Anioł Północy.doc

(46 KB) Pobierz
Anioł Północy

Anioł Północy


Agata Bielik-Robson z Londynu

Na deszczowym północnym wschodzie Anglii, na zboczu autostrady prowadzącej do niewielkiego miasta Gateshead, wzniesiono Anioła Północy – giganta o wymiarach zbliżonych do legendarnego kolosa z Rodos.



Angel of the North stał się obiektem uwagi krytyków z całego świata i uważany jest za największe osiągnięcie Wielkiej Brytanii w dziedzinie sztuki publicznej. Rozmiary są rzeczywiście imponujące: wysokość – 52 metry, rozpiętość skrzydeł – 80. Korpus jest krępy i solidny, podobnie jak inne rzeźby autora, znanego dobrze w Polsce Antony Gormleya. Kilka lat temu wystawiał on w warszawskim Muzeum Sztuki Współczesnej swoje słynne „Pole”: instalację złożoną z tysięcy maleńkich glinianych figurek, które wydają się intensywnie wpatrywać w widza, a przez to przytłaczają go ciężarem swych wielokrotnych spojrzeń. Gormley pokazywał też rzeźby wykonane z najtwardszych materiałów – stali, betonu; postaci schematycznie wykrojone, pozbawione rysów, na granicy sztuki i produkcji przemysłowej. Anioł Północy zachowuje charakterystyczne cechy stylu Gormleya. W niewielkim stopniu przypomina znane nam anioły, jest potężny, zwalisty, ziemski, a z pozoru nieproporcjonalnie długie, rozstawione pod kątem prostym skrzydła nadają mu przesadnie horyzontalny wygląd. Bardziej przypomina postawiony na sztorc samolot niż katedrę. Lśniąc stalą, wyrobioną w lokalnej hucie i odlaną w sąsiedniej fabryce, czerpie z innej duchowości niż ta, która ożywia biały gotyk północnoangielskich kościołów.
Anioły zajmują w kulturze Zachodu szczególne miejsce. Gdziekolwiek pojawia się wątek duchowości nieortodoksyjnej, tam wyłania się Anioł, który jej patronuje. Wszelka apostazja natychmiast szuka sobie Anioła, czyli przewodnika dla błądzących, ducha opiekuńczego tych, którzy dopiero poszukują, strażnika wrót nowych inicjacji. Uchylając się od jednoznacznej wiary w jednego Boga, zwraca się ku tajemniczej sferze duchów, której wszystkie monoteistyczne teologie pozostawiają zadziwiająco wiele swobody. To właśnie te niedomówienia w kwestii bytu anielskiego sprawiają, że wolna myśl poszukująca nowych wrażeń duchowych tak chętnie ku nim ciąży. Współczesność ma swoje słynne anioły: anioły Rilkego z „Elegii Duinejskich”, anioły Kafki, Paula Klee „Angelus novus” i Waltera Benjamina „Anioła Historii”.

Anioł Historii
Anioł Północy wydaje się nawiązywać wprost do tego ostatniego. Tworząc parabolę na temat Anioła Historii, Benjamin dał wyraz swojej nieufności wobec idei dziejowego postępu i obawie, czy aby to, co ludzkość nazywa twórczym postępem, nie jest w istocie kolosalnym aktem zniszczenia na nieznaną dotąd skalę. Benjamin wymyślił swego anioła na podstawie rysunku Paula Klee, zatytułowanego „Angelus Novus”, Nowy Anioł. Anioł Klee wygląda tak, jakby w przerażeniu wpatrywał się w coś, czego nie widać, ale co emanuje siłą, która go wypycha w ciemną przestrzeń za jego plecami. Jego usta rozwierają się w niemym krzyku, skrzydła rozpościerają bezradnie. Benjamin twierdzi, że Anioł wpatrzony jest w przeszłość, a raczej w nieustanną katastrofę, w jaką historia przeszłość obraca. Dzieje są niczym dynamit: obracają w proch to, co było. To właśnie te „burze zniszczenia”, mówi Benjamin, zwykle nazywamy postępem.
Anioł Północy Gormleya wygląda natomiast tak, jakby miał zamiar dać odpór chaotycznym siłom zmian dziejowych. Podczas gdy Anioł Historii pogrąża się bezradnie w mrokach niewiadomego, Anioł Północy stoi mocno nogami na ziemi, na betonowym fundamencie, który sięga dwadzieścia metrów w głąb. Jest tak skonstruowany, że nie przewróci go wiatr wiejący z prędkością ponad tysiąc metrów na godzinę – o „wietrze historii” nawet nie wspominając.
Choć Angel of the North jest jednym z projektów zrealizowanych w ramach obchodów zbliżającego się milenium, jego wymowa nie jest euforyczna; nie jest to dzieło, którego celem byłoby pogratulowanie ludzkości jej osiągnięć. Przeciwnie, sylwetka Anioła wyraża surowość i powściągliwość w zachwytach; jego głowa celuje równo w linię horyzontu, skrzydła nie zrywają się do lotu w niebo. Niebo nie wydaje się jego żywiołem; właściwym elementem jest ziemia, twardy grunt. Angel of the North jest więc taki, jak większość mieszkańców niegościnnych, szarych, przemysłowych regionów angielskiej północy: prosty, twardy, uparty i całkowicie „down to earth”.
Mogłoby się wydawać, że Anioł Północy jest niczym jak tylko apoteozą ziemskości i egzystencji czysto materialnej, pozbawionej transcendencji – antytezą duchowości. Twórca Anioła wskazuje jednak na tajemniczą aurę wokół jego krępej i przyciężkiej postaci. Angel of the North jest bowiem duchem ziemi, na której odbyła się rewolucja przemysłowa i zaczęła historia nowożytnej Europy; ziemi dziś wyjałowionej, która wyzbyła się wszystkiego, co kiedyś miała cennego – węgla, żelaza, srebra – i której lasy bezpowrotnie wyłysiały. Anioł Północy wznosi się więc na ziemi, która pierwsza doświadczyła dwuznacznych błogosławieństw postępu: wzgórze, na jakim stanie, jest na wpół hałdą, pozostałością po starej kopalni, którą zamknięto po wydobyciu ostatniej grudki węgla. Dając odpór „wiatrowi historii”, nie przekreśla niedawnych dziejów, które zbudowały brytyjskie imperium i świat taki, jakim go znamy. Chce tylko dać świadectwo temu, co dotąd kryło się w cieniu chwały nowoczesności: zniszczeniu ziemi i cierpieniu ludzi, dziś już bez pracy.

Anioł Końca Wieku
Szeroko rozpostarte, niczym zapora, skrzydła Anioła Północy mają oznaczać koniec ery drapieżnego postępu. Sygnalizują, że trzecie tysiąclecie będzie miało inny, bardziej duchowy stosunek do technologii. Sama konstrukcja Anioła – beton, stal, gigantyczne bolce, które przykuwają go do ziemi, prostokątne skrzydła przypominające części ogromnej maszyny – sugeruje syntezę materii i duchowości. Angel of the North przedstawia sobą nic innego jak ducha materii: nowe wcielenie potężnego Ducha Ziemi, którego usiłował okiełznać Faust. Mit faustyczny, który krąży w żyłach nowożytnego Zachodu, żyje więc nadal; Gormley nadaje mu tylko świeższą, współcześnie bardziej adekwatną postać.
Spośród różnych projektów towarzyszących zbliżającemu się milenium, Anioł Północy ma szansę być najważniejszy. Niekoniecznie z powodu rozmiarów (kopuła Wystawy Tysiąclecia, która powstaje w Greenwich, jest jeszcze większa), ale dlatego, że skupia w sobie rozproszone dziś i zblakłe wątki tej szczególnej duchowości, która stała się udziałem nowożytnej cywilizacji. Tylko na pozór duchowość ta nie jest żadną duchowością. Choć nie wyznaje ideałów życia kontemplatywnego i w swoim pragmatycznym zapatrzeniu w sprawy ziemskie wydaje się zapominać o Stwórcy, ma jednak swoją odrębną transcendencję: swego faustycznego ducha materii, przemysłu, Anioła Północy. Angel of the North pozwala wydobyć na jaw to, co od dawna już tkwiło pogrzebane: iskierkę alternatywnej duchowości, którą niemal zdusił „postęp”. Anioł Północy jest więc jak żywcem wzięty z „Jeruzalem” Blake’a – poematu, który każdy Brytyjczyk zna na pamięć od dziecka, ponieważ dostarcza on słów hymnowi Partii Pracy. Ten wizjonerski wiersz, manifest romantycznego socjalizmu, wyraża nadzieję, że kiedyś, pomiędzy „dark satanic mills” – mrocznymi fabrykami, tworami samego diabła – powstanie nowe „Jeruzalem”: mistyczne miasto, w którym technologia spotka wreszcie swego ducha. Nieprzypadkowo Anioł Północy wygląda jak zapora, ale też jak rogatka fantazyjnego miasta, jak brama – nie tylko do następnego tysiąclecia, ale i do wymarzonego Jeruzalem, które, jak chciał tego Blake, stanąć ma „on England’s green and pleasant land”.

Fałszywe Jeruzalem
Tymczasem w Greenwich miłościwie nam panująca New Labour planuje własną wersję „mistycznego miasta”. Na bagnistym cyplu, wbijającym się w Tamizę od południowego wschodu, rośnie w górę gigantyczna kopuła z PCV, która do złudzenia przypomina kosmiczny statek z wczesnych filmów science fiction. Wygląda niepokojąco nowocześnie – jakby na wyrost – i choć imponuje rozmiarem, to dziwnie nie pasuje do krajobrazu, zdominowanego dotąd przez stare doki na Wyspie Psów i, po przeciwnej stronie rzeki, Królewskie Obserwatorium z jego słynnym południkiem zero. Kopuła – i to, co ma powstać wewnątrz niej – kosztuje sumy bajońskie i od samego początku budzi opory w społeczeństwie. Sukces Anioła Północy pokazuje, że społeczeństwo nie utraciło jeszcze gestu i wciąż skłonne jest popierać wszelkie projekty, pod warunkiem jednak, że mają one silny ładunek symboliczny. Tymczasem kopuła wydaje się dziwnie z tego symbolicznego wymiaru wyzuta. Jest tylko pustą łupiną pozbawioną wewnętrznej treści, ogromnym plastikowym namiotem rozpiętym nad bagnistą pustką cypla, na którym – z powodu jego podmokłego gruntu – nigdy niczego nie udało się dotąd zbudować. Słyszymy wprawdzie obietnice, że łupinę wypełni najbardziej oszałamiająca wystawa, jaką dotąd oglądał świat; w miarę, jak urasta kosmiczna bulwa z PCV, mnożą się nowe wizje Millenium Exhibition.
Notowania projektu Greenwich sięgnęły jednak dna, kiedy twórcy ogłosili projekt Człowieka-Giganta, który miałby wypełnić wnętrze kopuły i stanowić ośrodek ekspozycji. Ta kolosalna siedząca postać sama byłaby budowlą wysoką na około 15 metrów, do której wchodziłoby się przez jej prawą stopę, a potem, po schodach, aż do samej głowy (cecha charakterystyczna: brak genitaliów). Co przytomniejsi krytycy od razu wytknęli, że pomysł Wielkiego Człowieka ma trefne pochodzenie, ponieważ po raz pierwszy pojawił się w nazistowskich Niemczech. I choć autor projektu – Peter Mandelson, szef zwycięskiej kampanii labourzystów – zarzekał się, że natchnienie swe znalazł w Disney World, to w ten sposób pogrążył się jeszcze bardziej. Publiki nie przekonało też, że chciał on, by eksponaty wystawione we wnętrzu golema przedstawiały kolejne stadia w rozwoju ludzkości aż do jej obecnego rozkwitu.

Brama Tysiąclecia
Ta tandetna oświeceniowa euforia wydaje się rażąco nie w zgodzie z duchem czasu, którego znacznie lepiej oddaje konfrontacja dwóch aniołów: Anioła Historii i Anioła Północy. Na tle Gormleya przesłanie Mandelsona wydaje się blade, anachroniczne, nieprzekonujące, a w najgorszym razie – po prostu nietaktowne. Jak gdyby nigdy nic, powtarza ona banalne slogany naiwnego humanizmu – człowiek: to brzmi dumnie. To ubóstwienie Człowieka – nie mówiąc już o tym, że estetycznie odrzucające, zbyt bliskie gustom totalitarnym – wydaje się jednak charakterystyczne dla Nowej Labour, która zachowuje się tak, jakby właśnie odkryła Oświecenie. Podczas gdy kultura zachodnia w przeważającej mierze dojrzała już do krytycznego przemyślenia idei postępu, Wielki Człowiek Mandelsona jest tylko reliktem minionej epoki.
Rywalizacja między Kopułą Tysiąclecia a Aniołem Północy to coś więcej niż tylko spór o estetyczne preferencje Brytyjczyków. Symbol Człowieka-Golema pozbawionego indywidualnych rysów i wszelkich cech płciowych – oraz symbol Anioła stoją wobec siebie w wyraźnej opozycji. Z pozoru wydawałoby się, że nie ma między nimi różnicy – rysy aniołów są tak samo zatarte i tak samo są one niewiadomej płci. Ta jednak zawiera się w subtelnym rozróżnieniu między sensem całkowicie dosłownym a duchową metaforą. Podczas gdy epoki najbardziej duchowo martwe posługują się dosłownym i jednoznacznym obrazem Człowieka W Ogóle, niespokojna duchowość ery nowożytnej wyraża się najchętniej w projekcjach aniołów: ulotnych duchów-przewodników patronujących religijnym poszukiwaniom, opiekunów „zbłąkanych”. Anioł Północy, stojący u wjazdu do Gateshead (nazwa tego miasta wywodzi się od słowa „gate”), posiada wszystkie mityczne cechy anioła: jest zarazem przewodnikiem i strażnikiem u wrót, które wieść mają do nowego wtajemniczenia, do następnego milenium.
Fakt, że z pozoru najbardziej świeckie społeczeństwo przywołuje na przedstawienie końca jednego tysiąclecia i początku następnego obraz anioła – patrona duchowego zbłąkania, inicjacji i przejścia – świadczyć może tylko o tym, że symbol ten jest jednym z najżywszych w ludzkiej wyobraźni i nie da się tak łatwo wykorzenić.





 



 

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin