I Szczęśliwe dni w piekle - Enahma.pdf

(698 KB) Pobierz
Autor: Enahma | Tłumaczenie: Mirriel | Beta: Toroj
..::SZCZĘŚLIWE DNI W PIEKLE::..
1. GRA BYDLAKÓW
Kiedy Snape aportował się w pobliżu kręgu Voldemorta, był naprawdę
przerażony. Pomimo tego, że musiał przejść przez antyaportacyjne ziemie
Hogwartu, był jednym z pierwszych Śmierciożerców przybyłych dzisiejszego
popołudnia.
Zastał tylko Avery’ego i Rome’a, młodego człowieka z Francji, nowego
zwolennika „Mrocznych Sztuk” – jak to on nazywał. Snape uśmiechnął się
drwiąco. Pomyślał, że te wszystkie masakry i rzezie były wszystkim tylko nie
„sztuką”. On tak nie myślał, nawet na samym początku. Chociaż tak naprawdę,
to nie wiedział czy był jakiś początek. Od wczesnego dzieciństwa Mroczna
Magia była obecna w jego życiu. Został wciągnięty w to jak prawie każdy
członek jego rodziny, oprócz Quietusa, który... Nie. Nie chciał o tym myśleć.
Lepiej byłoby wiedzieć, dlaczego znowu został wezwany. To musiało być coś
ważnego i z całą pewnością nie związanego z eliksirami. Wczoraj wieczorem
dostał listę eliksirów, które miał przygotować na przyszły tydzień. Jeśli Czarny
Lord chciałby pilnie kolejnego eliksiru, wysłałby po prostu sowę. Nie. To
musiało być coś mroczniejszego i bardziej przerażającego, niż eliksiry do
zabijania i torturowania.
Nagle uświadomił sobie, że inni Śmierciożercy pojawili się w pobliskim lesie, w
pobliżu Koszmarnego Dworu, gdzie tym razem miało się odbyć spotkanie.
Bycie Śmierciożercą znaczyło, że nigdy nie wiedział gdzie się pojawi na żądanie
Czarnego Lorda. Kiedy czuł wezwanie i aportował się, zawsze znajdował się w
kręgu. To było bardzo bezpieczne dla Voldemorta, ponieważ szpieg, który
znajdowałby się pośród jego zwolenników, nie mógł powiadomić Ministra albo
innych autorytetów, takich jak Dumbledore, lub aurorów o miejscu spotkania.
Tym razem był to Koszmarny Dwór – jedno z ukrytych miejsc mrocznych
czarodziejów. Snape nie wiedział gdzie dokładnie znajduje się to miejsce,
chociaż był tu wielokrotnie. To musiało być gdzieś w północnej Anglii albo
Szkocji. Wraz z Dumbledore’em desperacko szukali tego miejsca przez ostatnie
czternaście lat, lecz niestety, nie udało im się, chociaż byłoby to bardzo ważne
odkrycie. Koszmarny Dwór stanowił główne więzienie Voldemorta i wszyscy
jego wrogowie, którym nie dane było umrzeć od razu, byli sprowadzani tutaj na
tortury.
Snape był przekonany, że po tym jak mały Potter pokonał Czarnego Lorda
czternaście lat temu, wielu ludzi pozostało w Koszmarnym Dworze i umarło bez
nadziei, chociaż nie było już nikogo, aby ich torturować i zabić. Zostali tam,
ponieważ nikt nie był w stanie znaleźć tego miejsca. Miejsca strachu, bólu,
płaczu, drżenia i śmierci. Miejsca najstraszniejszych tortur, jakie tylko istniały
na świecie.
Nienawidził tego miejsca. Nienawidził go z całego serca, bardziej niż
jakiegokolwiek innego miejsca na ziemi. Czuł odrazę to niego bardziej niż do
lochów ministerstwa, miejsca „jasnych” tortur, bardziej niż... Stop , rzekł w
duchu do siebie. Wystarczy .
Oznaczało to, że spotkanie będzie jedną z sesji torturowania i Snape miał wielką
nadzieję, ze uda mu się wyślizgnąć stamtąd zanim wszystko się zacznie.
Nienawidził tego. Nie chciał brać w tym udziału i (na szczęście) zazwyczaj nie
musiał. Był prywatnym Mistrzem Eliksirów Czarnego Pana, a to zazwyczaj
wystarczało, aby wydostać się stamtąd. Mimo wszystko czasami był zmuszony
wziąć udział w „grze”. Na przykład, gdy Voldemort zdecydował się
wypróbować jego lojalność albo kiedy jego ofiarami były jakieś ważne osoby.
Jego lojalność była już jednak testowana (nie pozwolił sobie na przypomnienie
sobie TAMTEGO testu); więc dzisiaj będzie musiał spotkać się z jakimś
ważnym wrogiem mrocznej strony. Kto mógł być taki ważny? Będzie musiał
ostrzec Dumbledore’a od razu jak tylko wróci do Hogwartu.
W ciągu dziesięciu minut cały krąg był zapełniony – prawie czterdziestu ludzi.
Każdy czekał na miejscu, aż Czarny Pan zaprosi ich do wnętrza budynku.
Bardzo dziwne. Dlaczego wezwano wszystkich? Czy Voldemort schwytał
Dumbledore’a? pomyślał Snape. Nie, niemożliwe. Kiedy opuszczał Hogwart,
Dumbledore nadal tam był. Ale w takim razie kto? Ten idiota, Fudge? A może
jakiś ważny auror? Może Moody? O, to byłoby zabawne. Wtedy BYŁBY w
stanie torturować tego człowieka. Po tym wszystkim, co tamten mu zrobił. Po
przesłuchaniach w budynkach ministerstwa. Sesjach „jasnych tortur”
Moody’ego.
Wmuszanie Veritaserum, zaklęcia Tormenta (jasna wersja Cruciatus,
wybaczalna, tak, ale wcale nie lepsza od jej niewybaczalnej bliźniaczki,
Cruciatus) rzucane na niego, ponieważ nie był człowiekiem tylko
Śmierciożercą. Dni i noce bez snu, aby go złamać, a następnie sześć miesięcy w
Azkabanie. Sześć! Wydawało się to całym życiem. Po tym nie był w stanie czuć
czegokolwiek. Czegokolwiek. Jego uczucia opuściły go tam, może na zawsze. I
to Moody zrobił to jemu. Paranoiczny, stary bydlak. Snape wzdrygnął się. Jeżeli
to Moody był więźniem, to nie pokaże litości. Nie. Nigdy.
Kiedy zobaczył go zeszłego września, jak wchodził do Wielkiego Holu, omal
nie stracił przytomności. Nie mógł uwierzyć, że Albus był taki bezduszny w
stosunku do niego, aby pozwolić przebywać Aurorowi w tym samym budynku!
Wzdrygnął się ponownie. Nie. Wtedy to był Barty a nie ten stary bydlak.
Owszem, bydlak – tylko nie stary. Młoda i ciemna wersja bydlaka.
A teraz Snape czekał na Największego Bydlaka obecnych czasów, aby ten
przedstawił swojego nowego jeńca sługom – bydlakom.
Tak, on też był bydlakiem. Każdy na tej ziemi był bydlakiem, oprócz
Dumbledore’a.
Niech się rozpocznie Gra Bydlaków.
–––––
W tym momencie Voldemort wyszedł z dworu i podszedł do swoich ludzi.
– Chodźcie, dołączcie do mnie w Głównym Holu – krzyknął. – Nasz gość już
czeka na was wszystkich!
Maski nie wyrażające żadnych emocji migotały w świetle pochodni, kiedy
wkroczyli do Głównego Holu. Na środku ogromnego pomieszczenia stało
dziecko. Nieduży dzieciak, chudy, z potarganymi ciemnymi włosami, w
okularach.
Snape zatrzymał się w wejściu.
Nie. Nie dziecko. Nienawidził torturowania dzieci. W klasach to co innego.
Słowami, sarkazmem, zabieraniem punktów, czemu nie? Ale... ale fizycznie?
Albo za pomocą zaklęć? Na samą myśl zrobiło mu się niedobrze.
Zdał sobie sprawę, że wszyscy pozostali utworzyli krąg wokół chłopca. Tylko
jego brakowało. Westchnął głęboko i dołączył do kręgu. Kiedy stał na swoim
miejscu, chłopiec podniósł głowę.
Nie. To nie może być prawda!
To był Harry Potter.
–––––
Cholera! Jak? Dlaczego?
Cholera! Cholera! Cholera! Co ten chłopak tutaj robi? Powinien być w domu z
rodziną, oglądać telewizję albo grać w jakąś idiotyczną grę czy coś podobnego...
Snape gapił się na tego małego głupka, nie mogąc uwierzyć własnym oczom, a
myśli wirowały w jego głowie.
To niemożliwe. Po prostu niemożliwe. Ja śnię. Zaraz obudzę się z krzykiem w
moich lochach i wypiję szklankę wódki, aby się uspokoić... Taką miał nadzieję,
kiedy to powtarzał sobie w kółko. Szklanka wódki? Nie. To by nie wystarczyło.
Potrzebowałby całej butelki po obudzeniu!
Ale ten koszmarny sen nie chciał się skończyć.
Miał wrażenie, że chłopiec go rozpoznał, kiedy ich oczy się spotkały. Ale po
chwili chłopak odwrócił głowę w stronę Voldemorta.
Snape był zaskoczony. Nie widział strachu w tych zielonych oczach. Nie
widział przerażenia. Widział tylko ból. I rezygnację.
Był zszokowany. Nie rozumiał, co się wokół działo. Chłopak został schwytany
przez Voldemorta albo jego Śmierciożerców, to było jasne. Ale jak? I dlaczego
Albus o tym nie wiedział?
Co miał zrobić w tej sytuacji? Jak miał pomóc chłopakowi uciec? Dookoła
Koszmarnego Dworu również działało zaklęcie antyaportacyjne. Nie mógł tak
po prostu złapać chłopca i zniknąć. To było niemożliwe. Ale musiał wymyślić
coś, aby uratować tego głupiego dzieciaka z owej beznadziejnej sytuacji.
Westchnął. Cokolwiek zrobi, jego rola jako szpiega dobiegnie końca. Ta myśl
nagle sprawiła mu wielką ulgę. Od razu poczuł się wolny. Ale co miał zrobić ze
swoją nową wolnością w tej przeklętej sytuacji? Nie było dla nich żadnej
nadziei.
Mógłby zostawić chłopaka, aby go torturowali i zabili. Jeśli da się wplątać w to
zamieszanie, zginą obaj nadaremno. Ale gdyby nie zrobił niczego, mógłby
zachować rolę szpiega, nadal pracując dla Jasnej Strony i Dumbledore’a.
Z drugiej strony, nie mógł uwierzyć, że istniałaby jeszcze jakaś nadzieja dla
Jasnej Strony, gdyby Potter zginął. Nie. Potter musi żyć. Lily... jego przysięga
dla niej... i Quietus w tym wszystkim.
Więc to znaczyło, że musi pomóc temu małemu sukinsynowi. Tak, Potter był
sukinsynem, ponieważ wplątał go w tę cholerną sytuację. Utrzymywanie
pozorów bycia lojalnym Śmierciożercą było już i tak wystarczająco trudne, a
teraz...
Powinien być ostrożny. Potter musi żyć. A on musi znaleźć właściwy sposób,
aby zabrać go poza strefę antyaportacyjną i uratować również siebie. Chłopak
nie wiedział jak się deaportować i aportować. Potrzebował go.
Oczy Snape’a dyskretnie biegały po Holu: drzwi, okna. Znał budynek całkiem
dobrze, miał tu mały pokój do wytwarzania eliksirów. Jego laboratorium nie
mieściło się w lochach, ale na drugim piętrze – zabawne. On i drugie piętro!
Lecz tutaj lochy były więzieniem.
Więzienie. Najbardziej znienawidzone więzienie na świecie. Albo przynajmniej
jedno z najbardziej znienawidzonych. Cele tortur i komnaty nieskończonego
bólu. Znał je. I widział jak wyglądali więźniowie po kilku tygodniach
spędzonych tutaj. Życie tu było jak niekończący się Cruciatus. I jeżeli
Voldemortowi zachciało się torturować kogoś przez miesiąc, to tak czynił.
Uwielbiał łamać ludzi przed śmiercią. Nie obchodziło go ile to czasu zajmie.
Czarny Pan miał nieograniczoną ilość czasu.
Jak miał uratować Pottera z tego przeklętego budynku?
Nagle dotarło do niego, że Voldemort przemawia. I zauważył, że nogi chłopaka
były związane, by nie mógł biegać, jak to zrobił na cmentarzu miesiąc temu,
kiedy uciekł Czarnemu Panu po jego „odrodzeniu”. Teraz Potter stał tam
pokornie jak jagnię, najwidoczniej godząc się z losem. Snape zauważył, że jego
oczy znowu spoglądały na niego. Ból. Tam był tylko ból w tych zielonych
oczach, nic więcej. Ból. Cierpienie w czarnych oczach... Cierpienie w zielonych
oczach... Tylko cierpienie.
Takie same oczy. JAK? Jak para ZIELONYCH oczu może być identyczna z
parą CZARNYCH? A jednak... one BYŁY identyczne.
Był przerażony. Chłopak czuł tylko ból.
Wspomnienie... o kimś, kto stał w kręgu, patrząc na niego bez strachu, lecz z
wielkim bólem... nie przez tortury, ale z powodu ogromnego zawodu... Snape
miał ochotę krzyczeć. Chłopiec stojący w tym samym miejscu, w środku kręgu
bez strachu, nie okazujący słabości. Tylko ból... To było tak dawno... ale
wspomnienie nadal takie wyraźne... te czarne oczy... Nie mógł ich zapomnieć.
Nigdy więcej , powiedział sobie. Nigdy więcej .
Ale Największy Bydlak nadal mówił.
– Macie trzy rundy tortur. Po tym go zabiję. Osobiście. Więc musicie być
ostrożni, aby go nie zabić przede mną! – rzekł, uśmiechając się z satysfakcją.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin