Autor: JOHN G. MCDAID Tytul: Jigoku no mokushiroku - SYMBOLICZNE OBJAWIENIE APOKALIPSY (Jigoku no Mokushiroku - The Symbolic Revelation of Apocalypse) Z "NF" 7/98 To ma�e pomieszczenie, tak zwyczajne i tak �ci�ni�te... zawiera w sobie wszystko: przestrze�, czas, przyczyn�, ruch, znaczenie, kategori�. Polegaj�c tylko na w�asnym rozumie, prawdopodobnie odnale�liby�my to wszystko. Robert Coover, "The Elevator" Nie zawsze by�em wind�. Wiem, �e dawno temu, w czasach, kt�rych nie ogarniam ju� �wiadomo�ci�, by�em �y�� rudy, wirem polimer�w, s�owami przewijanymi na ekranach wype�nionych nie opracowanym kodem. Wiem to, bo wierz� w przesz�o��. Czasami prawie przypominam sobie t�sknot� tej bezw�adnej materii. Pragnienie t�tni�ce w skale i moleku�ach, pragnienie, aby sta� si�... Na razie jestem wind�. Zosta�em zbudowany przez Ranzatsu Inc. dla kompleksu Biblioteki NewAlexandria, nieregularnego skupiska budynk�w mierz�cego osiem na jedena�cie kilometr�w (tak m�wi� podprogramy turystyczne), po�o�onego w p�nocno-wschodnim Utah, tu� obok miasta Toffler. W kompleksie jest dwana�cie wind dost�pnych dla og�u, lecz tylko ja mam zaszczyt zje�d�a� do Archiwum, ulokowanego 837 metr�w poni�ej parteru, w opuszczonej kopalni w�gla. Ale to s� nieistotne szczeg�y. To o Archiwum, a tak�e o dwojgu ludzi, kt�rzy je odwiedzili, chcia�em wam opowiedzie�. Szalony Bob pojawi� si� w NewAlex w maju 2014 roku. Kiedy wszed� do mnie, wymienia� w�a�nie "wizyt�wki" z dwoma zwiedzaj�cymi kompleks biznesmenami z Japonii. Chocia� przeno�ne komputerki osobiste zwane pidami (od Personal Information Devices) zd��y�y ju� zast�pi� u Japo�czyk�w meishi, Bob sk�oni� si� i gdy urz�dzenia wymienia�y strumienie danych, przeanalizowa� sw�j ekran z g��bokim szacunkiem. S�ysza�em, jak te ma�e, bezm�zgie elektroniczne stukacze papla�y do siebie w poczuciu swojej wa�no�ci, wysoko w g�rze na mikrofalach, poch�oni�te t�umaczeniem. Bob, kt�ry kupi� sobie wst�p za stypendium, wpad� na dw�ch oyabun�w przypadkiem, wi�c teraz usi�owa� wykorzysta� kontakt jak najlepiej. Wtedy na pewno nie wygl�da� na szalonego. I nie wydaje mi si�, �eby by� szalony, chocia� wszyscy tak go nazywali, kiedy nie by� pod��czony. Nikt nie m�g� poj��, jak kto� tak wrogo usposobiony do NewAlex za�atwi� sobie zaproszenie. A Bob by� naprawd� wrogo usposobiony. Do administracji, do przypadkowych wiernych, kt�rych razem spotykali�my, i do g��wnych cel�w NewAlex. Je�li chodzi o mnie, nie widzia�em nic zdro�nego w przyuczaniu ludzi do samob�jstwa. Ale w ko�cu jestem tylko wind�. Bob by� jednym z nielicznych, kt�rzy mieli zwyczaj ze mn� rozmawia�. Podczas d�ugiego zjazdu do Archiwum, kiedy wszyscy opr�cz niego zd��yli ju� wysi���, Bob zwyk� dyktowa� co� swojemu pidowi, i czasami - pewnie dlatego, �e, szczerze m�wi�c, czu�em si� samotny - udawa�em, �e m�wi do mnie i odpowiada�em mu. Z pocz�tku si� wystraszy�. By� to 26 maja, dzie�, w kt�rym po raz pierwszy wioz�em samego Boba, spoconego, zdenerwowanego faceta w okularach, z brod� i niemodnymi d�ugimi w�osami, przegl�daj�cego strony w swojej skrzynce pocztowej. - Tylko par� s��w, Bob - powiedzia� jego pid typowo kobiecym g�osem - dla przypomnienia, �e jeste� zapisany na moje zaj�cia w nast�pny poniedzia�ek, w po�udnie. Bardzo ci� prosz�, b�d� pod��czony. Czy ty w og�le odpowiadasz na poczt�, ty palancie? - Odpowied�, Sharon. Akapit. Przepraszam. Haruj� jak w�. Spr�buj� wszystko za�atwi� i b�d� gotowy do rozmowy o... - Kultach millenarystycznych - podpowiedzia� jego pid, przekonany o swojej wa�no�ci. - Wstaw to. Pozdrowienia przecinek Bob. Wy�lij. - Pid pom�czy� si� z tym przez par� milion�w cykli i wstuka� mi wersj� w j�zyku sieci, a ja przekaza�em j� dalej, do ISD�inna NewAlex. Nie by� to zbyt wierny przek�ad. Jestem wind� biblioteczn�. Zauwa�am takie rzeczy. - Witaj, Bob - powiedzia�em. - Archiwum? - Tak, prosz�. - Zauwa�y�, �e zacz��em rozmow�, podni�s� wzrok. - Jaki masz Kod Turinga? - NR4738-300. - Trzysetka? W win...? - Nagle si� zaczerwieni�. - O, przepraszam. - Nie ma za co. Poddaj� starannej kontroli wszystkich zje�d�aj�cych do Archiwum. Oznacza to, �e musz� posiada� zdolno�� wykrywania wszelkich wrogich dzia�a�. I przy tym zachowa� zar�wno decorum, jak i ortodoksyjn� interpretacj�. Monitoruj� wszystkie informacje przesy�ane poza bezpieczny poziom, o czym bez w�tpienia wspomniano w umowie upowa�niaj�cej ci� do wst�pu. Ale nie przejmuj si�. Nie obrazi�em si� - spr�bowa�em wytworzy� weso�y ton g�osu. - Jeszcze raz przepraszam. Nazywam si� Bob Tisch. - Wiem. Czyta�em twoje prace. - Naprawd�? - Tak. Szczeg�lnie podoba�y mi si� "Samotne umys�y, szalone my�li". Za�mia� si� g�o�no. - Tego ju� za wiele. - Naprawd� powiniene� dosta� Pulitzera; rzecz by�a tylko troch� zbyt dra�liwa politycznie. - Daj sobie z tym spok�j. Tak mnie nie nabierzesz. - S�ucham? - spyta�em. - My�lisz, �e jestem taki g�upi? �e powiem co� niestosownego windzie? - Aha. Teraz rozumiem twoj� podejrzliwo��. My�lisz, �e mn� kieruj� i �e kazano mi wci�gn�� ci� w dyskusj� na temat twoich heretyckich pogl�d�w na prawo cywilne, �eby da� koreshanom pretekst do wydalenia ci� z Biblioteki. - Dok�adnie tak - u�miechn�� si�. - Hm. Trudno mi wyobrazi� sobie, jak m�g�bym ci� przekona�, �e jest inaczej. - Taa, mnie te�. Ale mi�o, �e chocia� spr�bowa�e�. Zabrz�cza�em. - Poziom Archiwum. Wychodz�c zatrzyma� si� na moment. - A przy okazji, jak si� nazywasz? - Hitoshi. Skin�� g�ow�. - Jeszcze nieraz si� spotkamy. - Do zobaczenia. Odszed� chichocz�c. NewAlexandria robi do�� dziwne wra�enie oko�o drugiej w nocy. Gdy nie ma tu �adnych ludzi, maszyny rozmawiaj� ze sob�, graj� w gry i wykonuj� zmy�lone scenariusze, kt�re nasi analitycy system�w nazwaliby pewnie snami. Ja zwykle trzymam si� z boku i rozmy�lam. O tym, sk�d pochodz�. O l�ni�cym metalu wytopionym z rud, sk�adnik�w zrzuconych miliardy lat temu na ziemi� niczym Lucyfer, si�� eksplozji supernowej. O metalu, kt�ry jest moim cia�em, dr��cymi kablami utrzymuj�cymi mnie w przestrzeni. O kszta�cie mojego szybu. Silnikach na dachu, kt�rym niewiele brakuje, �eby zobaczy� b��kit nieba. O otaczaj�cym mnie budynku. Architekcie, kt�ry go zaprojektowa�. I o �wiecie na zewn�trz. Uwa�am, �e w j�zyku ludzi moj� sytuacj� nale�y nazwa� "wi�zieniem". Do sz�stej, kiedy to pojawia si� pierwsza zmiana personelu pomocniczego, w bibliotece nie rusza si� nic opr�cz P�kowc�w. Te �migaj�ce na k�kach inteliboty maj� za zadanie pozbiera� dyski, ta�my, szpule, staro�ytne r�kopisy i tabliczki pozostawione przez leniwych pracownik�w ludzkich, a potem szybko odstawi� je tam, gdzie wedle zalece� powinny si� znajdowa�. Zawsze, gdy P�kowce musz� zrobi� sobie wycieczk� mi�dzy pi�trami (z jakiej� przyczyny zwykle mi�dzy poziomem kawiarni a dzia�em �wie�ej prasy), pr�buj� wci�gn�� je w rozmow�. S� t�pe jak m�otki. Tego wyra�enia nauczy� mnie szalony Bob; on wyra�a si� tak o tutejszej administracji. I trzeba przyzna�, �e ma racj�. Min�� miesi�c, zanim zrobi�em jakie� post�py w znajomo�ci z Bobem. My�l�, �e ostatecznie przekona�a go do mnie mo�liwo�� schronienia, jak� mu zaofiarowa�em. Zdarzy�o si� to w niedzielne popo�udnie; wtoczy� si� we mnie zlany potem, sprawiaj�c nieodparte wra�enie cz�owieka, kt�ry chce papierosa. (No dobra, wi�c wykorzysta�em czas t�umaczenia ISD�inna na szperanie po systemie kontroli kiszki schodowej mieszkania Boba.) Na d�ugiej trasie poni�ej ostatnich poziom�w dzia�u filmu i wideo stopniowo zwolni�em do zera, przy�pieszy�em obroty wentylatora wyci�gowego i zapyta�em Boba, czy chcia�by sobie zapali�. - Co? - Rozpoznaj� typowe symptomy. Podejrzewam, �e masz ochot� na papierosa. - Khm. - Pauza. - Oczywi�cie to pu�apka. - Pr�bowa�em ci powiedzie�, Bob. Nie kieruj� mn�. Jestem trzysetk�. Prosz�, nie kr�puj si�, je�li chcesz zapali�. - To naprawd� pu�apka - mrukn��, ale podwa�y� dodatkow� kadmowo-niklow� pokrywk� swojego pida, a gdy odskoczy�a, wydoby� plastykowy futera� z zatrzaskiem, kryj�cy zapalniczk� i dwa r�cznie skr�cane papierosy. - Pu�apka - zamacha� futera�em. - Nie zrobi�bym ci tego, Bob. U�miechn�� si� szeroko i westchn��. - Cholerny �wiat, Hitoshi. Strasznie trzeba teraz kombinowa�, �eby znale�� sobie jakie� miejsce do palenia w tym pieprzonym kraju. - Zwolni� zatrzask, spojrza� w zamy�leniu na ekran mojego monitora i wyci�gn�� wypalony do po�owy niedopa�ek. - Ale przecie� palenie zabija, Bob. - Jasne. Nie o to chodzi. To sprawa mojego wyboru, rozumiesz? - Wyboru? Chcia�by� robi� co�, co ci� zabija? Zastanowi� si� nad tym przez chwil�. - Sk�d wzi�o si� twoje imi�? - zapyta� w ko�cu. - Zosta�em podarowany przez Ranzatsu, a nadano mi imi� po Hitoshim Igarashi, japo�skim t�umaczu "Szata�skich werset�w", kt�rego w 1991 roku zabili islamscy ekstremi�ci. - Tak my�la�em. - Tak? Opar� si� o moj� tyln� �cian�, osun�� si� w d� i odpali� niedopa�ek. - Aaa. Nie wiesz, co tracisz. - Robiono mi symulacj�. - Naprawd�? - Wy��cznie w celach do�wiadczalnych. Potrafi� samodzielnie obni�a� sobie progi pobudzania w swojej sieci nerwowej. Czuje si� wtedy to samo. - Domy�lam si�. - Zaci�gn�� si� powoli. - A co powiesz o swoim imienniku? My�lisz, �e wiedzia�, co ryzykuje? - Wydaje mi si�, �e tak. Chocia� nie by�y to jeszcze czasy religijnego ekstremizmu Millennium, do�� by�o dowod�w na to, �e ci, kt�rzy gro�� komu� �mierci�, wcale nie �artuj�. - A jednak to zrobi�. - D�ugi, powolny wydech. - I nie by� jedyny. Przykrywka, pod kt�r�.... przepraszam... ...
pszemas85