Opowiadanie(1).docx

(52 KB) Pobierz

Razem z Karoliną i Magdą, moimi najwierniejszymi towarzyszkami studenckiej egzystencji, wyszłyśmy z uczelni, zmierzając powoli w kierunku akademika, gdzie w pokoju Madzi planowałyśmy poprawić sobie humor kubełkiem lodów i czekoladą. Sprawdzian z magii teoretycznej poszedł nam po prostu tragicznie. Problemy zaczęły się już na starcie. Karolina przyznała, że tak jej się ręce trzęsły, że miała problem z napisaniem własnego nazwiska na kartce. Magda jak zwykle zadręczała się, że pewnie nie poszło jej dobrze i w końcu wyleją ją z Uniwersytetu. Zgadzam się, że musi się pilnować więcej niż wszyscy, ale jest też cholernie, skubana, zdolna. Wcześniej niż inni skończyła liceum magiczne, dyrektor jej szkoły zapewnił jej nawet miejsce na uczelni. Dlatego Magdalena, chociaż młodsza od nas od dwa lata, była razem z nami na pierwszym roku. Trzeba przyznać, że nieźle się dobrałyśmy. Studentki alchemii, magii bojowej i zoologii nadnaturalnej.

Jako nieletnia, Magda musiała mieszkać w akademiku. Również z tego powodu postanowiłyśmy z Karoliną nie pić w jej towarzystwie nic co zawierałoby jakiekolwiek procenty. Równocześnie świadoma byłam, że Karolina z każdej strony stara się obejść to postanowienie. Nie raz jest to piwo w piankowym kubku po pepsi, a innym razem cukierki z Finlandii, zawinięte w papierki po truflach, których Magdalena nie trawi, więc unika. Wspaniałomyślnie udawałam, że tego nie dostrzegam. Magda za to próbuje stale eksperymentować z moimi ziołami.

- Nie masz może czegoś, co by sprawiło, że nie usnę kiedy będę kuła do egzaminu? – pytała, robiąc oczy skrzywdzonego szczeniaczka. – Kawa już nie działa, nawet pita hektolitrami.

Staram się jej wybijać z głowy idiotyczne pomysły, ale doprawdy… czasami wolałabym, żeby już Karolina dała Magdzie te swoje cukierki, żeby wreszcie wrzuciła na luz i przestała w kółko zakuwać. Przynajmniej nie musiałabym ciągle pilnować swojej torby z ziołami.

Magda mieszkała na chwilę obecną sama w dwuosobowym pokoju żeńskiej części akademiku. Nieużywane łóżko pełniło rolę dodatkowego regału na książki. Pierwsze co zawsze z Karoliną robiłyśmy w jej pokoju to zerknięcie do każdej szafki i małej lodówki w poszukiwaniu dodatkowych porcji jedzenia, które pani Białecka wciskała swojej córce za każdym razem, gdy ta pojawiała się z wizytą w domu. Wczoraj skończył się bigos, pierogi i zupa pomidorowa. Siedziałyśmy na zajęciach od rana do wieczora i skonsumowałyśmy prawie całą comiesięczną dostawę wałówki. Kiedy Magda sprzątała notatki ze stolika, Karolina przywołała mnie do lodówki, wyraźnie nieusatysfakcjonowana.

- Co? – zerknęłam i zaraz pojęłam.

- Został tylko jeden schabowy.

- No to mamy dylemat…

- Jeśli podzielimy go na trzy to żadna się nie naje. Z kolei, gdyby zjadła tylko jedna to pozostałe dwie byłyby głodne.

- Przyznaje to niechętnie, aczkolwiek kotlet należy się Magdalenie, w końcu zawartość lodówki należy do niej – mruknęłam.

Karolina zatrzasnęła drzwi lodówki i udała się w kierunku zawalonego podręcznikami łóżka, a ja za nią. Rzuciłyśmy tylko na nie okiem i bezceremonialnie zrzuciłyśmy książki na podłogę, robiąc sobie miejsce. Swoją drogą encyklopedie wspaniale nadawały się na podłokietniki… Karolina sięgnęła po lekturę całą traktującą o centaurach. Podsunęła mi jedną z ilustracji pod nos.

- Patrz tego!

Popatrzyłam. Mężczyzna od pasa w górę, koń w dół. Długie włosy spływające na ramiona, umięśniony tors…

- I?

- Przystojny – zachichotała Karolina. – Nie uważasz, że jego poza wyklucza nieco podręcznik biologii?

Wyrwałam jej pismo z dłoni i obejrzałam okładkę.

- Magdaleno! – oburzyłam się. – Co ty u diabła czytasz?!

- No co?! – zabrała mi gazetę. – Sama musisz przyznać, że to ciekawe połączenie.

- Człowiek z koniem?!

- Centaury posiadają niejako dwa tułowia. Skoro serce, żołądek i wątroba miałyby znajdować się w część ludzkiej, to co znajduje się w tułowiu konia?

Na raz wybuchłyśmy śmiechem. A już myślałam… otarłam łzę z oka.

- Chodźcie do baru mlecznego. Mam mało kasy, a zjadłabym konia z kopytami…

Znów zarechotałyśmy i wyszłyśmy z akademika.

***

Przy krokietach i czerwonym barszczu, zaczęłyśmy wymieniać się uwagami na temat sprawdzianu z magii teoretycznej. Dyskusja była pełna emocji.

- Po co mi wiedzieć jakie widmo absorpcyjne pozostaje po rzuceniu zaklęcia telekinetycznego?! Od tego mam tablice ze wzorami! – oburzała się Karolina.

- Albo czemu nie mogę napisać, że po przeprowadzeniu doświadczenia substancja zaczęła śmierdzieć?! – zawołała Magdalena. – Nie! Ona wydziela charakterystyczny zapach. Albo lepiej! Wydziela się gaz o zapachu nieświeżych ryb, albo zjełczałego masła. Czy zatem wszystkie substancje ostatecznie mają jeden możliwy do szczegółowego sklasyfikowania zapach?!

- Tak, tak… - pokiwałam głową ze współczuciem. – To naprawdę straszne!

- Mamy rozumieć, że napisałaś ten test celująco? I nie miałaś najmniejszych problemów? – zapytała sucho Magda.

- Elżbieto… - Karolina pokręciła głową w dezaprobacie. – Zaskakujesz nas. Dotąd byłaś pierwsza do narzekania.

- Dobra! – uniosłam ręce w obronnym geście, rzucając im poirytowane spojrzenie. – Poszło mi do dupy i jestem cholernie sobą rozczarowana! Zawaliłam wszystko co się dało.

- Nie tak ostro, siostro! – usłyszałam rozbawiony głos tuz przy swoim uchu.

Poznałabym ten głos wszędzie. Artur. Przeklęty nekromanta. Obróciłam się, co było błędem. Centymetr, który nas dzielił to z całą stanowczością zbyt mała odległość. Najchętniej znalazłabym się dwa metry dalej. Zezując, skupiłam spojrzenie na jego arystokratycznym nosie. Poklepał mnie protekcjonalnie po głowie i wyprostował się. Oprócz niego było tu także dwóch jego stałych kompanów. Romek, uzdrowiciel i Szymon, również nekromanta. Wszyscy trzej uchodzili za największe ciacha na uniwersytecie. Dziewczyny na kolanach błagały, by choć rzucili na nie okiem. Aroganckie dupki! Z tyłu zauważyłam Grzegorza, młodszego brata Artura. Technologicznego geniusza. Po kampusie chodziły plotki, że pracuje nad maszyną zdolną do przemieszczania człowieka w czasie. Ignorując Wielką Trójcę, uśmiechnęłam się do młodego naukowca. Grzesiek skinął mi uprzejmie głową, uśmiechnął się nieznacznie i zajął miejsce przy jednym ze stolików. Chłopak wyraźnie nie zdawał sobie sprawy z siły swojego uroku osobistego.

- Co tam pierwszaki? – rzucił Romek, opierając się nonszalancko o oparcie krzesełka Karoliny.

Westchnęła ciężko, jakby zeszło z niej całe powietrze, poczym wyprostowała się sprężyście i wrzuciła na usta sztuczny uśmiech.

- Odsuń się, albo nie ręczę za siebie – rzuciła równie beztrosko, jednak z jawną groźbą. – A potem lekarzu, lecz się sam! – jak to się mówi.

- Uważam, że możesz powziąć szczególne środki – stwierdziłam.

- Och! To znaczy? – podjęła grę Magdalena.

- Jestem przekonana, że w razie czego dwóch naszych najlepszych na uczelni studentów, chluby naszego szanownego dziekana, będą w stanie wskrzesić swojego przyjaciela.

- Myślisz?

- Moja droga! – zawołałam pełna przekonania. – Uważam, że dla przyjaźni mogą złamać z dziewięć zasad uczelni.

- A ile ich właściwie jest? – zapytała Magda.

- Dziesięć – rzucił ze śmiechem Artur. – Ale przechodząc do głównego powodu, dla którego tu przyszliśmy, albowiem przyszliśmy tu w dobrej wierze...

- Oczywiście! – pokiwałam ochoczo głową. – Jak mogłybyśmy pomyśleć inaczej?!

- Ela, Ela… - Artur pokręcił głową z udawanym smutkiem.

- My tu przynieśliśmy dla was bezy, niewdzięcznice! – zawołał Romek.

- Całą torebkę – dodał Szymon. – Świeże, kruche i kolorowe.

- Jako symbol, dobrej woli i prośbę czasowego wstrzymania broni – wyjasnił Artur.

Magda spojrzała na mnie triumfalnie.

- Wiedziałam, że nie przyszli bezinteresownie!

- To chyba oczywiste! – rzucił Szymon.

- Za kogo ty nas masz?! – oburzył się Roman.

- Tak jest – podsumował Artur. – O reputację trzeba dbać. Raz utraconą trudno odzyskać – obrzucił nas szelmowskim uśmiechem, kładąc przed nami papierową torbę, pełną bez. – Termin tydzień. I chcemy przysięgi. Za naruszenie paktu strona oszukana wyznacza zadośćuczynienie. Wedle uznania, rzecz jasana. Jak widzicie potrafię być łaskawy, jeśli zechcę.

Karolina rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie.

- Dobra. Moje zdanie jest takie. Skubani są zbyt pewni tego, że to my pierwsze złamiemy zasady, dlatego też nie ustalili z góry kary, żebyśmy nie odmówiły.

- Pomyślałam dokładnie o tym samym. Pytanie tylko co knują?

- Byłbym wielce zobowiązany, gdybyście miłe panie przestały rozmawiać o nas, jakby nas tu wcale nie było – usmiechnął się rozbrajająco Szymon.

- Zgoda – palnęłam bezmyślnie. – Przyjmójemy warunki.

- Zgłupiałaś – stawierdziła Magdalena. – Wiedziałam, że kiedyś jej skłonności do hazardu nas zniszczą. Za bardzo upodobała sobie życie na krawędzi.

- Ona posiada wadliwy gen, który decyduje o autodestrukcyjnych skłonnościach – dodała Karolina.

- Adrenalina uzależnia – Artur poklepał mnie po ramianiu.

W jednym momencie cała trójka o nas zapomniała. Do baru weszły cztery dziewczyny z trzeciego roku. Dwie wróżki, teoretyczka i studentka technologii artefaktów, która jakby odstawała od koleżanek i urodą i zainteresowaniami. Panowie zaraz ruszyli do nowo przybyłych. Magda z uniesioną wysoko brwią spojrzała na mizdrzące się do chłopkaów malowane lale.

- Tacy przystoini, a takie bezguścia! – skwitowała.

- Że też faceci zawsze wybiorą w końcu biuściaste pustaki – dodała, usmiechejąc się krzywo Karolina.

- Solary, tipsiary, tapety, plastiki… tak wiele określeń, a jedna blondynka – dodałam.

Zaśmiałyśmy się. Głównie z tego, że i Magda była blondynką, Karolina śmiała się, że nie dość, że jest blondynką, to w dodatku ciemną, a mój kolor włosów był bardzo zblizony do blondu. Żadnej z nas to widać nie umkneło.

***

Wracałyśmy do domu obżerając się bezami. Magda zabrała dwie garści i stwierdziła, że ma jutro zaliczenie z gatunków smoków. Jak ją znam to po prostu walnie się na łózku, zacznie oglądać filmy, a na zajutrz będzie płakać, że jej egzamin nie poszedł, przy czym w rachunku końcowym i tak dostanie przynajmniej czwórę i stwierdzi, że jakby nie patrzeć, to w cale nie był najtrudniejszy test.

Sięgnęłam po kolejną bezę i wrzuciłam do ust. Coś mi tu nie pasowało, ale jeszcze nie wiedziałam co dokładnie… Podrapałam się w zamysleniu po głowie i już chciałam się podzielić z karoliną moimi watpliwościami, gdy odkryłam, że nie mogę otworzyc ust. Spojrzałam na nią. Miała ten sam problem. Patrzyła na mnie wielkimi oczami. Tak! – pomyślałam zgryźliwie. – A ja głupia myślałam, że ona zamilkła tak sama z siebie! Wiedziałam, że coś za cicho się zrobiło. Przynajmniej bezy były dobre. Tylko czego oni tam dodali? To jest ewidentnie jakies podłe zaklęcie typu mordoklejka. A najgłupsze jest to, że bez wypowiedzenia anty-zaklęcia sama jego znajomość gówno daje…

W milczeniu podążyłysmy do naszego wspólnego mieszkania na ulicy Klonowej 23. Wjechałyśmy starą, zdezelowaną windą na trzecie piętro. Zaczęłam przetsząsać plecak z nadzieją, że znajdę klucze. Karolina mineła mnie, pogrzebała chwile w kieszeni spodni i otworzyła mi drzwi, zamaszystym gestem zapraszając do środka. Nie kryła przy tym kpiącego uśmiechu.

Mieszkanie składało się z przestronnej kuchni, łazienki, salonu i małego pokoju, który słuzył nam za sypialnie. Ogólnie rzecz biorąc było skromne, lecz przytulne. Właściwie całe umeblowanie i akcesoria były z Ikiei. Wszystko było uzbierane przez nas na raty. Meblościanka, dwa fotele, mała sofa, stolik do kawy, deska do prasowania, stół w kuchni i krzesełaka… Trudno byłoby znaleźć coś do pary. Nasze mieszkanie wyglądało jak narzuta patchworkowa. Każdy przedmiot z innej parafi, ale być może właśnie to decydowało o tym, że paradoksalnie, w jakiś sposób stanowiły dosyć spójną całość. W ubraniach rzuciłysmy się na łóżka. Ja sięgnęłam po książkę, Karolina po komórkę. Pokazała mi wystukaną do Magdy wiadomość. Tak… zamierzała sobie troche pokpić z Magdaleny i przy okazji zjechała mnie za to, że zgodziłam się przyjąc te bezy, zamiast dać chłopakom kilka na spróbę. Według mnie pewnie mieli specjalnie oznakowane bezy bez zaklęcia. Od razu sięgnełam po telefon, żeby jej o tym napisać. Spojrzała na mnie jak na idiotke i odpisała.

„Po co marnujesz kasę, żeby mi napisać, coś, co równie dobrze możesz mi powiedzieć za pół godziny?”

„Darmowe smsy” – ospisałam lakonicznie i wyszczerzyłam się do niej w bezzębnym uśmiechu.

„Cwaniara :P”

Tak jak powiedziała, pół godziny później zaklęcie się zdezaktywowało. Zrobiłysmy sobie szybko owocowej herbaty i przepukałyśmy wyschnięte usta. Sądząc po głębokim zamyśleniu na twarzy Karoliny, obstawiałam, że własnie obmyśla rewanż.

Niepodziewanie zadzwonił dzwonek do drzwi. Karolina zaoferowała, że otworzy. Popijałam dalej herbatę, nasłuhując.

- Cześć! – odezwał się przyjemny męski głos. – Szukamy Elżbiety Win… Małkowskiej znaczy się…

- Wszyscy?! – zawołała Karolina od drzwi. – Jesteście jakąs rodziną?

- Bliższą niż myślisz – odparł mrukliwy, kobiecy głos.

- To nasza mama! – usłyszałam małą dziewczynkę, a zaraz potem dwa towarzyszące sobie dźwięki, ręki uderzającej w czoło.

- Was wszystkich?! – Karolina nabrała podejrzliwego tonu, ja na razie nie ruszałam się z kuchni. – To chyba jakaś pomyłka. Czy my mówimy o tej samej Eli?

- Jeśli jesteś Karoliną Zalewską, to tak, mówimy o twojej przyjaciółce – znów dziewczyna.

Dobra, to było dziwne. A nawet osmielę się użyć epitetu: bardzo dziwne.

- Karolina wpuśc ich, ktokolwiek tam stoi! – zawołałam, gdyż nie chciało mi się wstawać.

Karolina wprowadziła do środka mała gromadkę. No patrzcie, czwórka dodatkowych osób i w mieszkaniu już robił się tłok. Trzeba powiedzieć Karolinie, żeby jednak odwołała tę imprezę, co planowała zrobić za dwa tygodnie.

Widok przedstawiał się następująco. Chłopak, być może w wieku moim i Karoliny, ciężko stwierdzić. Czarne oczy, czrane półdługie, lekko kręcone włosy. Wysoki i nieprzecietnie przystojny. Następna była dziewczyna, może szesnastoletnia. Patrząc na nią gotowa byłabym uwierzyć, że własnie odnalazłam zaginionom po urodzeniu, siostrę bliźniaczkę. Włosy tego samego koloru co moje, miała nieco dłuższe. Poaza tym reszta jakby moja kopia, chociaż oczy miała niebieskie. Potem, może ośmioletnia dziewczynka z fryzura na boba, bardzo podobna do najstarszego chłopaka, ale o chabrowych oczach, jak starsza dziewczyna. Kiedy poczułam ciężar na kolanach zauważyłam też i czwartego gościa. Czarne, proste, krótkościete włosy, czarne oczy, chudziutki… Strzelałam, że mógł mieć ze cztery, pięć lat ale mogłam się mylić. Pewna nie byłam.

Wtulił się we mnie, a ja zszokowana lekko pogłaskałam go po głowie.

- Kto w takim razie podejmie się wyjasnienia mi, o co tu chodzi do cholery? – odezwałam się, kiedy już odzyskałam głos.

Kątem oka zauważyłam, że Karolina z podziwem przygląda się najstarszemu chłopakowi. Dziewczyna przedstawiła nam wszystkich. Kuba, Lena, Flora i Krzyś. Powiedziałam im, żeby usiedli, a Karolina wspaniałomyslnie, postanowiła zaparzyć herbatę. W lodówce znalazł się nawet sok dla najmłodszych.

- Więc? – zachęciłam ich gestem, upijając łyk mojej zielonej herbaty o smaku cytrynowym.

Paradoksalnie, piłam ją jedynie dlatego, że nie smakowała jak zielona herbata.

- Którą wersję wybierasz? – zapytał Kuba.

- To znaczy? – dopytałam.

- Łagodną dla twoich nerwów, zawiłą i cięzką do zrozumienia, czy szokującą, szybką i cięzką do zrozumienia – objasniła Lena

- Dajesz szokującą – rzuciłam. – Co mogłoby być aż tak szokujące, żebym nie mogła tego zrozumieć?

- Jak chciałaś… Krótko. Przybywamy z przyszłości. Jesteśmy twoimi dziećmi. Jeśli nie doprowadzimy do tego, żebyś zeszła się z naszym ojcem w odpowiednim momencie, to możemy zniknąć. Ktoś manipulował przy maszynie do podróży w czasie i zaczął mieszać w przeszłości. Nim zajął się nasz wujek, ale to jest w tej chwili nieistotne. Tak czy owak, szkoda już się stała i my musimy ją naprawić.

Spojrzałam na niego tępo, potem na jego siostrę, jak utrzymywał moja córkę.

- Dlaczego zatem nie pójdziecie do sojego ojca? – zapytałam trzeźwo, udając że wszystko pojęłam.

Kuba potarł w zakłopotaniu kark, a Lena spuściła ze mnie spojrzenie i zarumieniła się z poczuciem winy.

- Nasz błąd – przyznał Kuba. – Planowalismy się rozdzielić, ja poszedłbym do ojca, a Lena do ciebie, nie planowalismy wszyscy przenieść się do przeszłości. Przeszliśmy z Leną przez lustro i kiedy już się zamkneło, okazało się, że Flora i Krzyś poszli za nami.

- Gdyby ojciec się dowiedział to mielibyśmy przeje… - Kuba zatkał siostrze usta. – Pamietaj, że to nadal twoja matka, choć jest nieco młodsza. Troche szacunku! – warknał na nią, uśmiechając się do mnie przepraszająco.

- Wybacz – szepneła Lena, kiedy Kuba zdjął rękę z jej ust. – Samo wyszło. Tak czy owak mielibiśmy slaban na wszystko, na co da się go tylko założyć.

- O matko! – zawołałam, wywracając oczami. – To co to za ojciec?!

- Zdziwisz się – usmiechnał się łobuzersko Kuba. – Strasznie apodyktyczny…

- Tyran – wrąciła Lena, tonem uściślenia i również się uśmiechneła.

Przyjrzałam się im wszystkim podejrzliwie.

- A te tajemnicze uśmiechy, skąd? 

- Kiedyś zrozumiesz – machnął ręką Kuba. – Chodzi o to, że zajmie nam to więcej czasu niż przypuszczaliśmy. Sami z Leną byśmy sobie jakoś dali radę, ale ze względu na Krzysia i Florę, musieliśmy zmienić plany….

- I nadal utrzymujecie, że jestem waszą matką?

- Tak – przytaknęła Lena. – Z resztą ewidentne podobieństwo, nie pozwoli ci się nas wyprzeć.

- I tu mnie masz – przyznałam. – Oczy widzą, serce słucha, ale umysł nie może za tym wszystkim nadążyć.

- A ja tam im wierzę – odezwała się niespodziewanie Karolina.

- Chociaż ty ciociu – zaśmiał się Kuba. – Wiedziałem, że jeśli rodzice nie uwierzą to od razu trzeba iść do ciebie.

Lena zirytowana sięgnęła po portfel i włożyła banknot pięćdziesięciozłotowy do wyciągniętej dłoni Kuby, który schował pieniądze do kieszeni.

- Jeśli dotąd nie uwierzyłaś, to teraz powinnaś być pewna, że maja twoje geny – rzuciła kwaśno Karolina.

- Właśnie a może zrobimy testy DNA? – zaproponowałam.

- No wiesz, kochana, słyszałam o testach na ojcostwo, ale matki to zazwyczaj wiedzą, że mają dziecko. W dodatku to drogie i długo czeka się na wyniki – Karolina zdusiła mój entuzjazm.

- I żeby moja własna, ukochana matka we mnie nie wierzyła! – zalamentowała Kuba.

- Cios prosto w serce – Lena pokręciła głową z politowaniem. – A my ci przynieśliśmy radosną nowinę…

- To znaczy?

- Za rok o tej porze będziesz spodziewać się dziecka – obwieścił Kuba. – Nadasz mu imię Jakub, po Kubusiu Puchatku. Wyrośnie na przystojnego młodzieńca o wielu talentach. Stanie się chlubą matki i ojca…

- I zostanie zapomniany - wtrąciła mściwie Lena - gdy w niecałe dwa lata później na świat przyjdzie dziewczynka o imieniu Magdalena. Imię dostanie po chrzestnej, przyjaciółce matki. Szybko zaskarbi sobie całą miłość rodziców…

- Ale osiem lat później sielanka się kończy! – zawołała mała Flora i usiadła Karolinie na kolanach. – Kiedy pojawi się Flora, po greckiej bogini…

- Ty, młoda… - zakpił z niej Kuba. – Ile razy ci mówiliśmy, że imię to ty masz po babci?

Kiedy rodzeństwo zaczęło się kłócić, zwróciłam się do Karoliny konspiracyjnym szeptem:

- Ty jesteś pewna, że to są moje dzieci?

- A kogóż by innego? – odpowiedziała pytaniem. – Taka Lena na przykład. Wykapana matka. Zadałabym inne pytanie.

- Mianowicie?

- Jakiego mają ojca, że stworzyliście tak wybuchową mieszankę…

- Boże, stworzyłam potwory! – rozmasowałam sobie skronie. – Głowa mnie boli od tego szumu.

Nagle zapadła cisza. Podniosłam na nich spojrzenie.

- Co? – zapytałam skonsternowana.

- Boli cię głowa – wzruszył ramionami Kuba.

- Cenię sobie waszą wspaniałomyślność, ale co w związku z tym?

Ku mojemu zaskoczeniu odezwał się Krzyś, który pojawił się w drzwiach kuchni. Nawet nie zarejestrowałam kiedy zniknął. Bawił się porcelanowymi słonikami Karoliny.

- Jak cię boli głowa, to tata każe nam być cicho – wyjaśnił. – Robi ci herbatę i zamykacie się w swoim pokoju.

- Albo Tata gra z nami w grzybobranie, albo chińczyka – uzupełniła Flora, wzruszając ramionami, jakby to było coś zwykłego u normalnych rodziców.

Skomentowałam bezgłośnie uniesieniem brwi i spojrzałam na Karolinę.

- A powiedzcie drogie dzieci, wasza ciotka też ma takiego kochanego męża?spytała.

- Zależy która. Ciocia Magda ma męża i dwójkę dzieci. A ty na przykład jesteś zaręczona z… z resztą nie zamierzam ci nic mówić. Słyszałem, że się strasznie nie lubiliście. Ale podobno od nienawiści do miłości jedynie mały krok – wzruszył ramionami Kuba, klepiąc ją po plecach.

 

Pozwoliłam im u siebie przenocować. Miałyśmy lekki niedobór miejsc do spania, ale jakoś dałyśmy radę. Kuba spał z Krzysiem na kanapie, Lena z Florą na moim łóżku, a ja z Karoliną ścisnęłyśmy się...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin