W imię twoje.doc

(921 KB) Pobierz
W imię twoje

W imię twoje



"Chłopcze, co wzrokiem spoglądasz dziewczęcym,
Tak ciebie pragnę, a ty mnie nie słuchasz.
Nie wiesz, że cugle mej duszy
W twoim znalazły się ręku."
Anakreont
 

Pieśń pierwsza: Enae volare mezzo




- Więc mówisz... że słynny Seine Silvretta ma dla mnie jakąś propozycję? - Hadda Ymir niecierpliwym gestem odpędził siedzącą przy nim młodą kobietę i spojrzał spod zmarszczonych brwi na stojącego przed nim mężczyznę - A jaką propozycję może mieć dla mnie ochroniarz Waimea? Nie myśli chyba że zrezygnuję z jej zajęcia? To za duże ryzyko, zostawiać silną wioskę na tyłach, kiedy idzie się na Kashi. Poza tym moi ludzie potrzebują łupów.
- Nie wiem czego chce...
- A może tak mnie byś zapytał, Hadda? - z tyłu rozległ się nagle kpiący głos.
- Ty nigdy nie wchodzisz drzwiami, prawda? - westchnął Ymir - Może usiądziesz?
- Dobrze, ale niech ta twoja dziewka przyniesie trochę wina. Z Waimea długa droga...
- No właśnie. A ty fatygujesz się do mnie nie wiadomo po co. Chyba nie przyszło ci do głowy tak po prostu mnie odwiedzać?
- Dlaczego nie? - wziął wino z rąk dziewczyny - Tak dawno się nie widzieliśmy... O... nie zatrute...
- Jak możesz...
- Mój biedny, naiwny wspólnik po ostatniej wizycie u ciebie wybrał się w odwiedziny do przodków. Dziwne, jak dotąd nie wrócił.
- Seine, przecież nigdy nie lubiłeś dzielić się zyskami...
- Tak, ty zawsze myślisz tylko o tym jak oddać mi przysługę...
- W końcu byłeś moim najlepszym i najbardziej zaufanym człowiekiem.... dopóki nie zniknąłeś nagle ze wszystkimi łupami i połową mojej armii...
- Och, wiecznie mi wypominasz te stare figle... miałem tylko szesnaście lat, pstro w głowie... Nie mogę cię odwiedzić, żebyś o tym nie wspomniał...
- No to porozmawiajmy o czymś innym.... jak tam obrona Waimea?
- Wszystko w najlepszym porządku. Myślę, że nie załamie się nawet przez miesiąc... Podobno Nusku obiecali pomóc...
- Nusku? A od kiedy oni pomagają ludziom?
- Czasy się zmieniają.... Może zechcą zniżyć się do naszego poziomu...
- No tak.... może... Wiesz, jesteś dobry, ale miesiąc... to wieśniacy, nie utrzymają się dłużej niż kilka dni...
- Prawda, to nie geniusze walki.... Ale odpowiednio pokierowani.... Jest ich pięć tysięcy....
- Pięć tysięcy?!
- Hadda.... Gdzie twoja zimna krew? Sprawiasz mi zawód... - ukrył uśmiech w kielichu.
- Czego.... chcesz.... - oschle odezwał się Ymir.
- Ty oczywiście planujesz zająć Kashi pod nieobecność jego władców. Ambitne... Wiesz, pewnie po miesiącu mógłbyś zająć Waimea i wybić nas do nogi, ale... wtedy Kashi będzie już zbrojne... Może nawet Ogda już wrócą... nie będzie sensu przypuszczać na nas szturmu....
- Do rzeczy.
- Jak zwykle niecierpliwy... No dobrze, nie będę czarować... obaj wiemy, że mamy jednakowe szanse. Ja nie lubię zbędnego ryzyka...
- Ile wziąłeś od nich pieniędzy? - Ymir uśmiechnął się pod nosem.
- 100000.
- Wysoko się cenisz...
- Nie jestem jakimś tam najemnikiem... Moje usługi są najwyższej jakości...
- Wa, daj mu 100000.
- No wiesz co... wodza najsłynniejszej bandy w całym Warri stać chyba na więcej niż jakichś tam wieśniaków...
- 200000.
- Pamiętaj, że stawiam na szali swój honor...
- Twój co? - parsknął Ymir - No dobrze 300000.
- Wiesz, tak właściwie to ich polubiłem...
- Seine, do ostatniego szatana! 500000 i ani tael więcej!
- Niech będzie moja strata... - wzruszył ramionami i wstał odbierając pieniądze - Do zobaczenia Hadda...
- Nie tutaj to w piekle... - mruknął mężczyzna, odprowadzając spojrzeniem smukłą sylwetkę, oddalającą się spokojnym, ale sprężystym krokiem.


Seine Silvretta miał dopiero dwadzieścia lat, ale był jednym z najlepszych wojowników tego kraju, tak pod względem bezpośredniej walki jak i strategii. Był niezawodnym płatnym zabójcą. Genialnym oszustem i złodziejem. I nie mniej genialnym zdrajcą.
Choć do tej pory zdradzał tylko swoich dowódców, potem wspólników. Z zasady pracował sam, więc nie uważał żadnych układów za wiążące. Dziś po raz pierwszy sprzedał kogoś, kto go wynajął. No cóż, miał sporo szans na zwycięstwo, ale to nie było pewne. Nie miał zamiaru ryzykować, skoro nie musiał. Ale 100000 to była duża pokusa.
I w końcu wyszedł na swoje, 600000 z jednego interesu to naprawdę coś. Ci głupcy z Waimea nie mają szans z dzikimi hordami Haddy. To było nierozsądne zaufać komuś takiemu jak on.
Choć w zasadzie nie mieli wyboru, a on był wyjątkowo przekonujący.
Pierwszy raz ukradł mając trzy lata, pierwszych kanciarskich sztuczek nauczył się zanim skończył cztery, pierwszy raz zabił w swoje szóste urodziny. Tak jak widział to wcześniej setki razy, nożem prosto w serce.
Od tego czasu jego technika bardzo się podniosła.
Nigdy nie miał litości dla nikogo, tak najłatwiej przeżyć. Wypełnił całą listę przestępstw, z których każde zakazywało wstępu do świątyń ludu Enki bez odpowiedniej ceremonii oczyszczenia. Teraz by jej już nie przeżył, zbyt wiele tych plam na nim było.
Ale po co on miałby się wybierać do świątyń Enki?
Sita go o to prosiła. Ona chyba naprawdę go kochała... Wraz z jej bratem przez trzy miesiące łupili zachodnie kantony, ale potem on przestał mu być potrzebny, a poza tym zaczął chcieć coraz większych zysków. Zabił go. A Sita zabiła się na grobie brata.
Właściwie jej nie kochał, irytowała go to swoją cierpiętniczą miną wobec jego czynów i obojętnością w czasie wspólnych nocy. Chyba nigdy nikogo nie kochał. Ani Karii, ani Asete, ani Mihiasa, ani Der, ani Silla. Nie, nikogo.... Może tylko.... Nanna, dobra, mądra, cierpliwa, najpiękniejsza na świecie, nigdy się na niego nie złościła, zawsze miała dla niego czas, była jak matka, choć nie mogła mieć więcej niż dziesięć lat od niego... nie był pewien, bo to było przecież tak dawno, a nie mieli nikogo poza sobą, nie było kogo się spytać, ile ona miała lat. Ale po jej śmierci musiał radzić sobie sam. I radził sobie. Bardzo dobrze.
Skręcił w górską ścieżkę. Teraz najlepiej będzie udać się na północ. Po drodze będzie mógł się zatrzymać w Linares, Vali na pewno go przenocuje i w dodatku uprzyjemni mu pobyt. Głupi dzieciak, on chyba ciągle się w nim kocha. Był nawet na swój sposób ujmujący, choć, jak na gust Seine, zdecydowanie przesłodzony. Po kilku dniach nie mógł już z nim wytrzymać. Mimo to Vali wciąż go uwielbiał i zawsze witał tak samo chętnie. Nie da się ukryć, Seine miał niezwykłe powodzenie u obu płci. Jego włosy w barwie brunatnego brązu miękko opadały na smagłą twarz o wyjątkowo harmonijnych rysach. Potrafił obezwładniać samym spojrzeniem ciemnych, grafitowych oczu. To te oczy wciąż odmieniały jego twarz, sprawiając, że raz zdawał się być niebezpiecznym mordercą, raz bezwzględnym wojownikiem, raz sprytnym oszustem, raz niewinnym młodzieńcem, raz żartobliwym, niegroźnym łobuzem. Łatwo zmieniał maski, stosownie do tego, czego akurat potrzebował. Jego silne, doskonale zbudowane ciało przykuwało uwagę już z daleka swobodnym, ale dającym wyraz jednocześnie sile i wdziękowi, sposobem poruszania. Pociągał, fascynował i przerażał. Bliższa znajomość z nim i obdarzanie go zaufaniem nikomu nie wychodziło na dobre. Zawsze kierował się tylko swoim interesem, nic poza tym go nie obchodziło.
Na szczytach gór obejrzał się od niechcenia i gwizdnął z podziwem.
- Hadda ma jeszcze prędkość... - pokręcił głową i powoli zaczął kierować się w dół, na północne stoki.
Waimea płonęło.

 

Pieśń druga: Hispanola




Linares było sporym miastem o szerokich, brukowanych ulicach i bogatych mieszkańcach. Vali miał dopiero szesnaście lat, ale był sierotą i sam mieszkał w wielkim, jednym z najbogatszych, właściwie ustępującym tylko siedzibie władcy miasta, domów. Miał bardzo jasne, prawie białe loczki i jeszcze jaśniejszą skórę, całości dopełniały wściekle błękitne oczy, zawsze wyglądające na zdziwione. Miał zwyczaj czerwienić się co chwilę i to nie tylko na twarzy, ale także na szyi. Te jego rumieńce były wiecznie przesadzone, intensywne i bez umiaru. Cały Vali był nieznośnie egzaltowany. I okropnie niedotykalski w dzień, w nocy zaś zachowywał się jak kukła.
Był ładny, ale męczący. Seine nie planował zostać tu dłużej niż tydzień.
Nie zastał go w domu, więc poszedł do ogrodu. Znalazł go wkrótce, siedział oparty o drzewo i bawił się własnymi włosami, rozprostowując i puszczając z powrotem sprężyste loki.
- Nudzi ci się... Vali? - spytał kpiącym tonem. Chłopak poderwał się z ziemi i podszedł do niego szybko. Jego wiecznie rozszerzone ze zdziwienia oczy, lśniły tym razem gniewem, a skóra zaczerwieniła się mocniej niż kiedykolwiek do tej pory.
- Mały furiat... - skwitował z westchnieniem Seine.
- Jak... jak mogłeś?!
- Jak mogłem co znowu? - ziewnął, osłaniając twarz dłonią i opierając się o drzewo.
- Jak mogłeś.... jak mogłeś ich zostawić! Sprzedałeś ich! Zwyczajnie sprzedałeś! Jesteś... jesteś zdrajcą !!! - krzyczał chłopiec. Seine przymknął oczy. Rozeszło się znacznie szybciej niż podejrzewał... Widocznie wielu ludzi uciekło z pogromu... Niedobrze. Hadda spartaczył robotę. Gdyby wszyscy zginęli, możliwe, że nigdy nie wydałoby się, co właściwie zaszło. Teraz nikt go nie wynajmie... Nieistotne, zarobił dużo, a w każdym ze swych fachów jest tak dobry, że nigdy nie zabraknie mu zajęcia na koszt takich jak on. W tym środowisku zdrada to ryzyko zawodowe, więc nikt się nie przejmie tym drobiazgiem. Hadda nie przejmuje się nawet tym, że zdradził jego samego.
Uśmiechnął się lekko.
- Idź stąd! - wrzasnął chłopak - Nie chcę cię znać! Wynoś się!!!
- O... - Seine z rozbawieniem otworzył oczy - Ty i agresja, ty i zdecydowanie.... No cóż, pójdę, jeśli sobie tego życzysz... Właściwie szkoda... Do tej pory miałem cię za nudnego i rozlazłego dzieciaka, z tą złością jesteś o wiele ciekawszy... W porządku, żegnaj. - machnął dłonią i odszedł wolno, zostawiając za sobą szlochającego chłopca.


To było ostatnie miasto, jakie mieli zniszczyć. Czuł się już znudzony, cały ten tydzień był bardzo monotonny. Nie lubił takiej roboty, iść i po kolei wyżynać załogę, potem zabierać cenne rzeczy, nadających się pędzić na targ niewolników, a potem równać miasto z ziemią. Taki sam nudny schemat, zero finezji. Wiedział, że Brugge zawsze działa w ten sposób, ale był tak wściekły, że po prostu musiał jakoś wyładować swój gniew i wziął pierwsze zlecenie, jakie się nawinęło. Ludzie, których dostał, byli kompletnie ograniczeni, umieli tylko wykonywać polecenia i to niezbyt skomplikowane.
Naprawdę cieszył się, że to już ostatnie miasto.
Załoga walczyła zaciekle, ale nie mieli z nimi szans... Na pewno nie zostało ich już więcej niż dwustu...
Wskazał ruchem głowy kierunek uderzenia i sam wolno ruszył do przodu. Zeskoczył z konia i stanął pod murem. Uśmiechnął się lekko. Tak jak przypuszczał.... ten rodzaj obwarowań zawsze ma jedną wadę... Ci ludzie muszą być niewolnikami Nusku, więc oni wznieśli dla nich ten mur.... Ale Nusku są ostrożni i zawsze się zabezpieczają...
A tak się złożyło, że on kiedyś wymordował całą ich wioskę, kradnąc Wyroczni Biały Kamień. Ścisnął go teraz w dłoni, koncentrując się i już po chwili mur runął w kawałki pośród rozpaczliwych krzyków ludzi.
Banda Brugge ruszyła do ataku. Wyciągnął miecz i szedł niespiesznie, jednym cięciem powalając atakujących obrońców.
Krzyki, dym, płomień, woń świeżych trupów i tych sprzed kilku dni, krew, gruzy....
Tak nudne, jak tylko może być...
- ONAVID !!!
Obejrzał się gwałtownie. Na wzgórzu stał rząd oślepiająco białych koni z jeźdźcami od których bił jeszcze bardziej nieznośny blask.
Nusku.
- ODWRÓT ! - krzyknął, ale będący w amoku zabijania ludzie nie usłyszeli jego głosu. Zresztą bez sensu... Nie zdołają się wycofać...
Nusku ruszyli ze wzgórza, dzika kawalkada, miażdżąca wszystko na swojej drodze. Cięciami mieczy kosili po kilku wojowników Brugge naraz. Cofnął się głębiej w mury miasta zabijając kilku natrętów. Wiedział, co DLA NIEGO znaczy niewola u Nusku... Już od dawna ciążył na nim wyrok. Jest tylko jedna, jedna jedyna rzecz, która może go jeszcze ocalić...
Stanął w cieniu muru.
Nusku zeskoczyli z koni i zaczęli walczyć wręcz. W całym mieście zyskali przewagę, niedobitki Brugge broniły się na ulicach. Przy Seine młody Nusku walczył z dwoma przeciwnikami naraz. Przyklęknął na jedno kolano i wbił miecz w brzuch stojącego za nim, obracając się błyskawicznie i zabijając drugiego. W tym momencie z pobliskiego dachu ze świstem nadleciała strzała mierząca prosto w jego serce, a wtedy Seine zasłonił go własnym ciałem.


Nusku to rasa niemal najwyższej doskonałości, zaraz po czystych duszach Enki. Wyglądali jak ludzie, lecz przewyższali ich pięknem, mądrością, walecznością, talentami, wszystkim... Żyli długo, starzeli się, lecz bardzo wolno i zawsze pięknie, jaśniejąc zawsze tak samo.
To oni byli tu pierwsi. Ich wiedza, kultura i technika stały na wyższym poziomie. Zamieszkiwali kilka drobnych wiosek, lecz najważniejszą siedzibą i ojczyzną wszystkich była twierdza Qareh, której rozległe mury i pomniejsze fortece stanowiły osłonę dla najpiękniejszych pałaców i ogrodów świata.
Rada Qareh była najwyższą instancją dla wszystkich Nusku, tworzyli ją najdoskonalsi w walce i mądrości przedstawiciele najszlachetniejszych rodów, ale i tak wszelkie decyzje zatwierdzała Wyrocznia. Każde mniejsze plemię miało swoją Wyrocznię, ale właśnie ta najważniejsza, z Qareh, mogła być tylko... człowiekiem.
- Silvretta musi umrzeć! - krzyknął jeden z młodszych wojowników - To on wymordował całe zachodnie plemię! Zresztą wykorzystywał naszą technologię do niszczenia naszych sojuszników! Nie możemy mu tego darować.
- Sirrah, uspokój się... - czarnowłosy mężczyzna spojrzał z troską w stronę siedzącego w rogu sali chłopaka. Miał schyloną głowę, a jego palce zaciskały się kurczowo na ramionach. - Nasze prawo zabrania jakkolwiek krzywdzić tych, którzy ocalili jednego z nas...
- To prawda, ale... Na niebiosa, Almah.... Nie możemy mu przecież tak po prostu darować!
- Heimdall. - skłonił się najstarszy członek Rady. - Ty powiedz... co mamy robić?
Młoda, jasnowłosa kobieta siedząca na tronie powoli podniosła głowę.
- Seine Silvretta zasłużył na śmierć. Darowanie mu życia byłoby niesprawiedliwością wobec członków naszego ludu. Byłoby obelgą dla naszych sojuszników. To prawda, że zabijając go złamiemy nasze prawo. Nie możemy jednak nie pomścić naszych zmarłych. Ściągam na siebie winę za złamanie praw. I mówię: śmierć.
- Nie! - chłopak z rogu sali poderwał się na nogi - Tak... nie może być, nie wolno nam tego... To wszystko z mojej winy, więc... Przyjmę na siebie brzemię assen.
- Mirah! - krzyknął czarnowłosy.
- Mu...muszę... Nie pozwolę, by przeze mnie zostały złamane prawa... Poza tym... niezależnie od tego kim jest... zawdzięczam mu teraz życie, więc nie mogę się zgodzić na jego śmierć...


Seine otworzył oczy. Dzięki niezwykłym lekom Nusku jego rana już zupełnie się zagoiła.... Leżał w najwygodniejszym łóżku w życiu w najpiękniejszym pokoju jaki widział...
A obok siedziała najniezwyklejsza istota jaka chyba w ogóle istniała...
Chłopak nie patrzył na niego, jego wzrok skierowany był w okno, na czyste, błękitne niebo.
Seine przyglądał mu się spod przymrużonych powiek. To był ten sam młodziutki Nusku, którego zasłonił podczas walki. Ale dopiero teraz przyjrzał mu się lepiej.
Był naprawdę niezwykle piękny, nawet jak na Nusku. Brązowe o odcieniu palonej sieny, miękkie, pofalowane włosy spływały w dół, lekko sięgając piersi dwoma pasmami z przodu i ramion jedwabistą zasłoną karku. Duże, ciemne, jakby wilgotne oczy utkwione w chmurze w dziwny sposób rozświetlały twarz. Twarz... tak delikatną, ale z wypisaną na niej siłą charakteru, aż biły z niej zdecydowanie i śmiałość, choć pokryte cieniem smutku. Prosty, nieduży nos, usta niewielkie, ale o pozbawionej znamion wahania i płaczliwości linii, jaką pamiętał u Vali, Sity, czy Asto. Ciemne rzęsy i brwi o idealnej linii, skóra ani blada ani smagła, podszyta tą iskrzącą się delikatnie jasnością Nusku.... Nie miał teraz na sobie szat wojownika, które sprawiały, że cała postać lśni oślepiającym blaskiem dla wrogów... Czy on jeszcze jest jego wrogiem?
Jego rysy były tak doskonałe... wszyscy Nusku mieli doskonałe rysy twarzy i idealne sylwetki, ale on...
Niezwykłe, że nie zauważył tego w pierwszej chwili, nawet jeśli był to środek bitwy i stawką było jego życie.
Chłopak odwrócił głowę w jego stronę i spojrzał prosto w jego oczy. Takie czyste, ale wcale nie naiwne spojrzenie. Przeciwnie. Mądre i nieustępliwe, odważne i śmiałe. Opuścił wolno powieki i podniósł je jeszcze wolniej, jakby chcąc obezwładnić tym spojrzeniem, choć bardziej prawdopodobne było, że on nie zdaje sobie sprawy z elektryzującej siły tego powłóczystego muśnięcia wzrokiem, bo jego oczy pozostały czyste i nie było w nich śladu przymilności ani pychy, jakie Seine znał u patrzących w taki sposób.
- Pamiętasz mnie? - odezwał się cicho, ale w samym tonie jego głosu była władczość Nusku. W ich głosie czuło się całą potęgę natury, z którą umieli współistnieć nie gorzej niż Enki, całą pradawność ich pochodzenia i wiedzy, całą siłę ich wojowniczych ramion, walczących tylko sprawiedliwie.
Seine skinął głową. Nagle przestraszył się, że jego głos w porównaniu z głosem tego chłopca, będzie głosem bezradnego dziecka.
- Nazywam się Mirah Altair. Rada podjęła już decyzję.... - urwał, a potem spojrzał na niego chłodno - Skazała cię na śmierć...
Seine nie uciekł przed tym wzrokiem. Patrzył prosto w jego spokojne, silne oczy. Śmierć... Nie chciał jej to jasne. Ale bać się? Ryzyko wpisane w styl życia. Jego wzrok stał się kpiący i chłodniejszy jeszcze od tego, którym mierzył go chłopak. Przestał odczuwać to dziwne wrażenie i znów stał się panem sytuacji.
- No i? Kiedy zamierzacie wykonać wyrok?
- Nie zamierzamy. - odpowiedział spokojnie. Seine uniósł brwi i spojrzał na niego pytająco. - Wyrok zapadł, ale nie zostanie wykonany. To moje życie ocaliłeś, więc to ja przyjąłem na siebie odpowiedzialność. Od tej pory jesteś chroniony przez assen i twoje życie jest dla Nusku świętością, dopóki któregoś z nas nie zaatakujesz.
- Nigdy nie słyszałem o czymś takim jak assen...
- To bardzo stare prawo. Od wieków go nie stosowano. Teraz moje życie chroni twoje życie...
- Jak to?
- Musisz stąd odejść, ale ja pójdę z tobą. Wszędzie tam dokąd ty...
- Co? - Seine podniósł się na łóżku i spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Od tej chwili moje życie zależy od ciebie. Nie mogę odmówić żadnemu twojemu rozkazowi z wyjątkiem rozkazu opuszczenia ciebie i muszę chronić twoje życie własnym. Do twojej lub mojej śmierci. - spokojne oczy chłopaka lśniły od cichego smutku i tłumionej z wysiłkiem dumy.
- Nusku służący człowiekowi? - Seine uśmiechnął się wzgardliwie - Niedobrze, pewnie długo nie pożyję...
Oczy zalśniły przyćmionym gniewem.
- Nie mogę cię zabić, jeśli o to ci chodzi. Sam zginę. I zginę, jeśli będę mógł zapobiec twojej śmierci, a tego nie zrobię. Możesz być zupełnie spokojny. Śmierć od klątwy assen to największa hańba dla Nusku. Nigdy jej nie wybiorę.
- W takim razie... - uśmiechnął się nieprzyjemnie i chwycił dłonią twarz chłopaka - Nawet mi się to podoba....


Musieli już ruszać. Konie, lśniąco biały i kruczoczarny, stały już przy bramie. Seine obserwował pożegnanie swojego nowego towarzysza. Zostało już tylko dwóch mężczyzn, jeden o białych włosach i błękitnych oczach, Sirrah Karna, i drugi z czarnymi włosami i oczami, Almah Indra. Najbliżsi przyjaciele.
Seine czuł w ich wzroku nienawiść.
- Zaczekam przy koniach. - powiedział spokojnie. Nigdy nie lubił być zbędny w jakimś miejscu.
Indra odprowadził go wzrokiem.
- Moim zdaniem źle zrobiłeś... - szepnął zdławionym głosem, patrząc na opanowanego, choć smutnego chłopaka.
- Powinien zginąć... - syknął drugi mężczyzna.
- Za późno na zmianę decyzji. - pokręcił głową Mirah - Żegnajcie.... zresztą, może się jeszcze spotkamy...
- Oby nie. - sucho powiedział Karna. Pozostali spojrzeli na niego z zaskoczeniem. - Dobrze wiecie, co dzieje się wśród ludzi... Ich atak na nas to tylko kwestia czasu. Nie mam ochoty spotkać się z tobą po przeciwnych stronach.
- Jeśli nawet tak będzie... - smutno uśmiechnął się chłopak - To wy dwaj jesteście najlepszymi łucznikami w Qareh. A wśród nich poznacie mnie z daleka.

Pieśń trzecia: Siódma symfonia, Allegretto



- Wyjątkowo podła gospoda. - mruknął Seine - Ale nie dojedziemy nigdzie przed nocą, a po ostatnich wyskokach Fenów, wolę nie zatrzymywać się w tych lasach w pojedynkę.
- We dwójkę. - kątem oka spojrzał na niego Mirah.
- Czy we dwójkę, powiem ci, jak się dowiem, ile jesteś wart. Na razie liczę tylko na siebie. - stwierdził chłodno - Hm, tak, umyć to się tu możesz co najwyżej w korycie przed stajnią albo pod studnią, ale nie radzę, bo przy twoim wyglądzie nie wrócisz nie naruszony.
- Jakoś sobie poradzę.
- Twój wybór. Nie wiedziałem, że wy, Nusku, lubicie takie rozrywki.
Odpowiedzią był tylko odgłos zamykanych drzwi. Nie trzaśnięcie. Spokojny szczęk zamka.
- Ciężka sprawa. - westchnął Seine, zabierając się za suszenie włosów. Po chwili z lekkim uśmiechem rzucił szmatę w kąt i podszedł do okna.
Półnagi Mirah bez skrępowania i drgawek lał na siebie lodowatą wodę, nie zwracając uwagi na przyśpieszone oddechy zapatrzonych na niego mężczyzn.
- Nusku to mają kondycję... - pokiwał głową Seine - I spokój ducha... - uśmiechnął się lekko. Trzech odważniejszych parobków podeszło bliżej do chłopaka, ale po pierwszych ruchach, nie znajdujących jego aprobaty, wylądowali na ziemi. Mirah bez śladu zainteresowania przekroczył ich i skierował się z powrotem do gospody. - Tak, mimo wszystko, lepiej mieć Nusku po swojej stronie. - roześmiał się Seine i wskoczył na łóżko, kładąc ręce pod głową. Przywitał uśmiechem nachmurzoną minę chłopca. - Skocz do tej purchawki na dole i przynieś nam coś na kolację. W razie potrzeby walnij ją w głowę. - Znów odpowiedzią było tylko zamknięcie drzwi. - Naprawdę ciężka sprawa. - stęknął.
Po chwili chłopak wrócił, bez słowa podając mu jedzenie, siadając skrzyżnie po drugiej stronie łóżka i bez śladu zainteresowania towarzyszem, zabierając się za swoją część.
Seine zjadł i westchnął. Westchnął znowu. Westchnął jeszcze raz. W końcu machnął ręką i wsunął się pod przykrycie.
- Zgaś potem światło, panie "Nie rozmawiam z niższą rasą." - mruknął.
- Rozmawiam z ludźmi, jeśli to ich określasz tym mianem. - wstał lekko i zgasił światło - Ale ty się do nich nie zaliczasz.
- Nie? - spytał sennie - A do kogo? Do Utu?
- Bliżej ci już do Nergal. - odezwał się zimno, kładąc się na drugim krańcu łóżka.
- Wiesz, nawet kiedyś dla nich pracowałem... - stwierdził leniwie.
- W Luan? - zapytał cicho.
- Nie... nie w Luan. - ziewnął i przekręcił się nagle na drugą stronę łóżka, pochylając się lekko nad chłopakiem i unosząc jego brodę kciukiem. - Naprawdę musisz spełniać wszystkie moje polecenia, poza rozkazem odejścia? Niczego nie możesz mi odmówić? - oczy Mirah rozszerzyły się nagle i przygryzł wargę, patrząc na niego z niepokojem - Niczego?
- Niczego. - wyszeptał, przymykając powieki. Jego ciało spięło się lekko. Seine pochylił się jeszcze niżej i niemal dotknął ustami jego ucha.
- Dobrze... Dobranoc. - powiedział nagle i szybkim ruchem znalazł się z powrotem na swoim miejscu.
Mirah złapał gwałtownie powietrze. Poczuł, że się rumieni i zirytowany, zagryzł znów wargę i odwrócił się plecami do towarzysza. Po jakimś czasie Seine odezwał się bardzo sennym głosem.
- Altair...
- Tak? - spytał chłopak, starając się nadać swemu głosowi spokojny ton.
- Kto zginął w Luan?
Przez chwilę panowała cisza.
- Moja siostra...
- Siostra... To... niedobrze... - wymamrotał nieprzytomnie i zasnął.


- Będziemy nocować w lesie? - ze zdziwieniem spytał Mirah
- Tak.
- Nie lepiej... dojść do jakiejś wioski?
- Boisz się? - Seine uśmiechnął się kpiąco - W pobliżu nie ma ani jednej wioski nastawionej do mnie przyjacielsko. To teren mojej wyprawy sprzed dwóch lat.
- No tak. - Nusku skrzywił się lekko - Ale to jeszcze dość blisko siedzib Fenów.
- Śpisz do północy, potem się zmieniamy. Rozpal ogień, przydałoby się coś zjeść.
Mirah mruknął coś pod nosem i przyklęknął przed stosem drewien. Seine przyglądał mu się, z przechyloną lekko głową.
- Altair...
- Tak?
- Opowiedz mi o sobie....
- Co? - chłopak odwrócił się zaskoczony.
- Ty wiesz o mnie bardzo dużo. Jestem w końcu sławny... - uśmiechnął się krzywo - Lubię mieć równe szanse. A zwłaszcza wiedzieć coś o tym, komu na pół nocy powierzam swoje życie.
- A może skłamię?
- Nusku nie kłamią.
- A ludzie nie zachowują się jak Nergal. - syknął.
- Ludzie często zachowują się jak Nergal... czasem jak Fenowie... czasem jak Utu... czasem jak Dumuzi... czasem jak Nusku.... czasem nawet jak Enki... Jesteśmy najdziwniejszą z ras... - Seine patrzył w ciemność z zamyślonym wyrazem twarzy.
- Możliwe. - stwierdził sucho - Ale ty zachowujesz się tylko jak Nergal. Nie ma podlejszego człowieka od ciebie.
- Wolę określenie zaradniejszego. - roześmiał się - Ale nie zapominaj o swoich obowiązkach. Odpowiadaj na moje pytania. Ile masz lat?
- Siedemnaście. - z naburmuszoną miną odpowiedział chłopak.
- Zabawne, nie dałbym ci więcej jak trzynaście.... - uniósł brwi Seine. Oczy Mirah cisnęły kilka błyskawic. - Dobrze, dobrze... Żartuję. - uśmiechnął się - Zresztą, wy, Nusku, nigdy nie wyglądacie dziecinnie. Wiem, że jesteś z rodu wojowników... Ale takich młodych chłopców jak ty zazwyczaj wysyłają do osłony wiosek... Co robiłeś w Qareh?
- Jestem... Byłem członkiem Rady.
- Już? - Seine spojrzał na niego z niedowierzaniem - Niemożliwe... W tym wieku?
- Zostałem członkiem Rady trzy lata temu. Po śmierci siostry.
- Czyli... Nie masz... nikogo więcej? - zapytał cicho.
- Nikogo. To Szedar zawsze się mną zajmowała. Odkąd pamiętam.
- Jak ja... - szepnął.
- Co? - spojrzał na niego z osłupieniem.
- Nieważne. Widziałem, że nieźle umiesz posługiwać się mieczem... - zaczął.
- Co takiego? - zmarszczył brwi. Seine uśmiechnął się drwiąco.
- Przyglądałem się twojej walce z tamtymi dwoma... Ty chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że uratowałem cię tylko po to, żeby ocalić siebie?
- Tak... wiem.... - przymknął oczy - To bez znaczenia...
- W pełni się z tobą zgadzam. Wiem, że wy nie kłamiecie... Jesteś wystarczająco dobry, żebym mógł na tobie polegać?
- Tak.
- I masz pewność, że teraz nie zaśniesz?
- Tak.
- Bardzo dobrze. W takim razie mogę zasnąć i spokojnie wyspać się do rana. Waruj, Altair... - zmrużył powieki i położył się w pobliżu ognia.


On najwyraźniej nie lubił mieć towarzystwa. I dlatego postanowił go zabić.
Tylko dlaczego nie zrobi tego przy pomocy miecza, tylko skazuje go na powolną śmierć z wycieńczenia? No tak. Najpierw skorzysta z niego, ile się da, a jak już go do końca wyeksploatuje, problem rozwiąże się sam.
To prawda, że Nusku są jedną z najwytrzymalszych ras, o wiele wytrzymalszą od ludzi. Ale to czego on od niego wymagał przekraczało jego możliwości. Przez ostatnie trzy tygodnie łącznie spał tylko kilka godzin, kiedy udało mu się znaleźć odrobinę czasu na postojach lub przed nocą. Jego wymagania były więcej niż wygórowane. Kazał mu robić absolutnie wszystko, sam nie robił nic. Odpoczywał zupełnie zrelaksowany. Zupełnie się nie przejmował jego przemęczeniem. Traktował go co najmniej lekceważąco i upokarzał na każdym kroku, jakby chciał udowodnić, że zupełnie się nie przejmuje jego wyższym pochodzeniem.
Nie... to nie Silvretta. Jest jaki jest, ale na pewno nie zwraca uwagi na to, jakiej ktoś jest rasy i rodu. To nie jest typ zawistnego pariasa. On wcale nie pamięta o dzielącej ich różnicy. Ceni się, bez względu na to skąd pochodzi. A jego ma za nie mającego o niczym pojęcia dzieciaka. Stąd ta protekcjonalność.
Ale przecież chyba już się przekonał, że naprawdę może na niego liczyć? W ciągu tych dwóch tygodni ani razu nie zawiódł, a chwilami byłoby to nawet usprawiedliwione. Nie narzekał, nie protestował, nie jęczał. A on wciąż patrzył na niego z góry.
I dlaczego właściwie tak się tym przejmuje? Co mu z szacunku kogoś takiego jak Silvretta, bezwzględnego mordercy i zwyrodnialca. Miał tylko spełniać polecenia i czuwać nad jego bezpieczeństwem. Nie miał się z nim przyjaźnić...
I wcale nie chciał. Ale nie znosił, kiedy ktoś traktował go pogardliwie.
Spojrzał na niego z naburmuszoną miną, co zostało zupełnie zignorowane. Jechali do zamku Hedra Nidhogg, władcy Nidaros, jednej z najsilniejszych ludzkich krain. On nie powiedział mu oczywiście, o co chodzi. Ale Mirah miał wrażenie, że on sam nie wie. Posłaniec z Nidaros znalazł ich na drodze do Kalmar, w zupełnie przeciwnym kierunku. Za samą drogę do Nidaros zapłacił tyle, że Silvretta bez słowa zawrócił. Hedr Nidhogg słynął z okrucieństwa i żądzy krwi w równym stopniu co Silvretta. Może nawet bardziej, bo nie był najemnikiem, był potężnym władcą, za którym murem stały także sąsiednie krainy.
- Silvretta. - odezwał się w końcu cicho.
- O co chodzi? - spojrzał na niego spod uniesionych brwi.
- Czego.... może chcieć od ciebie Nidhogg? - spytał, przygotowując się już na sprowadzające go na jego miejsce ucięcie tematu.
- Nie wiem.... - znów zwrócił wzrok na drogę, poprawiając lekko popręg - Ale... znając go najpewniej ma dla mnie jakąś ciekawą propozycję. - zerknął z ukosa na Mirah - On nigdy nie wytrzymuje za długo bez wojny. A ostatnie miesiące były dość spokojne. Na pewno szykuje się coś większego. Altair, zabiłeś kiedyś dziecko?
Spojrzał na niego zaskoczony.
- Odpowiedz.
- Nnie...
- A kobietę, starca, kalekę, kogokolwiek nie mogącego się bronić?
- Nie...
- Zabijałeś kiedyś bez żadnego powodu?
- Nie...
- To będziesz się musiał jeszcze dużo nauczyć. - stwierdził pogodnie i znów spojrzał w rozszerzone teraz źrenice chłopaka - Sam widzisz.... Naprawdę niewiele wiesz, jeśli chodzi o ten fach... Więc nie dziw się, że dla mnie długo będziesz nowicjuszem. Popędzaj konia. Posępne mury Malm na horyzoncie. Ciekaw jestem, co też stary Hedr poda na kolację.... I czy żyje jeszcze ta jego wiedźma. Jej trucizn nie poznasz po zapachu.... Wiesz, kiedyś jak byłem tam na kolacji, przy stole padło dwóch moich towarzyszy. Właśnie od ziółek tej królewny. Służba najspokojniej wyniosła ciała, nikt sobie nie przerywał jedzenia. Ja też nie. I dlatego wciąż żyję. Zapamiętaj to, Altair...


- Gotów? - spojrzał na niego leciutkim uśmieszkiem - Podano do stołu...
Skinął lekko głową. Byli w tym zamku od dwóch godzin, ale szybko przekonał się, że on wcale nie przesadzał... Z trudem przyszło mu się zastosować do rady towarzysza, ale jakoś zdołał. Skoro tu tak szybko padają trupy, to skąd tylu ludzi w tej krainie? U nich nikt nie ośmieliłby się samowolnie wydać wyroku śmierci. Ten posępny człowiek przerażał. Silvretta był, jaki był, ale przynajmniej umiał się czasem uśmiechać. A ten.... Wcielenie potworności i bestialstwa.
- Och, Hedr, jak intymnie.... Jeszcze u ciebie nie jadłem w czwórkę.... - beztrosko odezwał się Seine.
- Ja i mój najbliższy współpracownik, ty i twój.... jedyny współpracownik.
- No wiesz co, ten sarkazm jest co najmniej nie na miejscu. - wydął lekko wargi - W końcu jestem twoim gościem...
- Nie miej mi za złe... - skłonił ledwo dostrzegalnie głowę - Wiesz, jak wysoko sobie cenię twój profesjonalizm.
- Znasz moje zasady, nie mam w zwyczaju chować urazy.... - uśmiechnął się znacząco.
- Zrozumiałe... w twojej sytuacji...
- Znów sarkazm...
- Drobne żarty między przyjaciółmi... - upił łyk wina - Ale siądźcież wreszcie...
- Z najwyższą przyjemnością...
Mirah słuchał tego wszystkiego z szeroko otwartymi oczami. Więc to jest ta "wymiana aluzji", szpilki owinięte wstążeczkami dla niepoznaki. Uprzedzał go niby, jak wyglądają takie rozmowy, ale to i tak było dość dziwne. Niemal się zapomniał, ale Silvretta trącił go niepostrzeżenie, więc zdążył usiąść jednocześnie z nim. Tu naprawdę na każdym kroku można wpaść w wilczy dół...
Hedr skinął na służbę i po chwili również przed nimi pojawiły się kielichy z winem i talerze. Gospodarz znów lekko się skłonił, Silvretta odpowiedział tym samym, odczekał aż towarzysz Nidhogga usiądzie i uniósł dłoń po kielich, ale zanim zdążył to zrobić, Mirah uprzedził go płynnie, sięgając po jego ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin