Na kolanach - całość + Sequel.rtf

(623 KB) Pobierz

 

     Jedno z moich najukochańszych drarry. Przekład tego tekstu odwlekałam bardzo długo i gdyby nie Donnie i jej marudzenie, odwlekałabym jeszcze dłej, bo naprawdę nie czułam się na siłach. Ale dzięki niej, jej nieocenionej pomocy i wsparciu, tłumaczenie wreszcie doszło do skutku. Dziękuję Ci, kochana.

    

 

 

Tytuł: On Ones Knees

Autor i link do oryginału: autorka nie życzy sobie podawania linków i swojego nicka

umaczenie: Kaczalka

Beta: Donnie

Zgoda: jest pod podanym wyżej warunkiem

Do tłumaczenia: http://www.drarry.pl/forum/viewtopic.php?f=8&t=367&start=45

Rating: NC-17

Ilość rozdziałów : 7 / 7

 

Ostrzeżenia: dosadny język, niekoniecznie „szczęśliwy” happy end

Kanon: zgodność ze wszystkimi częściami, epilog niewykluczony

 

 

 

NA KOLANACH

 

 

 

     ROZDZIAŁ I

 

     Piątek, 20 września 2004, godzina 23:34

 

     Sprawdziłem róż. Zostało mi piętnaście zaklęć. Kurwa. Tylko piętnaście do końca miesiąca! A jesień w tym roku przyszła wyjątkowo wcześnie, co oznaczało, że musiałem wybierać pomiędzy ogrzewaniem mieszkania a zużywaniem miesięcznego przydziału magii na wykonanie najuciążliwszych prac w redakcji „Proroka Codziennego”.

     Zacisnąłem mocno usta, aby zdusić cisnące się na nie kolejne przekleństwo, gdy pomyślałem o dziesiątkach koszy na śmieci, czekających ciągle na opróżnienie i hektarach podłóg, które musiałem jeszcze pozamiatać. Nie ulegało wątpliwości, że potrzebowałem tej pracy. Cztery lata, które spędziłem w Azkabanie, nie osłabiły niczyjej pamięci. Złem nie mniej niż dwadzieścia podań, z szesnastu miejsc potencjalni pracodawcy wyrzucili mnie osobiście, w czterech pozostałych posłyli się w tym celu psami.

     To nie mój problem, Malfoy zaszczebiotał radośnie Weasley, kiedy wróciłem do jego biura z pustymi rękami i obandażowanym po ugryzieniu przedramieniem. Podstawą twojego zwolnienia warunkowego jest, że masz dostarczyć dowód zatrudnienia w terminie nie dłszym niż dwa tygodnie od wyjścia z więzienia. Widocznie problem tkwi w twoim nastawieniu, na co z pewnością doskonałym lekarstwem będzie kolejne sześć miesięcy w Azkabanie. Nie starasz się wystarczająco.

     Tak, nie staram się wystarczająco. Typowy, leniwy śmierciożerca, który tylko marzy, aby wrócić do swojej luksusowej celi.

     Kiedy pojawiłem się następnego dnia z dokumentem potwierdzającym zatrudnienie mnie przez Hugona Greengrassa (dzięki ci, człowieku!), rozczarowanie Weasleya było tak oczywiste, iż praktycznie oczekiwałem, że dostanie ataku apopleksji z czystej frustracji. Ale potem przeczytał, że dostałem posadę nocnego stróża w redakcji „Proroka” z głodową pensją i nie czeka mnie los lepszy niż dobrze traktowanego skrzata.

     Odpowiednia praca dla takiej fretki-palanta jak ty roześmiał się. Jeżeli nie mó odesł mnie do Azkabanu, chciał mieć chociaż pewność, że moje życie stanie się piekłem na ziemi.

     Jeszcze tylko podłoga na jednym piętrze i mam weekend. Niech to szlag, kolana tak bardzo bolały mnie dziś wieczorem. Wspierając się na miotle jak na lasce, aby choć trochę odciąż nogi, obszedłem pomieszczenia. Każdy kosz na śmieci był pusty, podłoga wokół wszystkich biurek czysta. Większość pracowników nie zadawała sobie nawet trudu, aby niepotrzebne papiery wyrzucać w odpowiednie miejsce, upuszczali je po prostu na parkiet. Niech śmierciożerca sprząta. Co włnie robiłem. Bo na tym polegała moja praca.

     I do tego ta cipa Brown. Według niej świetnym sposobem na zabawę było wysyłanie każdemu liścików napełnionych brokatem tylko po to, żebym ja miał więcej zamiatania. Idiotka prowadziła rubrykę z poradami, które zawsze były kompletnie do kitu. To wprost nie do uwierzenia, jak wielu ludziom spieprzyła życie swoimi durnymi pomysłami.

     Jedno z moich kolan całkowicie zesztywniało. Zatrzymałem się, aby je rozmasować.

     No dalej, cholero! Ruszaj się! agałem. Byłem dość oszczędny z maścią, chcąc, żeby wystarczyła mi jeszcze na kilka dni. W chwili, kiedy zmieniła się pogoda, Chalmers prawdopodobnie zachichotał z radości, wiedząc, jaki bę z tego powodu zirytowany. Nie oszukuj się, Draco. Jeśli tylko uda mi się wstać z łóżka, jutro po południu odwiedzę aptekę tego zboczeńca, bez słowa podając mu pusty słoiczek po lekarstwie. A on, ta mała, łysa ropucha, obliże usta, ręce zatrzę mu się w oczekiwaniu, a potem powie piskliwym głosem:

     Och, panie Malfoy, oczekiwałem pana. Dokończymy nasze interesy na zapleczu?

     Tylko raz, jeden jedyny raz w życiu chciałbym odpowiedzieć mu głno, tak, żeby wszyscy usłyszeli:

     Absolutnie nie, ty pierdolony kryptopedale. Co powiesz na obciąganie tutaj? Obaj wiemy, że nie mam pieniędzy, aby zapłacić ci za maść, a bez niej nie dam rady chodzić. Skoro moje usta na twoim kutasie są walutą, rozpinaj spodnie tu i teraz.

     Ostatnia wizyta w Świętym Mungu sprawiła, że zapałem patologiczną nienawiścią do uzdrowicieli, którzy poskładali mnie z powrotem do kupy tylko po to, abym mó wziąć udział w procesie. Ironia całej sytuacji jakoś im umknęła. Bycie po przegranej stronie oznacza, że otoczeniu wolno przymknąć oko na starą zasadę, iż nie rzuca się nikomu przekleństwa w plecy. Miałem cholerne szczęście, że nikt mnie nie zabił, choć szczerze mówiąc, jeśli tak by się stało, czy móbym kogokolwiek winić? Gdyby to moja rodzina została skrzywdzona przez tego szaleńca w sposób, w jaki dostało się od niego innym... och, chwileczkę! Sam fakt znalezienia się po jego stronie oznaczał krzywdę. Biorąc pod uwagę, że w szpitalu wyleczono mnie ze skutków zaklęć, jakimi oberwałem od stronników Pottera, poważnie podejrzewałem, że moje męczarnie w ciągu kolejnych tygodni były czymś odrobinę więcej niż zwykłym rewanżem.

     Śmierciożerca cierpi? Cóż, taki ból to jeszcze nic. Przetrzymajmy go kolejne dwadzieścia minut. Tak, tak, może i jestem paranoidalny, ale dla Malfoya oznacza to tylko inny sposób powiedzenia „rozsądny”. Wolem ssać kutasa Chalmersa, niż tam wrócić i niech to będzie miarą, jak bardzo tego miejsca nienawidziłem.

     Moje kolano wreszcie ożo, więc dokuśtykałem do biurka Brown, otoczonego małymi stosami fioletowego brokatu. Mamrocząc pod nosem „suka, suka, suka” zamiotłem wszystko i usiadłem, żeby odpocząć, poczytać dzisiejsze listy i uraczyć się moją codzienną porcją śmiechu. Uwielbiałem to. Jedyna rzecz bardziej żosna od problemów tych ludzi to porady, jakimi karmiła ich Brown. A fakt, że jeszcze jej za to dobrze płacili, był więcej niż irytujący.

     Początkowo czytałem dla zabawy, ponieważ rozrywka była czymś, co teraz praktycznie dla mnie nie istniało zastąpiła ją gorzka ironia i nauczyłem się czerpać przyjemność, skąd tylko się dało. Jednak po kilku tygodniach zacząłem odpisywać tym, którym Brown jeszcze nie zdąża. Częściowo dla żartu, a częściowo dlatego, że poza listami do matki stanowiło to dla mnie jedyną możliwość wyrażenia siebie. Skrajne poniżenie dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu nigdy nie było moją mocną stroną, dlatego w pisanych przez siebie odpowiedziach zawierałem stuprocentowego Draco Malfoya.

     Dzisiejsza ofiara wcale nie okazała się mniej histeryczna:

 

     Droga Lavie,

j chłopak mówi, że jestem krową. Co może mieć na myśli?

     Zaryczana mieszkanka Manchesteru

 

     Brown odpowiedziała w typowy dla siebie sposób:

 

     Droga mieszkanko Manchesteru...

 

     Początkowo napisała Droga Zaryczana, co potem wykreśliła. Merlinie, ratuj mnie przed idiotami tego świata.

 

     Ty i Twój chłopak macie problemy z komunikacją. Poproś, aby usiadł obok Ciebie i spójrzcie sobie prosto w oczy. Nie pozwól mu wymigać się od rozmowy.

 

     W tym miejscu Brown wstawiła swoje logo, małe serduszko. Kierowany nagłą potrzebą wydałem z siebie dźwięk imitujący odgłos wymiotów.

 

     Nie spuszczając z niego wzroku, powiedz: „Kochanie, nie umiemy się dogadać. Co dokładnie masz na myśli, nazywając mnie w ten sposób? Co znaczy słowo krowa, kiedy odnosisz je do mnie?” Zapewniam Cię, że gdy tylko znajdziecie nić porozumienia, Twój związek zyska dużo solidniejsze podstawy. Proszę, daj znać, jak przebiegła rozmowa. Zależy mi na tym.

     Mnóstwo serdecznych pocałunków,

     Lavie

 

     Głupia suka. Zmiąłem kartkę z tymi bzdurami i wyrzuciłem ją. Nie tylko odpisywałem w imieniu Brown osobom, które pozostawiała bez odpowiedzi, ale ostatnio zacząłem też karmić kosz na śmieci tą częścią listów jej produkcji, które nie zdąży jeszcze zostać wysłane, zastępując je własnymi. Dzisiejszą porcję wypocin do porannego wydania gazety Brown oddała już elfom obsługującym drukarnię. Odpowiedź, któ zacząłem pisać, była jedną z przesyłanych adresatom bezpośrednio.

 

     Droga przedstawicielko cielęcej bezradności,

to, co kryje się za tymi słowami, oznacza, że wkurzasz go niemiłosiernie i że ma zamiar Cię rzucić. Bą, która śmieje się ostatnia, wykopując tyłek tego drania na ulicę, i to jak najszybciej, zwracając się przy tym do niego następująco: „Obraził mnie ostatni raz, ty niepotrafią...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin