Lamir [Z].docx

(115 KB) Pobierz

CZ.1.

Harry czekał. Nic innego mu nie pozostało. Nawet gdyby chciał, nie miał już sił, by się ruszyć. Już dawno pokochał ciemności komórki, kojarząc ją z ciszą bez wyzwisk, nieprzytomnością bez bólu zadanych ran.

Wczoraj wuj znów „uczył" go posłuszeństwa. Dudley nie byłby sobą, gdyby odpuścił sobie znęcanie nad kuzynem. Tym razem za cel obrali sobie jego nogi.

Harry nie chciał wspominać, co musiał przeżywać przez dłużące się straszliwie dwie godziny. Pewnie zabawa dwójki sadystów trwałaby dłużej, ale w końcu po prostu im się znudziło i tylko wrzucili go do komórki pod schodami.

Teraz Harry czekał. Wiedział, że to nie koniec. Nie wyszedł rano, jak miał nakazane, by wykonać swoje obowiązki, ale nie miał jak. Rany na stopach i udach były tak dotkliwe, że nawet nie przykrywał się kocem, by ich nie urazić.

Miał wiele blizn. O niektórych nawet nie wiedział, skąd się wzięły. Do dnia dzisiejszego zaczęły się układać w misterne wzory, jakby drwiąc z jego cierpienia, jakie musiał przeżyć, gdy je otrzymywał. Wzory jego przekleństwa, jak sam je nazywał. Trzask otwieranego zamka przeraził go tak bardzo, że zaczął w panice szybciej oddychać. Otwarcie drzwi oślepiło jego przyzwyczajone do mroku oczy.

— Wyłaź, Potter!

Głos dobiegł z boku, ale nie należał on do wuja.

Potem niewiele pamiętał.

Severus Snape nienawidził pewnych rzeczy. Między innymi Gryfonów w każdym wieku. Niestety prawie wszyscy, którzy go otaczali, pochodzili właśnie z tego domu. Że też na niego musiało paść to zadanie. Tłumaczenia Albusa wcale, ani trochę mu się nie podobały. Nie chciał ich przyjąć do wiadomości.

Jakby wierzył, że Złoty Chłopiec może być w kłopotach u własnego wujostwa. Też coś? Pewnie wyleguje się na trawce i popija sok.

Na Privet Drive numer cztery wylegiwał się chłopak, ale nic a nic nie był podobny do Pottera. Grubas niczym orka, gdy tylko go zobaczył, umknął do domu.

Severus jeszcze nie podszedł do budynku, a już wyczuł coś znajomego. Niestety nie kojarzyło mu się to z niczym przyjemnym.

Bachor zostawił otwarte drzwi, więc skorzystał. Tu na jego drodze stanął kolejny waleń.

— Czego?

Snape zmierzył mężczyznę wzrokiem zarezerwowanym dla Longbottoma i, o dziwo, nie podziałało. Rzadkość, ale jak widać, zdarza się.

— Przyszedłem zobaczyć się z Harrym Potterem.

— Kim pan jest?

— Kimś, kto chce zobaczyć chłopca — odparł chłodno Snape, wkraczając w głąb domu.

Znów to poczuł i to o wiele wyraźniej, a to oznaczało, że źródło jest gdzieś blisko.

— Gdzie jest Potter? — zapytał ponownie.

— Tam, gdzie jego miejsce — burknął mężczyzna, opierając się o ścianę i wskazując głową boczną stronę schodów. — Dostał karę za nieposłuszeństwo.

— Żadna nowość. — Severus uśmiechnął się zwycięsko. — W szkole zachowuje się okropnie. Odpowiadam za większość jego kar.

— Tak to pewnie już jest z tymi dziwolągami. Według mnie trzeba trzymać je krótko. Dobrze, że nawet w tej jego szkole są normalni ludzie — stwierdził wuj.

Mistrz eliksirów zmrużył oczy. Wychodziło na to, że opiekun Pottera wziął go za mugola uczącego w Hogwarcie. Przypuszczalnie dlatego, że był ubrany w zwyczajne ubranie, a nie szatę. Jednak najbardziej nie spodobał mu się sens całości wypowiedzi mężczyzny.

— Jaką karę otrzymał Potter?

— Nic specjalnego. — Mężczyzna wzruszył ramionami. — Nie uznaję wychowywania bezstresowego, a szczególnie jeśli chodzi o tego dzieciaka.

Vernon odsunął się od ściany i otworzył drzwi komórki.

— Wyłaź, Potter! — zawołał Snape, nie mając nawet zamiaru się zbliżać.

Odczucie, które dotąd go gnębiło, nabrało teraz intensywności. Zmarszczył brwi, gdy je nagle skojarzył.

Lochy.

Lochy we dworze Czarnego Pana.

Chłopak nie wychodził.

— Znów stroi fochy — rzucił Dursley i już miał zamiar wyciągnąć chłopca, gdy dostał zaklęciem w plecy.

Petrificus Totalus. — Snape wypowiedział inkantację przez zęby, hamując się przed użyciem dużo gorszego czaru.

Do odczucia dołączyły teraz też zapachy, które utwierdziły Severusa w podejrzeniach. Zaschnięta (i nie tylko) krew, pot niemytego ciała, fekalia.

Stanął przed uchylonymi drzwiczkami, aż bojąc się spojrzeć do środka. Nawet jeśli wściekał się na chłopca z wiadomego powodu, to takiego życia mu nie życzył.

Wziął głęboki oddech i otworzył szerzej drzwiczki.

Wszystko go bolało. Nawet oddech go palił. Załkał cicho, gdy przy kolejnym oddechu coś szarpnęło go klatce piersiowej, powodując jeszcze więcej cierpienia. Zwinął się w kłębek, choć przypłacił to kolejną falą bólu, ale wolał tak leżeć, wiedząc, że nikt go wtedy nie uderzy w brzuch.

Jak przez mgłę dotarło do niego, że ktoś się kłóci. Nie miał ochoty otwierać oczu, ale krzyczące osoby musiały być blisko. Może ktoś w salonie albo pod oknem w kuchni?

— Jak mogłeś złamać wszystkie bariery?

— Musiałem. Chłopak tam umierał!

— To nie był powód, by...

— Czy ty siebie słyszysz, Albusie? Głupie pole ochronne jest dla ciebie ważniejsze od dziecka?

— Tamci mugole są teraz w niebezpieczeństwie.

— Dla mnie mogą zdechnąć nawet na torturach u Czarnego Pana. A wręcz życzę im tego.

— Severusie! — Czyjś głoś oburzenia przypominał Harry'emu dyrektora.

Ale przecież Dumbledore nie mógł być w jego domu. Tym bardziej Snape. Musi mieć majaki z powodu ran.

Snape pożegnał chłodno dyrektora i zablokował kominek. Całkowicie i dla wszystkich. Miał dosyć wysłuchiwania idiotyzmów. Zniszczenie barier było najprostszym sposobem, by przenieść zmasakrowanego chłopca bez zbytniego ruszania go. A najlepiej było go przenieść na tym czymś, co musiało być łóżkiem Gryfona. Tyle, jeśli chodziło o jego wyobrażenie wielkiego łoża Pottera.

Jak on mógł być taki ślepy? Dzieciak nie był niski, on po prostu nie rósł, bo nie odżywiał się prawidłowo. Dziwne zachowania były spowodowane traktowaniem, nie buńczucznością czy chęcią ściągnięcia na siebie uwagi innych. Teraz zaczynał rozumieć, czemu chłopak trzymał się tylko z określonymi osobami. To byli jedyni ludzie, którzy nie chcieli go skrzywdzić i okazywali mu ciepło.

Teraz musi naprawić jakoś kilka swoich błędów. I to ogromnych błędów, spowodowanych tym, że akurat potomek tego Jamesa jest...

Na razie to nie jest ważne. Ma jeszcze czas, a chłopak niebardzo, jeśli mu nie pomoże.

Wszedł do sypialni, w której pojawił się z rannym. Potter patrzył na niego nieprzytomnie i mężczyzna mógł po samym tym spojrzeniu stwierdzić, że ma wysoką gorączkę.

— Profesor Snape? — wychrypiał ciężko chłopak.

— Tak, Potter. To ja.

— Jak pan zmieścił się w mojej komórce? Zgredek znów coś kombinował? Pewnie stara się mnie chronić? Ciekawe przed czym teraz?

Chłodna dłoń dotknęła czoła Harry'ego, uciszając go.

— Majaczysz, Potter. Masz gorączkę. I nie jesteśmy w twojej komórce — odparł spokojnie, nie widząc sensu dogryzać i tak niezbyt kojarzącemu fakty choremu.

— To dobrze. Wuj Vernon by się wściekł. Pewnie znów użyłby łańcuchów...

Snape spiął się.

— Co masz na myśli?

Jednak nie otrzymał odpowiedzi. Chłopak zasnął wyczerpany. Jego oddech nie podobał się profesorowi. Początkowo myślał, że Potter nosi ślady tylko pobicia, ale gdy powietrze w płucach chłopaka zaczęło świszczeć, rzucił zaklęcie diagnozujące. Wyniki go przeraziły i to nie na żarty. Natychmiast przyzwał trójkę skrzatów. Jednemu podał listę eliksirów do przyniesienia. Kolejnemu nakazał przygotowanie kąpieli, a trzeciemu łóżka i opatrunków.

Nie mógł usunąć ubrań zaklęciem, bo pozrywałby strupy z zasklepionych ran. Powycinał nożyczkami materiał w miejscach, gdzie nie stykał się on ze skórą. Resztę pomoże mu usunąć woda, bez kaleczenia chłopca jeszcze bardziej. Wziął go na ręce. Potter był przeraźliwie chudy.

Ci mugole zniszczyli dzieciaka w sześć tygodni! Kolejny rok szkolny raczej nie zacznie się dla niego pierwszego września.

Powoli zanurzył rannego w ciepłej wodzie zmieszanej z kilkoma eliksirami odkażającymi. Ciało nagle się spięło, a z ust chłopca wyrwał się jęk.

— Chcę cię tylko umyć, Potter. Leż spokojnie.

Zielone oczy pozbawione okularów nie mogły się za bardzo skupić.

— Czy to sen?

— Niebardzo.

— Pan mnie kąpie?

— Na to wygląda.

Harry uśmiechnął się słabo, potem zaczął się śmiać, by na koniec zacząć płakać.

Severus po prostu cały czas go mył. Delikatnie obmywał gąbką każdą ranę i pozwalał chłopcu płakać.

— Będziesz w stanie chwilę siedzieć, czy mam użyć zaklęcia?

Potter pociągnął nosem, uspokajając się w miarę.

— Nie wiem. Nie mam siły na nic.

— Rozumiem.

Lewitował go tak długo, aż umył go całego.

— Jeśli musisz się załatwić, zrób to teraz, będę mógł od razu cię umyć, byś nie dostał odparzeń. Następnym razem pomogą ci skrzaty, jeśli będziesz chciał. Sam raczej nie skorzystasz z toalety zbyt szybko.

Woda już prawie cała zeszła do odpływu i kolejna czerwona smuga była wyraźnie widoczna.

— To chyba nie za dobrze? — spytał Harry, widząc to.

— Nie, ale poradzimy sobie z tym. To nerki.

— Przepraszam — szepnął nagle Gryfon, zadziwiając tym Snape'a.

— Za co?

— Pewnie ma pan lepsze zajęcia, niż zajmowanie się mną?

— Durny Potter! — warknął na niego mężczyzna.

— To fakt — szepnął jeszcze Harry i zasnął, zanim zdążyli opuścić łazienkę.

Nerki były teraz najmniejszym problemem. Potter poza obiciem dorobił się zapalenia płuc, kilkunastu ran otwartych na całym ciele. Dodatkowo był zagłodzony i wyczerpany, co nie sprzyja gojeniu się ran.

Severus zabrał się metodycznie do pracy. Wlał kilka łyżek eliksiru wzmacniającego i przeciwgorączkowego w usta chłopca, masując mu jednocześnie krtań, by przełknął. Musiał już mocno zasnąć, skoro te zabiegi nie wybudziły go na nowo. Kolejnym etapem było założenie opatrunków na nogi i stopy. Tak jak mówił, chodzenie raczej nie wchodziło w grę. Kilka ran znajdowało się też na piersi i plecach, a nawet rękach. Cud, że chłopak nie wykrwawił się na śmierć już wcześniej. Przypuszczał, że jeszcze tydzień i szedłby raczej odbierać zwłoki, a nie żywego Pottera.

Na koniec rzucił jeszcze zaklęcie monitorujące i przykrył chłopaka kocem. Teraz wszystko zależało od jego siły. Musiał chcieć przeżyć.

Cz.2.

Severus westchnął załamany. Może to słowo trochę nad wyrost, ale oddaje pełnię sytuacji. Cały ostatni tydzień, czyli od momentu przyniesienia Pottera do swego dworu, leczył chłopca wszystkimi możliwymi i dostępnymi mu metodami. Dziś rano pozwolił mu wstać. Powiedzmy, że wstać. Przenieść się z łóżka na wózek, którym mógł zostać przewieziony do jadalni.

Potter był jeszcze lżejszy niż wcześniej, ale Severus nie mógł dotychczas nic na to poradzić, bo większość czasu chłopak był ledwo przytomny przez trawiącą go gorączkę. Eliksiry mężczyzna podawał dopiero w ostateczności, gdy chłodne kąpiele i okłady nie dawały rady zbić temperatury. Rany także nie chciały się goić, tak jak życzyłby sobie tego tego mistrz eliksirów. I nie ważne, czy stosował zaklęcia, maści czy mikstury, rany wręcz się im opierały. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko opatrywać je kilka razy dziennie nowymi bandażami, by nie doprowadzić do zakażenia.

— Niepotrzebnie się pan trudzi. Mogłem zostać w pokoju — szepnął Harry głosem wypranym z wszelkich emocji.

Do jako takiej przytomności doszedł dzień wcześniej, ale mało mówił. Większość tego czasu spędzał zapatrzony w okno i las za nim.

— Skrzaty powiedziały mi, że nie chcesz jeść. — Severus zauważył drgnięcie. — Dlatego chcę, byś uczestniczył w posiłkach ze mną. Nie będę cię do niczego zmuszał, ale coś musisz jeść, by odzyskać siły. Chyba nie chcesz ciągle leżeć w łóżku?

— Nie, profesorze.

Brak jakichkolwiek emocji nie podobał się mężczyźnie. Widział, że chłopak jest nadal bardzo słaby i dlatego właśnie musiał coś w niego wmusić.

— Na co miałbyś ochotę? Moje skrzaty dobrze gotują.

— Nie jestem głodny, proszę pana. Naprawdę.

Harry siedział na wózku przy stole, a jego dłonie, nadal owinięte ciasno opatrunkami, szarpały nerwowo koc, którym miał przykryte nogi.

— Harry, to normalne po tak długiej głodówce.

Chłopak patrzył na niego jak urzeczony.

— Co? — zapytał, zauważając jego reakcję.

— Powiedział pan moje imię.

— Jak wiele razy w ciągu tego tygodnia — zauważył Snape, nakładając sobie porcję jajecznicy.

— Nie pamiętam tego.

— To przez gorączkę. Majaczyłeś.

Harry przymknął oczy. Pamiętał coś. Delikatny, chłodny dotyk, który odsuwał ten straszny żar, pożerający go od środka.

— Wszystko w porządku? — Nagle poczuł ten sam dotyk na ramieniu.

Drgnął przestraszony, ale to był tylko profesor. Kucał przy jego wózku i trzymał dłoń na jego ramieniu. Kiwnął głową.

— Tak. Przepraszam, zamyśliłem się.

— Nadal chciałbym, żebyś coś zjadł — ponowił prośbę Severus, wracając na swoje miejsce.

Choć Harry nie miał w ogóle apetytu, sięgnął po biały tost i posmarował go odrobiną masła. Zaczął powoli jeść.

Według Snape'a był to duży sukces. Przełamanie się do zjedzenia czegokolwiek było sporym postępem. Ponieważ Potter był przez długi czas pozbawiony jedzenia, a wcześniej było ono drastycznie ograniczane, teraz organizm musiał na nowo nauczyć się go domagać.

W ogóle cudem było, że Harry zjadł tost.

— Profesorze?

— Tak?

— Jestem zmęczony. Czy mogę wrócić do pokoju?

Bladość chorego była jeszcze bardziej wyraźna, a lekko zamglone oczy świadczyły, że chłopak jest na skraju wytrzymałości.

— Oczywiście. Już cię odwiozę.

Wstał i popchnął wózek w stronę wyjścia.

— Przepraszam, że przerwałem panu posiłek. — Szept był prawie niesłyszalny i Severus z trudem zrozumiał jego sens.

— Nic się nie stało. Potrawy są zaczarowane, by utrzymywały ciepło.

— To dobrze.

Chłopiec stał się za potulny. Całkowicie złamany. Profesor miał nadzieję, że mu to przejdzie, gdy wyzdrowieje. Taka ospałość i zgodność nie pasowały do tego Gryfona.

Zbliżał się pierwszy września.

Severus znikał kominkiem na godzinę lub dwie prawie codziennie, zostawiając Pottera pod opieką skrzatów. Nie było to wymagające zadanie, bo chłopak ciągle albo spał, albo patrzył w okno. Nawet nadchodzący rok szkolny nie zmienił nic w tym zachowaniu. Dwudziestego dziewiątego sierpnia Severus podjął decyzję.

Wszedł do sypialni Pottera i przysunął sobie krzesło do łóżka. Chory opierał się plecami o cały stos poduszek, znów zapatrzony w widok za oknem.

— Harry? — zawołał go cicho mężczyzna, bo nie wyglądało na to, by ten w ogóle zauważył jego przybycie.

Ospałość ruchów nie podobała się profesorowi coraz bardziej. Potter bardzo wolnym ruchem odwrócił się w jego stronę głowę, a przez oczy przemknął dziwny błysk.

— Boli cię coś? — zapytał, gdy zobaczył zmarszczkę pomiędzy brwiami.

— Trochę, ale da się wytrzymać — szepnął chłopak.

Zaklęcie diagnostyczne ujawniło drobną anomalię w nerwach, spowodowaną pewnie brakiem ruchu.

— Musisz zacząć się ruszać.

— Nie mam siły. Jestem zmęczony.

Severus o tym wiedział i to aż nazbyt dobrze. Gorsze było to, że nie znalazł powodu tego objawu. Rany goiły się powoli, ale się goiły. Gorączka minęła. Nad zapaleniem płuc także udało mu się zapanować. Ale zamiast wracać do zdrowia, chłopak robił się coraz bardziej słaby i ospały.

— Przeniesiemy się do Hogwartu — zdecydował.

— Dobrze.

I znów w głosie chorego nie słychać było najmniejszej emocji. A Snape miał już tego dość.

— Merlinie, Potter! Weź się w garść. Życie się nie kończy z powodu stłuczenia przez durnego mugola! Nie mów mi, że z takiego powodu Wielki Harry Potter się podda?

Kącik ust chłopaka drgnął lekko, prawie niezauważalnie.

— Nie poddam się, profesorze — rzekł odrobinę mocniejszym głosem. — Jestem tylko zmęczony.

— Jakoś łamanie wszelkich możliwych zasad szkolnych nigdy cię nie zmęczyło.

Chłopak zsunął się trochę niżej, by głowa leżała mu na poduszce i dodał:

— Czyżby stęsknił się pan za wlepianiem mi szlabanów?

Snape prychnął.

— Jeśli coś robi się ciągle, w końcu można się od tego uzależnić.

Cichy chichot wyrwał się ust Gryfona, zakończył się jednak jękiem i nagłym zwinięciem w kłębek.

Snape natychmiast pochylił się nad nim. Ciało chorego nagle zwiotczało.

— Pięknie — warknął wściekły.

Ból musiał być o wiele gorszy, niż twierdził Potter, skoro chłopak tak szybko stracił przytomność.

Decyzja o przeniesieniu się do szkoły stała się teraz jeszcze pilniejsza. Tam miał lepiej urządzone laboratorium oraz pomoc wykwalifikowanej pielęgniarki.

Martwił go tylko Dumbledore.

Gdy Harry ocknął się z tej okropnej niemocy, która nie chciała go wypuścić ze swych szponów, odkrył, że nie znajduje się już w sypialni w dworze mistrza eliksirów. Domyślił się, że jest w zamku. Ten szczególny zapach rozpoznałby wszędzie. Teraz był minimalnie stłumiony przez jakąś mieszankę ziół, ale podobnie pachniało u Snape'a, więc przypuszczalnie znajdował się w jego kwaterach. Był tu już nieraz, ale nigdy dotąd w sypialni.

Jęknął cicho, gdy próbował się podnieść. Pomimo snu nadal czuł się nieziemsko zmęczony. Dodatkowo ból pleców, szczególnie ramion i bioder, nie dawał mu ani chwili wytchnienia. Początkowo było to jakby odrętwienie i Harry myślał, że to z powodu braku ruchu. Teraz ten ból był prawie nie do zniesienia. Nie chciał jednak przeszkadzać Snape'owi i tak dużo dla niego zrobił. Nawet fakt, że na niego nie wrzeszczy, przyjął z ulgą. Nie wiedział, jakby się wtedy zachował.

Gdy fale bólu trochę osłabły, zdecydował się skorzystać z toalety. Wózek czekał obok łóżka. Przeniesienie się z niego na sedes było trudne, ale wołał ten sposób niż usługiwanie skrzatów. Po pół godzinie wrócił do sypialni. Chciał właśnie przesiąść się z powrotem na łóżko, gdy nowa fala cierpienia zwaliła go na kolana. Opierał się całym ciałem o łóżko, starając się nie krzyczeć z bólu. Czuł, jakby coś chciało wyrwać się mu z pleców. Najgorsze było to, że z każdą minutą ból, zamiast maleć, wzrastał. Coś gorącego zaczęło spływać mu wzdłuż kręgosłupa, mocząc dół piżamy oraz spodnie. W końcu nie wytrzymał. Krzyk cierpienia wyrwał mu się z gardła.

Severus właśnie wracał z zebrania grona pedagogicznego wściekły jak... lepiej nie mówić. Albus wręcz zażądał, by Potter normalnie rozpoczął rok szkolny wraz z wszystkimi uczniami. Nic go nie interesował stan zdrowia chłopca. Całe szczęście Poppy i Minerwa na odchodnym powiedziały mu, że postarają się pomóc.

Krzyk dotarł do niego jeszcze na korytarzu lochów. Wpadł do swych komnat, a zaraz potem do sypialni. Na widok jej stanu stanął w progu.

Chłopak klęczał na podłodze przy łóżku w wielkiej kałuży własnej krwi, ściekającej wąskimi strużkami z jego zmasakrowanych pleców.

— Potter, coś ty...?

Wtedy to zobaczył. Cztery dziwne kikuty wyrastały, albo lepiej brzmiałoby, wyrwały się z pleców Gryfona. Chłopak był nieprzytomny z bólu. Łzy spływały mu po policzkach, zaparowując okulary.

— To boli — załkał.

Patronus Severusa wyskoczył z różdżki i zniknął za drzwiami. On sam uklęknął koło chłopca.

— Staraj się nie ruszać.

— Co się ze mną dzieje?

Profesor najdelikatniej, jak mógł, dotknął jednego z tego czegoś, co rozerwało plecy chłopaka. Gdy ten nie reagował, wyprostował to coś powoli.

— Merlinie! — sapnął.

Harry się spiął. Mrowienie od dotknięcia odegnało trochę ból, ale szok w głosie mężczyzny wystraszył go.

— Profesorze?

Ten dotknął kolejnej części. Harry westchnął, kładąc głowę na pościeli, gdy kolejna fala bólu zniknęła.

— Harry? Co się dzieje?

— Przestaje boleć, gdy pan mnie dotyka.

— Harry?

— Tak?

— To są skrzydła. Tak mi się wydaje.

Do sypialni wbiegły nagle dwie kobiety. McGonagall, gdy tylko zobaczyła stan sypialni, sapnęła:

— Co tu się stało, Severusie?

Snape zasłaniał jej widok i jeszcze nie widziała chłopca. Gdy się podniósł, jej oczy rozszerzyły się w szoku. Podobnie jak pielęgniarce.

— To niemożliwe!

— Jak widać jednak możliwe — zauważył Snape. — A teraz przestańcie się gapić, musimy go opatrzyć.

— Musimy go przenieść do szpitala.

— Nie, tu będzie bezpieczniejszy. Nikt na razie nie może go zobaczyć.

Kobiety nie miały zamiaru się kłócić. Tym bardziej widząc zachowanie chłopca, gdy starali się go położyć. Gdy tylko któraś z nich chciała dotknąć pleców, natychmiast zaczynał płakać z bólu i odsuwać niezgrabnie poza zasięg ich rąk. Natomiast do Severusa lgnął. Odprężał się pod jego dotykiem. McGonagall i Poppy dały sobie w końcu spokój, pomagając tylko w opatrywaniu. Skrzydła były w fatalnym stanie. Tak naprawdę z trudem je przypominały. No, i ich liczba była dziwna. Magiczne istoty mają skrzydła, ten fakt nikogo nie dziwił, ale była to zawsze jedna para.

— Nie spotkałam się nigdy z magicznym stworzeniem o dwóch parach skrzydeł — szepnęła McGonagall cicho.

Chłopiec zasnął na brzuchu podczas opatrywania. Obandażowane kikuty leżały teraz luźno na jego plecach. Jedna para wyrastała z łopatek, druga – mniejsza – z bioder.

Severus zamknął drzwi do sypialni i wytarł dłonie w ręcznik.

— To normalne u niektórych Lamirów.

— Lamir? Chcesz powiedzieć, że Potter jest Lamirem? To niemożliwe. Zostały wytrzebione wieki temu. — Poppy z wrażenia usiadła w fotelu.

— Ale nie do końca. Uciekły do świata mugoli. Oni nazywają je aniołami, a ten szczególny przypadek otrzymał u nich określenie serafina.

Minerwa obserwowała Severusa przez chwilę.

— Wiedziałeś? Wiedziałeś, że Potter jest Lamirem?

— Tak. Lily mi powiedziała. — Zajął miejsce za biurkiem. — Zawsze wiedziałem.

— I dlatego tak go nienawidziłeś?

— Nienawidziłem jego ojca. Oraz tego, co powiedziała mi Lily. Czułem się przymuszony.

— Do czego?

— Lamiry wybierają swego towarzysza raz w życiu. I robią to początkowo z nienawiści.

— Chcesz powiedzieć, że wzbudzałeś w Potterze gniew, by stał się twoim towarzyszem?

Severus milczał. McGonagall umilkła także, a Poppy patrzyła to na jednego, to na drugiego.

 

Cz.3.

— Severusie?

McGonagall nie mogła w to uwierzyć.

— Po prostu powiedz mi dlaczego? Dlaczego to robiłeś?

Mężczyzna milczał, krojąc powoli składniki. Dzień wcześniej obie kobiety po dłuższej chwili milczenia wyszły bez słowa. Teraz Minerwa chciała poznać prawdę. Tę najszczerszą, najprawdziwszą prawdę.

— Po co chcesz wiedzieć? Będziesz mnie gnębić do końca swych dni albo, jak będę mieć pecha, to i dłużej?

— Może.

— Kobieto, a może nie mam ochoty ci mówić? Może to moja prywatna sprawa — warknął zły na siebie, że akurat ona potrafi go tak wyprowadzić z równowagi.

Powoli wrzucił ingrediencje do gotującej się wody.

— Chcę tylko wiedzieć, czy chłopak będzie bezpieczny.

Severus uderzył dłonią w marmurowy blat.

— Co insynuujesz?

— Severusie, proszę. Obiecaj mi, że go nie skrzywdzisz — prosiła.

Snape westchnął, prostując się i odwracając do szafki po kolejny składnik. Jego dłoń zatrzymała się na klamce drzwiczek.

— Nigdy nie miałem takiego zamiaru. Zawsze starałem się go chronić. To syn Lily oraz mój towarzysz — szepnął.

— Kochałeś Lily?

— Nie tak jak Harry'ego. Odkąd przekroczył próg szkoły wiedziałem, że Lily mówiła prawdę. Ona wiedziała, że jej syn będzie właśnie ze mną. Wyczuła to zaraz po jego narodzinach.

— Lily była Lamirem, prawda? — spytała McGonagall.

— Tak, ale zwykłym. U niej nie wytworzyły się dodatkowe skrzydła. Kiedyś o tym z nią rozmawiałem. Przypuszczała, że tylko samce lub potężne magicznie samce mogą mieć więcej skrzydeł. Nie wiedziała o swoim gatunku zbyt dużo. Trudno znaleźć o Lamirach jakieś książki. No i dochodzi do tego powód wytrzebienia ich.

— Rozumiem, Severusie. Wiedz, że zawsze będę stać po twojej stronie. Twojej i Harry'ego.

— Dziękuję. A teraz, jakbyś była taka miła, kobieto, to zostaw mnie w spokoju! Muszę przygotować maść na skrzydła Harry'ego! — zagrzmiał.

Uśmiech nie opuś...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin