Skradzione chwile.doc

(1791 KB) Pobierz
Skradzione chwile

Skradzione chwile

Selen

http://www.selen.friko.pl/pliki/sk/roz/roz1.html

 

 

Rozdział 1

 

"Smugi jasne, smugi srebrne, smugi szklane,
Srebrnowłose, srebrnodźwiękie, ukochane.
W waszym szepcie miodopłynne są peany,
Smugi deszczu, szklane kulki, pieśni szklane
Czy w radości, czy w tęsknocie — zakochany,
Chodzę sobie w waszą mowę — zasłuchany.
Dobre deszcze, deszcze dobre, złotem dziane,
Smugi jasne, krople drobne, ukochane."
("Deszcz", J. Iwaszkiewicz)

Jeśli kiedykolwiek miałby nastąpić koniec świata, to dlaczego nie miałby nastąpić właśnie dziś? Przecież już chyba nic gorszego wydarzyć się nie może? Jednak co do tego, to Severus Snape nie był tak całkowicie przekonany. Najgorsze było to, że niestety miał rację, o czym jeszcze nie wiedział i już niedługo miał się o tym przekonać. Wszystko miało się skomplikować bardziej niżby kiedykolwiek przypuszczał. Cóż, życie ma to do siebie, że czasami stawia przed nami przeszkody, które osobowość słaba nijak nie może ominąć, a jedyne co jest w stanie zrobić, to przyjąć do wiadomości, że takowe są i pogodzić się z nimi. Nie każdy jednak chce to zrobić, a Severus do takich osób bynajmniej nie należał i nie zamierzał uzależnić się od niczego czy nikogo, a tym bardziej nie zamierzał popadać w bezsens, jak co niektórzy. Choć musiał sam przed sobą przyznać, że ostanie dwa dni zupełnie wyprowadziły go z równowagi. Oczywiście nietrudno było znaleźć przyczynę tego stanu. Dokładniej mówiąc, była to zielonooka, irytująca, bezczelna osoba o zmierzwionych włosach, która od wczoraj nie wychodziła ze swojego dormitorium. Dodając do siebie jedynie te kilka cech, z równania wychodzi oczywiście Harry Potter. Nie dość, że ten bezmyślny gówniarz, bałwan do potęgi entej wymknął się razem ze swoimi przyjaciółmi do tego cholernego Ministerstwa Magii i o mało wszyscy tam nie zginęli, to jeszcze dyrektor ich nie ukarał, tylko pochwalił za odwagę. Czysty obłęd i dom wariatów!
 

Na domiar tego, powiedział dzieciakowi o tej cholernej przepowiedni, o której najlepiej by było, aby się nigdy nie dowiedział, bo przecież to jeszcze dziecko. Ma dopiero piętnaście lat, taka odpowiedzialność zrzucona na tego dzieciaka może mu jedynie zaszkodzić i zamącić w głowie. To, że nie znosi tego bachora nie znaczyło, że nie wie, co może on teraz czuć. Zwłaszcza, że dzieciak stracił przy tej samobójczej misji swojego ojca chrzestnego, jakby nie patrzył, jedyną mu bliską osobę. Tak, Severus był tego faktu świadomy. Nawet można było powiedzieć, że bardziej niżby chciał. W końcu wielokrotnie widział podczas lekcji Oklumencji jego wspomnienia z domu mugoli, u których mieszkał. Rodziną tego nie można było nazwać. Trafniejszym już określeniem jest "letni obóz przetrwania". Tak, to co zobaczył z życia Pottera, raz na zawsze zmieniło jego stosunek do tego chłopaka. Już nie uważał go za wyniosłego i zepsutego bachora, Chłopca Który Przeżył.
To był też jeden z powodów, dla którego był zadowolony z przerwania tych koszmarnych lekcji, które okazały się i tak kompletnym niewypałem. Uświadamianie mu co jaki czas, że popełnił błąd w ocenie tego dzieciaka doprowadzało go do szału. Teraz na temat tych lekcji Oklumencji miał zupełnie inne zdanie i trochę się obwiniał swojej pochopnej decyzji. Wszystko wskazywało na to, że chłopak powinien nauczyć się sztuki zamykania umysłu, dla jego własnego dobra. Czarny Pan próbował go opętać. Chłopak jednak go pokonał, lecz… gdyby następnym razem coś takiego się stało, mógłby już nie mieć tyle szczęścia co wtedy. Bynajmniej nienawiść i stare urazy nie zaciemniły mu całkowicie oczu i umysłu. Zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. W dodatku jeszcze to co powiedział mu Albus. Nie wróżyło to nic dobrego. Wściekłość, irytacja i coś w rodzaju paniki wypełniało jego ciało, umysł i serce. Przeczuwał poważne kłopoty i instynkt podpowiadał mu, że pojawią się szybciej niż ktokolwiek by przypuszczał.
 

Co my tacy źli?
 

Doszedł go znajomy i irytujący głos, pozbawiony jak zwykle wszelkiego szacunku.
 

Iryt, zjeżdżaj! — warknął ostro i stanowczo Snape, posyłając duchowi wściekłe spojrzenie.
 

Zjawa jednak nic sobie nie robiła z wściekłości, jaka płonęła w mrocznych oczach profesora. Zachichotała i wywinęła młynka w powietrzu.
 

Wszyscy krzyczą i przestawiają biednego Irytka z kąta w kąt. — Duch zrobił urażoną i pozornie nieszczęśliwą minę. Snape zmierzył go morderczym wzrokiem i po chwili namysłu zdecydował się dla świętego spokoju zlekceważyć obecność i zachowanie ducha. Wyminął go, gdyż nie zamierzał przez niego przechodzić, nie lubił uczucia, które temu towarzyszyło. — A przecież Irytek nic złego nie zrobił — dodała zjawa z lekkim i złośliwym uśmieszkiem, wnikając w obraz wiszący na ścianie, przedstawiający bawiącego się chłopca i dziewczynkę na polanie. Dziewczynka ubrana w jasnoniebieską sukienkę na szeleczkach pisnęła z zaskoczeniem i schowała się za pniem drzewa. W tym samym momencie, młody czarodziej rozglądał się dookoła z wyciągniętą różdżką, by dostrzec, co też jego współtowarzyszkę zabaw tak wystraszyło.
 

Snape westchnął.
 

Jeszcze nic, ale pewnie zrobi — syknął do siebie. Miał zły dzień i nie zamierzał się wdawać w głupie rozmowy z tym uosobieniem złośliwości i psot. Skierował się w korytarz, aby wejść na schody prowadzące w dół, dokładnie na drugie piętro. U Dumbledore'a zabawił przeszło dwie godziny i właśnie zbliżała się pora kolacji. Nagle coś trzasnęło, schody niespodziewanie się poruszyły, dość gwałtownie i gdyby Snape w ostatniej chwili nie chwycił się poręczy, wpadłby w przestrzeń, którą utworzyły dwa pęknięte na pół stopnie. — Iryt — powiedział bardzo poważnym i ściszonym głosem. — Zamorduję.
 

Przecież ja już jestem martwy — zachichotał rozbawiony duch, który nagle wyłonił się ze ściany i zanim profesor zdążył wymierzyć w niego swoją różdżką, wzbił się tym razem do góry i przeniknął sufit. Snape westchnął z rezygnacją i rozdrażnieniem. Wiedział, że na duchach różdżka nie zrobi wielkiego wrażenia, przecież są już martwe i nie odczuwają bólu fizycznego. Jednak było kilka ciekawych zaklęć, które mogły tym przeźroczystym zjawom uprzykrzyć "życie", o ile tak można nazwać ich egzystencję. Natomiast, jeżeli chodzi o głębsze uczucia, sfery duchowej i psychicznej, to jak każde inne żywe istoty odczuwają, a czasem bywają bardziej wrażliwe niż ludzie.
 

Schody dobiły powoli do drugiej strony i zatrzymały się dokładnie naprzeciwko ciemnego korytarza. Snape zszedł z nich i skierował różdżkę na zniszczone stopnie.
 

Reparo — wyszeptał, naprawiając je, aby ktoś sobie nie złamał nogi, gdyby przypadkiem tędy przechodził.
 

Schował różdżkę do kieszeni i uśmiechnął się tajemniczo. Tak, on już wiedział, że duch pożałuje, zadarł z nieodpowiednią osobą. Widocznie przez te lata, jeszcze się nie nauczył, że z Severusa Snape'a nie robi się durnia i że nie ma on czegoś takiego jak poczucie humoru. Rozejrzał się po korytarzu i jęknął żałośnie. Ten cholerny Iryt specjalnie uszkodził schody, aby zmieniły swoje położenie. Niech go szlag! Teraz znajdował się po zupełnie innej stronie zamku i będzie musiał nadrobić spory kawałek drogi. Zwłaszcza, że schody nie wykazywały teraz najmniejszej ochoty powrotu na swoje miejsce.
 

Iryt pożałuje. Jednak w tym momencie profesor chcąc nie chcąc, musiał jednak iść tą drogą, gdyż innej nie było. Szedł teraz długim korytarzem drugiego piętra, który był już opustoszały. Przez tego cholernego ducha stracił sporo czasu i kolacja na pewno się już zaczęła. Jednak teraz, jakoś nie spieszyło mu się na nią. Szedł powoli, zaglądając w mijane okiennice. Po szybach leniwie spływały krople deszczu, a słońce chyliło się już ku zachodowi, oświetlając jeszcze dziedziniec szkolny swoją czerwienią i grą barwnych świateł na szybach. Czerwcowe kwiaty rozkwitały mieniąc się barwami tęczy i rozsiewając przyjemną, lekko odurzającą woń, przedostającą się przez uchylone kwatery do wnętrza zamku. Severus poczuł znajome ukłucie w klatce piersiowej. Pamiętał to. Tamten dzień również był deszczowy i też był to czerwiec. Podszedł i zatrzymał się przy jednym z uchylonych okien. Spojrzał na dziedziniec ze smutkiem w czarnych oczach, a jego twarz przybrała wyraz zamyślenia. Wspomnienia tamtej chwili wypełniły jego myśli.
 

Westchnął i już miał odejść, gdy jego wzrok przykuł kształt siedzący na ławce między krzewami. Z zainteresowaniem uchylił szerzej okno, aby się lepiej przyjrzeć, zmarszczył brwi. Nagle zamarł, gdyż już zdał sobie sprawę, kim jest ta osoba. Na kamiennej ławce siedział Potter. Chłopak miał przyciągnięte kolana do piersi i oplatał je ramionami. Głowa mu swobodnie leżała na kolanach. Dzieciak był ubrany w dżinsy i cienką białą koszulę. Wydawał się zupełnie nie przejmować strugami deszczu, które na niego padały. Koszula była przemoczona i przylegała do szczupłego ciała, a włosy, które były zwykle rozczochranie i sterczały w różnych kierunkach, teraz były sklejone kroplami deszczu, które je wygładziły tak, że teraz opadały swobodnie. Snape zacisnął zęby, nie spuszczając wzroku z chłopaka. Znów to samo uczucie, wściekłość i złość na samego siebie. Ten widok był tak żywy i znajomy, tylko że teraz, w tym samym miejscu siedział inny chłopiec. Prawdopodobnie tak samo zagubiony i samotny jak tamten sprzed lat, w dodatku niewiele młodszy.
 

Niech cię szlag! — warknął do siebie. — Ty robisz mi to specjalnie — dodał z bólem w głosie, nie spuszczając lodowatego wzroku z chłopaka. Dzieciak wyraźnie drżał, ale Severus nie mógł stwierdzić, co jest tego przyczyną. Zawsze uważał tego kretyna za irytującego bachora, wpychającego nos w nie swoje sprawy i pakującego się przy tym w kłopoty. Teraz jednak tą wygodną charakterystykę chłopaka szlag trafił i wcale nie z powodu wydarzeń z ostatnich dni, ale już od pewnego czasu czuł, że postępuje względem niego niesprawiedliwie. Jednak przyznać się do błędu nie jest łatwo, a tym bardziej nie komuś takiemu jak Severus Snape.
 

Wydarzenia ostatnich dni sporo zmieniły. Od wczoraj dzieciak wyglądał jak chodzące widmo. Blady z ciemnymi cieniami pod oczami. W dodatku był cichy i przygnębiony, jakby zupełnie nieobecny. Wczorajszego wieczora nawet nie pojawił się na kolacji, a na obiedzie zjadł tyle co nic. Prawdopodobnie, gdyby nie Granger, która siłą wmusiła w niego dwie kanapki, to by w ogóle nic nie zjadł. Poza tym na wczorajszych jak i dzisiejszych zajęciach też się nie pojawił. Cholerny gówniarz, a co mnie obchodzi czy chłopak coś je czy nie. Zirytował się. No, ale na Merlina, ten głupi dzieciak nie może przecież trwać dłużej w takim stanie, to go wykończy! Severus chcąc nie chcąc, czuł się trochę winny tej sytuacji, oczywiście z podkreśleniem na "trochę". Nigdy nie przepadał za Blackiem i z powodu jego śmierci bynajmniej nie miał zamiaru rozpaczać.
 

Mężczyzna spojrzał na skulonego Gryfona, który wyraźnie nie radził sobie z ostatnimi wydarzeniami. Najlepiej by było, aby ktoś z nim porozmawiał. No i właśnie w tej sprawie był przed chwilą u Dumbledore'a. Nie dość, że kosztowało go niesamowicie wiele wysiłku i opanowania, aby zacząć rozmowę na temat tego chłopaka, zwłaszcza po tym jego wyskoku do Ministerstwa, to jeszcze Albus zakomunikował mu, że nie ma zamiaru nic zrobić w tej sprawie i chłopak na pewno sam sobie z tym poradzi.
 

Jasne, prychnął z sarkazmem, patrząc za okno. Właśnie widzi jak sobie z tym radzi. Doprawdy świetny sposób, doprowadzić się do zapalenia płuc. Jeżeli chce popełnić samobójstwo, to jest wiele ciekawszych, szybszych i bezbolesnych sposobów. Ta myśl wywołała w nim nieokreślony niepokój i jak najszybciej ją odegnał.
 

Dłużej tak nie może być — odparł w ciszę po chwili zastanowienia. Przymknął okno, aby krople deszczu nie wpadały do środka na posadzkę i ruszył w kierunku wyjścia na dziedziniec, aby doprowadzić dzieciaka do porządku. To prawda, obydwaj się wzajemnie nienawidzili, a ich obecna sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła, ale na Merlina, chłopak wyraźnie się stacza i w końcu popełni jakieś głupstwo. Jako nauczyciel i wychowawca jest zobowiązany do zainteresowania się tą sprawą, pomimo że tą osobą jest Potter, czyli jego największy koszmar. Teraz układał w głowie, co też powinien powiedzieć Potterowi, oczywiście oprócz tego, że zamierzał odjąć mu kilka punktów za … hmm, jeszcze konkretnie nie wiedział za co, ale na pewno coś się znajdzie. Sam fakt, że widok zmokniętego i użalającego się nad sobą chłopaka wywoływał w nim niewielkie współczucie i wyrzuty sumienia był doskonałym powodem.
 

Tak zamyślony skręcił ostro w korytarz i nagle poczuł, że ktoś z ogromnym impetem wpada na niego i w konsekwencji przewraca na posadzkę. W dodatku poczuł na sobie ciężar ciała, które na nim ciężko wylądowało.
 

Kurwa! — zaklął dobitnie, zupełnie odruchowo.

 

Podniósł głowę, aby zobaczyć osobę, którą w tym momencie miał zamiar zamordować na miejscu. Jego czarne i obecnie wściekłe oczy, napotkały przerażony, zielony wzrok i bladą twarz. Potter! No tak, bo któżby inny, jęknął w duchu z rezygnacją. Czy ten dzieciak musi go prześladować zawsze i wszędzie, co z nim nie tak? To nienormalne. Już miał na niego nawrzeszczeć i chłopak, co zdołał zaobserwować z jego twarzy wydawał się czekać na to, ale nagle zdał sobie sprawę, że właśnie leży płasko na posadzce, która jest cholernie twarda i zimna. W dodatku ma na sobie inne ciało, które wygląda na to, że z powodu przerażenia i szoku zupełnie zesztywniało i wyraźnie nie miało najmniejszego zamiaru się poruszyć. Mistrz Eliksirów zdecydowanie czuł się przyskrzyniony między ciałem chłopaka a tą cholerną posadzką. Najgorsze było jednak to, że nie czuł z tego powodu dyskomfortu, to było dziwne, ale nie odczuwał ciężaru chłopka jako czegoś nieznośnego i nieprzyjemnego. To było raczej…

Chłopak zadrżał i z powodu tej bliskości nauczyciel to wyraźnie poczuł, a obecnie rozchodzący się ogień po jego własnym ciele, przywrócił mu natychmiast trzeźwość myślenia.
 

Tylko jedno słowo, Potter — syknął głosem pełnym jadu, modląc się w duchu, aby chłopak nie zwrócił uwagi na ledwie dostrzegalny rumieniec, który niewątpliwie pojawił się na jego bladych policzkach.
 

Szlaban … — wyszeptał niepewnie zdezorientowany Gryfon.
 

Dokładnie, panie Potter — odparł lodowato. — A teraz gdybyś był tak uprzejmy i… zszedł ze mnie, byłbym ci niezmiernie wdzięczny — dodał z czystym sarkazmem i swoją typową złośliwością w głosie.
 

Harry zamrugał zaskoczony i ku satysfakcji profesora zarumienił się widowiskowo, a na jego twarzy pojawiło się zażenowanie, gdy dotarła do niego absurdalność całej sytuacji i pozycji, w jakiej się znaleźli. Natychmiast zszedł z nauczyciela, rumieniąc się o ile to było możliwe jeszcze bardziej. Snape wstał z podłogi otrzepując swoją długą, czarną szatę, aby doprowadzić się do porządku.
 

Ja … ja chciałem — zaczął niepewnie, gapiąc się w podłogę. — Przeprosić.
 

Mężczyzna posłał mu lodowate spojrzenie.
 

Marsz się przebrać! — rozkazał, wskazując na przemoknięte ubranie, z którego stróżkami ciekła woda. — Jutro o dwudziestej trzydzieści szlaban w moim gabinecie — zakomunikował chłopakowi, prostując się i krzyżując ręce na piersi.
 

Harry zagryzł zęby i przytaknął, następnie bez słowa skierował się do wieży Gryffindoru, aby się przebrać. Wolał już nie pogarszać swojej sytuacji, a poza tym był nadal lekko zażenowany i marzył, aby znaleźć się jak najdalej od profesora.
 

Snape spojrzał za oddalającym się szybko Gryfonem.
 

Czy ten kretyn nigdy nie słyszał o żadnym zaklęciu suszącym? — warknął, widząc kałuże wody powstałe z ociekającego ubrania chłopaka. Wyciągnął swoją różdżkę, gdyż zdał sobie sprawę, że jego szata również jest mokra od przemoczonego ubrania Pottera, z którego ściekała woda. Poczuł jak po twarzy spływały mu kropelki przyjemnie chłodnego deszczu, które ściekły z czarnych, przemoczonych włosów chłopaka i z jego twarzy. Zielone oczy, były one przepełnione strachem, ale w głębi swoich źrenic były takie samotne, smutne. Jego ciało na wspomnienie tego wzroku wypełniło ponownie to dziwne uczucie gorąca i natychmiast z rozdrażnieniem machnął różdżką. — Faventus* — syknął i jego szata stała się sucha.
 

Rozejrzał się po korytarzu i skierował w stronę Wielkiej Sali, choć i tak był już sporo spóźniony i kolacja pewnie dobiegała końca. Schował różdżkę, miał nadzieję, że już nic mu nie przeszkodzi i spokojnie do niej dotrze. Po kilku minutach wyszedł tajemnym przejściem, które znajdowało się za stołem nauczycielskim i zajął swoje zwykłe miejsce.
 

Severusie, spóźniłeś się — odparła McGonagall, spoglądając na mężczyznę.
 

Zauważyłem — odparł chłodno. — Czy coś przegapiłem?
 

Nie musisz być taki opryskliwy — odparła urażona.
 

Mistrz Eliksirów nic nie odpowiedział. Był zły, rozdrażniony, a widok uśmiechającego się ciepło Dumbledore'a i jego lśniące wesołością jasnoniebieskie oczy zupełnie go wyprowadzały z równowagi i dzisiejszego dnia wyjątkowo odbierały apetyt. Jedyne o czym teraz marzył, to o szklaneczce czegoś mocniejszego. Zanim jednak wyszedł z Wielkiej Sali, zerknął odruchowo w stronę stołu Gryffindoru i jego wzrok zatrzymał się na miejscu, gdzie powinien siedzieć Potter. Chłopaka nie było, poczuł jakby zawiedzenie i zaniepokojenie. Jedynie Granger razem Weasleyem siedzieli smutni i wyjątkowo cisi. Mistrz Eliksirów prawie niczego nie tknął na kolacji. Zagryzł zęby i jeszcze zanim się skończyła wyszedł z sali kierując się do swoich kwater w zamyśleniu. Wszedł do siebie z pewną ulgą. Usiadł ciężko na fotelu koło kominka. W jego kwaterach jak zwykle było chłodno i panował przyjemny dla oczu półmrok. Snape po chwili machnął różdżką i drzwiczki od barku, który znajdował się po prawej stronie pokoju, otworzyły się. Mężczyzna wstał i podszedł do niego, wyciągając butelkę Ognistej. Nalał sobie sporo do literatki i wyczarował kilka kostek lodu. Z powrotem usiadł w fotelu i napił się trochę trunku. Jego czarne oczy wpatrzyły się w mały dzwoneczek, stojący spokojnie na kominku. Zacisnął usta w bardzo cienką linię i zmarszczył brwi, wziął jeszcze jeden łyk, tym razem większy i powziąwszy decyzję wstał gwałtownie z fotela. Podszedł do kominka z literatką w ręce. Drugą ręką pewnie uderzył w dzwoneczek, który wydał ledwie dosłyszalny dźwięk. Nie musiał czekać, zaraz przed nim pojawił się skrzat domowy.
 

W czym mogę służyć, profesorze Snape? — zaszczebiotał cienko, kłaniając się.
 

Wezwij mi Zgredka.
 

Jak sobie pan życzy — odparł skrzat, znikając.
 

Chyba postradałem rozum… — mruknął, opróżniając literatkę.

***

Harry wpadł do dormitorium i zamknął za sobą drzwi. Kolacja nadal trwała i w wieży Gryffindoru nie było nikogo. Panowała cisza i spokój. Przypuszczał, że będzie miał dla siebie jeszcze niecałą godzinę, zanim pozostali Gryfoni wrócą z kolacji. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jest przemoczony do suchej nitki. Zadrżał z zimna, a woda kapała mu z mokrego ubrania, więc pierwszą rzeczą jaką zrobił, to ściągnął z siebie przemoczoną koszulę i spodnie, kładąc je na oparciu krzesła. Wyciągnął z szafki czarną bluzę, trochę za dużą i granatowe dżinsy. Zanim je jednak ubrał, wytarł się do sucha ręcznikiem. Musiał również przetrzeć okulary, na które skapywały kropelki wody z jego włosów, rozmazując się na szkłach.

Suchy i ubrany, zerknął na zegar. Kolacja prawdopodobnie dobiegała końca i nie było już sensu na nią iść. Poza tym nie był głodny i obecnie nie miał na nic ochoty, a zwłaszcza na rozmowy i ciągłe gapienie się ze strony innych uczniów. Miał tego dość, a najbardziej wnerwiał go Malfoy, który uśmiechał się bezczelnie i robił głupie miny. Głupi kretyn, nawet go nie obchodzi, że jego ojca wsadzili do więzienia. Harry nie mógł tego pojąć. Jak można być takim bezdusznym i chłodnym draniem? W końcu Lucjusz pomimo tego, że jest Śmeirciożercą, to również jest jego ojcem, jego rodziną. Rodzina … Harry położył się na łóżku, zakładając ręce za głowę i spojrzał smutnym wzrokiem w sufit. Syriusz …
 

Zamknął oczy.
 

Przepraszam — wyszeptał i łzy zakręciły mu się w oczach. — Tak mi przykro, to moja wina…
 

Przekręcił się na łóżku, przytulił twarz do poduszki i zacisnął na niej palce, nie chciał płakać, nie chciał czuć tego bólu, nie chciał czuć niczego. Chciał być od tego wszystkiego wolny i daleko, bardzo daleko. Nie być tym, kim był. Słowo "nie istnieć" obecnie oddawało wszystko co czuł. Zacisnął zęby powstrzymując napływające łzy. Nie, obiecał sobie, że nie będzie płakać, już nie. Zemści się i Bellatrix pożałuje, będzie cierpieć i on tego dopilnuje, chodźmy to była ostatnia rzecz w jego życiu jaką przyjdzie mu zrobić.
 

Panicz Harry? — zaszczebiotał cichy i znajomy głos.
 

Zgredek. — Harry uśmiechnął się blado i podniósł się na łóżku. Spojrzał zaskoczony na skrzata, w którego wielkich oczach dostrzegł troskę i obawę. — Czy coś się stało? — zaniepokoił się.
 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin