Wystawa - bardzo_czarny_kot.pdf

(69 KB) Pobierz
69377909 UNPDF
Katarzyna Cholewińska
Wystawa
Pierwszy obraz przedstawiał zamek na skraju klifu. Strzeliste wieże pięły się ku nocnemu niebu,
niczym próbujące sięgnąć gwiazd ręce. W dole fale jeziora wściekle uderzały o strome zbocze. Ciemną
jak atrament, smoliście gęstą wodę wąską smugą rozświetlały promienie księżyca. Coś migotało pod
powierzchnią – czy to macki czającego się w głębinie potwora czy złudzenie?
Na drugim płótnie – las, najbardziej niezwykły, jaki można było sobie wyobrazić. Pnie jego
drzew skręcały się fantastycznie. Ich guzowate gałęzie wypełniały przestrzeń tak szczelnie, że
zajmowały dosłownie każdy skrawek przestrzeni, nie pozostawiając miejsca na nic innego. A jednak w
splątanych korzeniach coś się kryło – wielkie i włochate…
- Interesująca wystawa, panie Thomas – powiedział z uznaniem nobliwie wyglądający starszy
pan. Stojący obok ciemnoskóry mężczyzna podziękował skinieniem głowy. - Dobrze dobrane obrazy,
ekspozycja spójna, jakby opowiadał pan jakąś historię...
- Swego czasu byłem ilustratorem – odpowiedział skromnie malarz.
- Ilustratorem! Ach tak, widać wyraźne wyniesione z ilustratorstwa doświadczenie, Dean... Mogę
panu mówić Dean?
Dean Thomas zamrugał, lekko zdezorientowany. Ale czy mógłby czegokolwiek odmówić
jednemu z najbardziej wpływowych krytyków w Londynie, człowiekowi, który będzie recenzował jego
wystawę?
- Oczywiście, panie Rutherford. – Uśmiechnął się uprzejmie.
- Świetnie, świetnie! – Ucieszył się staruszek. - A czym się głównie zajmowałeś, Dean?
- Literaturą dziecięcą.
- Literaturą dziecięcą! - Krytyk miał denerwujący zwyczaj powtarzania ostatnich słów rozmów-
cy, jakby się chciał upewnić, że dobrze zrozumiał. - Tak myślałem, dokładnie tak myślałem, oglądając
pańskie prace, Dean – skłamał.
W centrum kolejnego obrazu, krąg zakapturzonych postaci. Każdą spowijały czarne, sute szaty,
twarz każdej skryta za groteskową maską. Ręka jednej z nich, ściskająca coś na kształ magicznej
różdżki, wyciągnięta była w kierunku skulonego wewnątrz kręgu strzępka człowieka. Strzępek miał
rozszerzone strachem oczy i usta rozwarte do niemego krzyku.
... brudnej krwi, Thomas. Brudnej, szlamowatej krwi. Nie dotykaj mnie! Nie chcę się pobrudzić...
- Silna ekspresja – mruczał do siebie starszy pan, kiwając siwą głową. – Niezwykła, realistyczna
faktura. Niecodzienna kompozycja przestrzeni…
Następne malowidło było uosobieniem najgorszych dziecięcych koszmarów. Ze spowijającego
cmentarz mroku wyłaniała się chorobliwie blada, łysa czaszka, w której gorzała para czerwonych oczu.
Gadzie nozdrza, usta jak paskudna blizna, białe pająki dłoni – tak mogłaby wyglądać sama śmierć. Lecz
zamiast kosy, w kościstej dłoni kawałek wypolerowanego drewna. Na ramieniu, zamiast kruka,
jadowicie zielony wąż.
Mugole nie są ludźmi. Zostało naukowo udowodnione, że to człekokształny gatunek małpy, dla którego
naśladowanie ludzkich zachowań stanowi mechanizm obronny. Potwierdzają to prowadzone w gniazdach Mugoli
badania. Zapiszcie temat... Tak, Thomas? Masz coś do dodania?
Stary krytyk kiwał głową i mamrotał.
Na kolejnym obrazie – doskonała personifikacja strachu. Niby była na nim tylko ręka, ale
najobrzydliwsza z możliwych. Chuda, porowata i nadgniła, wyciągała się chciwie w kierunku
patrzącego, jakby zaraz miała wydostać się z ograniczającego ją płótna i chwycić go za gardło.
1
69377909.001.png
Wystawa
Staruszek cofnął się o krok.
- Jak żywa, na Boga, jak żywa!
Dean uśmiechnął się gorzko, przed oczami jego wyobraźni niekończące się rzędy portretów,
które naprawdę żyły...
Potrząsnął ciemną głową, odpędzając od siebie wspomnienia tak, jak odgania się natrętne
owady. To już przeszłość – ruchome obrazy, magiczne schody, spełniające życzenia komnaty,
średniowieczne zamki. Minęło dzieciństwo pełne latających mioteł i mitologicznych stworów i młodość
przeżyta w cieniu wielkiej wojny.
- Nieprawdaż, Dean?
- Tak, panie Rutherford.
To już przeszłość, czas dokonany, do tej samej rzeki nie wejdzie po raz drugi. A jeśli niczego już
nie da się zmienić, to po co torturować się wspomnieniami? Dlaczego nie zapomnieć i nie zacząć
wszystkiego od nowa?
Kolejne malowidło przedstawiało korytarz, a na nim równo ułożone, jedno obok drugiego,
ciała – ich kończyny rozrzucone bezwładnie, niewidzące oczy wpatrzone w sufit. Lecz dookoła ani
śladu krwi. To nie trupy, lecz rzucone w kąt przez znudzone dziecko lalki.
Wszyscy dookoła wmawiali mu, że od przeszłości nie da się uciec. Trzeba nauczyć się z nią żyć,
mówili. Jak? - pytał Dean, chowając twarz w dłoniach. Jak żyć pośród ludzi, których sam widok
przywodził na myśl wszystkie doznane krzywdy? Jak wciąż korzystać z siły, która mogła sprowadzić na
drugiego człowieka tyle cierpienia?
Ostatnie płótno jest zaskakująco skromne, wręcz ascetyczne w formie. Na białym tle tylko
jeden znak, atramentowoczarny symbol – czaszka, z której rozwartych szczęk wysuwa się zamiast
języka wąż.
Wracaj do Mugoli, szlamo!
To już przeszłość. Mówili, że nie można od niej uciec, ale Dean... Dean ją przechytrzył. Zrobił
dokładnie to, czego się po nim nie spodziewano i wrócił tam, skąd przyszedł, tam, gdzie było jego
miejsce – do prawdziwego świata. Do świata, który znał i rozumiał, w którym przeszłość nie mogła go
dosięgnąć.
- Zgadza się pan ze mną, Dean?
- Jak najbardziej, panie Rutherford.
Na początku nie było łatwo – obrazy z przeszłości wracały do niego w snach. Każdej nocy
budził się zlany potem, osłaniając oczy przed oślepiającym, zielonym światłem. Kolejne wspomnienia,
niczym klatki filmowe, przesuwały mu się przed oczami.
- ... niezmiernie miło, Dean. - Stary krytyk uścisnął mu rękę. - Myślę, że wernisaż był udany.
Pana prace uważam za obiecujące, więc mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy.
- Ja również, panie Rutherford.
Raz wyśnił Hogwart, dokładnie taki, jakim go zapamiętał. Nie wiedział, co kierowało jego ręką,
gdy tuż po przebudzeniu, ledwo przytomny po źle przespanej nocy, sięgnął po ołówek i naszkicował
naprędce swój sen. Gdy skończył, spojrzał krytycznie na rysunek, po czym zmiął go w kulkę i wrzucił
do kosza.
Następnej nocy, chyba po raz pierwszy od miesięcy, spał spokojnie.
Dean przechadzał się wolnym krokiem między gośćmi, uśmiechał się, przyjmował gratulacje –
i tak aż do późnego wieczoru, kiedy pożegnał ostatnich zwiedzających. Wychodząc, spojrzał na
wystawę jeszcze raz - w sercu poczuł znajomy, od lat ignorowany, ucisk – po czym, zamknąwszy drzwi,
wyszedł prosto w deszczową, londyńską noc.
I jak zawsze, im bardziej oddalał się od obrazów, tym większy ogarniał go spokój, bo wiedział,
że zostawia za sobą nie tylko płótna, ale i swoje dawne życie. Dean nigdy by nie pomyślał, że
lekarstwem na prześladujące go koszmary może być to, co i tak robił najlepiej. Wymalowywał więc
2
69377909.002.png
Katarzyna Cholewińska
swoją przeszłość, więził wspomnienia na papierze i płótnie, by nie mogły go dosięgnąć w snach. Już nie
musiał bać się nocy – od dziewiętnastu lat spał spokojnie.
Zamknąwszy przeszłość w sali londyńskiego domu kultury, mógł spokojnie wrócić do domu,
gdzie czekała na niego żona z synem. Dean, jak co wieczór, jeszcze w progu zrzuci z siebie mokry
płaszcz i zzuje przesiąknięte wodą buty. Julia pocałuje go lekko w policzek, a Christopher –
jedenastoletnia trąba powietrzna – wpadnie w jego objęcia.
- Dean? - Jeszcze nie zamknął za sobą drzwi mieszkania, a już usłyszał dobiegający z kuchni
głos Julii. – To ty? Jak się udał wernisaż? Nie zgadniesz, co tu się dzisiaj działo...
- Tato! - Chris rzucił się na niego z prędkością małej torpedy. - Nie uwierzysz! Jak cię nie było,
do salonu wleciała sowa, prawdziwa sowa! I przyniosła mi list...
- Nie wiem, co o tym myśleć, musisz to sam zobaczyć...
- ... a potem odleciała! A w tym liście napisali...
- ... kompletny nonsens! Nie mam pojęcia, o co tu chodzi... Dean, dobrze się czujesz? Strasznie
jesteś blady. Nie przeziębiłeś się przypadkiem?
- Tato?
- Dean?
Mówili mu, że tak nie można, że od przeszłości się nie ucieknie.
Mieli rację.
Fin.
3
69377909.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin