniących
Zgłoś jeśli naruszono regulamin