Johansen Iris - Eve Duncan 01 - W obliczu oszustwa.pdf

(970 KB) Pobierz
Johansen Iris - Eve Duncan 01 -
Iris Johansen
W Obliczu Oszustwa
(The Face of Deception)
Przełożyła Alicja Skarbińska-Zielińska
 
Podziękowania
Moje najgłębsze i najszczersze podziękowania należą się N. Eileen Barrow,
asystentce i rzeźbiarce sądowej z FACES Laboratory na Uniwersytecie Stanowym
w Luizjanie. Czas, pomoc i rady, którymi mnie obdarzała, były bezcenne przy pisaniu
tej książki.
Dziękuję także serdecznie Markowi Stolorowi, dyrektorowi Cellmark Diagnostics
Inc., za cierpliwość i pomoc w wyjaśnianiu mi technicznych aspektów ustalania DNA
i szczegółów dotyczących fluorescencji chemicznej.
 
Prolog
Urząd Klasyfikacji Diagnostycznej
Jackson, Georgia
27 stycznia godz. 23.5S
To się stanie.
Boże, nie pozwól.
Będę zgubiona.
Wszyscy będziemy zgubieni.
– Chodź, Eve, chodźmy stąd.
Obok niej stał Joe Quinn. Jego kwadratowa chłopięca twarz, osłonięta czarnym
parasolem, była blada i zmęczona.
– Nic nie możesz zrobić. Dwukrotnie odraczano wykonanie wyroku. Gubernator
na pewno się nie zgodzi. Już ostatnim razem ludzie byli oburzeni.
– Musi.
Obolałe serce tłukło jej się w piersi. W tej chwili wszystko ją bolało.
– Chcę porozmawiać z dyrektorem.
– Nie wpuszczą cię.
– Rozmawiałam z nim. Dzwonił do gubernatora. Muszę go zobaczyć. On wie...
– Odprowadzę cię do samochodu. Jesteś przemarznięta i przemoczona.
Gwałtownie potrząsnęła głową, nie odrywając wzroku od więziennej bramy.
– Porozmawiaj z nim. Pracujesz w FBI. Może ciebie posłucha.
– Za późno, Eve – powiedział, usiłując osłonić ją parasolem, ale się od niego
odsunęła. – Nie powinnaś tu przyjeżdżać.
– Ty też przyjechałeś. I oni. – Wskazała na tłum dziennikarzy przy bramie. – Kto
ma większe prawo ode mnie, żeby tu być? – szlochała. – Muszę ich powstrzymać.
Muszę ich przekonać...
– Ty głupia dziwko!
Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła przed sobą mężczyznę w średnim wieku.
Po jego wykrzywionej bólem twarzy spływały łzy. Przypomniała sobie, kto to jest.
Bill Verner. Jego syn był jednym z zaginionych.
– Niech się pani nie wtrąca! – krzyknął. – Złapał ją rękami za ramiona i mocno
potrząsnął. – Niech go wreszcie zabiją. Ciągle przez panią cierpimy i znów chce pani
wszystko przedłużyć. Do jasnej cholery, niech w końcu zlikwidują tego skurwysyna.
– Nie mogę... Nie rozumie pan? Ich nie ma. Muszę...
– Niech pani stąd idzie albo nie ręczę za siebie!
 
– Proszę odejść – wtrącił się Quinn, odpychając Vernera. – Nie widzi pan, że ona
cierpi bardziej niż pan?
– Akurat. Zabił mojego syna. Nie dopuszczę, żeby znów się wymigał.
– Myśli pan, że nie chcę, żeby go stracili? To potwór. Najchętniej sama bym go
zabiła, ale nie mogę pozwolić...
Nie ma czasu na kłótnie – pomyślała zdesperowana. Nie ma czasu na nic. Już
prawie północ. Zabiją go. I Bonnie zginie na zawsze. Odwróciła się i pobiegła do
bramy.
– Eve!
Zaczęła walić pięściami w bramę.
– Wpuśćcie mnie! Musicie mnie wpuścić. Zaczekajcie!
Błyski fleszów. Podchodzą do niej strażnicy. Quinn usiłuje odciągnąć ją od
bramy. Brama się otwiera. Może jest jeszcze szansa. Boże, daj jej szansę. Wychodzi
dyrektor.
– Zaczekajcie! – krzyknęła histerycznie. – Musicie zaczekać!
– Niech pani wraca do domu. To koniec. Dyrektor przeszedł koło niej w stronę
kamer telewizyjnych.
To niemożliwe!
Dyrektor stanął przed kamerami i przemówił spokojnym głosem:
– Nie było odroczenia. Ralph Andrew Fraser został stracony cztery minuty temu,
o godzinie dwudziestej czwartej zero siedem.
– Nie!
Przeraźliwy bolesny krzyk przeciął powietrze. Eve nie zdawała sobie sprawy, że
krzyczy.
Quinn złapał ją w ostatniej chwili, gdy padała zemdlona na ziemię.
 
Rozdział pierwszy
Atlanta, Georgia 3 czerwca
Osiem lat później
Wyglądasz jak trup. Już prawie północ. Czy ty nigdy nie śpisz?
Eve podniosła głowę znad komputera. Joe Quinn opierał się o drzwi.
– Jasne, że śpię – powiedziała, zdejmując okulary i przecierając oczy. – Jedna noc
nie czyni pracoholika. Czy coś w tym rodzaju. Musiałam sprawdzić pomiary, nim...
– Wiem, wiem.
Joe wszedł do laboratorium i usiadł na krześle przy biurku.
– Dianę mówiła, że odwołałaś wasze spotkanie.
Eve kiwnęła głową z poczuciem winy. Trzeci raz w tym miesiącu odwołała
umówione spotkanie z żoną Joego.
– Musiałam przekazać wyniki policji w Chicago. Czekali na nie rodzice
Bobby’ego Starnesa.
– Pasowały?
– Prawie. Wiedziałam, że to niemal pewnik, zanim zaczęłam nakładanie.
W czaszce brakowało kilku zębów, ale porównanie z kartą dentystyczną dało prawie
stuprocentową pewność.
– To dlaczego zwrócili się do ciebie?
– Rodzice nie chcieli uwierzyć. Byłam ich ostatnią nadzieją.
– Klapa.
– Tak, wiem jednak, co to znaczy mieć nadzieję. Kiedy zobaczą, że rysy twarzy
Bobby’ego pasują do czaszki, ich czekanie się skończy. Zaakceptują to, że ich
dziecko nie żyje, i będą je mogli opłakiwać.
Eve rzuciła okiem na obraz na ekranie komputera. Policja z Chicago dała jej
czaszkę i zdjęcie siedmioletniego Bobby’ego. Eve za pomocą specjalnego programu
nałożyła twarz Bobby’ego na czaszkę. Tak jak mówiła, wszystko pasowało niemal
idealnie. Trudno było bez drżenia serca patrzeć na słodką i tak żywą twarz dziecka na
komputerowym ekranie.
– Jedziesz do domu? – spytała zmęczonym głosem.
– Tak.
– I wpadłeś, żeby mnie ochrzanić?
– To jeden z moich najważniejszych życiowych obowiązków.
– Oszust.
Eve spojrzała na czarną skórzaną teczkę, którą trzymał w ręce Joe.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin