Gwiazda[M].docx

(31 KB) Pobierz

GWIAZDA

 

 

 

Szedł poboczem, klnąc, na czym świat stoi. Akurat dzisiaj, po całym dniu wrażeń, musiał się spóźnić na ostatni autobus. Czekało go jeszcze jakieś siedem kilometrów piechotą, zanim wreszcie będzie mógł się wykąpać i pójść spać. Jego studia i praca dawały mu nieźle
w kość. Tylko on mógł mieć takiego pecha.

Dobrze, że chociaż jest ciepło, pomyślał, wzdychając. Otaczające go lasy wyglądały niemal identycznie jak te z jego rodzinnej miejscowości.

Był już koniec maja i słońce grzało tak mocno, że zastanawiał się, czy to aby nie lipiec. Ale nie, na pewno nie. Dopiero co zdał egzaminy końcowe, a w lipcu będzie już
w domu i odpocznie sobie na łonie natury, z dala od zgiełku i hałasu miasta. Naprawdę tęsknił za rodzinnymi stronami, spacerowaniem po lasach i kąpaniem się nago w jeziorze.

Podskoczył, kiedy jakiś samochód śmignął koło niego jak rakieta. Colin odwrócił się, chcąc zobaczyć, co za idiota jeździ z taką prędkością i zatkał sobie usta dłońmi z przerażenia.

Niebieski samochód, który go wyprzedził, jechał po nieodpowiednim pasie. Inny wyjechał mu zza zakrętu i oba pojazdy zderzyły się. Ten, który jechał z tak dużą prędkością,
z perspektywy Colina wyglądał normalnie, natomiast ten drugi dachował kilka razy, by
w końcu zatrzymać się na drzewie.

Chłopak ruszył z powrotem, wyciągając z kieszeni komórkę. Był przerażony, ale chciał jakoś pomóc.

Zanim dobiegł na miejsce wypadku, stojący na drodze niebieski samochód ruszył z piskiem opon.

- Hej, wracaj! – krzyczał Colin. – Tak nie wolno!

Zerknął na numery rejestracyjne i powtórzył je szybko dwa razy. Nie ma mowy, ten ktoś się nie wywinie!

Szybko ocenił zniszczenia drugiego auta i podszedł do niego. Bał się, że może wybuchnąć. W powietrzu unosił się zapach benzyny, co nie wróżyło nic dobrego. Zostawił swoją torbę na drodze, a sam podszedł do samochodu i uklęknął na trawie, zaglądając do środka przez boczną szybę.

W samochodzie był tylko nieprzytomny kierowca, podtrzymywany na fotelu jedynie przez pasy. Na widok jego zakrwawionej twarzy Colin poczuł, jak coś przewraca mu się w żołądku.

Próbował otworzyć drzwi, ale tylko poranił sobie ręce o blachę. W końcu zdjął swoją bluzę, owinął ją sobie na ręce i łokciem zbił szybę. Resztę szkła usunął nogą.

Wiedział, że odłamki mogą tylko poranić kierowcę, ale miał do wyboru to albo pozostawienie go w samochodzie na pewną śmierć.

Sięgnął ręką, próbując odpiąć mężczyźnie pas. Było to bardzo trudne, ale wiedział, że nie może się poddać. Serce biło mu mocno ze strachu.

- Słyszy mnie pan? Proszę pana, jeśli mnie pan słyszy, proszę odpowiedzieć – mówił łamiącym się głosem. Mężczyzna milczał jak zaklęty. – Proszę dać mi jakiś znak, że mnie pan słyszy. Może pan cicho jęknąć. Cokolwiek.

Cisza.

Udało mu się wreszcie odpiąć pas i mężczyzna spadł na dół, amortyzowany przez rękę Colina. Chłopak wziął głęboki oddech, objął mężczyznę na wysokości klatki piersiowej, splatając dłonie i przekładając swoje ręce pod jego pachami. Powoli wyciągnął go na zewnątrz. Mając złe przeczucia co do stanu samochodu, odciągnął go jakieś dziesięć metrów dalej i położył na plecach. Jego twarz, choć pokiereszowana i zakrwawiona, wydawała mu się dziwnie znajoma. Czarne jak smoła włosy i te kolczyki w uchu

Lewa ręka wyglądała na złamaną.

Postanowił o tym nie myśleć. Nachylił się nad mężczyzną, kładąc mu rękę na przeponie i nasłuchiwał. Miał nadzieję, że nic nie pokręci. Chciał pomóc temu biedakowi, a nie go zabić.

Nie wyczuwał oddechu. Wybrał numer awaryjny, ręce pociły mu się ze zdenerwowania. Jeśli ten facet się wykończy, nigdy sobie tego nie wybaczy.

- Szpital im. Jana Pawła II w Yorku, słucham?

- Na trasie York-Glasgow doszło do wypadku samochodowego. Około trzydziestoletni mężczyzna jest ciężko ranny, nie oddycha. Proszę tu kogoś szybko wysłać. Jestem Colin.

- Przyjęłam, już wysyłam karetkę.

Colin odłożył telefon, nie rozłączając się i pospiesznie rozpiął poszkodowanemu koszulkę. Ułożył swoje ręce na wysokości sutków i zaczął rytmicznie uciskać jego klatkę, licząc na głos. Gdy doszedł do trzydziestu, odchylił mu głowę do tyłu, zatkał nos i zaczął wdmuchiwać mu powietrze do płuc. Po dwóch takich oddechach, ponownie zaczął uciskać jego klatkę piersiową.

Przerwał, odskakując ze strachem, kiedy usłyszał ogromny huk. Spojrzał na samochód i zdał sobie sprawę, że to zapewne był zbiornik z paliwem. Pojazd płonął.

- O, rany! – jęknął żałośnie.

Wrócił do przerwanej czynności, powtarzając ją kilkakrotnie. Ku jego uciesze, mężczyzna zaczął sam oddychać. Colin odetchnął z ulgą.

Usłyszał z daleka wycie karetki. Zerknął na mężczyznę i ze zdumieniem zobaczył, że jego oczy są szeroko otwarte, ale jakby nieobecne.

- Zaraz panu pomogą. Wszystko będzie dobrze – powiedział uspokajająco.

- Anioł… - wyszeptał cicho kierowca.

- Słucham? Nie usłyszałem.

- Anioł…

- Anioł? – zdziwił się Colin.

Poczuł, jak palce zdrowej ręki mocno zaciskają się na jego dłoni. Jęknął z bólu, kiedy jego poraniona dłoń została tak brutalnie potraktowana.

- Nie zostawiaj mnie…

Karetka zatrzymała się na poboczu. Wyskoczyło z niej trzech sanitariuszy. Jeden szybko podbiegł do Colina i rannego, a dwóch pozostałych otworzyły tył karetki, wyciągając  z niej nosze.

Sanitariusz pospiesznie zaczął badać rannego kierowcę, który ponownie stracił przytomność.

- Jego życiu już prawdopodobnie nie zagraża żadne niebezpieczeństwo. Uratowałeś go, chłopcze – stwierdził mężczyzna poważnym tonem.

Colin zarumienił się lekko z dumy.

- Robiłem, co mogłem.

-Zabieramy go, nie wiadomo, czy nie dostał żadnego krwotoku albo wstrząsu mózgu – powiedział drugi sanitariusz. – W takich przypadkach nie możemy ryzykować.

Sprawnie włożyli poszkodowanego kierowcę do karetki. Zanim odjechali, na miejscu wypadku pojawiła się również policja i straż pożarna. Ręka Colina była pocięta blachą, więc jeden z sanitariuszy został na miejscu, a pozostałych dwóch odjechało do szpitala. Ręka chłopaka została opatrzona, a potem został przesłuchany przez policjanta. Podał mu markę samochodu i numery rejestracyjne, opisując po kolei całe zdarzenie.

- Skąd wiesz, jakie miał numery? – zdziwił się policjant, patrząc na niego podejrzliwie.

- Zapamiętałem je, zanim zdążył odjechać – przyznał Colin. – Mam bardzo dobrą pamięć.

- Świat będzie ci wdzięczny, młody – mruknął policjant na zakończenie przesłuchania. – Uratowanie Sebastiana McKinley’a to naprawdę niezły wyczyn.

Colin znieruchomiał.

- Sebastiana McKinley’a? W- więc to był on?

Chłopak nie mógł uwierzyć. Sebastian był jego ulubionym piosenkarzem, którego czcił i wielbił od kilku lat. Na jego ostatni koncert odkładał przez pół roku. Colin czuł dziwną więź z Sebastianem, odkąd poznał jego historię. Obaj byli homoseksualni i znaczna część społeczeństwa rzucała im kłody pod nogi, jednak żaden z nich się nie poddawał. Colin podziwiał McKinley’a chyba za wszystko – za poczucie humoru, cudowne piosenki, charakter, siłę i wygląd. Czarnooki Sebastian był ucieleśnieniem marzeń każdego faceta i kobiety.

- Mam nadzieję, że wyzdrowieje – powiedział chłopak niepewnie.

Nie mógł uwierzyć, że się nie zorientował. Fakt, twarz piosenkarza była cała umazana krwią, ale, na Boga, mógł się domyślić!

Cholera!

- Gdzie szedłeś? – zapytał policjant.

- Do Glasgow…

- Wskakuj, podwieziemy cię.

- Super. Dzięki.

Sebastian McKinley trzymał mnie za rękę, pomyślał Colin z rozmarzeniem. Już chyba nigdy jej nie umyję…

Policjanci odwieźli go pod blok, w którym mieszkał. Podziękował im za podwiezienie i poszedł do domu. Jego współlokatorzy, Patryk i Matt grali w PS3. Widząc, że zaśmiewają się do łez z gry „Little Big Planet 2”, zostawił ich samych, a sam poszedł się wykąpać. Trochę piekła go ręka, ale na szczęście nie było aż tak źle.

- Co ci się stało w łapę? – zapytał Matt, gdy już się wykąpał i usiadł obok kolegów.

- I tak mi nie uwierzysz, jeśli ci powiem – stwierdził Colin.

- Spróbuj.

Chłopak westchnął i w skrócie opowiedział im całą historię, pomijając fakt, że poszkodowanym był Sebastian McKinley.

-Więc pociąłeś sobie rękę blachą? I uratowałeś tego gościa? Super! – skomentował Patryk.

- Idę spać - mruknął Colin.

- Ej, no weź! Nasz bohater nie może tak po prostu iść spać! A twoje egzaminy?

- Pogadamy jutro.

- Colin!

- Dobranoc, Patryk.

- Ciota!

 

Przez kolejne dwa tygodnie Colin nieustannie myślał o uratowanym przez siebie mężczyźnie. Gazety i telewizja cały czas trąbiły o stanie piosenkarza i dzięki temu wiedział, że Sebastian McKinley dwa dni temu wyszedł ze szpitala. Na szczęście nikt nie wiedział, kto go uratował, więc Colin miał spokój. Nie chciał rozgłosu. Bał się go.

Gdy dojechał autobusem do Glasgow, zarzucił sobie torbę na ramię i ruszył w kierunku swojego bloku. Wiedział, że Matt i Patryk poszli do baru opić zdanie egzaminów. Będzie więc mógł w spokoju poczytać coś ciekawego.

Kiedy wchodził po schodach, zauważył, że pod drzwiami jego mieszkania ktoś stoi. Światło nie było zapalone, ponieważ już jakiś czas temu żarówka odmówiła posłuszeństwa i nikt się nie kwapił, żeby ją wymienić, chociaż niemal każdy przynajmniej raz porządnie się wyrżnął na schodach. On sam wyjątkiem nie był, wywracając się na nich średnio raz w tygodniu.

Mężczyzna, widząc go, zrobił krok w jego stronę.

- Colin? Colin Jones? – zapytał z wyraźną nadzieją.

Chłopak znieruchomiał. Znał ten głos. Znał!

- T-tak – wyjąkał.

Nawet w ciemności mógł dostrzec uśmiech malujący się na twarzy przybysza.

- Cieszę się, że wreszcie mogę cię zobaczyć. Jestem Sebastian McKinley. Mogę wejść?

Wejść? ON chce wejść do jego mieszkania?! O, Boże! Czy to sen? To w ogóle możliwe? Czuł przyspieszone bicie serca i gorąco wstępujące mu na twarz. Jeśli to sen, oby trwał wiecznie!

- T-tak, pewnie.

Colin zastanawiał się gorączkowo, czy wypada mu teraz zemdleć. Rany, Sebastian McKinley zaraz wejdzie do jego mieszkanie! Jęknął w duchu, wyobrażając sobie, jaki bałagan zostawili Patryk i Matt. Cudowne pierwsze wrażenie, nie ma co!

Miał problemy z otworzeniem drzwi, tak bardzo trzęsła mu się ręka. Gdy już wreszcie udało mu się włożyć klucz do zamka i przekręcić go, odetchnął z ulgą.

Wpuścił piosenkarza do mieszkania i zapalił światło.

- Um… przepraszam za bałagan, ale Matt i Patryk to straszni bałaganiarze – powiedział speszony, ściągając buty i stawiając torbę na szafkę.

- W porządku. To twoi koledzy? – mężczyzna rozejrzał się z zainteresowaniem po mieszkaniu.

- Tak, mieszkamy razem od początku studiów.

- Nie ma ich teraz?

- Obaj dzisiaj mieli egzaminy i poszli opić zdanie ich.

- Rozumiem.

- Czego się pan napije?

- Może być kawa. Czarna, bez cukru.

- Zaraz zrobię. Niech pan się rozgości.

- Nie mów mi na pan – mruknął mężczyzna. - Czuję się stary. Jestem Sebastian.

Chłopak uśmiechnął się tylko niepewnie, czując gorące rumieńce na policzkach. Poszedł do kuchni, gdzie wstawił wodę na kawę i wziął głęboki, uspokajający oddech.

Gdy już zaparzył kawę, zaniósł dwa pełne kubki do pokoju, gdzie czekał gość.

Sebastian stał przy meblach i oglądał puchary i medale, które wręcz się nie mieściły na półkach.

- To twoje? – zapytał przybysz.

- Nie, to Patryka i Matta. Obaj grają w miejscowym klubie piłkarskim. Patryk dodatkowo pływa i biega, a Matt tańczy. Jeszcze jeden taki rok i nie będzie gdzie tego stawiać. Może pa… Ee, może usiądziesz?

Sebastian uśmiechnął się lekko, siadając na jednym z foteli. Colin zebrał ze stołu szkice Patryka i notatki Matta i przełożył je na meble. Usiadł na kanapie.

- Chyba wiesz, dlaczego tutaj przyszedłem? – zapytał mężczyzna, patrząc na niego przenikliwie.

Wyglądał fantastycznie. Miał na sobie dżinsy z dziurami na udach i kolanach, czarną koszulkę i na to czarną, letnią kurtkę. Nie miał makijażu, który zwykle gościł na jego twarzy, gdy dawał koncert, a z paznokci zniknął czarny lakier. Czarne włosy były starannie ułożone. Skroń i policzek były zaklejone plastrami, a lewa ręka była zabandażowana.

- Domyślam się – powiedział nieśmiało Colin.

- Uratowałeś mi życie – rzekł cicho Sebastian. – Mam u ciebie wielki dług wdzięczności. Jeśli jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić…

- Zrobiłem to bezinteresownie. Zresztą, nawet… cię nie poznałem.

- Mimo wszystko, pomogłeś mi. Jestem ci bardzo wdzięczny.

- Cieszę się, że mogłem pomóc. Bardzo lubię twoje piosenki, byłoby szkoda, gdyby cię zabrakło.

Sebastian uśmiechnął się lekko.

- Fan?

Colin skinął nieśmiało głową, chowając się za kubkiem kawy. Był wykończony po swojej zmianie w restauracji. Z chęcią poszedłby spać, ale, do cholery, Sebastian McKinley siedział tuż obok niego! Byli tylko oni dwaj, nie mógł tego zaprzepaścić!

- Cieszę się, że lubisz moją muzykę. Co ty tak właściwie robiłeś na tej drodze?

Chłopak westchnął.

- Spóźniłem się na ostatni autobus, więc musiałem iść na pieszo z Yorku.

- Taki kawał?

Colin tylko wzruszył ramionami.

- Co z twoją ręką? Wydawało mi się, że była złamana – zmienił temat. Nie lubił rozmawiać o pracy.

- Na szczęście nie, tylko trochę uszkodzona. Obeszło się bez gipsu. Lekarz powiedział, że gdybyś od razu nie udzielił mi pomocy, byłoby po mnie. Przepraszam, że dopiero teraz do ciebie przyszedłem, ale dwa tygodnie leżałem w szpitalu. Kiedy manager opowiedział mi, co się stało, chciałem natychmiast do ciebie iść. – Colin uśmiechnął się lekko. – W dodatku dzięki tobie złapano tego wariata, który tak mnie urządził. Będę twoim wielkim fanem do końca życia. Ja nie wiedziałbym, jak się zachować.

Colin zarumienił się lekko.

- Jeśli chcesz się odwdzięczyć, wystarczy po autografie dla mnie i kolegów.

Sebastian zaśmiał się cicho.

- Właściwie to miałem nadzieję, że dasz się gdzieś wyciągnąć. Może na kolację?

- Naprawdę nie…

- Colin, uratowałeś mi życie. Pozwól mi się odwdzięczyć. Chciałbym coś dla ciebie zrobić. To był cud, że się tam znalazłeś i mi pomogłeś.

- W porządku, możemy gdzieś razem pójść, ale… Błagam, nie dzisiaj. Padnę na ryj, jeśli będę musiał zrobić więcej niż kilka kroków.

Akurat! Już myślał gorączkowo, jak zrobić na Sebastianie jak najlepsze wrażenie. Teraz wzięto go z zaskoczenia i nie mógł zbyt wiele wymyślić, ale do jutra na pewno da sobie radę.

- Męczący dzień?

- Bardzo. Wolałbym o tym nie mówić. Może jutro?

- Pewnie. Gdzie miałbyś ochotę iść?

Colin uśmiechnął się lekko.

- McDonald?

Sebastian otworzył usta ze zdumienia.

- Zapraszam cię na kolację i pozwalam ci wybrać dowolną restaurację w mieście, a ty wybierasz McDonald?

Chłopak zarumienił się z zażenowania.

- Mogę iść gdziekolwiek, dla mnie to bez różnicy.

- To może chociaż jaka kuchnia?

- Obojętnie.

- Nie jesteś zbyt wymagający.

- Może być kuchnia włoska.

Sebastian kiwnął głową, najwyraźniej notując te dane w pamięci. Zapadła chwilowa cisza. Colin wziął kolejny łyk kawy, gorączkowo zastanawiając się nad tematem rozmowy. Miał tak wiele pytań, ale bał się zadać którekolwiek. Nie chciał być wścibski, a nieraz czytał w wywiadach z Sebastianem, że denerwują go natrętni i ciekawscy ludzie. Zależało mu na tym, żeby jak najlepiej go poznać, ale jednocześnie nie miał patentu, jak to zrobić.

- Lekarz mówił mi, że się poraniłeś – odezwał się piosenkarz.

Colin uśmiechnął się lekko.

- Nic poważnego, kilka rozcięć. Ważne, że tobie nic się nie stało.

- Ta, Nicolas byłby niepocieszony, gdybym kopnął w kalendarz – mruknął ironicznie Sebastian.

Nicolas był perkusistą w zespole McKinleya i jednocześnie jego najbliższym przyjacielem. Ta dwójka była znana z durnych wygłupów. W swoim towarzystwie zawsze dobrze się bawili.

- Czy mógłbym prosić o autografy członków twojego zespołu? – spytał nieśmiało patrząc w czarne tęczówki. – Moi koledzy byliby zachwyceni.

- Jak chcesz, to mogę zrobić imprezę. Moja grupa i kilku twoich kolegów, ale, uprzedzam, że zespół jest drażliwy pod względem głupiego zachowania fanów. Jeden nieopatrzny ruch i chłopaki zrobią z nimi porządek.

Znowu zapadła chwilowa cisza.

- Farbujesz włosy? – zapytał Sebastian.

Colin westchnął.

- Wszyscy mnie o to pytają – mruknął chłopak, przeczesując palcami niesforne blond kosmyki. – To mój naturalny kolor.

- Cudowny. Rzadko się spotyka aż tak jasne włosy.

- Czy ja wiem? Wolałbym być szatynem.

- Czemu?

- Nie wyróżniałbym się tak…

Colin bał się, że znudzi swojego idola, ale nic takiego się nie stało. Przegadali razem dobrych kilka godzin, nawet nie wiedząc, kiedy one minęły. Znaleźli wiele wspólnych tematów. Początkowe napięcie opuściło blondyna i mógł prowadzić swobodną konwersację z facetem, na widok którego jego serce przyspieszało. Sebastian nie był jakąś tam zwykłą gwiazdką – był prawdziwym artystą i Colin był gotów na kolanach dziękować Bogu za możliwość spotkania takiej wspaniałości. Jako gej doceniał również jego walory fizyczne, które doprowadzały go do obłędu. Chyba tylko dzięki ogromnemu zmęczeniu jego penis nie stwardniał zupełnie. Przez cały ten czas musiał siedzieć bokiem, żeby się nie zdradzić ze swoim stanem. Z przykrością zauważył, że Sebastian nie miał takiego problemu.

Pożegnali się bardzo późno i wymienili numerami telefonu. Kiedy po wyjściu Sebastiana Colin wszedł pod prysznic i ulżył swoim cierpieniom, nadal nie mógł uwierzyć, że to wszystko zdarzyło się naprawdę. Chociaż był piekielnie zmęczony, a nogi właziły mu w tyłek, nie był w stanie zasnąć. Świtało, kiedy wreszcie udało mu się to zrobić.

- Wstawaj, leniu! – ktoś wskoczył na niego i zaczął po nim skakać. Colin jęknął z bólu.

- Matt, spadaj! – warknął, bardziej nakrywając się kołdrą.

- Twój telefon dzwoni już od dwóch godzin, mam go dość.

Telefon?

Blondyn zerwał się z łóżka tak szybko, że aż zakręciło mu się w głowie. Matt otworzył usta ze zdumienia, ale nie skomentował tego. Colin spojrzał na wyświetlacz, przyznając k...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin