Cyril M. Kornbluth Psychoupiór Przystojny młodszy oficer i ładniutka pielęgniarka opierali się jak mogli przeznaczeniu, ale błękitne wody Pacyfiku, romantyczne tropikalne noce, niewysoki atol drzemišcy na horyzoncie, a także całkowity brak innego miłego i młodego towarzystwa na małym, niewygodnym stateczku do żeglugi lokalnej - wszystko to zrobiło swoje. Trzydziestego czerwca oboje przez ciemne szkła obserwowali rozbłysk olepiajšcej kuli nad zatoczkš i atolem. Jej wypielęgnowana ręka zacisnęła się na jego ramieniu ze strachu i podniecenia. Niewyczuwalne promieniowanie przeniknęło ich lędwie. Płynšcy tym samym stateczkiem trzeciorzędny sklepikarz nazwiskiem Bielaski obserwował z większym zainteresowaniem młodych niż próbę jšdrowš. Postawił przecież dwadziecia pięć dolarów na pielęgniarkę. Tej nocy stracił je na rzecz głównego bosmanmata, który stawiał na młodszego oficera. W dalszym cišgu tej historii lekkomylna pielęgniarka została zwolniona z pracy w okolicznociach niezbyt zaszczytnych. Młodszy oficer, który nie lubił swoich myli przelewać na papier, zadzwonił do niej aż z Manili, żeby jej powiedzieć, jak mu jest przykro z tego powodu. Kiedy jej wdzięcznoć za pamięć ustšpiła miejsca konkretnym pytaniom, słyszalnoć nagle się pogorszyła i młodszy oficer musiał odłożyć słuchawkę. Dziewczynie urodziło się dziecko, chłopiec, którego oddała do sierocińca i zniknęła z jego życia idšc swojš drogš poprzez różne dobre miejsca pracy, i w końcu dochodzšc do małżeństwa. Chłopiec rósł głupi, mizerny, uparty, chciwy i wstrętny. Raz powiedział do wesołego i młodego nauczyciela gimnastyki: - Pan mnie nienawidzi. Pana zdaniem to przeze mnie wszyscy chłopcy wyglšdajš paskudnie. Nauczyciel gimnastyki huknšł na niego i rozemiał się, ale przy kawie powiedział do lekarza: - Uważam na siebie przy dzieciach. Dzieciaki sš bystre: pochwycš w lot jakie spojrzenie czy gest, a dla nich to jak cios w twarz. Wiem o tym, toteż uważam na siebie. Skšd więc on o tym wiedział? Lekarz powiedział do chłopca: - Przyrost wagi o półtora kilo w cišgu miesišca to niele, ale co ty na to, żeby wzišł się za siebie i codziennie zjadał wszystko z talerza? Nie można żyć tylko o mięsie i wodzie. Od jarzyn dzieci rosnš i nabierajš sił. Chłopiec zapytał: - Co to znaczy "neurastenik"? Lekarz powiedział póniej do dyrektora: - Aż mnie ciarki przeszły. Przyglšdałem się jego drobnemu, chudemu ciałku i gadałem to co zwykle o ronięciu i nabieraniu sił, a w głowie mylałem "dawniej nazwalibymy go neurastenikiem" i wtedy on z tym wyskoczył. Co powinnimy zrobić? I czy w ogóle powinnimy robić co? Może ta samo przejdzie. Nic o tych sprawach nie wiem. I nie wiem, czy kto wie. - A więc czyta w ludzkich mylach, co? - zapytał dyrektor. Cholera, niechby tylko odczytał moje myli o dziesięciu procentach od rzenika Schultza, pomylał. - Doktorze, chyba w tym roku pójdę trochę wczeniej na urlop. Czy kto interesował się adoptowaniem go? - Nie. Kiedy do nas trafił, nie był laleczkš, a obecnie jest wyjštkowo nieatrakcyjnie wyglšdajšcym dzieckiem. Wie pan przecież, że ludziom na niczym nie zależy poza wyglšdem dziecka. - Niektóre małżeństwa wezmš wszystko jedno co. Tak przynajmniej mówiš. - To znaczy te "nie nadajšce się na przysposabiajšcych"? - Biurokracja i arbitralna klasyfikacja stajš się czasami ucišżliwe dla nas w przypadku adopcji. - Jeli ma pan zamiar wepchnšć go jakiej pomylonej rodzince, którš sšd uznał za nieodpowiedniš do adopcji, nie chcę mieć z tym nic wspólnego. - Nie musi pan, doktorze. Nawiasem mówišc, w której sali on pi? - W zachodniej - mruknšł lekarz wychodzšc z gabinetu. Dyrektor wezwał paru znajomych, sędziego, pewne małżeństwo, które polecał mu sędzia, oraz urzędnika sšdowego. Następnie wyszedł z zakładu przez wschodnie skrzydło. Chłopiec wytrzymał z Berrymanami trzy miesišce. Żona, imieniem Mimi, nałogowa alkoholiczka, na przemian to pieciła chłopca, to wydzierała się na niego. Mšż, Edward W., chciał dobrze, lecz z czasem stracił zainteresowanie i zaczšł patrzeć na chłopca jak na powietrze. W czerwcu chłopiec uciekł z domu. Ubrany był w mundurek skautowski, a skauci nie rzucajš się w oczy nigdy i nigdzie, więc nikt go nie zaczepiał. Pienišdze, które zabrał ze sobš, starczyły na miesišc. Kiedy ostatni cent został wydany, chłopiec znalazł się na prerii w Nebrasce. Musiał opucić miasteczko, w którym ostatnio przebywał, ponieważ miejscowy policjant zaczynał już się zastanawiać, po co on się tu kręci i czyj w ogóle jest. Miasteczko było już wiele mil za nim, kiedy znalazł się przy dwupasmowej autostradzie. Rzadko przejeżdżajšce samochody nie zatrzymywały się. Przed nim leżała jedna z okresowo wysychajšcych rzek Nebraski, obecnie bez kropli wody. Przecinał jš most kolejowy. W jego cieniu siedzieli jacy ludzie, a chłopiec był głodny. Byli to wstrętni, brudni ludzie, a myli ich były mętne i głupie. Nazywali go "malcem" i dali trochę brudnego chleba i kilka cuchnšcych sardynek z puszki. Myli jednego z nich stały się wyraniejsze i brzydsze. Poza zasięgiem słuchu chłopca powiedział co do dwóch pozostałych, a ci zaryczeli ze miechu. Chłopiec chciał uciec, ale nie mógł utrzymać się na nogach. Gdy mężczyni zbliżali się do niego, mógł wyranie odczytać ich myli. Wciekłoć, strach i odraza zawrzały w nim i jako wydostały się na zewnštrz. I oto jeden z mężczyzn leżał martwy na suchej ziemi, a na jego flanelowš koszulę zaczęły skakać koniki polne. Pozostali za poczęli się wycofywać, już nie przerażajšcy, ale przerażeni. Głód ustšpił. Przepełniało go uczucie zadowolenia i błogoci. Podniósł, się i ruszył w stronę dwóch pozostałych, którzy rzucili się do ucieczki. Ten, który został trochę z tyłu, mylał: Jezu, on odsłonił złe oko, my chcieli tylko... I raz jeszcze chłopiec wpucił obce myli do głowy i ponownie otoczył je swoimi. Było to w sumie bardzo łatwe. Tym razem uczucie tego człowieka było inne - przerażenie, nie za pożšdanie, jak w poprzednim przypadku. Ale i jedno, i drugie smakowało nie najgorzej... Bez popiechu przeszukał ciała i uwolnił je od ciężaru trzech dolarów i dwudziestu czterech centów. Póniej wieć o nim poprzedzała jego pojawienie się, jak wiatr mierci. Dwa lata w drodze, w czasie których podrósł i do syta żywił się tępymi i głupimi umysłami, jakie napotkał. Przeniósł się do miast Północy, rok tu, rok tam, cichy, nie rzucajšcy się w oczy, rozważny, wytrawny smakosz. Sebastian Long zbudził się nagle, dręczony jakš mylš. Gdy senne otępienie minęło, przypomniał sobie z radociš, że dzisiaj zaczyna puchar Demeter! Nareszcie miał czas, nareszcie miał pienišdze - szećset dwadziecia trzy dolary w banku. Wczoraj wieczorem zapakował i wysłał trzy tuziny kieliszków koktajlowych z wyrytymi na nich inicjałami pani Klausman. Było to ostatnie zamówienie przed długimi miesišcami, które powięci na wykonanie pucharu. Koszulę nocnš zmienił na drelichowy kombinezon, szybko przełknšł kawę, ugotował sobie jajko, ale był zbyt podniecony, aby je zjeć. Podszedł do drzwi swojego sklepu, który był jednoczenie pracowniš i mieszkaniem, sprawdził zamek, pomachał rękš idšcym do szkoły dzieciom z sšsiedztwa i ceremonialnie umiecił kartkę na zagraconej wystawie. Nie przyjmuję żadnych zamówień do odwołania - brzmiała informacja. Z szafki wyjšł owinięty w szmaty przedmiot i postawił go na stole. Po odwinięciu ukazał się szklany puchar - ale jaki puchar! Najczystsze szwedzkie szkło ołowiowe, najszlachetniejsza linia, jakš w życiu widział. Jego najtajniejszy skarb od owego szalonego dnia dawno temu, w którym kupił go za szeciomiesięczne zarobki. Jego żona ciosała mu za to kołki na głowie aż do dnia swojej mierci. Z szafki wyjšł również tekę pełnš szkiców i wzorów, które zaczšł gromadzić, odkšd kupił puchar. Z umiechem spojrzał na pierwszy, popiesznie nabazgrany szkic: kwiecista, rokokowa koncepcja, zupełnie nie przystajšca do klasycznej linii i pogody idealnego szkła. Po wielu latach i setkach szkiców tak uszlachetnił swój wzór, że, wyczuł to z pokorš, odpowiadała już materiałowi. Elementem dominujšcym w dziele miała być postać Demeter, postać tak pogodna jak owo szkło, a z jej szeroko rozpostartych ramion miały spływać wszystkie owoce ziemi. Pewnym ruchem rozpoczšł pracę. Delikatnie okopcił nad wiecš owalny fragment na zewnętrznej stronie pucharu. Dwa pewne palce trzymały szkic Demeter w pobliżu zaczernionego miejsca, za cienka jak włos igła trzymana w drugiej ręce przeniosła rysunek na puchar. Kiedy Sebastian Long ukończył już tę częć pracy, przygotował swš szlifierkę. Zamocował w uchwycie niewielki, miedziany kršżek, lekko zużyty, tak jak lubił, i palcami obłożył go najdrobniejszym różem polerskim z Rouen. Wzišł do ręki stłuczonš kiedy podczas transportu popielniczkę i przyłożył do wirujšcego kršżka. Tarczka wgryzła się w szkło łagodnie, włanie tak jak było trzeba. Wycišgnšwszy obie ręce, uważajšc, aby palce nie drżały z podniecenia, przysunšł olbrzymi puchar do szlifierki i miał włanie wykonać pierwszy mikroskopijny ryt, jakich miliony złożš się na to dzieło, gdy kto zastukał do drzwi i poruszył klamkš. Sebastian Long nie poruszył się ani nie spojrzał w stronę drzwi. Wkrótce natręt przeczyta napis na kartce i odejdzie. Jednak stukanie i poruszanie klamkš nie ustawało. Szlifierz odstawił puchar i gniewnie podszedł do wystawy, wzišł do ręki kartkę i pomachał niš w kierunku tego, który stał za drzwiami - nie widział dobrze, kto to był. Ale ów kretyn nie miał zamiaru odejć. Szlifierz przekręcił klucz w zamku i uchylił drzwi. - Pracownia jest zamknięta - rzucił. - Nie będę przyjmował nowych zamówień przez kilka miesięcy. Proszę mi nie przeszkadzać. - To dotyczy pucharu Demeter - powiedział intruz. Sebastian Long wytrzeszczył oczy. ...
izebel