Lacey Robert - Grace.pdf

(1135 KB) Pobierz
Lacey Robert - Grace
Droga z La Turbie.
Tuż przed dziesiątą rano w poniedziałek trzynastego września 1982 roku żandarm Frederic
Mouniama wyszedł z piekarni we francuskiej górskiej wiosce La Turbie. Młody policjant, który
do porannej kawy lubił zjeść croissanta, z rogalikiem w dłoni ruszył w stronę posterunku.
Z Roc Agel, weekendowej rezydencji księcia Monako Rainiera i księżnej Grace, nadjechał
właśnie brązowy rover... a kiedy zatrzymał się, żeby przepuścić przechodzącego przez ulicę
młodego żandarma, Frederic Mouniama uświadomił sobie, że za kierownicą samochodu
siedzi we własnej osobie Jej Wysokość księżna Grace.
Uśmiechnęła się do niego zza kierownicy. Obok, na miejscu pasażera siedziała jej
siedemnastoletnia córka, Stefania. Księżna na pewno nie przypominała już słynnej ekranowej
postaci, figlarnej i gibkiej Grace Kelly, która przed blisko trzydziestoma laty przybyła do
Monako. Była gwiazda filmowa od tego czasu znacznie przybrała na wadze, a twarz jej się
mocno zaokrągliła. Wciąż jednak miała dobrą prezencję, ów szczególny, pełen elegancji
blask, który zawsze emanował z Grace Kelly, toteż przechodząc na oczach tej żywej legendy
przez ulicę, Frederic Mouniama instynktownie dotknął palcami twardego daszka swojego kepi
i skłonił głowę.
Zjawiwszy się na posterunku, żandarm Mouniama nie zdążył jeszcze położyć na biurku
croissanta, kiedy zadzwonił telefon. Jakiś samochód wypadł z serpentyny na szosie numer
CD37, biegnącej z La Turbie w stronę Monako i morza. Mouniama musiał się tam
natychmiast udać.
Niespełna dziesięć minut od chwili, kiedy wyszedł z piekarni, młody żandarm krętą drogą
jechał razem z kolegą policyjnym wozem,
z włączoną syreną i obracającym się na dachu niebieskim światłem. Dojazd do zakrętu zajął
im cztery, może pięć minut. Spojrzawszy w dół, Mouniama zobaczył szare i zakurzone
podwozie samochodu, który leżał odwrócony do góry kołami pośród rabatek z kwiatami w
ogródku czyjegoś domu. Wokół stało kilka osób — musiały wyjść z budynku — i kiedy
policjant dotarł na miejsce, zobaczył, że pocieszają oszołomioną dziewczynę, której
ramionami wstrząsa spazmatyczny szloch.
— Sauvez Maman! — powtarzała płacząc. — Sauvez Maman!
Wpatrując się w rozbity wrak, Mouniama uświadomił sobie, że ma przed sobą ten sam
brązowy samochód księżnej Grace, który widział nie dalej jak piętnaście minut wcześniej w
La Turbie. Zajrzawszy do środka przez jedyne nie zablokowane drzwi, żandarm zobaczył
księżnę. Leżała nieprzytomna płasko na wznak, z wykręconą pod ostrym kątem nogą i
zamkniętymi oczyma, tak jakby dach obróconego do góry kołami samochodu stanowił
szpitalne łóżko. Nie było ani śladu krwi. Księżna nie była martwa, ale nie zdradzała również
żadnych oznak życia.
Przez następnych dwadzieścia dziewięć godzin Frederic Mouniama, jego koledzy z
posterunku oraz oficerowie śledczy i detektywi żandarmerii pracowali bez przerwy na sen
albo posiłek, mierząc szosę, przesłuchując świadków, odtwarzając drogę, jaką przebył rover,
i próbując rozwikłać tajemnicę. Jak do tego doszło? Która z kobiet siedziała za kierownicą?
Czy wypadek nie był wynikiem sabotażu? W ciągu wszystkich tych godzin Frederic
Mouniama widział przed oczyma uśmiechniętą księżnę, która przyhamowała i zatrzymała
samochód, żeby przepuścić młodego żandarma przechodzącego przez ulicę z rogalikiem w
dłoni.
Po raz pierwszy jechała przez te góry, mając dwadzieścia cztery lata. Grała wtedy w filmie
Alfreda Hitchcocka „Złodziej w hotelu". Rok później wróciła tu na festiwal filmowy, a w
następnym przyjechała ponownie, tym razem żeby poślubić księcia. Miało to miejsce w
kwietniu 1956 roku, kiedy gwiazda filmowa Grace Kelly znajdowała się w pełnym rozkwicie
swojej urody. Poruszała się sprężystym krokiem, promienny uśmiech zdawał się rozjaśniać
całą jej postać. Ze swoimi blond włosami i mocno zarysowaną linią szczęki stanowiła
wyrazisty i prawie idealny przykład północnoeuropejskich cech, składających się na to, co
określano mianem klasycznej amerykańskiej piękności. Na
początku dwudziestego wieku arystokratyczne rodziny europejskie na wyścigi sprowadzały
zza oceanu przystojne i zamożne „dolarowe księżniczki" — jeśli wierzyć prasie tamtych
czasów, w samym tylko roku 1915 pojawiło się kilkaset utytułowanych Amerykanek:
czterdzieści dwie urodzone w Ameryce księżniczki, sześćdziesiąt cztery baronesy, sto
dwadzieścia sześć hrabianek... Przybywając w 1956 roku do Monako, Grace Kelly w iście
hollywoodzkim stylu nawiązała do tej starej tradycji.
Grace wyróżniała jej nieskazitelność. Nieskazitelnie wyglądała, nieskazitelnie się wyrażała —
wypracowała własny potoczysty, teatralny styl wymowy — i jak sądziła większość ludzi,
nieskazitelnie się zachowywała. Stanowiła wypieszczony symbol tego, co amerykańskie,
 
zwłaszcza w latach pięćdziesiątych — latach prezydentury Eisenhowera. Kojarzyła się z
wiejskimi klubami, mlekiem słodowym i Reader's Di-gest — chociaż podobnie jak Reader's
Digest, miała w sobie przecież zdrową dawkę seksu. Seksu przyjemnego, rozchichotanego,
uprawianego na tylnym siedzeniu samochodu, ale również seksu, który jak na lata
pięćdziesiąte był właściwie dość śmiały. Wielkie role Grace to role poszukiwaczki przygód,
samotnej, mającej za sobą bliżej nie sprecyzowane doświadczenia kobiety, która nosi nocną
koszulę w torebce. Grała dziewczynę, która lubi dwuznaczne, pikantne sytuacje i woli
pierwsza złożyć namiętny pocałunek na ustach Cary'ego Granta, zamiast czekać, aż on się
zdecyduje ją pocałować.
Grace wiedziała, jak to robić — z uśmiechem i posługując się prawdziwie kuglarskimi
sztuczkami, dzięki którym wszystko wydawało się możliwe do zaakceptowania. Umiała być
niegrzeczna, a zarazem bardzo pociągająca. Alfred Hitchcock, który wydobył z niej
najwspanialsze i najbardziej prowokujące filmowe kreacje, lubił porównywać Grace Kelly do
pokrytego śniegiem wulkanu. Pracując z nią przy trzech filmach, był świadkiem wybuchów
zmysłowości, którą na ogół udawało się jej ukryć pod maską dziewiczej cnoty. Ta
sprzeczność stała się jednym z głównych problemów jej życia. Publiczność widziała
przeważnie pokryty śniegiem wierzchołek — być może nie chciała widzieć nic więcej. W
gruncie rzeczy jednak Grace Kelly stanowiła dokładne przeciwieństwo tego, czym się
wydawała.
Wieczna gra. Aktorstwo. Kiedy kończy się rola, a zaczyna prawdziwe życie? Czy żegnając
się z Hollywood, Grace porzuciła świat wyobraźni? Czy też może podpisała w Monako
kontrakt na rolę, która okazała się jeszcze bardziej nierzeczywista?
Zawsze była marzycielką i to stanowiło właściwie klucz do jej osobowości. Od
najwcześniejszych łat odznaczała się dziwną pewnością, przekonaniem, że jest w stanie
realizować swoje marzenia — jako odnosząca sukcesy modelka, jako telewizyjna aktorka,
jako gwiazda filmowa i wreszcie jako księżna. Ten szczególny dar ziszczania marzeń
opromieniał ją magią, która fascynowała ludzi w naszym niereligijnym stuleciu. W ciągu
pięćdziesięciu dwóch lat, które przeżyła, stała się dla swego pokolenia swoistym talizmanem,
postacią błogosławioną, czczoną i niemal świętą. Perfekcja jest być może wytworem fantazji,
ale to właśnie perfekcję ucieleśniała w oczach milionów księżna Grace. Była
międzynarodowym symbolem, kimś nietykalnym. I dlatego właśnie, kiedy zabrała ją
przedwczesna śmierć, ludzie nie potrafili uwierzyć, że jest normalną śmiertelniczką.
Część pierwsza.
Zebranie materiałów i napisanie tej książki zajęło dwa lata; oparłem ją na informacjach
prasowych, osobistych listach i dokumentach oraz na wywiadach z wieloma najbliższymi
kolegami i przyjaciółmi Grace Kelly. Zawiera pierwszy dokładny opis dochodzenia, jakie
prowadziła w sprawie jej śmierci policja, i opowiada o romansach, jakie Grace miała przed i
po ślubie z Rainierem księciem Monako. Poddaje także analizie kontrowersyjne decyzje
medyczne, które podjęto w ostatnich godzinach jej życia. Czy księżna Grace żyłaby dzisiaj,
gdyby zastosowano inną metodę leczenia?
Nie może chyba zaskakiwać fakt, że książę Rainier i jego rodzina nie chcieli rozmawiać z
autorem tej książki. Prezentowany tutaj portret Grace — a także jej bliskich — znacznie różni
się od wizerunku kultywowanego przez nich i przez ich ekspertów od tworzenia publicznego
wizerunku książęcej rodziny. Konwencjonalny obraz Grace Kelly, księżnej Grace, jest piękną
iluzją stworzoną na użytek epoki, która lubiła być oszukiwana, i poddanie go wnikliwej i
bezlitosnej analizie lat dziewięćdziesiątych może się komuś wydać okrucieństwem.
Jednak tej damie na pewno to nie zaszkodzi. Prawda nie niszczy, lecz uwydatnia jeszcze
piękno stworzonej przez nią iluzji. Grace Kelly była twardą i odważną kobietą, która dzięki
ciężkiej pracy, pomysłowości, a także dzięki swemu wielkiemu urokowi, pokonywała
wyzwania, które stawiało przed nią życie i epoka. Była życzliwa i dzielna, lojalna i ludzka. Ale
tworzenie mitu zaczęło się bardzo wcześnie.
Ojciec i córka.
Lipiec 1935 roku. Zwinna, chuda i szczerbata, miała wtedy pięć i pół roku. Kiedy ojciec ją
podniósł, by okręcić wokół siebie, śmiała się i krążyła w jego orbicie, unosząc stopy nad
piaskiem. Jak bardzo mała Grace kochała swego tatusia, jak bardzo lubiła przytulać się w
zimie do jego ciepłego, pachnącego tytoniem płaszcza... W tym momencie, owego letniego
dnia nad oceanem, gdy wirowała wokół ojca i cały świat zlewał się w jedną plamę, należał do
niej bez reszty.
Jack Kelly — metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, dziewięćdziesiąt pięć i pół kilograma wagi —
ubrany był w spięte paskiem szorty i podkoszulek bez rękawów. Kiedy się obracał, ramiączka
 
podkoszulka napinały się na jego mięśniach. Ze swymi geometrycznymi, rzeźbionymi rysami
twarzy i ciemnymi lśniącymi włosami człowiek ten stanowił dla szybującej w powietrzu córki
źródło prawdziwej radości i siły. Ale nawet krążąc wokół niego, pięcioletnia dziewczynka
wiedziała dobrze, czego się od niej oczekuje. Wiedziała, kiedy unieść głowę i uśmiechnąć
się, i zrobiła to dokładnie w odpowiednim momencie, wtedy gdy znalazła się na tle oceanu.
Fotografowi z Bulletin udało się świetne zdjęcie.
Kiedy jest się córką Jacka Kelly'ego, trzeba spisać się na medal. W lipcu 1935 roku, w wieku
czterdziestu pięciu lat, ojciec Grace startował jako kandydat demokratów w wyborach na
burmistrza Filadelfii. To właśnie sprowadziło fotoreporterów na brzeg morza — nadarzyła się
okazja, żeby sfotografować przystojnego Jacka bez krawata i sztywnego kołnierzyka, gdy
bawi się ze swymi fotogenicznymi dziećmi na plaży.
Ujęcie tu, ujęcie tam. A teraz kilka kroków w głąb morza, żeby w tle widać było łamiące się
fale przyboju. Pięcioletnia Grace wchodzi do wody, staje na baczność i spogląda prosto w
obiektyw, nie zwracając zupełnie uwagi na pryskający wokół wodny pył. Jej brat i dwie siostry
rozglądają się na wszystkie strony, chichoczą, kucają — ale nie mała Grace. Zawsze
grzeczna, patrzy nadal prosto przed siebie. Uśmiech do obiektywu. Wszystko dla tatusia.
Fakt, że pięcioletnia dziewczynka traktuje własnego ojca jak kogoś równego niemal Bogu, nie
jest niczym nadzwyczajnym. Tak się jednak składa, że entuzjastyczną opinię urodzonej w
Filadelfii 12 listopada 1929 roku Grace Patricii Kelly podzielało znaczne grono ludzi.
Ojcu nie udało się ostatecznie zostać burmistrzem. W wyborach w roku 1935 zabrakło mu
około czterdziestu tysięcy z siedmiuset tysięcy oddanych głosów. Ale żaden demokrata nie
osiągnął dotąd tak dobrych wyników i wyborcza klęska była tylko chwilowym
niepowodzeniem w karierze człowieka, który czy się go kochało, czy przeklinało, należał do
najbardziej wybitnych i charyzmatycznych synów miasta.
Urodzony w roku 1890 w liczącej dziesięcioro dzieci rodzinie irlandzkich katolików, w ubogiej
imigranckiej dzielnicy East Falls w Filadelfii, Jack Kelly pierwsze pieniądze zarobił jako
murarz. Potem założył własne przedsiębiorstwo budowlane, Kelly for Brickwork, i dzięki
osobistemu urokowi, ciężkiej pracy oraz właściwym koneksjom udało mu się uczynić zeń
największą w tej branży firmę na Wschodnim Wybrzeżu. Kelly for Brickwork brało udział we
wszystkich znaczących budowach, od klasycznych kolumn filadelfijskiego dworca przy
Trzydziestej Ulicy poczynając aż po budynek Radio City Musie Hali w Nowym Jorku. Jack
Kelly został milionerem.
Ale zdobył również sławę w innej dziedzinie. W czasie wolnym od pracy startował w
jedynkach, najbardziej samotnej ze wszystkich wioślarskich konkurencji — trwających osiem
albo więcej minut, zadawanych sobie samemu torturach, podczas których trzeba przebyć w
wąskiej drewnianej łodzi dwa tysiące metrów — i odnoszone przez niego triumfy zapewniły
mu specjalny status, jakim cieszą się tylko wielcy sportowcy. Pieniądze i murarstwo schodziły
na drugi plan. Ojciec Grace Kelly był lokalnym bohaterem.
Wioślarstwo ma w Filadelfii większe znaczenie niż gdzie indziej.
Przystanie wioślarskie znajdują się w samym śródmieściu, tuż za muzeum sztuki, wzdłuż
czterystumetrowego bulwaru, po wschodniej stronie Schuylkill River. Kiedy jedzie się ze
śródmieścia na północ, tworzą niezwykły widok — kaskady drewnianych dachów, herbów,
wieżyczek i iglic, ze zbiegającymi ku wodzie betonowymi pochylniami dla łodzi.
Drużyny Penn, Villanova oraz innych miejscowych szkół trenują daleko od filadelfijskiej
Boathouse Row — rozpadającym się przystaniom w centrum nie nadają wcale tonu drużyny
uniwersyteckie. Wioślarstwo na Schuylkill River jest rozrywką dla zwykłych ludzi pracy —
takich jak murarz Kelly, który w drugiej dekadzie tego stulecia spieszył tu każdego wieczoru z
placu budowy, żeby poćwiczyć, zanim na rzece zrobi się ciemno. Był wtedy kawalerem.
W tamtych czasach członkowie Vesper Club byli niekwestionowanymi królami Schuylkill.
Drużyny, które wypływały z podobnej do kaplicy przystani klubu, dominowały w regatach
organizowanych wzdłuż całego Wschodniego Wybrzeża — a najlepszym zawodnikiem
Vesper był Jack Kelly. Wiosną i latem roku 1919 dwudziestodziewię-cioletni wioślarz wygrał
wszystkie wyścigi, w których uczestniczył — łącznie z mistrzostwami Stanów Zjednoczonych
w jedynkach.
Następnym logicznym krokiem był udział amerykańskiego mistrza w zawodach o
Diamentowe Wiosła, odbywających się corocznie w lipcu podczas największej imprezy
wioślarskiej świata, Królewskich Regat w Henley nad Tamizą. Vesper Club finansował już
wcześniej wyjazdy swoich ekip do Henley. Jednak na początku czerwca 1920 roku, kiedy
treningi dobiegły końca, a łódź stała spakowana i gotowa do podróży przez Atlantyk, Jack
Kelly otrzymał z Henley telegram. Organizatorzy odrzucili jego zgłoszenie.
Główne zastrzeżenia Henley dotyczyły sposobu, w jaki Vesper Club finansował poprzednie
wyjazdy swoich reprezentantów. Amerykański klub przekazywał zebrane pieniądze prosto do
 
rąk wioślarzy, a to w świetle skomplikowanych i znanych z formalizmu przepisów Królewskich
Regat czyniło z nich profesjonalistów. Specjalne zarządzenie zakazywało zawodnikom z
Vesper wszelkich dalszych występów.
Ale gospodarze regat mieli również dalsze zastrzeżenia, skierowane konkretnie do Jacka
Kelly'ego i wynikające z wykonywanej przez niego pracy oraz ich klasowych poglądów na to,
co stanowi warunek uczciwej sportowej walki. Pan Kelly — stwierdzili podczas zebrania w
dniu 3 lipca 1920 roku — nie został zakwalifikowany na podstawie
paragrafu le regulaminu ogólnego (pracafizyczna). Mówiąc po prostu, w regatach
organizowanych dla angielskich dżentelmenów nie było miejsca dla filadelfijskiego murarza,
który w trudzie i znoju zarabiał na życie pracą własnych rąk.
Przepis o pracy fizycznej nie był wcale tak bezduszny, jak mogło się wydawać. Pochodził z
połowy poprzedniego stulecia, kiedy Tamiza była najbardziej ruchliwą arterią Londynu,
opanowaną przez krzepkich zawodowych wodniaków, którzy organizowali własne wyścigi i z
łatwością pokonywali startujących w Henley uczniów i studentów. Zastosowanie tej zasady
dwa lata po zakończeniu pierwszej wojny światowej stanowiło jednak jawną szykanę i Jack
Kelly nie zwlekał długo, by pokazać gospodarzom Henley, co myśli o ich snobizmie. Rok
1920 był rokiem olimpijskim. Igrzyska miały się odbyć w Belgii. Obserwowany przez całą
Filadelfię i wielu innych nie związanych normalnie z wioślarstwem Amerykanów, których
oburzyła ta najnowsza utarczka między starym i nowym światem, dwudziestodziewięcioletni
Jack Kelly trenował i ścigał się jak nigdy dotąd.
Ponownie spakował swoją łódź i tym razem odbył podróż przez Atlantyk — nad rzekę
Scheldt, niedaleko Antwerpii, gdzie wygrał wszystkie eliminacje i zakwalifikował się do
olimpijskiego finału. Srebrny medal miał już w kieszeni. Żeby zdobyć złoto, musiał pokonać
Jacka Beresfor-da, słynnego angielskiego wioślarza, który zaledwie kilka tygodni wcześniej
zdobył Diamentowe Wiosła, wygrywając wyścig jedynek w Henley.
We frapującym finale tej pasjonującej konfrontacji Jack Kelly minął linię mety jako
niekwestionowany zwycięzca, zostawiając daleko w tyle bezradnie młócącego wodę mistrza
z Henley. Nowy victor ludorum zapakował niezwłocznie swoją zieloną wytartą sportową
czapeczkę i — jak lubiła powtarzać usłyszaną od ojca opowieść jego córka Grace — wysłał
ją do rezydującego w pałacu Buckingham króla Jerzego V. Nie wiadomo, co Jego Królewska
Mość zrobił z postrzępionym i przepoconym podarkiem, ale Jack Kelly nie miał wątpliwości,
co chciał przez to powiedzieć.
Jesienią 1920 roku, kiedy wrócił do domu, na ulice Filadelfii wyległo ponad sto tysięcy
mieszkańców. Był narodowym bożyszczem. Rozpowszechniana szeroko fotografia
ukazywała zwycięskiego wioślarza w towarzystwie boksera Jacka Dempse/a i wyścigowego
konia Man o'War — obok siebie stała trójka światowych czempionów, trzy niedoścignione
symbole fizycznej doskonałości. Jedna z gazet uznała Jacka
Kelly'ego za najwspanialej zbudowanego amerykańskiego mężczyznę i przebąkiwano nawet,
że przystojny młody kawaler wybiera się na zdjęcia próbne do Hollywood.
Całe miasto piło za jego zdrowie. Elokwentny Kelly stał się mówcą, którego Filadelfia chciała
gościć na każdej imprezie dobroczynnej i pikniku, a w ślad za sławą szły władza i pieniądze.
Wygrał wybory do rady miejskiej i został przewodniczącym Partii Demokratycznej w Filadelfii.
Popierając energicznie politykę Nowego £adu, zaskarbił sobie wdzięczność prezydenta
Roosevelta — a to znaczyło bardzo wiele w tych trudnych latach, kiedy rząd federalny był
głównym zleceniodawcą i jedynym inwestorem prac budowlanych. Gmach Sądu Federalnego
i federalny urząd pocztowy w Filadelfii, zgrabne urzędy pocztowe rosnące jak grzyby po
deszczu na przedmieściach miasta — firma Kelly for Brickwork otrzymywała najlepsze
rządowe kontrakty.
Nie słyszano jednak, by ktoś oskarżał nowego szefa partii o korupcję albo czerpanie ze
swego stanowiska osobistych korzyści. Chociaż szerokie ramiona Jacka Kelly'ego okrywała
teraz elegancko skrojona dwurzędowa marynarka, nigdy nie stracił charakterystycznej dla
siebie bezpośredniości: mocnego uścisku dłoni, otwartego spojrzenia i prostego sposobu
bycia. Gdy korzystał ze swoich wpływów, czynił to, by pomóc zasługującym na to młodym
ludziom dostać się do college'u albo znaleźć tymczasową pracę mężom i ojcom rodzin, które
popadły w tarapaty. Zlecenia od Kościoła Katolickiego firma Kelly for Brickwork realizowała
po kosztach własnych albo jeszcze taniej — podobnie zresztą jak zlecenia od synagog,
kaplic czy prace na rzecz każdej dobrej sprawy, która spodobała się szczodremu szefowi.
Przyjaciele Kelly'ego opowiadali, że co wieczór klękał przy łóżku, żeby odmówić pacierz, a
także o „Marzeniach" — wierszu, który oprawił w ramki w swoim gabinecie.
Cuda niewielu się zdarzają,
Jednemu czy dwóm marzenia się spełniają...
Marzyciel musi walczyć, choć szansę wielkie ma,
 
Ponosi klęski, pracuje i czeka...
Nie traci wiary, choć sam jest,
Aż pokaże, że to nie był gest.
Autorem „Marzeń" był Edgar Guest, w latach trzydziestych i czterdziestych bard
amerykańskiej klasy średniej. Publikowane w gazetach całego kraju melodyjne rymy Guesta
sławiły moralność, którą przedstawiał na swoich ilustracjach Norman Rockwell i
popularyzowali w piosence Rodgers i Hammerstein — jeśli zdobędziesz każdy szczyt, z
pewnością spełni się twój sen.
Długie samotne godziny ciężkiej pracy i treningów, które przyniosły sukces Jackowi
Kelly'emu, stały się źródłem jego życiowej dewizy, której żadne z jego dzieci nie wzięło sobie
do serca głębiej niż średnia córka Grace. Legenda o murarzu, który wygrał ze zwycięzcą
Królewskich Regat, prostym człowieku, który startował w wyborach na burmistrza — oto były
mity kształtujące sposób myślenia i ambicje małej dziewczynki, a jej sława miała któregoś
dnia znacznie przyćmić nieco prowincjonalną popularność ojca. Obie siostry i brat radzili
sobie lepiej od niej w sporcie, ale Grace przyswoiła sobie najważniejszą część lekcji. Niczym
wyczynowa wioślarka umiała nie pokazywać po sobie bólu i płynąć dalej. W pewnym sensie
całe życie Grace Kelly było wyścigiem, do którego przygotował ją i wyszkolił ojciec.
Jack Kelly nie był łagodnym ani pobłażliwym trenerem — wioślarscy instruktorzy nigdy nimi
nie są — i zdarzały się momenty, kiedy Grace gorzko przeklinała presję, jaką wywierał na nią
ten inspirujący, porywający i do niemożliwości wymagający człowiek. Nie jest łatwo być
dzieckiem bohatera, zwłaszcza kiedy się go podziwia i pozostaje pod jego urokiem:
Najprostszą drogą ucieczki z cienia wielkości jest obojętność albo bunt i w ten właśnie
sposób postępują na ogół dzieci wielkich ludzi.
Grace dokonała jednak innego wyboru: próbowała zadowolić ojca i zdobyć jego aprobatę —
próbowała sprostać legendzie w swoim własnym stylu — i wiele lat po śmierci Jacka miała w
nieco dziwny sposób potwierdzić jego rolę. Kiedy w początkach budowlanego boomu w
Monako poproszono ją o ochrzczenie nowo wzniesionych z żelazo-betonu wieżowców
mieszkalnych, wybrała nazwę „Le Schuylkill", której ortografia i wymowa po dziś dzień
przysparza kłopotów mieszkańcom księstwa. A potem, krótko przed śmiercią, kiedy w wieku
pięćdziesięciu dwóch lat cieszyła się niekłamaną admiracją prawie całego świata i zapytano
ją, czy nie nosi się z zamiarem napisania pamiętników, udzieliła odpowiedzi odmownej.
Po krótkiej chwili laureatka Oscara i księżna dodała, że myśli jednak o napisaniu swego
rodzaju podwójnej biografii — historii życia jej ojca, z własnym życiorysem dodanym w
charakterze post scriptum.
Henry Avenue 3901.
Grace Kelly wychowała się na wzgórzu, z którego rozciągał się widok na nobliwą, choć lekko
podupadającą dzielnicę East Falls, nieco ponad trzy kilometry na północ od Boathouse Row.
Dawne fabryczne miasteczko, East Falls, składało się głównie z poszarzałych szeregowych
domów, które przycupnęły w dolinie nawiedzanej stale przez nadciągające znad Schuylkill
River mgły. Jedynym urozmaiceniem dla oka były zatrudniające niegdyś mieszkańców
opustoszałe tkalnie oraz wysoka wieża rzymskokatolickiego kościoła świętej Bridget.
Tu właśnie, w tej skromnej i nieco przygnębiającej miejscowości Jack Kelly spędził młodość i
zdobył pierwszą sławę. Jednak zimą 1929 roku, gdy urodziła się Grace, czasy jego fizycznej
pracy należały od dawna do przeszłości. Zdążył już zostać mistrzem olimpijskim. Założył
własną firmę i miarą jego sukcesu był dom, który zbudował dla siebie i swojej rodziny na
szczycie górującego nad East Falls wzgórza, przy Henry Avenue pod numerem 3901.
Henry Avenue była ulicą prominentów. W jednej ze stojących przy tej ulicy posiadłości
mieszkali niegdyś Dobsonowie, angielska rodzina właścicieli tkalni, które w połowie
dziewiętnastego wieku przyciągnęły do East Falls Kellych oraz tysiące innych biednych
irlandzkich imigrantów. W roku 1929 fabryki włókiennicze pozostawały jednak od dawna
zamknięte, Dobsonowie odeszli i teraz przy Henry Avenue zamieszkał murarz — potomek
jednej z przybyłych z Zielonej Wyspy rodzin. Liczący siedemnaście pokoi dwupiętrowy
budynek z masywnymi kominami i oknami, które przedzielały kamienne kolumienki, wyglądał
jak prawdziwy pałac w porównaniu z drewnianymi, krytymipapą nadbrzeżnymi willami.
Podjazd w kształcie litery U prowadził do utrzymanych w kolonialnym stylu frontowych drzwi
stojącego na obszernej posesji, otoczonego drzewami domu. Był tu poza tym kort tenisowy,
kucharz, sekretarz, cały zespół pokojówek i pełniący także obowiązki szofera czarny
ogrodnik, który dbał o rabatki z kwiatami. W latach trzydziestych większość mieszkańców
East Falls ledwo wiązała koniec z końcem. Grace przyszła na świat trzy tygodnie po wielkim
krachu na Wall Street i dorastała w najmroczniej szych latach Wielkiego Kryzysu. Ale
wydarzenia te w bardzo nikłym stopniu odbiły się na jej życiu. Jej ojciec nigdy nie wierzył w
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin