Czasami trzeba wiedzieć, kiedy się zamknąć roz.1.docx

(26 KB) Pobierz

Tłumacz :Aevenien

 

Tytuł: Said and Unsaid (or, The Value of Knowing When to Stop Talking)

Autor: bryoneybrynn

Zgoda: jest

Beta: Zanda :*

Wyjaśnienia autorki: Wszystkie postacie są własnością J. K. Rowling i wydawnictw Bloomsbury i Scholastic. Opowiadanie nie ma na celu naruszenia żadnych praw autorskich. Wszyscy bohaterzy mają ukończone 18 lat. D

 

 

CZASAMI TRZEBA WIEDZIEĆ, KIEDY SIĘ ZAMKNĄĆ

 

 

 

Draco zdecydował, że powinien mniej mówić. Tak naprawdę miał wrażenie, że całe jego całe ułożyłoby się dużo lepiej, jeśli zupełnie by się zamknął.

Mówienie nigdy nie wychodziło mu na dobre.

Spędził lata, mówiąc, mówiąc i mówiąc. Pieprząc głupoty o mugolach. Pieprząc głupoty o czarodziejach półkrwi. Pieprząc głupoty o ludziach bez statusu społecznego, bez władzy, bez pieniędzy. Pieprząc głupoty o Harrym Potterze. Szczególnie o Harrym Potterze. I, dobry Boże, jak się przechwalał swoim ojcem, Czarnym Panem, tym, że rozpęta się cholerna rewolucja i tym, jak to zdobędą czarodziejski świat. Jak wszystko się zmieni.

Zmieniło się, a jakże. Zmieniło się w taki sposób, że jego matka miała areszt domowy, ojciec gnił w Azkabanie oczekując na wyrok, a on sam siedział właśnie przed Wizengamotem z Mrocznym Znakiem na ramieniu — jego ramieniu, które, nawiasem mówiąc, wciąż lekko drżało od czasu do czasu (pamiątka od Czarnego Pana, który miał słabość do cruciatusów) — i listą zarzutów, dłuższą niż jego okaleczona, drżąca ręka, odczytywaną właśnie przed sądem.

Draco Abraxasie Malfoyu, jesteś oskarżony o bycie śmierciożercą, branie udziału w spisku mającym na celu pozbawienie życia Albusa Dumbledore’a, dwukrotny współudział w atakach na Szkołę Magii i Czarodziejstwa Hogwart, dwudziestosiedmiokrotne użycie zaklęcia Cruciatus, sześciokrotne użycie klątwy Imperius, usiłowanie morderstwa Katherine Bell, usiłowanie morderstwa Ronalda Weasleya

Jego rodzinny doradca wyperswadował mu powoływanie się na bycie pod wpływem imperiusa. Może i była to dobra linia obrony po pierwszym upadku Voldemorta, ale tym razem wywołałaby tylko gniew graniczący wręcz z wściekłością. Kilku śmierciożerców, którzy tego spróbowali, nie tylko uznano za winnych, ale ukarano ich surowiej niż ktokolwiek by się spodziewał.

Zamiast tego zaproponował mu, żeby główne punkty obrony stanowiła jego młodość, groźby przeciwko rodzinie i „represyjna” natura Czarnego Pana. Draco jednak nie miał zamiaru powołać się na żadną z tych rzeczy. Wydawały mu się zbyt błahe, zresztą nawet nie łudził się, że Wizengamot będzie życzliwie nastawiony.

Wiedział, co zrobił. Wiedział, że będzie musiał za to odpowiedzieć, nieważne jakie miał wtedy powody.

— Panie Malfoy, czy rozumie pan przedstawione panu zarzuty?

Draco nie mógł zmusić się, żeby spojrzeć na oskarżyciela. Kiwnął głową, nie odrywając wzroku od słoi na drewnianej podłodze.

Dalej nie podnosił wzroku i słuchał obojętnie, jak wywoływani świadkowie podchodzą jeden za drugim, opisując ze szczegółami jego zbrodnie. Rosmerta i Katie Bell mówiące o jego fatalnym planie związanym z przeklętym naszyjnikiem. Fleur Weasley z druzgoczącym oświadczeniem o obrażeniach swojego męża, których doznał, kiedy Draco wpuścił Fenrira Greybacka do szkoły. Cały szereg czarownic i czarodziejów opisujących ze szczegółami, jak Draco podczas napadów Śmierciożerców, na rozkaz Voldemorta traktował ich cruciatusem. Zeznawali nawet dwaj mugole, których znaleziono w lochach Malfoy Manor, gdzie byli przetrzymywani wyłącznie dla przyjemności Czarnego Pana. Draco kilka razy ich torturował. Wszyscy to robili.

Draco nie czuł wstydu ani żalu, kiedy tego słuchał, zupełnie jakby go to nie dotyczyło. Przez ostatnie dwa lata doświadczył już wszystkiego — wstydu, żalu, wściekłośćvi, upokorzenia, przerażenia, paniki, poczucia winy i smutku, które żyły w nim w postaci zbitej kuli, wypalającej mu swym zimnem dziurę w piersi każdego dnia, w każdej sekundzie.

Ale teraz nie czuł nic. Nie poczuł nic, odkąd zobaczył ostateczny upadek Voldemorta i Pottera opuszczającego dłoń z dwiema różdżkami w zaciśniętej pięści. Odkąd wiedział, że wreszcie wszystko się skończyło. W tamtym momencie naprawdę poczuł na moment ulgę, a potem jego umysł zasnuła mgła i tak już zostało.

Kiedy oskarżyciel spytał, czy ma coś na swoją obronę, Draco potrząsnął głową, zaciskając usta w cienką linię. Nie było nic do powiedzenia, nic, co nie zabrzmiałoby jak usprawiedliwianie się.

Następnie padło pyatnie, czy ktoś inny chciałby zabrać głos w jego obronie. Na sali zapadła cisza, a stłumione szepty i szmer ruszających się ludzi, które rozlegały się cały czas, nagle ucichły. Draco podniósł wzrok i zobaczył setki wpatrujących się w niego oczu, wygłodniałych i nieprzejednanych.

— Ja chciałbym coś powiedzieć.

Każda osoba na sali obróciła się i utkwiła wzrok w Harrym Potterze.

Draco oczywiście wiedział, że on gdzieś tam był. Plotka głosiła, że Potter był na wszystkich dotychczasowych procesach Śmierciożerców. Z pewnością brał udział w procesie jego ojca. Zeznawał przeciwko niemu. Zeznawał też przeciwko innym, składając swoje wyjaśnienia spokojnym, wyraźnym głosem, ze stanowczym i surowym wyrazem twarzy. Jeśli dziennikarze mieli rację, nigdy nie zostawał po złożeniu zeznań. Inni świadkowie twierdzili, że czekał na werdykt. Potter miał rzekomo podnosić się z miejsca i ruszać miarowym krokiem w stronę drzwi, z Granger i Weasleyem po obu stronach, lub sam, kiedy ich nie było.

Dzisiaj ich nie było. Potter minął rząd gapiów, koło których siedział i przeszedł na przód pomieszczenia tym samym zdecydowanym krokiem, którym wychodził na boisko do quidditcha.

Draco patrzył oszołomiony, jak siada na drewnianym krześle dla świadków. Potter czekał chwilę na pozwolenie na zabranie głosu. Kiedy oskarżyciel kiwnął głową, zaczął mówić. Jego głos był cichy, ale stanowczy; z łatwością docierał do każdego zakamarka sali.

— Chciałbym powiedzieć coś w obronie Draco Malfoya. Jak większość z was prawdopodobnie już wie, w czasie wojny byłem w pewien sposób połączony z Voldemortem, co pozwalało mi widzieć rzeczy, których nikt poza śmierciożercami widzieć nie mógł. Opierając się na tym, co wtedy zobaczyłem, uważam, że Malfoy został zmuszony do zostania śmierciożercąVoldemort groził, że zamorduje i jego, i jego rodzinę. Jednak pomimo tej groźby Malfoy nie zabił Dumbledore’a, tak jak mu kazano. Poza tym, moje życie dwukrotnie było w niebezpieczeństwie i udało mi się uratować tylko dzięki niemu.

Potter rozwinął swoje początkowe oświadczenie w najdrobniejszych szczegółach. Draco słuchał, ale słowa Pottera z trudem do niego docierały. Ze wszystkich ludzi, po których mógłby się spodziewać, że będą go bronić, nawet przez chwilę nie pomyślał, że mógłby to być Potter. Draco wpatrywał się w niego, niemal nie mrugając, a Potter mówił. Nie był elokwentnym mówcą, ale jego głos hipnotyzował. Na sali panowała cisza jak makiem zasiał, słychać było tylko jego. Co jakiś czas Potter patrzył na niego z powagą, pociemniałymi, błyszczącymi oczami i Draco czuł, jak przyśpiesza mu puls. Znał ten wyraz twarzy. Widział go tego dnia w Wielkiej Sali, tuż przed tym, jak Potter rzucił ostateczne zaklęcie. Przekonanie. Zdecydowanie. Nieugięta determinacja. Widok ten sam wyrył się w pamięci Draco. Podejrzewał, że do końca swojego życia, kiedy tylko pomyśli o Potterze, właśnie ta mina stanie mu przed oczami.

Nagle zapadła cisza i do Draco dotarło, że Potter przestał mówić. Oskarżyciel coś powiedział, Potter kiwnął głową, a potem wstał i ruszył w kierunku drzwi.

Ale nie wyszedł. Zamiast tego wrócił na swoje miejsce. Z nikim nie rozmawiał i na nikogo nie patrzył, kiedy szedł wolno do swojego rzędu. Znalazł swoje krzesło, usiadł i spojrzał na resztę wyczekująco. Jego wzrok spoczął na chwilę na Draco i jego wyraz twarzy zmienił się, ale Draco nie wiedział, jak to zinterpretować. Potter przeniósł spojrzenie na przód sali i Draco zrobił to samo. Za swoimi plecami słyszał szepty i ściszone głosy, wszystkie zadające jedno i to samo pytanie: Dlaczego?

 

~*~

 

Draco stał przed drzwiami Dziurawego Kotła, obracając w dłoniach kremową kopertę.

Mógł to zrobić. Mógł. Wejdzie tam, zapuka do drzwi i powie “dziękuję”, a Potter pewnie będzie się na niego patrzył bez słowa, ale po to właśnie był list. Mógłby po prostu wepchnąć go Potterowi do ręki i odejść. To było proste, naprawdę. Musiał to tylko zrobić. I tak za długo już zwlekał. Minęło szesnaście dni od jego procesu i Draco doskonale zdawał sobie sprawę, że jednym powodem, dla którego stał teraz na ulicy czarodziejskiego Londynu, a nie gnił w Azkabanie, były zeznania Pottera. Więc wejdzie tam i podziękuje. Teraz.

Wziął głęboki oddech, otworzył drzwi i wszedł do środka. W porównaniu ze słoneczną i ciepłą ulicą Pokątną w Dziurawym Kotle było tak chłodno i ciemno, że minęła chwila, zanim oczy Draco przystosowały się do półmroku. Zamrugał kilka razy i zobaczył, jak wszystkie twarze obracają się w jego stronę. Niektóre obojętnie odwróciły się z powrotem, ale większość dalej się w niego wpatrywała. I marszczyła brwi. Albo rzucała gniewne spojrzenia. Kilka nawet skrzywiło się z pogardą.

Serce Draco przyśpieszyło. Działo się tak przez ostatnie kilka miesięcy. Powojenne reakcje ludzi na śmierciożerców raczej nie były przyjazne. Zauważył, że jego uniewinnienie — albo raczej, co było o wiele bardziej prawdopodobne, zeznania Pottera — zmniejszyły tę niechęć, ale ludzie dalej byli nieprzewidywalni, wściekli i nadal opłakiwali bliskich. I ciągle było wielu, którzy uważali, że Draco powinien siedzieć w Azkabanie do końca swojego życia.

Draco potoczył wzrokiem po całym pomieszczeniu, ale nikt nie wstawał ze swojego miejsca, żadne dłonie nie zaciskały się w pięści. Odetchnął w duchu z ulgi i ruszył w kierunku schodów, które prowadziły na piętro, gdzie mieściły się pokoje. Pokoje, w których zatrzymał się Harry Potter, o ile informacje Draco były prawdziwe.

Nie zdążył jeszcze postawić stopy na pierwszym stopniu, kiedy poczuł rękę na swoim ramieniu, obracającą go do tyłu. Rozpoznał w mężczyźnie właściciela pubu, ale nie mógł sobie przypomnieć, jak on się nazywał.

— A ty niby gdzie się wybierasz? — zapytał mężczyzna z wyraźną groźbą w głosie.

— Odwiedzam jednego z twoich gości — odparł Draco, wdzięczny, że zdobył się na gładką i spokojną odpowiedź. Nienawidził, kiedy ktoś widział, jak się denerwuje.

— O nie, nie odwiedzasz. Mam teraz tylko jednego gościa i dobrze wiem, że wcale się ciebie nie spodziewa, panie Malfoy.

— Może i się nie spodziewa, ale mam do niego sprawę i byłbym wdzięczny, gdyby mnie pan puścił.

— Nie ma mowy.

— Chcę mu tylko dać ten list.

— Ja mu go dam.

— Naprawdę wolałbym zrobić to osobiście.

— Jestem pewien, że byś wolał. Ale, jak już mówiłem, nic takiego się nie wydarzy. Mój pub, moje zasady. A teraz sugeruję, żebyś mi to dał i poszedł sobie.

W głowie Draco kotłowało się milion obelg, błagając, by je wypuścił. Zepchnął je głębiej. Kłótnia nie da mu nic poza wyrzuceniem i niedostarczeniem listu. A może nawet kilku klientów, którzy przyglądali mu się z nieskrywaną pogardą stwierdzi, że patrzenie się to za mało. Draco ugryzł się w język tak mocno, że poczuł smak krwi. Nienawidził, naprawdę nienawidził tego zadowolenia na twarzy właściciela pubu, który obserwował, jak Draco walczy sam ze sobą, żeby się opanować. Podał list mężczyźnie, a on przyjął go ze złośliwym uśmieszkiem.

— I to jest dobry chłopiec — powiedział, chowając kopertę w kieszeni fartucha. Potter nigdy go nie dostanie. Draco postawiłby na to swoje wszystkie galeony.

Odwrócił się i skierował w stronę wyjścia, idąc po lepkiej podłodze z największą godnością, na jaką było go stać. Trochę za mocno zatrzasnął za sobą drzwi; jedyne ustępstwo, na które pozwolił palącej go od środka wściekłości. To działo się coraz częściej i częściej od czasu procesu — mgła się podnosiła, a emocje napływały z powrotem. Draco nie mógł stwierdzić, czy była to zmiana na lepsze. Wiedział, że to raczej nie było zdrowe podejście, ale dzięki mgle wszystko było jakby… łatwiejsze.

Wyszedł na Pokątną, ale zatrzymał się już po kilku metrach. Zmrużył powieki, gdyż południowe słońce świeciło zbyt jasno w porównaniu z ciemnym wnętrzem pubu i jego oczy zaczęły łzawić. Przetarł je dłonią, zastanawiając się, co dalej robić. Nie był pewien, czy zniesie następne nieprzyjemne spotkanie. Jeszcze jeden chamski urzędnik albo szturchnięcie obcego przechodnia i Draco był pewien, że cała jego mantra „mniej mówić” pójdzie się kochać. Ale powrót do domu wcale nie był lepszą opcją; matka błąkająca się po korytarzach, blada i spięta, nieobecność ojca ciążąca na każdym kroku, widmo Czarnego Pana czające się na każdej ścianie, za każdym rogiem.

Im dłużej Draco stał w tłumie mijających go ludzi, tym bardziej głupio się czuł. To nie było takie trudne. Musi tylko wybrać miejsce i tam pójść. Każde miejsce będzie lepsze niż stanie na środku ulicy. Musi tylko wybrać miejsce. Jakiekolwiek miejsce.

Oczy go piekły i szczypały, więc potarł je nasadą dłoni, a gdy znów je otworzył, z odległości pół metra patrzyła na niego para oczu, zielonych i ciekawych.

— Na cycki Merlina! — sapnął, robiąc chwiejny krok w tył.

Szybko złapał równowagę, ale dalej czuł się niepewnie, zaskoczony nagłym pojawieniem się Pottera. Wtedy, w pubie, był na to przygotowany, zebrał siły na rozmowę. I mimo że minęły tylko minuty, to teraz, na ulicy, nie spodziewał się spotkania, nie był na nie gotowy, a już na pewno nie tuż po tym, jak posprzeczał się z właścicielem pubu.

— Wybacz. — Potter uśmiechnął się do niego przepraszająco. — Nie miałem zamiaru cię przestraszyć.

— Chciałeś czegoś? — zapytał Draco, wiedząc, że przez swoje skrępowanie robi się opryskliwy w chwili, kiedy powinien zachowywać się pojednawczo. W końcu chciał podziękować Potterowi za swoją wolność.

— Właśnie schodziłem na dół, kiedy wychodziłeś — odparł Potter, pozornie nie przejmując się jego brakiem manier, co jak Draco przypuszczał nie było zaskakujące, biorąc pod uwagę ich przeszłość. — Przepraszam za Toma. Traktuje moją prywatność bardzo poważnie.

Merlinie, ile razy Potter będzie świadkiem jego poniżenia?

Draco ukrył swoje skrępowanie pod złośliwym uśmieszkiem.

— Inni klienci muszą się cieszyć, że ich goście są przesłuchiwani, zanim dostaną zezwolenie na wizytę.

Usta Pottera drgnęły w próbie uśmiechu, który jednak skończył się zmarszczeniem brwi i spuszczeniem wzroku na buty, poszarpane i pomazane atramentem trampki.

— Och, nie ma żadnych innych klientów. Wynająłem całe piętro. Tak było... łatwiej.

— Wyobrażam sobie.

I Draco naprawdę mógł to sobie wyobrazić. Na pierwszą wieść o tym, że Harry Potter mieszka w Dziurawym Kotle, każdy dziennikarz i każdy fan w promieniu stu mil zrobiłby wszystko, żeby tylko wynająć pokój obok.

Potter uniósł głowę i odgarnął grzywkę z oczu.

— W każdym razie, Tom powiedział, że mnie szukałeś?

Teraz przyszła kolej Draco na to, żeby poczuć się niezręcznie. Jeszcze kilka minut temu był wściekły, że nie będzie mógł osobiście podziękować Potterowi. Teraz żałował, że nie ma żadnej wymówki, żeby być gdzieś indziej.

— Zostawiłem dla ciebie list.

— Tak, dostałem go, ale cóż, Tom dał mi do zrozumienia, że chciałeś ze mną porozmawiać.

Potter spojrzał mu prosto w oczy. Draco, ku swojemu zawstydzeniu, nie był w stanie wytrzymać tego spojrzenia, udając zamiast tego, że jego uwagę przykuła jaskrawa wystawa w pobliskiej witrynie sklepowej. Wtedy też Draco zauważył mały tłumek zbierający się wokół nich, przyglądający się spektaklowi, w którym Wybawca czarodziejskiego świata rozmawiał ze śmierciożercą, którego sam uratował od Azkabanu.

Czyli nie będzie mu dane zachować nawet resztek godności.

Zacisnął zęby i zmusił się, żeby spojrzeć Potterowi w oczy.

— Chciałem ci podziękować. Za zeznawanie na moją korzyść podczas procesu. Jestem przekonany, że zostałbym skazany, gdyby nie ty. Więc, dziękuję ci.

Potter patrzył na niego przez chwilę, a potem uśmiechnął się, ciepło i szczerze, z domieszką czegoś, co wyglądało jak rozbawienie.

— Nie ma za co. I nie musisz mi dziękować. Nie zrobiłem tego dla ciebie.

Draco wypuścił gwałtownie powietrze, zastanawiając się, czy wszyscy widzieli, że wyglądało to, jakby dostał tłuczkiem prosto w brzuch.

To musiało być oczywiste, bo Potter zarumienił się i dodał szybko:

— To znaczy, to nie była jakaś specjalna przysługa czy coś. Zrobiłem to, ponieważ tak należało zrobić. — Uśmiech powrócił na jego twarz i tak, tym razem z pewnością widać było w nim rozbawienie. — Może i jesteś rozpuszczonym dupkiem, ale nie zasługujesz na Azkaban.

— Dzięki. Chyba.

— Polecam się na przyszłość.

I wtedy nie zostało już nic więcej do powiedzenia, naprawdę. Po prostu stali tam, spoglądając na siebie ukradkiem, czując jednocześnie narastający ciężar utkwionych w nich dziesiątek spojrzeń. Draco właśnie nabierał powietrza, żeby się pożegnać i wynieść, kiedy Potter zrobił krok do przodu i rzucił mu dziwne, niemal pełne nadziei spojrzenie spod grzywki.

— Więc, co teraz robisz?

Draco zamrugał.

— Hm?

Potter uciekł wzrokiem. Wyglądał na zawstydzonego, ale powtórzył swoje pytanie.

— Co teraz robisz?

— Nic specjalnego — odparł Draco, kiedy odzyskał panowanie nad sobą. — Zadziwiające, ale moje towarzyskie obowiązki jakoś przestały istnieć w ciągu ostatnich tygodni.

Potter kiwnął głową w stronę Pokątnej.

— Właśnie miałem iść do sklepu ze sprzętem quidditcha, żeby pooglądać miotły. Chcesz pójść ze mną? — Draco gapił się na niego bez słowa. Tak samo jak kilku zgromadzonych dookoła przechodniów. Potter zaśmiał się odrobinę nerwowo. — No chodź. Będzie… Cóż, nie wiem, jak będzie. Pewnie bardzo dziwnie. I prawdopodobnie cholernie niezręcznie.

Zaskoczony Draco zaśmiał się krótko, zanim zdążył się powstrzymać.

— Naprawdę, Potter, nie zachwalaj tego tak.

Potter uśmiechnął się szeroko i zaczął iść. Draco ruszył za nim.

Potter miał rację, było dziwnie. Draco był aż za bardzo świadomy śledzących ich oczu, kiedy szli w dół główną ulicą. Był także bardzo dobrze świadomy obecności Pottera tuż obok, ruchów jego ciała i cichego echa jego kroków na bruku.

Co jakiś czas tłum napierał na nich bardziej i Potter przysuwał się do Draco, a ich ramiona i dłonie ocierały się o siebie. Za każdym razem Draco czuł dziwne sensacje w żołądku.

Potter miał rację także w drugiej kwestii. Było cholernie niezręcznie. Najwidoczniej złożenie Draco tej propozycji wyczerpało konwersacyjne zdolności Pottera, a sam Draco nie radził sobie lepiej. Ciężar ciszy, która zapadła między nimi, napierał na niego, próbując zmusić go do wykrztuszenia czegokolwiek. Ale nie ufał sobie na tyle, żeby się odezwać, ponieważ wszystko, o czym mógł myśleć, to: Czemu mnie uratowałeś? Czemu tutaj ze mną jesteś? Czemu mieszkasz sam w zatęchłym starym pokoju nad pubem? Gdzie są twoi przyjaciele? I setka innych pytań, na które pewnie nie było łatwych odpowiedzi. Więc Draco trzymał się swojej mantry i nie mówił nic, bez względu na to, jak niezręcznie się przez to czuł.

Skręcili za róg i Draco zobaczył na końcu ulicy Markowy Sprzęt do Quidditch'a i zarys mioteł na wystawie w oknie.

Zastanawiał się, czy dotrą tam nie odzywając się do siebie ani słowem.

Potter musiał pomyśleć coś podobnego, bo nagle nabrał powietrza i spytał:

— Więc, dostałeś list? —Draco rzucił mu pytające spojrzenie. — List z Hogwartu, — sprecyzował Potter. — Dostałeś go?

Draco pokiwał głową, nagle pragnąc, żeby mogli wrócić do nic niemówienia.

Ale Pottera najwyraźniej także nurtowało kilka trudnych pytań.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin