Rozdział 5.pdf

(53 KB) Pobierz
316228589 UNPDF
Duchy Aniołów
autorka: mika2100
Rozdział 5
Niewiele myśląc, wypadłam z lokalu mijając zdziwionego kelnera przynoszącego moje zamówienie
do stolika. Powietrze stawało się coraz bardziej chłodne, a z szarego jak popiół nieba spadały
pojedyncze krople deszczu. Zadrżałam z zimna i zdenerwowania. Trzęsącymi rękoma włożyłam na
siebie bluzę. Moje ciężkie kroki wydawały cichy, a zarazem głośny odgłos mieszający się ze złością
i żalem. W oddali głośno zagrzmiało, a kątem oka zauważyłam złotą błyskawicę przecinającą ocean
chmur.
Sygnalizacja świetlna zmieniła kolor na zielony oznaczający wolną drogę dla pieszych, lecz
Amanda wciąż stała przed przejściem przez jezdnię. Jej długie pukle jasnych włosów powiewały
luźno na wietrze. Nabrałam powietrza do płuc. Zatrzymując się około metra za moją przyjaciółką
zapytałam:
- Amanda?
Dziewczyna z wolna odwróciła się w moją stronę. Pod oczami miała cienie, a usta wygięły się w
uśmiechu ironii.
- Oczywiście, że tak.
- Co ty tu robisz? – Starałam się, by mój głos brzmiał w miarę normalnie.
- Przyjechałam z moją matką. Miałyśmy pewne sprawy do załatwienia.
- Czemu nie chciałaś przyjechać z nami?
- A dlaczego miałabym? – Odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Zawsze z nami jeździłaś do Bournemouth… Wiem, że gdybyś nie mogła to byś mi to powiedziała.
-No to teraz ci mówię. Nie mogłam jechać i już. – Powiedziała rzucając złowrogie spojrzenie w
moim kierunku.
Westchnęłam.
-Am, co ty mówisz? Czemu jesteś taka… - Nie dane mi było dokończyć, gdyż Amanda przerwała
mi zniecierpliwiona.
- Czy ty w ogóle wiesz, co się dziś stało?
Zaniepokoiła mnie ta nagła zmiana tematu. Oraz to, co moja przyjaciółka chciała mi przekazać.
- Co takiego? – Zapytałam, próbując przypomnieć sobie poranne wiadomości.
- Dziś zaginęły dwie osoby. Obie chodziły do naszej szkoły. Teraz ci zabójcy lub porywacze mają
za cel naszą uczelnię. Czy to cię nie obchodzi? Wiesz, co się teraz będzie?
Milczałam jak zaklęta słuchając wieści, które przyprawiały mnie o dreszcz na plecach. Amanda
316228589.001.png
łypnęła na mnie spokojniejszym wzrokiem.
- Teraz będą ataki na naszą szkołę, na naszych uczniów… Wkrótce i nas to dopadnie. Nie ma
odwrotu. – Szepnęła.
Poczułam chęć powiedzenia jej, co mnie spotkało kilka dni temu. O tym, jak nieznajomy chłopak
wtargnął do mojego domu. Chciałam jej wszystko opowiedzieć, lecz nie mogłam wyrzucić z siebie
tych słów. Czułam między nami cienką, lecz wyraźnie widoczną barierę, która w pewien sposób nie
pozwoliła mi na wyjawienie prawdy.
- Amando, przecież jesteśmy razem… - Wyciągnęłam rękę chcąc ją położyć na jej ramieniu, lecz
Amanda odsunęła się ode mnie prędko. Wzięłam głęboki oddech. – Czemu teraz się ode mnie
oddalasz? Co się z tobą stało? Wiesz, że mogę ci pomóc…
Amanda w zadumie pokręciła głową.
- Ty po prostu nic nie rozumiesz.
- To mi wyjaśnij. Proszę. – Dodałam niemal błagalnie.
- Może mam swoje sprawy na głowie. Nie muszę ciągle przejmować się twoimi problemami. Nie
tylko ty je masz. Myślisz, że miło jest mi wciąż wysłuchiwać twoich wynurzeń i zmartwień?
- Przecież jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. - Zdołałam wykrztusić. Wiedziałam, że według
Amandy zachowuję się jak zrozpaczona dziewczynka, lecz cóż miałam poradzić? Stać i patrzeć, jak
najbliższa mi osoba odsuwa się ode mnie?
Dziewczyna prychnęła z kpiną i zmierzyła mnie groźnym wzrokiem, którego nigdy jeszcze u niej
nie widziałam.
- Nigdy nimi nie byłyśmy. Zrozum to. Przez te wszystkie lata naszej znajomości wciąż miałam
nadzieję, że uda nam się dojść do porozumienia. Ty natomiast udawałaś, że jesteśmy sobie
najbliższe. Dorośnij w końcu.
Mój oddech stawał się coraz płytszy, a oczy piekły zalewając się łzami.
- Nie, przecież może być wszystko tak jak dawniej… Wiem, że ostatnie wydarzenia w mieście
trochę nas oddaliły od siebie, ale to nie znaczy, że nie jesteśmy przyjaciółkami…
- Czy chcesz bym naprawdę powiedziała to na głos? – Spytała Amanda suchym tonem nie zważając
na łzy wydobywające się z moich oczy jak strumienie cierpienia.
- Co takiego? Przecież powiedziałaś już…
- To, co było kiedyś nie ma już znaczenia. – Przerwała mi, choć przez jej twarz przemknął cień
czegoś, czego nie mogłam zinterpretować. – Zrozum, że twój ojciec umarł kilka lat temu. On już
nigdy nie powróci. A ty ciągle zamartwiasz się, zachowujesz się tak, jakbyś tylko ty zaznała w
życiu cierpienia. Przestań się w tym pogłębiać.
-Amanda… - Szepnęłam, ale ona przerwała mi lodowato.
-Nie. Nic już do mnie nie mów. Nie dzwoń, nie przychodź do mnie. Mam swoje życie, rozumiesz?
Znajdź inną przyjaciółkę, która będzie w stanie cię wysłuchiwać. Nigdy nie byłyśmy sobie bliskie i
nigdy nie będziemy. Wyrzuć mnie ze swojego życia tak samo, jak ja ciebie.
Po tych słowach odwróciła się na pięcie i przebiegła przez ulicę tym samym denerwując kierowców
zatrzymujących się przed nią z piskiem opon. Patrzyłam, jak Amanda znika w tunelu drzew i
budynków. Uciekała przed przeszłością, przede mną. Nie chciała mnie znać. Wszystkie tajemnice,
wszystkie chwile smutne i radosne spędzone ze mną zostawiała daleko za sobą. Mnie natomiast
przemykały przed oczami barwne wspomnienia spędzone z nią. Były jak szary film, który
widziałam po raz ostatni w swoim życiu.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że czarne krople deszczu spadające z nieba i piekła przybrały
na sile. Moje przemoczone buty rozchlapywały kałuże, a łzy spływające aż na podbródek mieszały
się z wodą. Naciągnęłam kaptur bluzy na głowę. Starałam się nie drżeć. Bezskutecznie.
Szłam w głąb parku, który w świetle zachodu słońca wyglądał kojąco. Drobne kamyki chrzęściły
pod moimi nogami, a zielona trawa otaczająca mnie zewsząd płakała wraz ze mną. Liście drzew
powiewały lekko na zimnym wietrze wydając przy tym ledwie słyszalny szum. Usiadłam na
mokrej, drewnianej ławce. Podciągnęłam kolana pod brodę i zamknęłam oczy. Poddawałam się
myślom, które znów kierowały mnie ku otchłani smutku. Deszcz stawał się coraz głośniejszy
przybierając na sile.
Miałam mętlik w głowie. Czułam się, jakbym trafiła do obcego świata, w którym nie ma dla mnie
miejsca. Zastanawiałam się nad słowami Amandy. Powiedziała, żebym wydostała się z otchłani
smutku… Mój umysł jednak podpowiadał mi, że wolę żyć w odosobnieniu. Wprawdzie, nigdy nie
byłam specjalnie towarzyska. Ludzie, znajomi zwykle omijali mnie. Zasadniczo nie dziwiłam się
im. Bywały dni, w których koleżanki przysiadywały się do mnie w szkolnych szarych korytarzach,
lecz ja pragnęłam być sama, a jednocześnie chciałam być otoczona przyjaciółmi. Dziwne, że w
jednej duszy może się kotłować tak dużo zgodnych, a zarazem sprzecznych myśli. Jednak kochałam
tą bezdenną ciszę i samotność, która pozwalała mi się pogrążać. Wydawało się, że mogła dać ona
wszystko, czego pragnęłam, a jednocześnie odbierała mi to.
Zza moich pleców dobiegł cichy szelest szurania, mieszający się z czyimiś krokami. Nie
odwróciłam jednak głowy. Było mi obojętne, co teraz wokół mnie się działo. Odgłos stał się
głośniejszy. Wyczułam, że ktoś stoi za mną w odległości około metra. Otworzyłam oczy, słysząc
mrożący krew w żyłach męski głos:
- Mówiłem, że wrócę po ciebie. Nie myliłem się.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin