Kellerman Jonathan - Petra Connor 02 - Pokrętny umysł.rtf

(787 KB) Pobierz
JONATHAN KELLERMAN

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

JONATHAN KELLERMAN

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

POKRĘTNY UMYSŁ

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

l

Maj przyniósł Hollywood lazurowe niebo i kalifornijski optymizm. Petra Connor pracowała nocami, a dnie przesypiała. Miała powody do radości: rozwiązała sprawy dwóch trudnych morderstw.

Pierwsze: trup na weselu. Japońsko-koreańskim weselu, w głównej sali balowej hotelu Roosevelt. Panna młoda była Amerykanką japońskiego pochodzenia, pan młody, Amerykanin - koreańskiego; oboje studiowali prawo i poznali się na uniwerku. Ojciec panny młodej, chirurg, urodził się w Glendale; ojciec pana młodego, imigrant i sprzedawca mebli kuchennych, ledwie mówił po angielsku. Petra zastanawiała się, jak poradzili sobie ze zderzeniem kultur.

Trup, Baldwin Yoshimura, był jednym z kuzynów panny młodej, trzy-dziestodwuletnim księgowym; znaleziono go w kabinie męskiej toalety. Kark miał tak skręcony, że wyglądał jak bohaterka Egzorcysty. Koroner oznajmił, że morderca musiał być bardzo silny, ale na tym jego medyczna wiedza się kończyła.

Petra, znów pracując bez partnera, spotkała się ze wszystkimi krewnymi i znajomymi zabitego, i w końcu odkryła, że Baldwin Yoshimura był niepoprawnym kobieciarzem, któremu nie robiło różnicy, czy ofiara jego podbojów jest zamężna, czy nie. Naciskając i sondując dalej, zauważyła nerwowe spojrzenia panny młodej. W końcu jedna z kuzynek, Wendy Sakura, wykrztusiła prawdę: Baldwin przystawiał się do żony swojego brata Darwina. Do tej dziwki.

Darwin, czarna owca wykształconego klanu Yoshimurów, był instruktorem sztuk walki; pracował w szkole w Woodland Hills. Petra zmusiła się, żeby wstać w ciągu dnia, wpadła do dodzio i przyglądała się, jak Darwin prowadzi zajęcia judo dla zaawansowanych. Przysadzisty facet, ogolona głowa, przyjemna aparycja. Kiedy skończył zajęcia, podszedł do Petry i wyciągnął ręce, czekając, że zakuje go w kajdanki.

- Ja to zrobiłem. Aresztujcie mnie.

Na posterunku odmówił widzenia z adwokatem, od razu wszystko wyznał. Od pewnego czasu coś podejrzewał; na weselu poszedł za swoją żoną i bratem do pustej sali bankietowej. Ukrywszy się za przepierzeniem, rzeczona żona, wykazując przy tym dużo entuzjazmu, zrobiła rzeczonemu bratu laskę. Darwin pozwolił jej skończyć, poczekał, aż Bal-dwin pójdzie do kibelka, poszedł za nim i zrobił, co zrobił.

- A pana żona? - spytała Petra.

- Co moja żona?

- Jej pan nie ukarał.

- To kobieta - powiedział Darwin Yoshimura. - Jest słaba. To Bal-dwin powinien być mądrzejszy.

Druga sprawa: zaczęło się od plam krwi w Los Feliz, a skończyło trupem w lesie państwowym Angeles Crest. Ofiarą był właściciel sklepu spożywczego, niejaki Bedros Kashigian. Krew znaleziono na parkingu za jego marketem przy Edgemont. Kashigian i jego pięcioletni cadillac zniknęli.

• Dwa dni później strażnicy leśni znaleźli wóz przy drodze w lesie. Martwy Kashigian siedział za kierownicą. Strumyk zaschniętej krwi wyciekał mu z lewego ucha na twarz i koszulę, ale nie było widać żadnej rany. Analiza larw much wykazała, że nie żył od pełnych dwóch dni lub coś koło tego. Oznaczało to, że zamiast wrócić po pracy do domu, pojechał czterdzieści pięć kilometrów na wschód. Albo ktoś go tam wywiózł.

Z tego, czego Petra się dowiedziała, był porządnym obywatelem, żonatym, z trójką dzieci, ładnym domem i bez większych długów. Tydzień solidnego dochodzenia pozwolił stwierdzić, że na dwa dni przed zniknięciem Kashigian brał udział w bójce.

W barowej bójce w lokalu przy Alvarado, którego klientami byli głównie Latynosi; Kashigian romansował z jedną z salwadorskich kelnerek i chadzał tam często, żeby wypić kilka piw i pięćdziesiątek, a potem zaszyć się z dziewczyną w jej pokoiku nad barem. Wszystko zaczęło się od bójki dwóch pijaków. Kashigian przypadkiem znalazł się między nimi i zarobił w głowę. Według barmana tylko raz. Przypadkowy cios gołej pięści; Kashigian wyszedł z baru o własnych siłach.

Wdowa po nim, zmagająca się ze stratą i z odkryciem, że Bedros ją zdradzał, powiedziała, że mąż narzekał na ból głowy spowodowany, jego zdaniem, uderzeniem o półkę z chlebem. Po kilku aspirynach podobno mu przechodziło.

Petra zadzwoniła do koronera Rosenberga, nad wyraz wesołego faceta, i zapytała, czy pojedynczy cios gołą pięścią w głowę mógł doprowadzić do czyjejś śmierci dwa dni później. Rosenberg odparł, że raczej wątpi.

Wgląd w akta ubezpieczeniowe Bedrosa Kashigiana ukazał solidne polisy na życie, a także rachunki za leczenie wypłacone pięć lat temu po tym, jak Kashigian uczestniczył w karambolu na Piątej Północnej, z którego wyszedł z pękniętą czaszką i wewnętrznym krwotokiem. Przywieziony nieprzytomny na ostry dyżur został oddany w ręce chirurgów, którzy wycięli mu z czaszki kawałek wielkości półdolarówki, żeby móc oczyścić mózg. Kawałek ten, nazwany przez Rosenberga plakietką, przymocowano z powrotem przy użyciu śrub i szwów.

Kiedy Rosenberg usłyszał o wypadku, zmienił zdanie.

- Plakietka trzymała się na tkance bliznowej - powiedział Petrze. -A to draństwo wyrosło cieńsze niż reszta czaszki. Twój facet miał pecha, dokładnie w to miejsce go trafili. Reszta jego głowy wytrzymałaby uderzenie, ale cieńsza kość nie. Pękła, odłamki wbiły się w mózg, spowodowały powolne krwawienie', aż w końcu bum!

- Bum - powtórzyła Petra. - Znowu mydlisz mi oczy medycznym żargonem.

Koroner się zaśmiał. Petra też. Żadne z nich nie chciało myśleć o kolosalnym pechu Bedrosa Kashigiana.

- Jedno uderzenie - powiedziała.

- Bum - powtórzył Rosenberg.

- Powiedz mi, doktorze R., czy mógł pojechać do lasu, bo nie wiedział, co się z nim dzieje?

- Niech pomyślę. Z kawałkami kości w szarych komórkach, z powolnym krwotokiem, tak, mógł być skołowany, zdezorientowany.

Co nie tłumaczyło, dlaczego wybrał właśnie Angeles Crest.

Petra zapytała kapitana Schoelkopfa, czy może oskarżyć o morderstwo faceta, który zadał cios.

- Kto to?

- Jeszcze nie wiem.

- Bójka w barze. - Schoelkopf rzucił jej spojrzenie z gatunku „czyś--ty-zgłupiała?" - Wpisz to jako przypadkowy zgon.

Nie mając ochoty ani chęci się z nim spierać, zrobiła, jak kazał. Potem pojechała zawiadomić o wszystkim wdowę, która powiedziała jej, że Angeles Crest to miejsce, gdzie ona i Bedros jeździli na randki jako nastolatki.

- Przynajmniej zostawił mi porządne ubezpieczenie - dodała. - Najważniejsze, żeby dzieci zostały w prywatnej szkole.

Kilka dni po zakończeniu obu spraw odezwała się samotność. Petra popełniła błąd, wdała się w romans z partnerem, a teraz pracowała i mieszkała sama.

Obiektem jej uczuć był dziwny, małomówny detektyw Eric Stahl, były oficer służb specjalnych armii o przeszłości, która bardzo powoli się ujawniała. Za pierwszym razem, kiedy Petra zobaczyła jego czarny garnitur, bladą cerę i matowe, ciemne oczy, pomyślała „grabarz". Instynktownie zapałała do niego niechęcią i to uczucie wydawało się jej odwzajemnione. Wszystko jednak się zmieniło.

Zaczęli pracować nad zagadką morderstw z zimną krwią razem z Mi-lem Sturgisem z West LA, usiłując posłać za kratki wszawego psychola, którego kręciło zabijanie utalentowanych ludzi. Doprowadzenie tej sprawy do końca nie było łatwe; niewiele brakowało, a Eric umarłby pchnięty nożem. Siedząc i czekając w poczekalni na ostrym dyżurze, Petra poznała jego rodziców i dowiedziała się, dlaczego nie mówił, nie czuł ani nie zachowywał się jak człowiek.

Kiedyś miał rodzinę, żonę i dwoje dzieci, ale wszystkich stracił. Hea-ther, Danny'ego i Dawn. Okrutnie mu ich odebrano. Odszedł z wojska, rok przetrwał na lekach antydepresyjnych, a potem zgłosił się do policji Los Angeles, gdzie dzięki swoim koneksjom dostał od razu stopień detektywa pierwszej klasy w okręgu Hollywood, a tam Schoelkopf przydzielił go Petrze.

Jeśli kapitan coś wiedział, zachował to dla siebie. Niepoinformowana Petra próbowała jakoś dogadać się ze Stahlem, ale że jej nowy partner miał w sobie tyle ciepła co płytka podłogowa, szybko dała sobie spokój. Ostatecznie podzielili się pracą, ograniczając do minimum czas spędzany razem. Zimne, milczące godziny obserwacji.

A potem nadeszła noc grozy. Nawet teraz Petra zastanawiała się, czy Eric nie próbował popełnić samobójstwa przez sprawcę. Nigdy go o to nie spytała. Nie miała powodu.

Nie była jedyną kobietą w jego życiu. Podczas śledztwa „zimnej krwi" Eric poznał egzotyczną tancerkę, utapirowaną blondynkę o doskonałym ciele, Kyrę Montego alias Kathy Magary. Kyra też była wtedy w poczekalni, wciśnięta w za ciasne ubranie, chlipała w chusteczkę, oglądała swoje paznokcie i nie mogła poczytać nawet najgłupszego pisma z niepokoju albo, jak podejrzewała Petra, z powodu zaburzeń koncentracji. Petra wykazała więcej wytrwałości i kiedy Eric się ocknął, to ona trzymała go za rękę, to ona patrzyła w jego umęczone, brązowe oczy.

Podczas kilkumiesięcznej rehabilitacji Erica Kyra wpadała do jego wynajętego bungalowu w Studio City z zupą na wynos i plastikowymi

10

łyżkami. Miała do zaoferowania plastikowe cycki, trzepoczące rzęsy i Bóg wie co jeszcze.

Petra znalazła na to sposób: zaczęła gotować dla Erica. Dorastając w Arizonie z pięcioma braćmi i owdowiałym ojcem, nauczyła się nieźle radzić sobie w kuchni. Podczas swojego krótkiego małżeństwa bawiła się wręcz w smakosza. Teraz, jako rozwódka i nocny marek, rzadko choćby włączała piekarnik. Ale leczenie Erica domowym jedzeniem wydało jej się niezwykle ważne.

Ostatecznie blond laska zniknęła, a Petra zadomowiła się w życiu Erica na dobre. Przeszli od niezręczności przez niechętne odkrywanie się przed sobą nawzajem i przyjaźń do bliskości. Gdy w końcu poszli do łóżka, Eric rzucił się na Petrę z żądzą wygłodzonego zwierzęcia. Kiedy zaczęli regularnie uprawiać seks, Petra odkryła, że Eric jest najlepszym kochankiem, jakiego miała, czułym, gdy takim go potrzebowała, silnym i wytrwałym, kiedy to było specjałem dnia.

Rozstali się jako partnerzy, ciągnąc swój związek jako kochankowie. Mieszkali osobno: Eric w bungalowie, Petra w swoim mieszkaniu przy Szóstej, niedaleko Museum Rów. Potem był jedenasty września i specjalne wyszkolenie Erica kazało departamentowi zobaczyć go w nowym świetle. Przeniesiono go z wydziału zabójstw do nowo utworzonego Oddziału Bezpieczeństwa Krajowego i wysłano za ocean na przeszkolenie antyterrorystyczne. W tym miesiącu Eric był w Izraelu, uczył się o zamachowcach samobójcach i jak sporządzać profile, dowiadywał się też innych rzeczy, o których nie mógł Petrze powiedzieć.

Dzwonił, kiedy mógł, sporadycznie przysyłał e-maile, ale nie mógł odbierać wiadomości elektronicznych. Ostatnio odezwał się tydzień temu: Jerozolima jest pięknym miastem, Izraelczycy są twardzi, nietaktowni i kompetentni; zamierzał wrócić za dwa tygodnie.

Dwa dni później przyszła kartka pocztowa z Wieżą Dawida i schludnym, pochyłym pismem Erica.

P.

Myślę o tobie, wszystko OK. E.

Praca w pojedynkę jej pasowała, ale Petra wiedziała, że następny przydział jest tylko kwestią czasu.

Po zamknięciu spraw Yoshimury i Kashigiana wzięła kilka dni wolnego, spodziewając się mniejszego nawału pracy.

Zamiast tego dostała krwawą łaźnię i Isaaca Gomeza.

11

 

To się stało w dniu, kiedy znów zaczęła malować. Zmusiła się, żeby wstać o dziesiątej i przy świetle dziennym skopiować Georgię O'Kee-fe, którą zawsze uwielbiała. Nie kwiaty czy czaszki; szarą, pionową scenę miejską z Nowego Jorku, z wczesnego okresu O'Keefe.

Czysty geniusz; nie mogła mieć nadziei, że uda się jej go uchwycić, ale warto było chociaż spróbować. Minęły całe miesiące, odkąd trzymała w ręku pędzel, i niełatwo było jej znów zacząć. Ale o drugiej już się rozpędziła i stwierdziła, że idzie jej całkiem nieźle. O szóstej usiadła na kanapie w salonie, żeby podziwiać swoje dzieło, i zasnęła.

O pierwszej piętnaście w nocy obudził j ą telefon z posterunku.

- Wielokrotne zabójstwo pod klubem Paradiso, Sunset przy Western, wszyscy na pokład - informował dyżurny. - Pewnie mówią już o tym w telewizji.

Petra włączyła telewizor, idąc pod prysznic. W pierwszej stacji informacyjnej, którą wybrała, już to szło.

Grupa dzieciaków zastrzelonych pod Paradiso. Koncert hiphopowy, rozróba na parkingu, lufa wystająca z okna samochodu.

Cztery trupy.

Kiedy Petra dojechała na miejsce, teren był już ogrodzony, a ofiary przykryte koronerskimi płachtami - cztery pakunki pod czarnogranato-wym hollywoodzkim niebem. Wiatr podwinął róg jednej z płacht, odsłaniając stopę w adidasie. Różowym, niedużym.

W świetle mocnych reflektorów nawierzchnia parkingu lśniła. Chyba ponad setkę dzieciaków - niektóre wyglądały na o wiele za młode, żeby o tej porze być poza domem - podzielono na grupy i spędzono na bok; pilnowali ich mundurowi policjanci. Pięć grup, wszyscy potencjalni świadkowie. Paradiso, kiedyś kino, potem kościół ewangelicki, teraz klub, mógł pomieścić ponad tysiąc osób. Wybrano te dzieciaki.

Petra rozejrzała się za innymi detektywami, wypatrzyła Abramsa, Mon-toyę, Dilbecka i Haasa. Razem z nią pięcioro detektywów na pięć grup.

MacDonald Dilbeck był detektywem trzeciej klasy z ponadtrzydziesto-letnim stażem i to on kierował akcją.

Petra podeszła do niego. Z odległości dziesięciu metrów pomachał jej.

Sześćdziesięciojednoletni Mac, były marinę o srebrnosiwych, nabłysz-czonych brylantyną włosach, nosił szary garnitur, lśniący tak samo jak włosy. Wąskie, zaokrąglone klapy marynarki świadczyły, że ubiór ten jest już zabytkiem, ale Petra wiedziała, że Dilbeck kupił go w sklepie

12

jako nowy. Mac miał metr siedemdziesiąt piąć wzrostu, pryskał się aqua velva, nosił pamiątkowy pierścień ze szkoły, ze sztucznym rubinem, i spinkę do krawata z logo policji Los Angeles. Mieszkał w Simi Yalley, poza służbą jeździł starym cadillakiem, w weekendy - konno i na harleyach. Żonaty od czterdziestu lat, na bicepsie miał tatuaż SEMPER Fi. Petra uważała go za mądrzejszego od większości prawników i lekarzy, jakich znała.

- Przykro mi, że spieprzyłem ci urlop - powiedział. Oczy miał zmęczone, ale postawę nienaganną.

- Wygląda na to, że potrzebujemy każdego. Mac skrzywił się.

- Masakra. Czworo dzieci.

Odciągnął ją od zwłok w stronę szerokiego podjazdu, prowadzącego na Western Avenue. Poranny ruch był jak zwykle niewielki.

- Koncert skończył się o jedenastej trzydzieści, ale dzieciaki zostały na parkingu, paliły, piły, trochę rozrabiały. Samochody wyjeżdżały, ale jeden cofnął i podjechał do tłumu. Powoli, nikt nie zwrócił na to uwagi. Wtedy z okna ktoś wystawił broń i zaczął strzelać. Ochroniarz był za daleko, żeby to zobaczyć, ale usłyszał z tuzin strzałów. Cztery trafienia, wszystkie śmiertelne, wygląda na kaliber 9.

Petra zerknęła na najbliższą gromadę dzieciaków.

- Nie wyglądają groźnie. Co to był za koncert?

- Zwykły, lekki hip-hop, remiksy taneczne, trochę muzyki latino. Żadnego „gangsta". Mimo grozy Petra poczuła, że się uśmiecha.

- Żadnego „gangsta"? Dilbeck wzruszył ramionami.

- Wnuki. Z tego, co słyszeliśmy, to była grzeczna gromada, kilku wyrzucono za alkohol, ale nic poważnego.

- Kogo wyrzucili?

- Trzech chłopaków z Yalley. Białych, niegroźnych, zabrali ich rodzice. To nie o to chodziło, Petra, ale o co - nikt nie wie. Włącznie z naszymi potencjalnymi świadkami.

- Nic? - spytała Petra.

Dilbeck jedną dłonią zasłonił oczy, drugą usta.

- To dzieciaki, które miały pecha i były jeszcze na miejscu, kiedy przyjechały radiowozy. Wydostaliśmy z nich tylko w miarę spójny opis samochodu, z którego strzelano. Mały, czarny, granatowy albo ciemnoszary, najpewniej honda albo toyota z chromowanymi wykończeniami. Ani jednej cyfry z tablicy rejestracyjnej. Kiedy zaczęła się^^^^e^^lw^ wszyscy padli na ziemię, schowali się albo uciekli.

13

-- Ale te dzieciaki zostały.

- Mundurowi przyjechali w ciągu dwóch minut, kod trzy - powiedział Dilbeck. - Nie pozwolili nikomu iść do domu.

- Kto ich wezwał?

- Przynajmniej osiem osób. Oficjalnym informatorem jest bramkarz. - Zmarszczył brwi. - Ofiary to dwóch chłopców i dwie dziewczyny.

- Ile lat?

- Zidentyfikowaliśmy troje: piętnaście, piętnaście i siedemnaście. Czwarta, jedna z dziewczynek, nie miała przy sobie dokumentów.

- Żadnych?

Dilbeck potrząsnął głową.

- Jacyś biedni rodzice będą się martwić, a potem usłyszą złe wiadomości. Paskudna sprawa, co? Może jednak powinienem zwinąć swój namiot. Mówił o przejściu na emeryturę, odkąd Petra go znała.

- Ja złożę swój pierwsza.

- Pewnie tak - przyznał.

- Chciałabym spojrzeć na zwłoki, zanim je zabiorą.

- Patrz do woli, a potem zajmij się tą najbliższą grupą, o tam.

Petra postarała się dowiedzieć jak najwięcej o ofiarach.

Paul Allan Montalyo, dwa tygodnie do szesnastych urodzin. Pucołowaty, kraciasta koszula, spodnie od dresu. Gładka, oliwkowa skóra, rozerwana postrzałem pod prawym okiem. Dwie dziury w nogach.

Wanda Leticia Duarte, siedemnaście lat. Piękna, blada, o długich, czarnych włosach, pierścionki na ośmiu palcach, pięć kolczyków. Trzy postrzały w pierś. Lewa strona, bingo.

Kennerly Scott Dalkin, lat piętnaście, wyglądał raczej na dwanaście. Jasna cera, piegi, ogolona głowa barwy kitu do okien. Czarna, skórzana kurtka i czaszka zwisająca na skórzanym rzemyku z przebitej kulą szyi. Ubranie i zdarte martensy świadczyły, że chciał wyglądać na twardziela, ale mu to nie wychodziło. W portfelu miał legitymację członka honorowego Stowarzyszenia Liceum Birmingham.

Niezidentyfikowana dziewczyna była prawdopodobnie Latynoską. Niska, piersiasta, o sięgających do ramion włosach z farbowanymi na rudo końcówkami. Obcisły biały top, obcisłe czarne dżinsy, tanie, z supermarketu, różowe adidasy - te, które Petra zauważyła wcześniej - rozmiar najwyżej pięć.

Jedna rana głowy, postrzępiona czarna dziura tuż przed prawym uchem. Cztery następne w tułowiu. Kieszenie dżinsów wywrócone. Petra zajrzała do taniej torebki z imitacji skóry. Guma do żucia, chusteczki, dwadzieścia dolarów w gotówce, dwie paczki prezerwatyw.

14

Bezpieczny seks. Petra uklękła obok dziewczyny. Po chwili wstała, żeby zająć się robotą.

Nic nie wiedzieli, cała osiemnastka.

Zwróciła się do nich jako do grupy, starała się być łagodna, przyjazna, podkreślać wagę współpracy, żeby coś takiego się nie powtórzyło. Odpowiedzią było osiemnaście pustych spojrzeń. Kiedy ich przycisnęła, kilkoro powoli pokręciło głowami. Mógł to być szok, ale Petra miała wrażenie, że ich nudzi.

- Nic mi nie powiesz? - spytała szczupłego, rudego chłopaka.

Ściągnął usta i pokręcił głową.

Kazała im się ustawić w kolejce, spisała nazwiska, adresy i numery telefonów. Ukradkiem obserwując, co zdradzali swoim zachowaniem.

Dwie dziewczyny wyróżniały się z grupy nerwowością. Jedna cały czas wykręcała sobie palce, druga tupała. Petra kazała im zostać, resztę puściła do domu.

Bonnie Ramirez i Sandra Leon, obie po szesnaście lat. Były podobnie ubrane - obcisłe topy, dżinsy biodrówki i pantofle na wysokim obcasie -ale nie znały się nawzajem. Top Bonnie był czarny, z taniego, podobnego do krepiny materiału; twarz wytapetowała grubą warstwą makijażu, żeby ukryć gęsty trądzik. Miała brązowe, postrzępione włosy, uczesane w skomplikowaną fryzurę, której ułożenie musiało trwać kilka godzin, ale która wyglądała przy tym na niedbałą. Bez przerwy wykręcała palce, słuchając przemowy Petry na temat wagi otwartości i szczerości.

- Jestem szczera - powiedziała płynnym angielskim, ze śpiewnym akcentem wschodniego LA, każącym przeciągać ostatnie słowa.

- A samochód, Bonnie?

- Mówiłam pani, nie widziałam go.

- W ogóle?

- W ogóle. Muszę iść, naprawdę muszę już iść. Wykręt, wykręt, wykręt.

- Dlaczego tak ci się spieszy, Bonnie?

- George siedzi z małym tylko do pierwszej, a pierwsza już dawno minęła.

- Masz dziecko?

- Dwa latka - odparła Bonnie z dumą i zdumieniem zarazem.

- Jak ma na imię?

- Rocky.,

- Masz jego zdjęcie?

15

Bonnie sięgnęła do wyszywanej cekinami torebki i znieruchomiała.

- Co to panią obchodzi? George powiedział, że jak nie wrócę do domu na czas, to on po prostu wyjdzie, a Rocky czasami budzi się w nocy, nie chcę, żeby się przestraszył.

- Kto to jest George?

- Ojciec Rocky'ego. Rocky to też George. Jorge Junior. Mówię na niego Rocky, żeby go odróżnić od George'a, bo nie podoba mi się, jak George postępuje.

- A jak George postępuje?

- Nic mi nie daje.

Bluzka Sandry Leon była uszyta z przylegającej do skóry satyny i odsłaniała jedno ramię. Gładkie, nagie ramię z gęsią skórką. Dziewczyna przestała tupać, zaczęła za to obejmować się mocno ramionami, wypychając miękki biust na środek wąskiej klatki piersiowej. Jej ciemna cera kontrastowała z burzą platynowych blond włosów. Ciemnoczerwona szminka, przyklejony pieprzyk nad ustami. Sandra nosiła w nadmiarze tanią biżuterię z imitacji złota. Jej pantofle aż kapały od górskich kryształów. Parodia seksu; szesnastolatka udająca trzydziestkę.

- Nic nie wiem - powiedziała, zanim Petra zdążyła o cokolwiek zapytać. Jej spojrzenie bezwiednie powędrowało w stronę trupów. I różowych adidasów.

- Ciekawe, skąd wzięła te buty - rzuciła Petra. Sandra patrzyła wszędzie, tylko nie na nią.

- Skąd mam wiedzieć? - Przygryzła wargę.

- Dobrze się czujesz?

Dziewczyna zmusiła się, żeby spojrzeć Petrze w oczy. Spojrzenie miała tępe.

- Dlaczego miałabym się źle czuć? Petra nie odpowiedziała.

- Mogę już iść?

- Na pewno nie chcesz mi niczego powiedzieć?

Tępe oczy się zwęziły. Nagła wrogość; raczej nie na miejscu.

- Nie muszę nawet z panią rozmawiać.

- Kto tak twierdzi?

- Prawo.

- Masz doświadczenie z prawem?

- Nie.

- Ale się na nim znasz.

- Mój brat jest w więzieniu.

16

- Gdzie?

- W Lompoc.

- Za co?

- Za kradzież samochodu.

- Twój brat jest twoim ekspertem od prawa? - pytała dalej Petra. -Zobacz, gdzie trafił.

Sandra wzruszyła ramionami. Platynowe włosy się przesunęły.

Peruka.

Petra przyjrzała się dziewczynie uważniej. Zauważyła coś jeszcze. Oczy były tępe, bo miały żółte obwódki.

- Dobrze się czujesz?

- Poczuję się dobrze, kiedy mnie pani puści. - Sandra poprawiła perukę. Wsunęła palec pod grzywkę i uśmiechnęła się. - Białaczka. Miałam chemię w Western Peds - wyjaśniła. - Kiedyś miałam bardzo ładne włosy. Powiedzieli, że odrosną, ale może kłamią.

W jej oczach pojawiły się łzy.

- Mogę już iść?

- Jasne. Dziewczyna odeszła.

Wciągu następnego tygodnia strzelaniną pod Paradiso zajmowało się pięcioro detektywów: przesłuchiwali rodziny zabitych nastolatków i kontaktowali się z potencjalnymi świadkami. Żadna z ofiar nie miała powiązań z gangami, wszystkie były chwalone: „To dobre dzieciaki". Nikt z ich krewnych nie miał kryminalnej przeszłości, nikt nie potrafił powiedzieć nic ważnego.

Dziewczyna w różowych adidasach wciąż pozostawała niezidentyfikowana, co dla Petry było osobistą porażką. Zgłosiła się na ochotnika do śledztwa, zabrała się do niego, niczego się nie dowiedziała, z wyjątkiem informacji od koronera: dziewczyna przed paroma miesiącami przeszła aborcję.

Petra spytała Maca Dilbecka, czy może zwrócić się do mediów, a on powiedział: „Proszę bardzo". Trzy stacje pokazały szkice twarzy dziewczyny w wieczornych wiadomościach. Zadzwoniło kilka osób, nic ważnego.

2 - Pokrętny umysł              17

Petra zainteresowała się adidasami w nadziei, że może to coś niespotykanego. Wręcz przeciwnie: produkcja supermarketowa, madę in Makao, wysyłane do Stanów olbrzymimi partiami przez cały rok. Znalazła je nawet na eBayu.

Próbowała skontaktować się z Sandrą Leon, bo Sandra była jakaś niespokojna, ale mogło to być po prostu napięcie spowodowane chorobą. Petra postanowiła traktować biedną dziewczynę łagodnie. Bóg jeden wie, co przeszła przez tę swój ą białaczkę. Telefon dzwonił, ale nikt nie podnosił słuchawki.

Dziesięć dni po masowym morderstwie zespół wciąż nie miał żadnych tropów, a na następnej naradzie Mac Dilbeck poinformował, że skład zredukowano z pięciu do trzech osób: on dalej pozostawał szefem, Luc Montoya i Petra mieli go wspierać.

- Co to znaczy? - zapytała go Petra po spotkaniu. Mac zebrał swoje papiery, nie podnosząc wzroku.

- Co znaczy co?

- Wspierać.

- Jestem otwarty na propozycje.

- Niezidentyfikowana dziewczyna - powiedziała Petra. - Zastanawiam się, czy to ona jest kluczem. Nikt nie zgłosił jej zaginięcia.

- Dziwne, prawda? - mruknął Mac.

- Może komuś zależało na tym, żeby zniknęła. Przygładził lśniące włosy.

- Chcesz pójść tym tropem?

- Mogę spróbować.

- W porządku, to dobry pomysł. - Zmarszczył brwi.

- O co chodzi?

Dotknął swojego płaskiego, zrytego zmarszczkami czoła.

- Tłucze mi się tam wielkie, ciężkie „a co, jeśli?" W sensie, a co, jeśli nie było motywu? Jeśli zgraja bandziorów postanowiła po prostu kogoś sobie zabić?

- To by dopiero było - powiedziała Petra.

- Ale mogło tak być.

- Pewnie, że mogło.

Dwa dni pracy nad anonimową dziewczyną niemal doprowadziły j ą do szału. Siedziała za swoim biurkiem i jadła hot doga, kiedy usłyszała chrząknięcie i podniosła wzrok.

Isaac Gomez. Znowu.

18

Stał z boku, ubrany jak zwykle w niebieską koszulę, wyprasowane w kant spodnie khaki i mokasyny. Czarne włosy, uczesane z przedziałkiem i przy-lizane jak u chłopca z chóru. Gładka, brązowa twarz, świeżo umyta. Trzymał przed sobą plik starych książek morderstw.

- Mam nadzieję, że pani nie przeszkadzam, detektyw Connor - powiedział.

Oczywiście przeszkadzał. Oczywiście uśmiechnęła się do niego.

Za każdym razem, kiedy widziała Isaaca, kojarzył się jej z młodym Diego Riverą. Włosy najeżone jak szczotka; cera barwy gałki muszkatołowej; wielkie, wilgotne migdałowe oczy; wyraźne ślady indiańskiej krwi w wystających kościach policzkowych i delikatnym nosie.

Isaac mierzył metr osiemdziesiąt, ważył może siedemdziesiąt pięć kilo, miał proste ramiona, kościste nadgarstki i poruszał się jakby w celowo niezdarny sposób.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin