Wojna o monetę - Naja Snake.pdf

(286 KB) Pobierz
Naja Snake
WOJNA O MONETĘ
I porzuciwszy srebrniki w świątyni, odszedł; a poszedłszy, powiesił się. A przedniejsi kapłani,
wziąwszy srebrniki, mówili: Nie godzi się ich kłaść do skarbony, bo są zapłatą za krew. I
naradziwszy się, kupili za nie rolę garncarzową na pogrzeb pielgrzymów.
Mt, 27, 3-7
Brema, 15 listopada 1860
Brian Dumbledore wypił herbatę, wsiadł na nowego konia i ruszył przed siebie. Jego tyłek
stwierdził z niesmakiem, że za dużo tego obijania się w siodle ale angielski auror nie miał wyboru;
musiał pokonać liczącą ponad siedemset kilometrów trasę, dzielącą Kilonię od Trewiru. Aportacja
nie wchodziła w grę, bo złapano by go natychmiast, a Brian nie miał ochoty na czułą noc z katami
Berlina. Użycie pegaza bądź hipogryfa było zbyt ryzykowne, gdyż niebo nad Europą Zachodnią
było zbyt dobrze pilnowane. Mugolskie dworce i porty też były obstawione; Brian ledwo uniknął
aresztowania, kiedy opuszczał prom pod Zamkiem Kilońskim. Nie pozostało mu nic innego, niż
podróż na końskim grzbiecie. Na szczęście nikt nie zauważył jego magicznej mapy, sprytnie ukrytej
pomiędzy kartkami gazety. Brian wolał nie zbliżać się ani do Akwizgranu, ani do Kolonii,
obawiając się, że jego niemieccy koledzy po fachu przetrząsają ich każdy cal, postanowił więc
przejechać mniejszymi drogami, gdzieś pomiędzy tymi miastami. Akcja Graal przybierała coraz
bardziej imponujące rozmiary, choć na razie jej jedynymi „efektami” były liczne ofiary.
Za wszelką cenę. Zdobyć amulet za wszelką cenę. Gniada, angielska klacz galopowała przed siebie;
auror rozglądał się niespokojnie. Noc zapadała tu bardzo szybko o tej porze roku; jeżeli nie
przestanie padać, już o piątej będzie ciemno, jak w piramidzie, a Brian nie miał ochoty na walkę w
błocie i mroku. Wystarczyłoby, żeby ktoś wysłał wampira albo ghula, a wtedy wszyscy inni mogli
zamawiać dębowe trumny.
Reims
Wulfryk Dumbledore nie miał pojęcia, że jego brat podąża do tego samego miasta, co on sam.
Klnąc w żywy kamień ceny mugolskich środków transportu, tajny agent brytyjskiego wywiadu
zapłacił za dyliżans. Od Trewiru dzieliło go około trzystu kilometrów. Wulfryk wiedział, że zdąży
na czas, więc postanowił nieco przespać się podczas podróży. W Trewirze mogła go czekać bardzo
ciężka walka. Kto jeszcze wiedział, że trzeba się udać pod Porta Nigra? Kto jeszcze? Stawka była
wysoka. Bardzo wysoka. Zwycięzcę czekała fortuna, awans, sława... Wywiad, który zdobył kolejną
Monetę, zyskiwał niezwykle niebezpieczny magiczny amulet. Ale ten, kto przegrywał... Miał
szczęście w nieszczęściu, jeśli śmierć była szybka. Graal. Cynowy kielich stał na stole, krew
wylewała się z niego strumieniami, zalewała śnieżnobiały obrus, ciekła rzeką po kamiennej
posadzce. Wulfryk poczuł szarpnięcie i obudził się. Gruba kobieta, będąca jego towarzyszką
podróży, uśmiechnęła się przepraszająco.
- Coś złego się panu śniło, monsieur. To przez to, że tak tu trzęsie.
Wulfryk nie wiedział jednak, że w Reims dostrzegły go czyjeś bardzo bystre oczy. Medea – bo tak
miała na imię wiedźma – znała twarze większości brytyjskich aurorów i szpiegów. Jeżeli zaś agent
obcego wywiadu tak się spieszy, że nie czeka na magiczny paszport, lecz próbuje przekroczyć
granicę „po mugolsku”, oznaczało to tylko jedno: Graal. Medea znała rozkazy, które, jak zwykle,
były brutalne i proste - zlikwidować każdego, kto jest podejrzany. Jej angloarab z łatwością
wyprzedził obładowany ciężkimi kuframi dyliżans; Medea skryła się w lesie, czekając na
odpowiedni moment. Konie pociągowe zwolniły do stępa, ciągnąc pojazd pod strome wzniesienie.
Na swoje szczęście Wulfryk już nie spał, a jego magiczna bransoletka zaczęła wibrować,
informując go o niebezpieczeństwie. Auror podziękował w duchu stryjowi, który podarował mu tą
zabaweczkę. Wyjrzał przez okno i zauważył Medeę. Wiedźma nie starała się w ogóle ukryć; jechała
kłusem, by dogonić dyliżans. Najwyraźniej myśląc, że mugolskie przebranie ją ochroni. Skąd
mogła wiedzieć, że Wulfryk ma wykrywacz? Dumbledore powoli wyciągnął różdżkę.
- Nex*! – krzyknął, a potem dodał „Obliviate”, kierując zaklęcie modyfikujące pamięć w stronę
grubej mugolki. Przekleństwo zrzuciło Medeę z siodła.
- Zdychaj, ty pomyłko natury – syknął Wulfryk przez zaciśnięte zęby. Ale i on nie wiedział
wszystkiego. Gdy gra toczy się o miliony, wszyscy rzucają na stół swoje asy.
Medea nie była zwykłym bandytą, którego wynajęto za sto galeonów; czarna róża, wytatuowana na
jej skórze, mówiła sama za siebie. Fleurs du Mal, Kwiaty Zła, nie były wzywane z byle powodu.
Wiedźma zwijała się z bólu; Nex było zaklęciem lecącym z dużą szybkością, a krótka inkantacja
utrudniała obronę. Dostała w ramię. Jakoś zdołała się powstrzymać przed zaciśnięciem dłoni na
zranionym miejscu; sprawiłoby jej to tylko więcej bólu, a trucizna zaatakowałaby i drugą rękę.
Wiedziała, że jeśli natychmiast nie zlikwiduje miejsca zakażenia, czeka ją kilkanaście godzin, a
może i kilka dni umierania na raty.
- Utną mi rękę – pomyślała z przerażeniem. Na to przekleństwo nie znano odtrutki; musiało minąć
jeszcze ponad sto lat, zanim została ona wynaleziona przez jednego z najsłynniejszych Mistrzów
Eliksirów i szpiegów dwudziestego wieku. Jedyną metodą uratowania trafionego delikwenta było
wycięcie lub wypalenie chorej tkanki, zanim toksyna zdołała się rozpełznąć po całym organizmie.
Medea wyszarpnęła z kieszeni fiolkę, otworzyła ją zębami i wylała żółtawy płyn na napuchniętą,
ropiejącą ranę. Czar, powstrzymujący reakcję, automatycznie przestał działać, oleum i perhydrol**
zmieszały się z sykiem, wyżerając mięśnie. Medea wrzasnęła. Dobrze, że mikstura miała też
magicznie ograniczony czas działania i po kilku sekundach ból stał się znośny. Medea usiadła i
obejrzała ranę; jak zawsze w przypadku oparzeń utleniaczami, wyglądało to paskudnie, ale eliksir
najwyraźniej powstrzymał działanie przekleństwa. Opatrzyła ranę najlepiej, jak umiała, połknęła
eliksir przeciwbólowy i wciągnęła do nosa trochę amfetaminowego proszku. Nie miała zamiaru
odpuścić temu Angolowi. Wyznawała góralską zasadę „zabije mnie ktosik albo ja kogosik” i nie
miała do niego pretensji o to, że strzelił. Cóż, Dumbledore spełniał tylko swoje obowiązki.
Znienawidziła go jednak za to, że użył przekleństwa Nex, wiedząc, jak ono działa. Nie. Tym razem
załatwimy to inaczej. Wyciągnęła spod płaszcza coś, co przypominało dubeltówkę, tyle, że kolba
broni była z czarnego drewna, pokrytego skomplikowanymi runami. Medea uśmiechnęła się
drapieżnie. „Malfoy’s Pride”***, bo tak nazywało się to cudo, potrafiło zabić smoka z odległości
stu kroków. Zobaczymy, panie Angliku, co pan teraz powie. Wiedźma wdrapała się na siodło, klnąc
swoją rękę, która co prawda już nie bolała, ale była bezwładna jak kawałek drewna. Ponownie
dogoniła dyliżans, ale teraz trzymała się poza zasięgiem różdżki Wulfryka. Kilka kul wystarczyło.
Zadanie zostało wykonane. Medea przewiesiła broń przez plecy, zawróciła klacz i pogalopowała z
powrotem w stronę Reims.
Akwizgran, Rolandstr. 1 1\2
Żeby pracować w osławionym „numerze jeden i pół”, trzeba było mieć licencję aurora, stalowe
nerwy i refleks Szukającego światowej klasy. Oraz szczęście i mocny żołądek. Hengst Himmler
posiadał to wszystko w nadmiarze, a poza tym, wbrew nazwisku****, nie był aniołkiem.
Nieludzkie wycie było w tym budynku normą – na Rolandstrasse mieścił się bowiem areszt dla nie-
ludzkich przedstawicieli magicznej społeczności Francji, Niemiec, Danii, Holandii, Belgii i
Luksemburga; trzymano tu również zarekwirowane magiczne zwierzęta. Tym razem jednak
przeraźliwy, wibrujący wrzask wwiercał się w mózgi od dobrych dwóch godzin, z małymi tylko
przerwami i nawet wytrzymali pracownicy numeru jeden i pół tracili już cierpliwość.
- I czego ona tak wyje, Scheisse? – warknął poirytowany Adolf von Adlernest, odstawiając kubek z
kawą.
- Prawdopodobnie dlatego, panie kapitanie – Hengst uśmiechnął się obłudnie do przełożonego – Że
siedzi z nią pięciu najlepszych śledczych z Berlina.
- To czemu nie gada, blöde Kuh!? – ryknął von Adlernest – Ta verfluchte Schlampe powinna już
dawno wszystko wyśpiewać i na stos z nią! Co to, na brodę Merlina, już piąte przesłuchanie i nic?
- Możesz mnie zmusić do mówienia, a nawet do wycia, ale nigdy nie powiem ci prawdy – mruknął
Bernd Schmitz, podnosząc wzrok znad formularza – Pamiętam, jeden z nich kiedyś to powiedział –
dodał stary auror, widząc zdziwiony wzrok kapitana.
- Legilimencja, niech użyją legilimencji, verdammte Hurensöhne, jeśli Cruciatus nie otwiera jej
pyska! – ryknął von Adlernest, uderzając wielką pięścią w biurko – Przecież tu się, Donnerwetter,
pracować nie da!
- Ah, du armes Schwein – pomyślał Hengst z udanym współczuciem – Pech gehabt*****.
- Legilimencja chyba nie pomoże, panie kapitanie – odezwała się cicho Simone, praktykantka z
drugiego roku aurorzych studiów – Jeśli pani Malfoy – jako pierwsza wymieniła nazwisko
przesłuchiwanej – Wie coś takiego, że Berlin przysłał najlepszych kat... śledczych, żeby to z niej
wyciągnęli, to ona nie jest pionkiem. A ich podobno niesamowicie dobrze szkolą. Prawdopodobnie
zakładają im na umysły blokadę tak silną, że przełamanie jej powoduje śmierć przesłuchiwanego.
- To się nazywa Mur Salazara, dziecko – pomyślał Hengst – I zniszczenie go jest równoznaczne z
takimi uszkodzeniami mózgu, że i tak nic się nie dowiesz. Sam mam taki.
- I jeszcze skrzaty przypalają żarcie – skrzywił się von Adlernest – Te Schweinehunde chyba...
- To nie pański kotlet – powiedział cichym, lodowatym głosem Schmitz – To zaklęcie Słonecznego
Promienia...
Hengst miał na plecach ślad po jednym i drgnął na samo wspomnienie. Jeśli Bellatrix dostała czymś
takim...
- Ta Schlampe Malfoy to już bella nie będzie – zarechotał von Adlernest, a Hengst umieścił go w
swojej fantazji pod tytułem „Ja, on, pejcz, kajdanki i basen z głodnym rekinem-ludojadem”. Czemu
w ogóle nie przesłuchiwali jej normalnie, w lochach? Hengst wiedział i wiedza ta nie poprawiała
mu humoru. Berlin dawno się zorientował, że na Rolandstrasse jest zdrajca i osobnikowi temu
chciano najwyraźniej unaocznić, co czeka go w razie wpadki. Na szczęście nikt jeszcze nie
przpuszczał, że to ten głupi kancelista Himmler jest wtyczką, choć było to przecież niemal
oczywiste – to on miał dostęp do archiwów i korespondencji... I nikt się tego tak prędko nie
domyśli. Hengst ścisnął w dłoni amulet, czując pod palcami zimną i chropowatą powierzchnię
metalu. Nikt i nigdy. Ta magiczna zabawka jeszcze nigdy nikogo nie zawiodła. Już to, że Hengst
przeszedł przez gęste sito rekrutacji, świadczyło o potędze talizmanu.
- Prowadzą ją – szepnęła Simone, blednąc.
Hengst był szpiegiem od czternastego roku życia i to, że doszedł do najwyższego stopnia
zawodowego – Cienia – świadczyło o tym, że nie cofa się przed niczym; tym niemniej widok
Bellatrix znacząco obniżył temperaturę krwi w jego żyłach. Półnaga Malfoy była tematem
najprzyjemniejszcych snów Himmlera, ale teraz zgodziłby się, by nigdy w życiu już nawet na nią
nie spojrzeć, byle tylko nie oglądać jej w takim stanie. Całe szczęście, że żaden z tych bydlaków nie
ośmielił się jej dotknąć... Hengst ledwie powstrzymał niski warkot, który zadudnił głęboko w jego
gardle. Gdyby któryś z nich to zrobił, kancelista numeru jeden i pół chętnie zarwałby kilka nocy, by
nauczyć tych typów szacunku dla kobiet. Śledczy z Berlina byli jednak profesjonalistami i żaden z
nich nawet nie podchodził do Bellatrix. Kropelka śliny czy krwi wampirzycy, jeśli tylko dostałaby
się w najmniejsze choćby zadrapanie, prowadziła do zakażenia, a tego każdy „zwierzęcy kat”
unikał, jak kappa ognia. Oczy Hengsta i Bellatrix spotkały się na moment. Nie znali się, to znaczy
on znał ją z widzenia, bo i kto by jej nie znał... W stalowych oczach pani Malfoy nie widać było
złości ani bólu, jedynie tępą obojętność doskonałego oklumensa.
Simone zakryła usta dłonią i wybiegła do łazienki; Hengst poszedł za nią.
- Przyzwyczaisz się – mruknął pocieszająco, wycierając jej twarz ręcznikiem. Boże, ona nie miała
jeszcze dwudziestu lat, a może... Może trzeba będzie... Hengst zacisnął zęby. - Wracaj do pracy –
powiedział obojętnym tonem – Bo von Adlernest się wścieknie i nie zaliczy ci praktyki.
Sam został w łazience i oparł się czołem o zimne kafelki. Smród palonego ciała doprowadzał go do
szału. Tym zaklęciem można spalić wampira żywcem... Oczywiście, w oświeconym wieku
dziewiętnastym nie stosowano już metod rodem ze starożytności – przynajmniej teoretycznie. Ktoś
w Berlinie odgrzebał jednak prawa dotyczące nieludzi, pochodzące jeszcze z czasów Remusa i
Romulusa i podając jako przyczyny „obecną sytuację polityczną”, ponownie wprowadził je w
życie. „Obecna sytuacja polityczna” obejmowała zaś: wampirzo-ludzkie potyczki w Burgudnii i
Normandii, wielkie powstanie wilkołaków w Skandynawii, rebelię olbrzymów w Bułgarii oraz – w
Afryce Środkowej - załatwianie prywatnych porachunków za pomocą zombie.
Ale przecież wilkołacze powstanie konało właśnie we krwi „dzięki” wampirzym oddziałom
skandynawskich aurorów, czego pozytywnym ubocznym skutkiem był znaczny spadek cen
wilkołaczych futer. Na zombie nasłano ghule, a bułgarscy aurorzy bez problemu radzili sobie z
silnymi, ale głupimi olbrzymami, Francją zaś nikt normalny nie powinien był się przejmować bo
międzygatunkowe wojny – a raczej „wojenki” - były tradycyjnym elementem tamtejszego
krajobrazu politycznego. Sami Francuzi najbardziej ekscytowali się towarzyskimi skandalami – na
przykład niejaki Armand de Richelieu, pochodzący z szacownego ludzkiego rodu magicznego,
uwolnił grupę wampirzych jeńców i ożenił się z jedną z tychże wampirzyc. Sytuacji dodawał
pieprzu fakt, że kobieta ta była mugolskiego pochodzenia, w dodatku marnego. Nie było więc tak
naprawdę powodu, by traktować Bellatrix Malfoy w ten sposób. Nie postawiono jej nawet żadnych
zarzutów.
Hengst uruchomił szare komórki. Ktoś przeforsował stare, okrutne prawo, narażając się na zemstę
rozwścieczonych nieludzi. Ktoś poświęcił cały oddział aurorów, by schwytać Bellatrix. Istniał też
powód, by nieszczęsną kobietę przesłuchiwać w tak brutalny sposób. Dlaczego? Po co drażniono
potężny i mściwy ród? Czemu nikt nie wziął łapówki i jej nie wypuścił? Fragmenty łamigłówki
uparcie tworzyły wielce nieprzyjemny obrazek: akcja Graal. Jeżeli Bellatrix faktycznie posiadała
informacje dotyczące tej sprawy, należało ją uwolnić za każdą cenę. Za każdą cenę. A jeśli nie?
Hengst był jedynym tak wysoko postawionym szpiegiem; nie opłacało się tracić tego stanowiska,
by ratować wiedźmę, która nic nie wie. Bellatrix miała w końcu brutalną śmierć wpisaną w ryzyko
zawodowe... Hengst wiedział, że ta kobieta powoduje u niego ostre zatrucie testosteronowe,
utrudniając mu trzeźwe myślenie i dlatego bardzo starannie rozważał swoją sytuację. Błąd mógł
oznaczać śmierć. Graal. Ona wie? Nie wie? Ile wie? Jej twarz, wykrzywiona bólem, spalona
zaklęciem...
Komunikacja nie działała. Aportacja i sieć Fiuu były ściśle kontrolowane, tak samo sowy i lustra
komunikacyjne; Hengst nie miał więc możliwości kontaktu z dowództwem. Musiał sam podjąć
decyzję, ale przecież od tego był Cieniem! Jeśli Bellatrix wiedziała, uwolnienie jej było sprawą
priorytetową; jeśli nie, Hengst miał nadzieję, że kara nie będzie zbyt surowa. Ale mogłaby być. Jeśli
by go złapano, czekałoby go to, co Bellatrix, a potem spalenie żywcem tym cholernym zaklęciem
Słonecznego Promienia. Spłonęliby razem na Breslauerplatz... Ale jeśli wszystko poszłoby dobrze,
Hengst byłby bogaty, szanowany i... Szpieg uśmiechnął się lekko na samą myśl. Tak. Wtedy
mógłby o to poprosić. Wtedy mógłby prosić o wszystko. Nawet o nią.
* słowo to oznacza morderstwo albo gwałtowną śmierć
** czyli 100% kwas siarkowy plus 30% woda utleniona. Mugolska nazwa tego specyfiku to „hot
piranha”. Draństwo służy do czyszczenia szkła z organicznych brudów. Jedna z rzeczy, których
lepiej nie produkować, jeśli się nie wie, co się robi.
*** „duma Malfoya”
****„Himmel” znaczy tyle, co „niebo”, a „Himmler” można by od biedy przetłumaczyć jako
„mieszkaniec niebios”. Pamiętajcie, jest rok 1860 i nazwisko to jeszcze nikomu się nie kojarzy...
***** Biedaku, masz pecha
Wszystkie pozostałe słowa, którymi sypie von Adlernest to:
- Hurensohn \ Shweinehund – obraźliwe wyrazy, których używa się względem mężczyzn
- Schlampe \ blöde Kuh – analogicznie wobec kobiet
- verdammte \ verfluchte – wzmacniacze...
- Scheisse \ Donnerwetter – typowy „przecinek”
Rolandstrasse, Breslauerplatz, Porta Nigra i inne, wymienione „po imieniu” miejsca, zabytki i
miasta istnieją naprawdę.
Szóste przesłuchanie. Himmler wiedział, że siódme może być ostatnim. Zaczął liczyć. Pięciu katów
Berlina, von Adlernest, Bernd, Simone i jeszcze pięciu... No, strażników pilnujących bramy nie
musiał zabijać. Jeśli załatwi sprawę po cichu, nie zorientują się, co jest grane. Użycie Imperiusa czy
Avady nie wchodziło w grę, bo alarmy rozwyłyby się natychmiast jak szyszymory. Hengst dotknął
rękojeści sztyletu; gotyckie litery wyryte na ostrzu wiły się jak węże, tworząc napisy w rodzaju
„Gott mit uns”*; stary Malfoy najwyraźniej doskonale wiedział, co robić ze stalą z Sheffield. Druga
ręka szpiega automatycznie znalazła najnowszy model rewolweru. Był to pierwszy z Todesserów**,
jaki wyprodukował ten sam Malfoy. Malfoyowie z Normandii, najbogatsza gałąź tego rodu,
zawdzięczała swoją fortunę takim właśnie zabawkom. Broń ta, wypuszczona na rynek pod nazwą
Todesser 1 Slytherin była majstersztykiem magicznego rusznikarstwa; Hengst i jego koledzy po
fachu najwyżej cenili fakt, że była to pierwsza magiczna broń palna, którą udało się całkowicie
wyciszyć.
Zabić. Trucizna, sztylet i rewolwer. Jakoś poszło. Hengst oparł się o ścianę; oddychał głęboko, żeby
się uspokoić. Minęło trzydzieści lat, odkąd stał się szpiegiem – i prawie trzydzieści od pierwszego
morderstwa, którego dokonał, ale to, co zrobił teraz... Nie, nie żałował von Adlernesta czy
berlińczyków, ale Simone i Bernd... Przypomniał sobie dzień, w którym otrzymał amulet – monetę.
- Hengst – głos szefowej wywiadu był jak zawsze pozbawiony emocji – To Moneta.
Spojrzał. To była rzymska, srebrna moneta; na awersie głupawo uśmiechał się Tyberiusz; na skraju
krążka wybito napis Ti. Ceasar Divi Aug.
- Ma ona ogromną moc – ciągnęła wiedźma – Doskonale służy szpiegom i zdrajcom. Mówiąc
krótko, sprawia, że ludzie ci ufają i wierzą w twoje słowa. Poza tym dziwnym trafem robią się przy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin