3. Dylematy Dextera (Dexter in the Dark) 2007.pdf

(862 KB) Pobierz
JEFF LINDSAY
JEFF LINDSAY
DYLEMATY DEXTERA
Przekład
TOMASZ WILUSZ
POCZĄTEK
To pamiętało uczucie zaskoczenia i spadanie, nic więcej. Potem tylko czekało.
Czekało bardzo długo, ale bez obawy, bo nie istniała pamięć i nic jeszcze nie krzyknęło.
Dlatego TO nie wiedziało, że czeka. Nie wiedziało nawet, że czymś jest. Po prostu było i nie miało
jak odmierzać czasu, nie znało pojęcia czasu.
Czekało więc i obserwowało: ogień, skały, wodę i wreszcie trochę pełzającego drobiazgu,
który z czasem zaczął się przeobrażać i powiększać. Stworzenia zajmowały się wyłącznie
pożeraniem siebie nawzajem i rozmnażaniem. Ale że nie było tego z czym porównać, to na pewien
czas wystarczyło.
TO patrzyło, jak duże i małe stworzenia zabijają się i zjadają. Nie czerpało z tego
prawdziwej przyjemności, lecz nie miało innego zajęcia, a stworzeń przybywało. TO jednak mogło
tylko patrzeć, nic więcej. I wtedy zaczęło się zastanawiać: Dlaczego na to patrzę?
Nie widziało żadnego sensu w tym, co się działo, i nie mogło nic zrobić, a mimo wszystko
patrzyło. Bardzo długo o tym myślało, ale nie doszło do żadnych wniosków; samo pojęcie celu
pozostawało czymś nie do końca uchwytnym. Byli tylko TO i one.
A ich pojawiało się coraz więcej i więcej, niestrudzenie zabijały, pożerały i kopulowały.
TO, tylko jedno, nie robiło nic z tych rzeczy.
Pytało siebie, dlaczego tak jest. Dlaczego tak bardzo różni się od całej reszty? Czym było i,
jeśli rzeczywiście czymś było, czy też miało coś robić?
Minęło więcej czasu. Stworzenia stale się zmieniały; rosły i robiły się coraz sprawniejsze w
zabijaniu siebie nawzajem. Interesujące, przynajmniej na początku, ale tylko za sprawą owych
subtelnych różnic. Pełzały, skakały i wiły się po to, żeby zabijać - jedno nawet atakowało z
powietrza. Bardzo ciekawe, ale co z tego?
TO poczuło się nieswojo. Czy miało uczestniczyć w tym, co widziało? A jeśli nie, dlaczego
tu było i obserwowało?
Postanowiło odnaleźć powód, dla którego się tutaj znalazło, cokolwiek „tutaj” znaczyło.
Dlatego, przyglądając się stworzeniom, zwracało uwagę na odmienność, czym różni się od nich.
Wszystkie inne istoty musiały jeść i pić, bo inaczej umierały. A nawet jeśli jadły i piły, ostatecznie
i tak umierały. TO nie umierało. Po prostu trwało. Nie musiało jeść ani pić. Stopniowo jednak
uświadamiało sobie, że potrzebuje... No właśnie, czego? Nie potrafiło tego określić, wiedziało
tylko, że brak tego czegoś jest coraz bardziej dotkliwy.
Wielowiekowy korowód łusek i lęgów nie przyniósł odpowiedzi. Zabijać i jeść, zabijać i
jeść. Jaki to ma sens? Po co oglądać coś takiego, skoro nie można przeciwdziałać? Analizując
sytuację, TO stawało się coraz bardziej zniechęcone.
Aż pewnego dnia zrodziła się zupełnie nowa myśl: Skąd pochodzę?
TO dawno odkryło, że jajka, z których wykluwają się inne stworzenia, powstają w wyniku
kopulacji. TO jednak nie wyszło z jajka. Nie kopulacja dała początek jego jestestwu. Kiedy
obudziło się do życia, nie istniało jeszcze nic, co mogłoby kopulować. TO było najpierw i jako byt,
zda się, od zawsze, pomijając owo mgliste, niepokojące wspomnienie spadania. Ale wszystko inne
albo się wykluło, albo urodziło. TO nie. I z tą myślą mur między nim a tamtymi gwałtownie urósł,
wystrzelił na nieosiągalną wysokość, oddzielił TO od nich na wieczność. TO pozostało samo,
zupełnie samo po wsze czasy. Cierpiało z tego powodu, bo chciało stanowić część czegoś. Było
tylko jedno TO - czy nie powinien znaleźć się jakiś sposób, żeby też mogło kopulować i zrobić
więcej podobnych sobie?
I nic nie stało się ważniejsze niż ta myśl: Więcej takich jak TO. Wszystko inne mogło się
rozmnażać. TO też chciało.
Cierpiało, obserwując burzliwe, nieokiełznane życie tych bez - rozumnych istot.
Rozdrażnienie narastało, przeszło w gniew, gniew przerodził się we wściekłość na te głupie,
zbędne stworzenia i ich niekończącą się, pustą, nikczemną egzystencję. A wściekłość przybierała
na sile, zaogniała się, aż pewnego dnia TO nie zdołało nad nią zapanować. Bez namysłu rzuciło się
na jedną z jaszczurek, pragnąc ją zmiażdżyć. I stał się cud.
TO znalazło się wewnątrz jaszczurki.
Widziało wszystko, co widziała jaszczurka, czuło to, co czuła ona.
I na długą chwilę zupełnie zapomniało o wściekłości.
Jaszczurka chyba nie zauważyła, że ma pasażera. Dalej robiła swoje, zabijała i kopulowała,
a TO razem z nią. Było bardzo ciekawie, kiedy zabiła jedną z mniejszych istot. TO na próbę
przeniosło się do jednego z małych stworzeń. Dużo lepszą zabawę miało, będąc w tym, które
zabijało, ale to jeszcze nie wystarczyło, by nasunąć jakiekolwiek naprawdę sensowne pomysły.
Być w tym, które umierało - było niezwykle interesujące i, owszem, nasunęło pewne pomysły, ale
żadnych szczególnie budujących.
Te nowe doświadczenia przez jakiś czas dawały przyjemność. Choć jednak TO mogło
odczuwać proste doznania tych istot, one były co najwyżej zagubione. Nadal nie zauważały TEGO,
nie miały najmniejszego pojęcia - cóż, nie miały pojęcia o czymkolwiek. Tak bardzo ograniczone,
a mimo to żyły. Miały życie i nie zdawały sobie z tego sprawy, nie wiedziały, co z nim zrobić.
Gdzie tu sprawiedliwość? Wkrótce TO znów się znudziło i popadało w coraz większą złość.
Aż pewnego dnia pojawiły się małpiate. Początkowo wydawało się, że nic z nich nie będzie.
Były małe, tchórzliwe i głośne. Ale uwagę TEGO zwróciła jedna drobna różnica: miały ręce, które
pozwalały im robić niesamowite rzeczy. TO obserwowało, jak stają się świadome swoich rąk i
zaczynają ich używać do najprzeróżniejszych, zupełnie nowych czynności: masturbacji,
okaleczania siebie nawzajem i odbierania żywności mniejszym pobratymcom.
TO, zafascynowane, poświęcało im coraz więcej uwagi. Patrzyło, jak jedno uderza drugie, a
potem ucieka i się chowa. Patrzyło, jak jedno kradnie drugiemu, ale tylko wtedy, gdy nikt nie
widzi. Patrzyło, jak robią sobie nawzajem potworne rzeczy, a później udają, że nic się nie stało. I
kiedy tak patrzyło, po raz pierwszy stało się coś cudownego: TO wybuchnęło śmiechem.
A gdy się śmiało, błysnęła pewna myśl, która od razu przerodziła się w radosną pewność.
TO pomyślało: coś się z tego da zrobić.
1
Jaki to księżyc? Nie jasny, promienisty, szczęściem na wskroś przeszywający, o nie. Och,
przyciąga, skamle i świeci w tandetnej, dogasającej imitacji tego, co czynić powinien, ale brak mu
wigoru. Ten księżyc nie ma w sobie wiatru, który poniósłby drapieżców po pogodnym nocnym
niebie w ekstazę cięcia i krojenia. Zamiast tego nieśmiało sączy migotliwą poświatę przez
wypucowane okno do wnętrza, gdzie roześmiana kobieta siedzi na skraju kanapy i z ożywieniem
rozprawia o kwiatach, tartinkach i Paryżu.
Paryżu?
Tak, z poważną twarzą jak księżyc w pełni mówi tonem ociekającym słodyczą tak, właśnie
tak, o Paryżu. Znowu.
Jakiż to więc właściwie może być księżyc, z tym wręcz zachwyconym uśmiechem i
brzegiem obszytym koronką drwiny? Dobija się słabo do okna, ale jakoś nie bardzo może
przedrzeć się przez cały ten mdlący szczebiot. I jakiż to Mroczny Mściciel może ot tak siedzieć
sobie w drugim końcu pokoju, tak jak biedny Skołowany Dexter w tej chwili, i udawać, że słucha,
podczas gdy naprawdę leniwie buja w obłokach?
Ależ to nie księżyc, lecz miesiąc, wcale nie byle jaki, bo miodowy - rozwija sztandar
małżeństwa w spowitym mrokiem nocy salonie sygnalizując, że pora zewrzeć szyki, przypuścić
szarżę raz jeszcze na kościół, druhowie moi - albowiem Dexter o Demonicznych Dołeczkach bierze
ślub. Zaprzęga się do wozu szczęśliwości ciągniętego przez uroczą Ritę, która, jak się okazuje,
zawsze marzyła, by zobaczyć Paryż.
Ślub, miesiąc miodowy w Paryżu... Czy dla tych słów w ogóle jest miejsce w zdaniu,
zawierającym jakąkolwiek wzmiankę o Widmowym Oprawiaczu?
Czy naprawdę możemy sobie wyobrazić nagle spoważniałego, onieśmielonego kata w
kościele przy ołtarzu, wyfraczonego a la Fred Astaire, jak przyjmuje obrączkę na oczach
wzruszonych uroczystą ceremonią gości? A potem Demona Dextera w szortach z madrasu,
gapiącego się na wieżę Eiffla i siorbiącego cafe au lait przy Łuku Triumfalnym? Wleczonego za
rękę brzegiem Sekwany, patrzącego niewidzącym wzrokiem na jarmarczne błyskotki w Luwrze?
Oczywiście, zawsze mógłbym odbyć pielgrzymkę na Rue Morgue, miejsce święte dla
każdego seryjnego rozpruwacza.
Ale bądźmy przez chwilę poważni: Dexter w Paryżu? Pierwsza sprawa, czy Amerykanów w
ogóle wpuszczają jeszcze do Francji? I rzecz najważniejsza, Dexter w Paryżu? Spędza tam miesiąc
miodowy? Czy ktoś taki jak Dexter, oddany nocy, może nawet brać pod uwagę coś tak
zwyczajnego? Czy ktoś, dla kogo seks jest równie interesujący jak księgowanie deficytu, może
Zgłoś jeśli naruszono regulamin