Creatio Fantastica 06.doc

(779 KB) Pobierz

 

 

Creatio Fantastica VI

 

Cyfra na korpusie istoty widniejącej na okładce tego numeru nie jest pomyłką. Właśnie kończymy rok. Od września 2005 jesteśmy obecni na polskiej scenie fantastyki jako periodyk sieciowy. Rok, w którym działo się z nami dużo, w którym zdążyliśmy zmienić wystrój, większość redakcji, sposób pracy i priorytety. Nie zmieniło się tylko jedno - Creatio, jako ludzie, cały czas się uczy. I mam nadzieję, że będzie się uczyło do samego końca.

Właściwie to lekko Was oszukaliśmy... Spotkała nas dziwna historia, rodem ze słynnej powieści Juliusza Verne'a W osiemdziesiąt dni dookoła świata. Tam bohater po dotarciu do celu swojej podróży zauważa, że został mu jeszcze jeden dzień, choć dokładny plan wojaży tego nie przewidywał. Z nami było podobnie...

Otóż CF jest dwumiesięcznikiem i choć często mieliśmy pewne problemy z wychodzeniem o terminie, to zawsze zgadzała się data miesięczna. Na zdrowy, chłopski rozum sześć numerów wydawanych co dwa miesiące, daje nam rok, prawda?Nieprawda.

Ten numer powinien wyjść w sierpniu, a nie we wrześniu. Dlaczego? Proszę zerknąć na datę wydania pierwszej odsłony periodyku, potem drugiej, trzeciej... Zaskakujące, ale sześć numerów wyszłoby w jedenaście miesięcy, a nie dwanaście. Ja wiem, że łatwo to wytłumaczyć w dzisiejszej epoce, ale może lepiej tego nie robić? Spróbujmy uwierzyć, że to czysta fantastyka, rodem z kart dzieła Verne'a. Poza tym, opóźniłem ten numer z premedytacją, aby właśnie odwołać się do tego słynnego prekursora (jednego z wielu, ale jednak pioniera) fantastyki.

Uważam, że Creatio wyszło już z okresu niemowlęcego. Dorobiliśmy się stałej redakcji. Dojrzeliśmy jako autorzy, a także jako redaktorzy. Teksty dobierane są teraz z większą precyzją (choć nadal daleko nam do ideału) i przygotowywane z większą pieczołowitością. Role w zespole zostały dokładnie podzielone, uzupełniamy się. Również tematy, jakie są poruszane na naszych łamach, świadczą o tym, że jesteśmy ludźmi świadomymi swoich fantastycznych instynktów. Czarek Zbierzchowski zwraca Wam już od jakiegoś czasu uwagę na formę tekstów literackich, Paweł Ciećwierz poruszył wątek o getcie, spostrzegł kobiety w fantastyce. Cykl PRL-owski Darka Jasińskiego przybliża Wam nieco pierwociny gatunku, a Tetrix w swoim Alfabecie niczym profesor wprowadza Was na swoją drogę inspiracji. Nie wymieniam tu wszystkich naszych autorów, bo musiałbym poświęcić na to cały wstępniak. Jednak mam nadzieję, że wizja, jaką roztacza przed Wami to pokolenie fantastyczne (które na razie nieśmiało, ale z żelazną konsekwencją wyrasta nam na scenie), jest wyraźna. To pokolenie krytyków-pisarzy, którzy nie tylko pasjonują się tworzeniem, ale także próbują oceniać i osądzać dotychczasowe dokonania na poletku science fiction, horroru czy fantasy. Nie mówię, że jest to jakieś novum, bo każda generacja cechuje się krytycznym spojrzeniem na rzeczy minione. Jednak ludzie z późnych lat 70. i 80. (czyli m.in. skupieni tu, w Creatio) czynią to w zaskakujący sposób - pamiętając o dokonaniach złotego wieku fantastyki oraz nowej fali, ale jednocześnie śmiało i bez kompleksów, jakie mogliby mieć na względzie dla minionych Mistrzów, wtrącają swoje trzy grosze i doprowadzają do zmiany problematyki literatury oraz jej postrzegania przez ogół. To pokolenie, które na razie szuka dla siebie poletka, ale jestem pewien, że znajdzie i że będzie to zupełnie nowa nisza, przez nikogo jeszcze niewypełniona.

Naszą „rocznicę" świętujemy hucznie. Trzy konkursy (w tym jeden bardzo osobisty - Darka Jasińskiego), pięć książek do rozdania. Zmiana serwera i adresu, prace nad unowocześnieniem strony (które jeszcze trwają, ale posuwają się prężnie do przodu za sprawą Tomka „Irvina" Lurki). Korekta w osobie Magdy Niebieszczańskiej, która z uporem godnym podziwu i subtelnością kobiety, która wie czego oczekuje, robi nam za kija i marchewkę (żywo interesując się sprawami periodyku i będąc pomocną tak dla autorów, jak i dla naczelnego chociażby). Dorobiliśmy się dwójki ilustratorów, których prace znajdziecie w tym numerze. Powraca fotorelacja, mamy spory dział recenzji, felietonów oraz opowiadań. Coraz więcej ludzi interesuje się tym, co robimy. Coraz więcej pisuje do nas, celem komentowania naszych poczynań, oraz wysyła nam swoje teksty. Creatio nie jest na razie mekką fantastyki w kraju, ale z pewnością ma pewne ku temu predyspozycje.

Nie ustrzegliśmy się też kilku błędów. Mała chaotyczność w pracy nad kolejnymi numerami (nad którym cały czas pracujemy i jestem pewien, że dzięki praktyce dojdziemy w tym aspekcie do mistrzostwa), zupełnie nietrafiony dział RPG (który prawdopodobnie zejdzie na stałe z łam, jeśli nie znajdzie się nikt, kto miałby pomysł na jego prowadzenie), parę artykułów, które okazały się niecelnym strzałem... Zapewniam jednak, że dołożymy wszelkich starań, aby to zmienić i usprawnić wszystko, co tylko się da.

A tymczasem zdmuchuję świeczkę na urodzinowym torcie, życząc wszystkim, którzy współtworzą CF (tak przez czytanie, jak i pisanie dla nas), wszystkiego najlepszego w drugim roku działania naszego periodyku.

W imieniu redakcji,

Emil Strzeszewski

 

 

 

 

 

Spis treści


Literatura
Imago Dei - Tomasz Orlicz
Teresa - Adam Zbyryt

Publicystyka
Alfabet Tetrixa (5) - Tomasz S. Gałązka
Godzina wiedźm - Paweł Ciećwierz
Kroniki PRL-u #5 - Dariusz S. Jasiński
W okowach fantazji, w pajęczynie realu 3 - Cezary Zbierzchowski
Wyznania łgarzy - Michał Cetnarowski

Recenzje
Recenzje periodyków papierowych
Bryk z filozofii - Andrzej Miszczak

Concept album - Andrzej Miszczak
Płonie Babilon, czyli Lecha Jęczmyka wyprawa po Prawdę - Michał Cetnarowski
W proch się obrócisz... - Sławomir Spasiewicz
Witajcie w Ciężkich Czasach - Tomasz S. Gałązka

Wrażenia o kotołaku - Piotr „Żucho” Żuchowski
Wyjątek od reguły - Emil Strzeszewski

Fotorelacja
POLCON 2006 - Adam Florczyk, Andrzej Miszczak

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Imago Dei

Tomasz Orlicz

 

Ciemno - pomyślałam. Dlaczego w każdym z moich snów muszę się męczyć z ciemnościami?

Tym razem jednak coś było nie tak. Nie mogłam określić, co. Wiedziałam jednak, że ten sen jest - będzie - zupełnie inny niż wszystkie. Czerń moich myśli zmieniła się w ledwie dostrzegalne, roztańczone punkciki światła. Przede wszystkim, poczucie trwania, jako bytowania mego jestestwa, wydawało mi się silniejszym, realnym. Istnienie - tak bym to nazwała - towarzyszyło mi coraz wyraźniejszą impresją kolejnych myśli.

Istniałam!

Moje przemyślenia natychmiast podążyły dalej, uświadamiając sobie, że poza mną nie ma niczego. Że żaden ze zmysłów nie funkcjonuje - tylko jaźń.

Wiem, że gdybym wtedy wyobraziła sobie cokolwiek, do dzisiejszego dnia pozostałabym ślepą. Bezduszny los poprowadziłby mnie na skraj przepaści.

Możliwe, że nie stało się tak, gdyż pierwszą myślą, którą starałam się wypełnić otaczającą mnie pustkę, było pytanie. Dzięki niemu narodziła się najważniejsza odpowiedź mego życia. Teraz to wiem.

Gdzie ja jestem? - spytałam, nie otwierając nieistniejących ust. Poczułam napływające następne pytania: Kim jestem? Kiedy jestem? Jestem? Istnieję? Ja?

Głos nie od razu się zmaterializował. Musiałam uświadomić sobie możliwość zaistnienia zjawiska, jakim był. Po chwili, która zdawała się przedłużać w wieczność, głos obrał męską, miodową barwę. Gdy pomyślałam, że może mi odpowiedzieć na pytania, usłyszałam:

- Obraz Doskonały. Jesteś żywym Obrazem Boskości. Ideą, tworzącą ten właśnie Obraz - męski baryton przypłynął, osiadając łagodnie w moim wnętrzu.

- Skoro ja jestem Obrazem, kim ty jesteś? - zapytałam.

- Jestem Tym, co przywołałaś. Głosem, Obrazem, Życiem i Śmiercią. Jestem twoim Pytaniem, Liz. Jestem też Odpowiedzią. Zawsze byłem.

- Te słowa... - zaczęłam, walcząc z rozbieganymi myślami. - To jest zbyt zagmatwane. Czy ja rozmawiam sama ze sobą?

- To nie są słowa - odpowiedź pojawiła się natychmiast. - Czyż proces myślenia nie jest czymś w rodzaju dialogu? Wystarczy zamknąć oczy. Ja zawsze tam jestem. I ty, Liz. Zawsze!

Wyjaśnienia głosu koiły moje myśli jak woda, przepływająca korytem rzeki od początku czasu w niezmiennym, szemrzącym rytmie. Mandala zrozumienia - ziarenko po ziarenku - usypywała kolory i kształty, aby już w następnej chwili przerodzić się w odpowiedź. Byłam wolna. Czułam, że z tak wykreowanym przeze mnie wyzwoleniem potrafię odpowiedzieć na każde kolejne pytanie. Nie wiedziałam jednak, czemu to miało służyć.

Wrażenie istnienia ustąpiło odczuciu bijącego serca, budującego swoim rytmem nowe ciało. Ciało, którego nie było, poczęło się budzić; zaczynałam żyć. Nie zadając pytań, kreowałam wokół siebie świat, budując moje zmysły na obraz i podobieństwo rzeczywistości, którą tworzyłam. Jednocześnie. Dokładnie tak, jakbym znajdowała się w tym miejscu od zawsze. Wiedziałam, że moje dzieło już za moment może być nazwane rzeczywistością.

- Gdziekolwiek się udasz, pamiętaj o tym, czego tutaj dokonałaś - usłyszałam. Zrozumienie tych słów przyszło później. Być może zbyt późno.

***

Szłam przez środek wielkiej, pustej sali, zastanawiając się, dlaczego właśnie taki świat wykreowała moja świadomość. Poza ogromnymi ścianami o szmaragdowym odcieniu świetlistej zieleni, nie potrafiłam dostrzec żadnych mebli, okien czy też drzwi. Jedynie na smukłym świeczniku palił się ognik pojedynczej świecy. Był to punkt orientacyjny, do którego podążałam. Zauważyłam, że z każdym moim krokiem delikatny blask ścian systematycznie przygasa. Kroczyłam w kierunku coraz wyraźniejszego światełka.

Obrzydzenie zaatakowało moje serce w momencie, w którym słabnąca luminescencja ciemnoszmaragdowych ścian zmieniła się w ciemności. Przystanęłam. W mroku pomieszczenia migotał tylko płomyk. Jego istnienie wywoływało we mnie ohydne odczucia. Pomimo odpychającego doznania, ruszyłam w kierunku jedynego światła.

Oddzielało nas już tylko kilka kroków. Musiałam się zatrzymać. Musiałam - intensywność negatywnych doznań zwyciężyła. Pierwotne instynkty zaczęły wołać w mojej głowie, błagając całe ciało, aby natychmiast zawróciło. Gdzieś na dnie mych myśli pojawiła się jednak ta jedna, która, wbrew całej reszcie, rozkazała mi iść. Zbliżyłam się do świecznika.

Całe moje ciało nagle zostało szarpnięte w tył. Oderwana od podłogi tajemniczą siłą, z ledwością wylądowałam kilka metrów od płomienia, oddalając się w ten sposób od celu mojej wędrówki.

Oszołomienie i zdziwienie natychmiast przerodziły się w zrozumienie.

Nie powinnam podchodzić do płomienia - pomyślałam. Wiedziałam, że tajemnicze zjawisko było reakcją mojego ciała. Ciała, którego utworzenie być może służyło właśnie takim sytuacjom. Nie wiedziałam, co mam uczynić, jaki kolejny krok mego postępowania mógł okazać się tym właściwym. Stałam i patrzyłam w płomyk, który z tej odległości zdawał się być jedynie niewinnym sygnałem życia i ruchu.

Obcy - pomyślałam. Ten płomyk jest dla mnie czymś zupełnie obcym. Czymś, czego nie potrafię zaakceptować.

Wiedziałam, że za fasadą symbolu kryje się prawdziwy obraz płomienia. Musiałam obudzić naturę tego zjawiska, odkrywając zasłonę iluzji.

Wpatrzona w pomarańczową poświatę ognia, zaczęłam wyobrażać sobie, czym mógłby być. Pierwszy obraz okazał się tym, którego najmniej się spodziewałam.

Płomień, z piorunującą gwałtownością rozkwitając aż po strop sali, objął mnie, pożerając swym ogromem pomieszczenie od wewnątrz. Stałam pośrodku żywiołu. Mogłabym przyrzec, że widziałam jego strach. Bał się zbliżenia i - podobnie jak ja - odczuwał odrazę przy każdej próbie kontaktu. Czułam to. Ruchliwe jęzory tańczyły dookoła mnie, obserwując moje myśli.

- Kto cię stworzył?! - donośny głos przeszył mój umysł pytaniem, którego się nie spodziewałam. Poczułam na twarzy lodowaty powiew.

- Ja - odpowiedziałam natychmiast, nie zastanawiając się nad sensem słowa, które opuściło w takiej postaci moje usta.

- Kto cię stworzył Pożeraczką?! - głos zapytał ponownie, dodając: - Jak mnie znalazłaś?!

Intensywność chłodu wiatru zmusiła mnie do zmrużenia powiek. Irracjonalne odczucie zanikło w chwili, w której odsunęłam je w swoich myślach. Miałam władzę nad tym. Czułam narastający strach obcej istoty, którego skali nie rozumiałam.

- Dlaczego się mnie boisz? Kim jesteś? - spytałam. Słowa odpłynęły, zanurzając się w jęzorach ognia.

- Naprawdę nie wiesz? - Żywioł wycofał się.

Poczułam, że istota zawahała się. Przez ułamek sekundy jej poczynania zmroził odruch niepewności. Obcy wiedział, że oczekuję odpowiedzi, lecz nie wiem, jakie pytanie zadać. Część płomieni zaczęła spływać w jedno miejsce.

- Jestem Potępieńcem - odpowiedział, przybierając postać człowieka o ognistym obliczu.

- Czy właśnie dlatego odczuwam twój strach? - zapytałam, świadomie udając zdziwienie.

- Nie rozumiem, jak możesz nie wiedzieć, w jakim celu istniejesz! Przecież jesteś Pożeraczką! Ja muszę się ciebie bać!

- Boisz się, że mogę ci zrobić krzywdę?... Mogę cię zniszczyć?

To, co usłyszałam w odpowiedzi na moje pytanie, nie było śmiechem. W powietrze wystrzelił odgłos przypominający wycie zgłodniałej hieny. Słysząc to, cofnęłam się o krok. Natychmiast zauważyłam, że ognista postać w tym samym czasie postąpiła w moim kierunku. Dystans, który nas dzielił, musiał być jakąś graniczną odległością, odgradzającą dwa zupełnie obce sobie byty.

- Nie tutaj, marna istotko! To jest jedynie świat, do którego powołałaś mnie chyba tylko po to, aby poznać wroga. - Na płonącej twarzy rozkwitł szyderczy uśmiech. - Być może znalazłaś się tutaj całkiem przypadkowo, ot, taki głupi zbieg okoliczności. Pewnie jutro rano obudzisz się, nie rozumiejąc kompletnie nic z tego, co ci się przyśniło.

Blefował - wiedziałam o tym. Cherubin wyraził się jasno, określając dzień wcześniej, czym lub kim będę, jeśli zgodzę się przyjąć na swe barki obowiązek ochrony Tajemnicy Przedwiecznej. Odkąd istnieje ludzkość - tłumaczył mi niespodziewany gość z zaświatów - istnieje też Zły i Obrońca. Tak jak światłość pokonuje każdego poranka mrok ustępującej nocy, w każdym pokoleniu musi być powołanym do życia Obrońca. Zły nie zawsze ujawnia swą naturę. Jeżeli jednak uda mu się pochwycić choć cząstkę Tajemnicy Przedwiecznej, wtedy ziemia pod jego stopami zaczyna spływać krwią niewiniątek!. Amon, Set, Aryman - to przykładowe imiona Złego, które obierał w zamierzchłej przeszłości. Cherubin wymienił je wszystkie albo może raczej wtłoczył w jakiś cudowny sposób ich mnogość do mego umysłu. Ognista postać nazywała siebie Potępieńcem, określając moją obecność mianem Pożeraczki. Jego egzystencja musiała więc sięgać czasów starożytnego Egiptu!

Natychmiast podjęłam decyzję. Rzuciłam się do przodu, ignorując barierę rozdzielającą nasze natury. Odkryłam, że rosnę. Moje nowe ciało zaczęło tworzyć wokół siebie mnóstwo otoczek, chroniących je przed obcym. Zmierzałam na spotkanie Potępieńca, odczuwając lawinę strachu, pędzącą w moim kierunku z zaskoczonej szarej masy, w którą zdążył się zmienić.

Zanurzałam się w Złym niczym woda w stężonym kwasie, który rozgrzewał się i dymił, rażąc swym wstrętem. Czułam się jak implodująca gwiazda, której materia zmierza do zderzenia ze swym bezdennym dnem. Ucieczka Potępieńca dodała mojej świadomości impetu. Przez chwilę poczułam się, jakbym doskonale wiedziała, na czym polega istota jego zła. Pojedyncze elementy natury istnienia, jakie wychwytywałam, zaczynały układać się w obraz funkcji życiowych, wzbogacone po chwili w kolejne informacje, które ujawniły schematy myślowe. Chaos jego egzystencji zaczął wynurzać się wyraźniej z każdą chwilą. Cofałam się w przeszłość, roztaczając coraz szerszą mandalę historii życia jednej istoty, mieniącej się miriadami imion Złego. Fraktalny taniec wirtualnych cząstek budował świat, który powinien okazać się celem mojej wędrówki. Już za chwilę miałam stanąć twarzą w twarz z Tajemnicą Przedwieczną.

***

Kompletna cisza, panująca w pomieszczeniu, w którym się znalazłam, nienaturalnie kontrastowała z widokiem słupa wody spływającej w dół. Wszelkie nieprzyjemne wrażenia związane z Potępieńcem zniknęły w chwili, w której postanowiłam przypatrzeć się zjawisku. Każdy krok przybliżający mnie ożywiał tuż pod rozedrganym sercem plątaninę doznań. Kaskada coraz wyraźniej przyciągała moją naturę, budząc w sercu tęsknotę. Jedna myśl zaczęła dominować, zmuszając ciało do skoku. Czułam narastające pragnienie zespolenia. Potężne pragnienie. „Woda!" - moje myśli zaczęły zanurzać się w życiodajnym strumieniu.

- Nie rób tego! - Głos odbił moje ciało, gotowe do skoku. Poczułam barierę wyrastającą pomiędzy nami.

Z ciszy rozbrzmiał szmer wody. Hipnotyczny dźwięk zmienił się w konwersację. Zaczęłam wychwytywać słowa - ciągi słów, których treści nie rozumiałam.

- Dlaczego nie mogę się w tobie zanurzyć? - rzuciłam pytaniem w kierunku słupa wody.

- Rozejrzyj się dookoła - usłyszałam. - Jeszcze nie jesteś gotowa. Obserwuj rzeczywistość Potępieńca, zapamiętaj wszystko. Musisz zapamiętać!

Słysząc te słowa, przywołałam obrazy i odczucia związane z postacią Złego. Uświadomiłam sobie, że wniknęłam w jego świat lub może miejsce, bez którego nie mógł żyć.

- Co mam zrobić, aby poznać twoją naturę? - spytałam, walcząc z napływającą falami potrzebą zaspokojenia tęsknoty.

- Będziesz musiała mnie zniszczyć, Liz.

- Nie rozumiem! - Bezgraniczne zdziwienie zaatakowało moje ego, zwiększając intensywność tęsknoty.

- W twojej przyszłości spotkasz zło, którego dzieło strawi świat, jaki znasz. Dlatego musisz mnie zniszczyć, pozbawiając Złego możliwości korzystania ze mnie, jako narzędzia jego poczynań.

- Czuję, że nie chcę tego robić. Poza tym, jeśli cię zniszczę, w jaki sposób mam się dowiedzieć, kim jesteś? - Chciałam odsunąć w niebyt słowa, które przed chwilą usłyszałam. Marzyłam jedynie o silniejszym kontakcie. Kontakcie z autorem przekazu.

- Jestem obietnicą daną ludzkości. Wszystkim, co do tej pory się wydarzyło. Jestem także przekleństwem tego wszystkiego, co może narodzić się pod postacią przyszłości. Jestem Molochem. Narzędziem, które będziesz musiała wytrącić z rąk Potwora, pragnącego objąć w posiadanie twój świat. Tak jak ja zaprosiłem cię do krainy mej egzystencji, tak ty będziesz musiała zamrozić mnie pieczęcią niedostępności...

Nie rozumiałam tych słów. Patrząc w spływającą wodę, spróbowałam przeobrazić usłyszane zdania w obrazy. Dostrzegłam po chwili planety. Miliardy planet! Obserwowałam kreację życia na jej podstawowym poziomie, widząc za każdym razem - na wszystkich światach! - samodoskonalenie się pojedynczych istotek.

- Widzisz obraz, który na niezliczonej ilości światów dąży do Boga, przybierając coraz doskonalszą postać.

Nie tylko widziałam to, lecz także czułam wzrastającą potęgę żywego Wszechświata. Obserwowane przeze mnie krainy rozkwitały, pnąc się ku górze na swych drabinach ewolucyjnej ekspansji, przeciwstawiając się w ten sposób wszechobecnej entropii.

One walczą z tym wszystkim, co jest martwe! - Ta myśl była dla mnie objawieniem. Dopiero teraz, kiedy ogarnęłam całe życie, sięgając najdalszych zakątków Wszechświata, ujrzałam obraz walki i nieustannego przeciwstawiania się żywych organizmów wszystkiemu, co było niekreatywne i dążące do chaosu.

- Jak sądzisz, Liz, dlaczego tak się dzieje? Co napędza ewolucję na każdym z tych światów?

Widziałam poświatę miłości, towarzyszącą każdym narodzinom pojedynczej istoty. Nie miałam wątpliwości, co jest źródłem owej emanacji.

- Myślę, że za to wszystko jest odpowiedzialny Bóg!

- Poczuj to i odpowiedz, dlaczego tak się dzieje? - usłyszałam ponownie.

- Ponieważ chce tego Bóg? - Czułam, że moja odpowiedź nie posiada nawet odrobiny inwencji.

- Ależ Liz, kochanie! - usłyszałam... Usłyszałam głos mojego dziadka? Strumień świadomości zatrzymał się na jakiejś istocie, spożywającej zapamiętale śniadanie. - To, co przed chwilą usłyszałem, nie mogło paść z twych ust! Liz, proszę, pomyśl! Masz niepowtarzalną okazję objąć dzieło stworzenia i cedujesz, leniuszku, wszystko na Boga? Pomyśl o wszystkich okropnościach i jeszcze raz przymierz tamto pytanie do swej odpowiedzi. Gdyby Jakaś Wyższa Istota stworzyła życie doskonałe, jak sądzisz, dopuściłaby do głosu śmierć, tęsknotę albo ból?

Kompletna blokada! To był dziadek Martin, jego styl i ta przywara prowokującego dowcipkowania w momencie, po którym potrafił ostatnim ruchem zadać intelektualnego mata!

Wciąż obserwowałam stworzenie, które już zdążyło się postarzeć. Mam niepowtarzalną okazję? - Blokada zmusiła mnie do myślenia. Pozostawiając stworzenie samemu sobie, ponownie odwiedziłam wszystkie miejsca we Wszechświecie, w których ukazano mi narodziny życia. Starając się odczuć silniej potęgę cudowności zjawiska, niemal dotykałam każdy byt z osobna. Chwytałam okruchy istnienia i cofając się w czasie, uparcie obserwowałam pierwsze kroki samokreacji.

Moje podejrzenia odbiły się od tysięcy teorii. Co napędzało ewolucję? Gdzie znajdował się jej początek?...

- Nie wiem, czego mam szukać - wyrzuciłam zrezygnowana. - Jeśli nie jesteś Bogiem... Chcesz mi pomóc, a jednak nie chcesz wyjawić, jak mam to zrobić!

- Jestem wyłącznie martwym opisem tego wszystkiego, co do tej pory zdołałaś zobaczyć.

- Gmatwasz. Taka jest twoja rola? - nie wytrzymałam, atakując niewidzialnego narratora mojej wycieczki. - Nie istnieje przecież coś takiego jak cyfry życia albo może zakazany świat. Świat, którego nigdy nie było?

- ...Za mną! - usłyszałam zdecydowaną komendę, którą przerwał nieprzyjemnie przedłużającą się ciszę.

Głos Molocha pociągnął mój strumień do światów, które rozkwitały budzącą się na nich świadomością pojedynczych osobników. Obserwowałam pierwsze banalne pytania zupełnie nieznanych mi stworzeń. W ich głowach rodziło się poczucie egzystencji. Widziałam kiełkujące zalążki wiary i zabobonów. Plemiona wyrastały do potęgi królestw i państw, upadając i wciąż odradzając się na nowo. Mogłam wnikać w okrucieństwa istot, nie znając podłoża ich postępowań. Zaczęłam także dostrzegać szlachetność i miłość - budujące z mozołem nowe społeczeństwa.

- Myślisz, że rozumiesz paradę życia, lecz zapewniam cię, dostrzegłaś zaledwie ułamek wiedzy, którą potrafisz ogarnąć swym rozumem - mówiąc te słowa, głos zatrzymał moją uwagę na jednym ze światów.

Moje poczucie bytowania łagodnie osiadło w pobliżu grupki stworzeń, które swym wyglądem bardzo przypominały ludzi. Istniały różnice, lecz twarze mieszkańców tej planety w swej żywej mimice były mi znajome. Były w pewnym sensie ludzkie. Pośród kilkunastu postaci wyróżniał się wysoki osobnik, który w tej chwili stał, przemawiając do siedzących słuchaczy.

- Ma na imię El - usłyszałam głos Molocha. - Wsłuchaj się w jego słowa!

Nie rozumiałam mowy. Jedynie śpiewny rytm wypowiadanych słów, który dobiegając moich uszu, budził kojące uczucie, kołysząc serce. Hipnotyczna inwokacja ożyła nagle zrozumiałymi słowami:

- ...Jedynie ten, kto podąża ścieżką prawdy, jest godzien najwyższej nagrody w Urni. Serce wybija rytm życia. Miłość, którą nosicie w waszych sercach, wybija rytm wieczności. Miłość wypowiedziana i miłość wyśpiewana jest niczym w porównaniu do miłości wiecznej, która gości wśród was tego wieczoru!

Dostrzegłam zmianę, rysującą się na twarzy Ela grymasem. Ów był zgoła odmienny od tego, jaki mogłam zaobserwować parę chwil temu. Zbliżyłam się. Chciałam odczuć atmosferę uniesienia, panującą wśród słuchaczy.

Spojrzał bezpośrednio w moim kierunku. Zupełnie tak, jakby mnie widział, jakby dokładnie wiedział, które miejsce obrałam w rzeczywistości jego planety.

To musiał być uśmiech! Jeśli poprzedni grymas twarzy Ela wyrażał żal, czy też coś w rodzaju smutku, to patrząc na mnie, na pewno się uśmiechał! Piękno w każdym zakątku Wszechświata jest czymś cudownym! - pomyślałam, odbierając widok tamtych oczu jako dar.

El gwałtownie odwrócił się od słuchających go istot i zaczął oddalać krokiem, który mimo dziwnego, szybkiego rytmu, wyglądał bardzo dostojnie. Podążyłam za nim, ostrożnie zbliżając się do jego myśli.

Gorący, pustynny wiatr podwiewał szatę Ela, która swym ciemnoniebieskim kolorem przywołała barwę nieba, jaką podziwiałam kiedyś nad Morzem Martwym. Największa ziemska depresja, położona ponad czterysta metrów poniżej poziomu morza, zaskoczyła mnie gęstym błękitem nieboskłonu, który wtedy budził zaskoczenie i podziw niepowtarzalności, oczarowując mnie bez reszty. Teraz - obserwując sylwetkę Ela - poczułam to samo zauroczenie. Istota stawała się mi coraz bardziej bliską. Zapomniałam, że mam do czynienia z obcą formą życia.

Usiadł na dużym kamieniu, wystającym z piasków pustyni.

- Jak sądzisz, Liz. Czemu się tutaj znalazłaś? - spytał, kierując swe dziwne oczy dokładnie w moim kierunku.

Nie spodziewałam się tak bezpośredniego kontaktu. Już chciałam się wycofać, lecz widząc cudowność uśmiechu, rodzącą się na jego oliwkowej twarzy, otworzyłam moje ja.

- Nie wiem, czy potrafię rozmawiać z tobą w sposób zrozumiały dla ciebie... - moje słowa zabrzmiały sztucznie. - Nie jestem pewna, czy potrafimy się nawzajem zrozumieć...

- Istnieje we Wszechświecie coś, co łączy wszystkie stworzenia - przerwał mi, dodając: - Miłość swą potęgą znosi wszystkie bariery. Potrzebuję twej miłości, tak samo jak ty potrzebujesz miłości swego bliźniego. Zapomnij o odmienności, a ujrzysz w mojej osobie przyjaciela twej wędrówki i twego życia. Czekałem na ciebie, Liz.

- Czy możesz odpowiedzieć na moje pytania?

- Jesteś kosmochemikiem, zajmującym się badaniem meteorytów. Twój świat istnieje cztery i pół miliarda lat. Powiedz, proszę: skąd o tym wiesz?

Gra intelektualna, zainicjowana tak banalnym pytaniem, musiała zmierzać do prawd, których do tej pory nie dostrzegałam. Czułam to. Czułam magię, bijącą z każdego słowa wypowiadanego przez mojego nowego przyjaciela.

- Ponieważ najstarsze próbki materii, które badaliśmy, powstały w okresie formowania się Układu Słonecznego - odpowiedziałam.

- Opowiedz mi, w jaki sposób badacie wiek najstarszych skał.

- Mierzymy zawartość pierwiastków nietrwałych w danej skale, określając wielkość przemian, które dokonały się podczas ich rozpadu połowicznego. Biorąc pod uwagę rozpad kilku z nich, tworzymy model, który może być opisany funkcją zmian w danym czasie, umożliwiając nam w ten sposób określenie wieku takiej skały.

- Połowa glinu 26 zmienia się po okresie waszych siedmiuset tysięcy lat w magnez 26. Jakie prawo rządzi takimi przemianami? - Kolejne pytanie El, zmusiło mnie do przywołania formułki. Patrząc na jego uśmiechniętą twarz, zdecydowałam maksymalnie uprościć moją odpowiedź.

- Prawdopodobieństwo zaistnienia zjawiska rozpadu - odpowiedziałam.

- Podaj mi swą dłoń - poprosił, wyciągając ku mnie... ręce.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin