Peter Martin, Sounds and Society: Themes in the Sociology of Music, Manchester University Press, 1995, 1-24.
Wprowadzenie: socjologia i muzyka
„Ekspansja realistycznego, społecznego pojmowania muzyki może być niebezpieczna dla tych, dla których tajemniczość i mistyka obecnego światopoglądu jest wartością”.
Elie Siegmeister (cyt. za: Chanan, 1981: 222)
„Niepowodzenie socjologii tkwi w tym, że odkrywa ona odgórnie ustanowiony ład tam, gdzie chcemy widzieć fatalizm lub działanie natury oraz to, że odkrywa przymus i społeczne ograniczenia tam, gdzie wolelibyśmy widzieć wolność wyboru i wolną wolę”.
Pierre Bourdieu (1990: 14)
Socjologia jest czasem postrzegana, nie bez powodu, jako swego rodzaju perwersyjna rozrywka generująca problemy, które nie istnieją i uporczywie wkraczająca do spraw, które dla bardziej wrażliwych ludzi wydają się idealnie przejrzyste. Socjolog, który aplikuje koncepcje teoretyczne swojej dyscypliny do muzyki, musi się spodziewać, że jego wysiłki spotkają się z podejrzliwością. W czym tkwi problem? Dla większości z nas, w mniejszym lub większym stopniu muzyka jest częścią życia. Jest, jakby powiedzieli ekonomiści, dobrem. Możemy z nią zrobić mnóstwo rzeczy. Słyszymy ją w radiu, telewizji i w filmach, uczestniczymy w spektaklach, do których jest tworzona i stanowi ich atrakcję. W rozwiniętych społeczeństwach uprzemysłowionych muzyka istnieje wokół ludzi, stanowi podstawowy element kultury inaczej niż w cywilizacji ery przedelektonicznej, gdzie była zdecydowanie mniej rozprzestrzenionym medium i stanowiła mniejszą część ludzkiego doświadczenia. Taki stan rzeczy może wzmagać socjologiczne zainteresowanie, zwiększać ciekawość: zamiast uznawać muzykę za oczywistość, możemy zacząć zadawać pytanie: co doprowadziło do tego, że pełni dziś ona tak ważną rolę w naszym świecie?
Powszechnie akceptowanym stanowiskiem jest to, że kultura współczesnych społeczeństw uprzemysłowionych, szczególnie społeczeństw kapitalistycznych kształtowana jest przede wszystkim przez etos wspólnoty i naukowy racjonalizm z jednej strony, a zimną kalkulację ekonomiczną z drugiej. Uroczystości religijne, wiejskie jarmarki i święta powszechne minionych czasów, w których muzyka odgrywała centralną rolę, dziś mają zdecydowanie mniejsze znaczenie. Dlaczego więc muzyka, głęboko indywidualna, emocjonalna, efemeryczna nie tylko przetrwała, lecz rozkwitła w ewidentnie nieprzyjaznej sobie kulturze? Patrząc z tej strony, oczywistym pytaniem dla socjologów jest to, kto w dzisiejszych czasach słucha muzyki i kto, kiedy i dlaczego ją wykonuje. Pytania te wynikają przede wszystkim z wagi, jaką ludzie do niej przykładają.
Te wstępne pytania prowadzą nas do spostrzeżeń dotyczących spraw związanych z muzyką, kulturą i społeczeństwem, z których część zostanie rozwinięta na kartach tej książki. Są oczywiście ludzie, którzy na początku podchodzą podejrzliwie do każdej idei związanej z socjologią muzyki, ale są też tacy, którzy od razu odrzucą założenie, że socjologiczne metody analizy mogą się okazać przydatne do studiów nad muzyką lub nawet do czerpania z niej radości. A zatem niech poboczną ideą tej książki będzie zasugerowanie, że tego typu podejście jest możliwe.
Perspektywy socjologiczne
Zanim przejdziemy do dyskusji nad tym, jakie korzyści może wnieść podejście socjologiczne do naszego rozumienia muzyki, pomocnych może się okazać kilka wstępnych uwag na temat teorii socjologicznych. To ważne, przede wszystkim dlatego, że niektóre z nich mogą pojawić się w wielu punktach tej książki, ale też dlatego, że, jak wynika z mojego doświadczenia, niektóre idee w ich podstawowych założeniach nie zawsze są poprawnie rozumiane. W rzeczy samej, niezwykle żywa jest opinia, że wszystko, co się mówi i pisze o społeczeństwie jest socjologią. Wszyscy samozwańczy krytycy i „naprawiacze świata” są notorycznie przedstawiani przez media jako socjologowie, pomimo ich braku kwalifikacji w tej dziedzinie i ewidentnego braku znajomości rzeczy. Smutne jest również to (musi to zostać wreszcie powiedziane), że czasami sami socjologowie prezentują iście ułańską fantazję w kwestiach dotyczących granic swej dyscypliny. Działalność wszystkich tych ludzi tylko wpływa na rozpowszechnienie opinii o socjologii, że jest mniej niż spójnym przedmiotem, do którego wszystko „się nadaje”.
Ja nie podzielam tego stanowiska. Moje wstępne założenia są takie, że jeśli socjologia, tak jak każda inna dziedzina, chce być nazywana dyscypliną akademicką, to zarówno jej cele, jak i specyficzna natura zjawisk, którymi się zajmuje, musi zostać dokładnie zdefiniowana. Może to się odbyć poprzez rozpatrzenie pozycji socjologii wśród innych dyscyplin humanistycznych.
Socjologia nie jest, jak np. ekonomia, nauki polityczne czy prawo, związana z pewnym dokładnie określonym zestawem działań społecznych. Dostarcza raczej konkretną perspektywę patrzenia na wszystkie te działania umożliwiającą wzrost świadomości o nich i ich rozumienie. Tak więc skoro mamy socjologię procesów ekonomicznych, polityki, prawa i in., dlaczego więc nie może istnieć socjologia muzyki? Zasadnicze pytanie dotyczy natury tej koncepcji: co determinuje spojrzenie socjologa badającego ludzką aktywność i społeczeństwa, w których żyje człowiek? Na pierwszy rzut oka niemożliwe wydaje się, by dać na to pytanie prostą i jasną odpowiedź. Będzie się tak działo dopóty, dopóki socjologowie nie pogodzą się w kwestiach, w których notorycznie wiodą spory, a mianowicie odnośnie celów dyscypliny, teorii, które powinny inspirować badania społeczne, oraz metod, według których takie studia powinny być prowadzone. Tego typu skazy dotyczą nie tylko socjologii, ale spotykane są na gruncie każdej nauki, wśród praktyków każdej dyscypliny, przenikają także do opinii publicznej (co więcej, może być to metoda obrony socjologii przed zarzutem „niedojrzałości”; intensywność takich dyskusji odzwierciedla poziom teoretycznego zaawansowania nie zawsze spotykany w ekonomii czy psychologii). Oprócz głębokich sporów konieczne jest, by zidentyfikować też strach towarzyszący pracy każdego, nawet najmniej wytrenowanego socjologa.
Tego typu badania, począwszy od analizy apokaliptycznych wielkich teorii jak strukturalistyczny marksizm po szczegółowe badania struktury dialogu, prowadzone są na bazie podstawowego wrażenia, że słowa, myśli i czyny każdego pojedynczego bytu ludzkiego są ufundowane na głęboko zakorzenionej naturze warunków społecznych, w których się pojawiają. Co za tym idzie, po to, by zrozumieć to co wcześniejsze, musimy badać to co zdarzyło się ostatnio.
Jak będziemy mogli zauważyć, taka perspektywa nie prezentuje koncepcji, według której byty ludzkie postrzegane są jako marionetki, za których sznurki pociągają wielkie mechanizmy rządzące społeczeństwami lub że każdy indywidualnie kopiuje charakterystyczne elementy kontekstu kulturowego, w jakim się porusza. Myśliciele socjologii wkładają duży trud, by wyrazić zakres, jaki musimy wchłonąć lub „zinternalizować” elementy naszej kultury i że sposoby myślenia, działania i odczuwania, których się dopuszczamy, są normalne i naturalne i że stają się prawdziwie widoczne w dłuższej perspektywie oraz objawiają się jako spójny proces w trakcie którego my się „uczymy” jak działać w związku z wszechobecnymi konwencjami – w procesie „socjalizacji”.
Prace klasyków myśli socjologicznej przesiąknięte są takimi właśnie tezami. W czasach forsowania swojej koncepcji ekonomii politycznej Karol Marks odrzucił założenie, że „człowiek ekonomiczny”, postępując racjonalnie i dążąc przez to do realizacji swoich prywatnych interesów, może jednocześnie akcentować swoją przynależność do świata natury. Przeciwnie, Marks twierdził, że w społeczeństwie kapitalistycznym nie manifestują się ludzkie cechy osobnicze, lecz charakterystyczny dla każdego indywidualny sposób postępowania, współzawodnictwo, pogoń za bogactwem i zachłanność, co stanowi immanentne cechy społeczeństwa i zasady nim rządzące. To są wartości, które człowiek powinien posiadać, aby poradzić sobie w życiu i to właśnie one we współczesnych zachodnich społeczeństwach mogą być postrzegane jako zbiór cech konstytuujących „naturę ludzką”. W innych kulturach i innych okresach historycznych mogłyby być nieobecne lub odbierane w sposób odwrotny. Podsumowując, człowiek ekonomiczny nie stworzył kapitalizmu jako ostatecznego etapu swojej ewolucji: to kapitalizm stworzył człowieka ekonomicznego. Sedno całej teorii Marksa co do tego zagadnienia wyraża się w jednym z jego najpopularniejszych aforyzmów: „To nie świadomość ludzka determinuje życie człowieka, to warunki społeczne kształtują jego świadomość” (1976: 3).
Dla całej refleksji socjologicznej nad pismami Marksa ważna jest pamięć o tym, że nie miał on na celu stworzenia dyscypliny naukowej. Taki cel obrał sobie inny klasyk teorii socjologicznych, Emile Durkheim. Analizując pisma Durkheima, narzuca się czytelnikowi jego nieustająca krytyka tych, którzy pragną wytłumaczyć mechanizmy rządzące społeczeństwem, a które on nazywał zjawiskiem wspólnotowym w sensie zbioru charakterystyk jednostkowych.
Logicznie i historycznie społeczeństwo jest wcześniejsze od jednostkowości. Ewolucja społeczności ludzkich wiąże się ze stopniowym przechodzeniem od warunków pierwotnych, w których ludzka świadomość była w pierwszej kolejności wspólnotowa (w tym sensie, że ludzie byli świadomi w pierwszej kolejności siebie jako członków plemienia lub klanu), do bardziej nowoczesnych, zróżnicowanych form, w których myślimy o sobie jako o wyjątkowych, odrębnych i niezależnych jednostkach. W pojęciu Durkheima cała nowoczesna koncepcja indywidualizmu stanowi historyczne zjawisko samo w sobie.
Argumenty, które przytacza Durkheim, dostarczają mocnej krytyki „indywidualistycznych” teorii społeczeństwa, obojętnie politycznych (jak w odniesieniu do kwestii np. „umowy społecznej”) czy ekonomicznych (idei „człowieka ekonomicznego”). Pchają go też automatycznie w stronę konfliktu z psychologią jako dyscypliną, która do tej pory próbowała tłumaczyć ludzkie zachowania jako wynik motywacji tkwiących w podstawowych strukturach i wzorach myślowych lub w indywidualnych specyficznych wytworach umysłu jako wyrazu nowoczesnej koncepcji osobowości. Ogólnie rzecz ujmując, teoretycy socjologii dotąd byli podejrzewani o koncepcje uniwersalnych i wrodzonych struktur myślenia, dokąd (a) nikt nie zdołał wystarczająco objaśnić, czym one są i (b) zakres tej tematyki jest postrzegany jako trudny do wyznaczenia sztywnych granic, biorąc pod uwagę zwyczajną różnorodność typów myślenia, na które wskazały badania. W innych kulturach oraz wcześniejszych okresach historycznych naszej własnej kultury, ludzie, których mózgi są (lub były) przecież takie same jak nasze, postrzegają świat w całkowicie inny sposób – nawet tak podstawowe poglądy, jak postrzeganie czasu i przestrzeni, są kulturowo odmienne, co dopiero, wyprzedzając nieco późniejszy wywód, nasze postrzeganie muzyki. Co więcej, socjologowie stwierdzili za Durkheimem, że nasze pojedyncze osobowości stanowią nie tyle najbardziej podstawowe elementy budulcowe życia społecznego, co są formowane w ramach już istniejącego środowiska kulturowego. W procesie socjalizacji uczymy się akceptować normy, obyczaje i wierzenia, które mogą być postrzegane przez osoby spoza danej kultury jako co najmniej dziwne. W swoim wykładzie o edukacji Durkheim skupił się na uwypukleniu, że to nie jest tylko proces, w którym wewnętrzne skłonności są wydobywane na wierzch, ale i to, że wartości, wierzenia, normy zachowań społecznych są wdrukowywane w nas odgórnie. Jakkolwiek indywidualne wydają nam się nasze osobiste pragnienia, chęci i umiejętności, jesteśmy zawsze niczym więcej niż tylko odbiciem społeczeństw, w których żyjemy.
W nauce języka rozwijamy nie tylko techniczną zdolność komunikowania się z innymi, lecz także wchłaniamy koncepcje, kategorie i sposób postrzegania kultury, która nas otacza. Zdolność komunikowania się symbolicznego poprzez język jest tym, co odróżnia ludzi od zwierząt i ostatecznie pozwala nam na kontrolowanie środowiska naturalnego jako przedmiotu podległego ludziom. Należy podkreślić, że proces, który czyni nas ludźmi (odrębnymi wobec świata zwierzęcego) to właśnie proces społeczny. Nie tworzymy, jak małe dzieci, swojego własnego języka, lecz zmuszeni jesteśmy uczyć się tego, który słyszymy dookoła. W prosty sposób przejmujemy wzorce postrzegania zawarte w tym języku. Co więcej, tak jak uczymy się reagować na innych, tak ich reakcje na nas prowadzą do lepszego zrozumienia podstawowych prawd, co jest złe a co dobre, prawdziwe i błędne itd. To, co przekazują nam wypowiedzi i reakcje innych wpływa również na kształtowanie naszej świadomości własnej osoby (Mead, 1934). Ale nawet w tej tajemniczej części świadomości, jaką jest poczucie własnej indywidualności, nie jesteśmy do końca wolni.
„Społeczeństwo i jego organizacje społecznych aktywności są podstawą, na której możemy budować nasze rozumienie sfery duchowej. Prawdziwe intencje, prawdziwe motywy, realne myśli i tłumaczenia stanowią zjawiska na wskroś społeczne” (Coulter, 1976: 6).
Chodzi tu o niezwykle ważny, jak wskazują Vulliamy i Shepherd, kontekst rzeczywisty: „Jeśli znaczenie muzyki jest nieodwołalnie połączone z formowaniem pojedynczego umysłu, musi zatem być w taki sam nieodwołalny sposób złączone z wzorami tkwiącymi w społeczeństwie będącym tłem dla konstrukcji tych pojedynczych umysłów” (1984: 60).
Można to rozumieć dwojako: kultura może pełnić rolę formy kształtującej osobowość oraz że społeczeństwo wywiera wpływ na jednostkę. Te stwierdzenia sugerują również pewien konflikt pomiędzy socjologicznym a psychologicznym podejściem do zjawiska, jakim jest muzyka, oraz wskazują, dlaczego socjologowie starają się postrzegać ją wyłącznie jako część większej historii. W książce The Psychology of Music John Davies twierdzi, że „studia nad psychologią muzyki angażują badania nad relacjami między zasadami muzyki a prawami percepcji i recepcji, w ramach których te ostatnie mogą dopiero być właściwie rozumiane” (1978: 19). Ale, jak zasugerowałem wcześniej, zgodność z warsztatem socjologicznym pozwala postawić pytanie, czy naprawdę istnieją jakiekolwiek „prawa percepcji i recepcji” w takim sensie, w jakim mogłyby być postrzegane jako mechanizmy kierujące całym myśleniem ludzkim? Jak można sprowadzić do wspólnego mianownika cały zasób owych praw, biorąc pod uwagę ogromną różnorodność modeli poznawczych, które obserwujemy w różnych kulturach? Ale to, co na początku wydaje się być podstawową różnicą między psychologiczną a socjologiczną perspektywą, może być, według mnie, szybko wyjaśnione. Po pierwsze, podczas gdy psychologowie koncentrują się w większym stopniu na opisywaniu mechanizmów percepcji i mechanizmów poznawczych – m. in. aparacie zmysłowym i budowie mózgu – socjologowie interesowali się tym, co ludzie postrzegają i myślą: ze wszystkimi konsekwencjami doniosłego faktu, że stworzenia ludzkie posiadające mózg zbliżonych rozmiarów mogą jednak myśleć w różny sposób. Po drugie, jak zauważył John Davies, reguły muzyczne „nie są regułami w sensie fizycznym (jak np. prawo grawitacji) tylko konwencjami, na które muzycy się zgadzają i które przyjmują” (1978: 15). Jak zauważymy, to właśnie takie normy konstytuują świat społeczeństw, a procesy ustanowione (z którymi jak z regułami muzycznymi musimy po prostu się zgodzić) zależą od naszej wiedzy o nich. Inny psycholog, John Sloboda, wyraził się niegdyś, że „ludzie uczą się struktur służących do wyrażania muzyki zarówno na drodze nabywania wiedzy, w trakcie codziennego doświadczenia, jak i na drodze oficjalnie pojmowanej praktyki muzycznej” (1985:6-7).
Reguły i normy życia społecznego ani nie są determinowane przez fizykalne środowisko (choć oczywiście zachodzą w jego granicach) ani też przez podstawowe struktury myślowe. Raczej są one społecznie konstruowane, przez społeczeństwo podtrzymywane i od czasu do czasu modyfikowane. Stale więc choć niezauważalnie się zmieniają. Przystosowujemy się do różnych mód, czy to stylu ubierania się, wyglądu, czy postępowania, a innowatorów traktujemy zwykle z dużą dozą podejrzliwości i braku zaufania. Dla współczesnych zachodnich uszu skala diatoniczna (do re mi itd.) jest nie tylko „normalna”, ale przede wszystkim „naturalna” jako podstawa muzycznej organizacji dźwięków: muzyka bazująca na innych metodach organizacji wysokości dźwięku jest trudna w odbiorze, niełatwa w interpretacji, a niezwykle trudne z zadań praktycznych jest m. in. dla nas zaśpiewanie interwałów mniejszych od półtonu, pomimo że jest to wykonalne i stosowane. Podobnie reguły harmonii, na które Davies wskazuje jako kolejne typowe dla kultury Zachodu, są wynalazkiem nie tak odległych czasów, bo tzw. muzyki klasycznej. W rzeczy samej istnieją bardzo zaawansowane i wysoce skomplikowane kultury muzyczne na świecie, które nie posiadają w ogóle żadnych formalnych zasad harmonicznych. A więc to, co dla mieszkańców Zachodu stanowi esencję elementów muzycznych, pojawiło się na drodze społecznie konstruowanej konwencji.
Kiedy rozważymy powyższe idee, wiele znan...
Shojin