Miles+Rosalind+-+Powrot+do+Edenu+t2+(rtf).pdf

(1203 KB) Pobierz
342075901 UNPDF
Rosalind Miles
Powrót do Edenu
Cześć druga
Gorzkie dziedzictwo
Rozdział I
Wysoko nad brzegiem Oceanu Spokojnego wielki biały dom spoczywał jak zakotwiczony
okręt na szczycie urwiska. Patrząc z dołu, odnosiło się wrażenie, że domostwo drzemie w upalnym,
południowym słońcu, otoczone rozległymi zielonymi trawnikami i osłonięte cieniem wysokich
drzew, rosnących na jego tyłach. Ale wiodąca wzdłuż brzegu droga roiła się od przejeżdżających co
chwila samochodów, a wewnątrz trwało huczne przyjęcie.
- Jesteś szczęśliwa, najdroższa?
- Czy szczęśliwa? Sam się przekonaj. Tyle ludzi. - Dan Marshall spojrzał ponuro na gości.
- Dlaczego się na to zdecydowaliśmy? Nie lepiej byłoby gdzieś uciec i świętować tylko we
dwoje?
- Chcesz powiedzieć, że chociaż przez cały rok masz mnie tylko dla siebie, to i tak niechętnie
pozwalasz mi spędzić kilka godzin w towarzystwie przyjaciół i rodziny? - Stojąca obok Stefania
popatrzyła na niego z udawaną powagą. - Doktorze Marshall, wstyd mi za pana! - Widząc jego
zmieszanie, odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się.
- Nie o to chodzi - zaprotestował Dan. - Przynajmniej niezupełnie. Ale jeśli ktoś jeszcze raz
uściśnie mi dłoń i pogratuluje szczęścia, to przysięgam, że nie wytrzymam i go czymś zdzielę! Rzecz
jasna wiem, że mam szczęście - dodał pośpiesznie, kiedy zobaczył zmarszczoną brew żony. - Tylko
nie trzeba mi tego co chwila powtarzać.
Stefania nagle spoważniała.
- Czy poczujesz się lepiej, jeśli ci powiem, że według mnie to ja mam wielkie szczęście i nie
wyobrażam sobie życia bez ciebie? Ostatnie siedem lat to najpiękniejszy okres w moim życiu.
Dan popatrzył z miłością w szczere niebieskie oczy, spoglądające na niego z niepokojem.
- Najserdeczniejsze życzenia z okazji rocznicy ślubu, pani Marshall - wyszeptał. - Wypijmy
za kolejne siedem, a po nich jeszcze siedemdziesiąt siedem lat. - Dotknął lekko ramienia żony i przez
szyfonową letnią suknię wyczuł ciepło jej ciała. Owionął go zapach perfum, dobrze znajoma woń
konwalii. Miłość do Stefanii zawładnęła nim ze zdwojoną siłą. - A może byśmy...
- Nie przeszkadzam? Mam nadzieję, że tak. Nie chciałbym psuć sobie opinii zazdrosnego
pasierba!
- Och, Dennis! - westchnęła Stefania i odsunęła się od męża. Kiedy ty się wreszcie nauczysz
być w odpowiednim miejscu we właściwym czasie?
- Ależ kochana mamo! - Dennis uśmiechnął się łobuzersko. Opanowałem to do perfekcji.
Przecież zawsze zjawiam się w samą porę, żeby wam przerwać amory. Dan i Stefania wymienili
spojrzenia i po chwili wybuchnęli śmiechem.
- To prawda - zgodziła się matka. - Ale czy musisz to robić akurat dzisiaj? Wydaję
najelegantsze przyjęcie na południe od równika, żeby uczcić rocznicę ślubu, i po raz pierwszy od
samego rana mam okazję spędzić chwilę z mężem! Gdzie jest Sara? Może sprawdzisz, czy nic jej nie
potrzeba?
- A czy ja jestem jej Aniołem Stróżem? - burknął Dennis, ale zrozumiał, co matka chce
powiedzieć, i odszedł szybko.
- Ach, te moje trudne dzieci! - Stefania uśmiechnęła się do Dana ze skruchą.
- To już nie są dzieci, Stef - odparł z powagą. - To dojrzali młodzi ludzie.
Miał ochotę dodać, że im prędzej przestanie traktować Dennisa jak małego chłopca, tym
szybciej syn zacznie zachowywać się jak mężczyzna. Jednak zauważył, że czoło Stefanii lekko
zmarszczyło się z zatroskania. Nie chciał burzyć dobrego nastroju. Wziął ją za rękę i bawiąc się jej
palcami, uniósł jeden z lakierowanych paznokci do ust.
- Czy można by sobie wymarzyć lepsze miejsce, żeby się kochać z własną żoną? Przecież
jesteśmy w Edenie - oświadczył.
Stefania rozejrzała się. Dan miał rację. Ogród, w którym odbywało się przyjęcie, rozciągał się
wokół jak dziwny, tajemniczy świat. Ze wszystkich stron otaczały go wysokie drzewa, majestatyczne
i silne. W jaskrawym słońcu szeroko rozpostarte konary rzucały na murawę wciąż zmieniające się
cienie. Rosły tu cedry, tulipanowce i wysokie drzewa chlebowe. Stefania znała i kochała każde z
nich. Użyła całej pomysłowości, żeby w tym naturalnym środowisku stworzyć coś na kształt dzieła
sztuki, magiczną krainę splątanych ścieżek, różanych klombów i odosobnionych altan, przesyconych
zapachem wieczoru. Ciszę przerywał tylko cichy szum fontann i odległy pomruk fal, rozbijających
się o skały poniżej. Za drzewami widać było podchodzące pod sam dom trawniki. Gdyby nie stojący
wkoło tłum ludzi, ubranych w barwne letnie stroje, przypominaliby pierwszych kochanków w
najdawniejszym ogrodzie świata.
- Rzeczywiście, trudno uwierzyć, że nie jesteśmy w raju - odezwała się cicho. Odwróciła się
do Dana, objęła go i chciała pocałować. Mąż spojrzał ponad jej głową, znieruchomiał i jęknął.
- Uwaga, kochanie - oznajmił szeptem. - Musimy odeprzeć następny atak.
- Bill! - Radość Stefanii była niekłamana. - I Rina! Tak się cieszę, że was widzę! Już się
zastanawiałam, czy w ogóle przyjdziecie.
- Za żadne skarby nie przepuścilibyśmy twojego wielkiego święta, Stef - odparł Bill z urazą. -
Po prostu nie potrafimy już wstawać tak wcześnie i chodzić tak szybko jak wy, młodzi.
- Nie słuchaj go! - wtrąciła Rina. - Robił tyle zamieszania, żeby tylko zdążyć tu na czas, że w
końcu przyjechaliśmy spóźnieni. Ale po tylu latach małżeństwa można przywyknąć do czyichś
dziwactw. W każdym razie, gratulujemy wam obojgu!
- Dziękuję, Rino. - Dan roześmiał się wesoło. - Miło cię znowu widzieć, Bill. - Serdecznie
uścisnął zniszczoną dłoń starego człowieka. - Doszedłeś do wniosku, że firma jakoś sobie poradzi bez
ciebie przez jeden dzień, co?
Bill odwrócił się do Stefanii.
- Co on chce zrobić? Wyrzucić mnie z pracy? - Dźgnął Dana krótkim, grubym palcem. - Coś
ci powiem. Jeszcze dużo czasu upłynie, zanim Harper Mining będzie w stanie zrezygnować z moich
usług.
A jedyną osobą, która ma na tyle ikry, żeby mnie zwolnić i działać dalej beze mnie, jest pani
prezes... twoja żona!
- Spokojnie, Bill. - Stefania postanowiła szybko ułagodzić rozdrażnionego przyjaciela. -
Wiesz, że nie mam zamiaru prowadzić interesu bez ciebie. Nie chcę nawet próbować. I jeśli już przez
cały tydzień żyjemy tylko sprawami Harper Mining, to chociaż podczas weekendu nie rozmawiajmy
o firmie. Zwłaszcza na przyjęciu!
Udobruchany Bill przyciągnął ją do siebie i złożył pocałunek na jej czole.
- Robisz ze mną, co chcesz. Zawsze potrafiła owinąć mnie wokół palca, nawet kiedy była
małą dziewczynką - oznajmił Danowi na znak, że mu wybaczył. - Wyglądasz dzisiaj prześlicznie,
Stef, wspaniale - ciągnął ciepło. - I o wiele za młodo, jak na matkę tych dwojga urwisów, których
spotkaliśmy idąc tutaj.
- Przestań - zaprotestowała Rina. - Na pewno ci za to nie podziękują.
- O, nie - zgodził się sucho Dan. - Z Dennisa zrobił się ostatnio prawdziwy lew salonowy.
Nigdy nie wiadomo, o której wróci do domu. Połowa krawców męskich w Nowym Jorku, Londynie i
Rzymie nie zbankrutowała tylko dzięki jego zamówieniom.
- A Sara? Jak się miewa? - zapytała Rina.
Uśmiech rozjaśnił twarz Stefanii.
- Wciąż ta sama kochana Sass - odparła. - Nadal traktuje życie zbyt poważnie i głowi się, co
ze sobą począć.
- Na pewno coś dla siebie znajdzie - oświadczył Bill z przekonaniem. - Ile ma lat?
Dwadzieścia jeden? Dwadzieścia dwa? Prawdopodobnie pójdzie w ślady matki i zabłyśnie w
dojrzałym wieku. Wtedy dopiero wszystkim pokaże!
Właśnie przechodził obok kelner z tacą zastawioną kieliszkami spienionego trunku, które w
piekącym żarze pokrywały się mgiełką rosy. Dan przywołał go i ceremonialnie wręczył każdemu
kryształowy kielich zmrożonego szampana. Wziął Stefanię za rękę i wzniósł toast.
- Za wszystkie zakwitające późno kwiaty - powiedział niskim, nabrzmiałym uczuciem
głosem. Utkwił rozkochane oczy w żonie. - Jeśli to jest nasza złota jesień, to niech zima nigdy nie
nadejdzie!
- Za Dana i Stef! Wszystkiego najlepszego! - zawtórowali cicho Bill i Rina.
W rozgrzanym powietrzu ich słowa ledwie docierały do Stefanii. Czyżby wreszcie dopisało
mi szczęście? - pytała się zdziwiona. Czy po siedmiu latach odważę się zaufać losowi i temu
mężczyźnie? Nagle ogarnął ją gwałtowny strach. Zakręciło jej się w głowie, miała wrażenie, że
zemdleje. Oszołomiona przylgnęła do ręki Dana. Jego ramiona natychmiast otoczyły ją i
podtrzymały.
Kiedy tylko odzyskała równowagę, odpowiedziała na jego pełne niepokoju pytania.
- Nic mi nie jest. To tylko upał.
Wkrótce zupełnie doszła do siebie. Wzięła Rinę pod rękę i rozmawiając wesoło,
poprowadziła ją wśród drzew na szczyt wzgórza, gdzie ustawiono rożen i przygotowywano obiad.
Obaj mężczyźni podążyli za nimi, trzymając się nieco z tyłu. Bill pierwszy przerwał
milczenie.
- Nie zapomniałeś o poniedziałku?
- Nie - westchnął Dan.
- Dzisiaj, zanim wyszedłem, zwalił się na mnie następny kłopot. Prawdę mówiąc, dlatego
właśnie się spóźniłem. Ale to może zaczekać, dopóki Stefania nie zjawi się jutro rano w biurze. Co
innego ta sprawa. Czy ona wie? Pamięta o tej dacie?
Przez chwilę panowało milczenie.
- Nie mam pojęcia. - Dan zatrzymał się nagle pod kwitnącym drzewem.
Na twarzy Billa odmalowało się niedowierzanie.
- Nie masz pojęcia?
- Daj spokój, Bill. Zastanów się! - odparł doktor ostrzejszym tonem. - Nie chciałem wracać
do tej sprawy. No wiesz, najlepiej nie wywoływać wilka z lasu. Czekałem, aż Stefania sama poruszy
ten temat. Nie zrobiła tego. To wszystko.
- Myślisz, że zapomniała? - W głosie Billa zabrzmiała nadzieja. Dan potrząsnął głową.
- Naprawdę sądzisz, że to możliwe? - zapytał wprost. Słowa zawisły w powietrzu jak
rozchodzący się wokół ciężki zapach jaśminu.
- No cóż - odezwał się w końcu starszy z mężczyzn. - To nie znaczy, że Stefania znów będzie
miała kłopoty. Wcale nie - dodał cicho. Stali w milczeniu, złączeni jedynie wspólną niepewnością i
rosnącymi obawami.
- Dan! Bill! Gdzie jesteście? - Radosny głos Stefanii niósł się nad zieloną murawą. - Chodźcie
tutaj. Wszyscy doskonale się bawią!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin