McKinney Meagan - Maly sekret.doc

(445 KB) Pobierz

MEAGAN MCKINNEY

 

 

 

Mały sekret

 

 

 

 

One Small Secret

 

 

 

 

 

Tłumaczył: Krzysztof Puławski


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

– Mówiono nam, że to mały, prywatny pensjonat – powiedział i spojrzał na kumpla, jakby szukał u niego wsparcia.

– Nie chcemy, żeby nam przeszkadzano. Dlatego wybraliśmy to miejsce.

Honor Shaw zerknęła na mężczyznę w ciemnym garniturze i przeraźliwie zielonym krawacie, nie bardzo wiedząc, jak zareagować. Od ośmiu lat prowadziła pensjonat i zawsze respektowała wszelkie wymagania klientów. Ale ten facet z silnym brooklińskim akcentem i rozbieganymi oczkami nie wyglądał na turystę. Poza tym żądał zbyt wiele.

Chrząknęła, a następnie uśmiechnęła się do gości.

– Mam tutaj pięć pokoi – powiedziała. – Oczywiście chętnie przyjmuję rezerwację na wszystkie, ale pan i pan...

– Zerknęła do książki, lecz pod dzisiejszą datą nie było żadnych nazwisk. – Ale panowie zamówiliście tylko dwa.

Mężczyzna rozluźnił krawat, nic jednak nie powiedział. Honor sięgnęła po słuchawkę.

– Na wiosnę przyjeżdża do Natchez bardzo dużo gości – wyjaśniła. – Kwitną azalie i wszyscy chcą je zobaczyć. Może zadzwonię i sprawdzę, czy są jakieś wolne pokoje w innym hotelu.

– Nie.

Honor aż drgnęła, kiedy włochata męska dłoń przykryła jej rękę. Odłożyła słuchawkę i cicho westchnęła.

– Nie – powtórzył mężczyzna. – Nie chcemy, żeby ktoś się nami za bardzo interesował.

Potrzebowała chwili, by się uspokoić. Wiedziała, że z gośćmi bywa różnie. Jedni są mili i uprzejmi, a inni neurotyczni albo wręcz niegrzeczni. Cała sztuka polegała na tym, by się z nimi właściwie obchodzić, a ona, Honor Shaw, radziła już sobie w gorszych sytuacjach, mimo iż miała tylko dwadzieścia siedem lat. Po śmierci ojca rozkręciła interes, wychowując samotnie córkę, więc nie miała zamiaru poddać się i teraz.

– Jeśli panowie pragniecie ciszy i spokoju, proponuję pokoje na poddaszu – powiedziała. – Prawie nie będziecie się stykać z innymi gośćmi.

Mężczyźni zastanawiali się przez chwilę, a następnie skinęli głowami. Honor podsunęła im książkę meldunkową i zaczekała, aż się wpiszą.

– Czy macie panowie jeszcze jakieś bagaże? – spytała.

– Nie – padła krótka odpowiedź.

– Wobec tego, panie... – zerknęła do książki – panie Metz, zapraszam na górę. Poproszę tylko o kartę kredytową.

Metz wyjął z portfela kartę i podał ją gospodyni. Honor wprowadziła jej numer do komputera i oddała właścicielowi wraz z kluczami do pokojów.

– Śniadanie podaję na dole między ósmą a dziesiątą – powiedziała jeszcze. – Zaprowadzę panów.

Obaj mężczyźni podążyli za nią, dźwigając wspólnie wielką czarną torbę. Honor wskazała im pokoje, a następnie zeszła na dół i raz jeszcze zajrzała do książki meldunkowej. Larry Metz i Jack Keliher, zamieszkujący na stałe w Miami. Nigdy by tego nie powiedziała. Obaj wyglądali tak, jakby jeszcze przed chwilą siedzieli w nowojorskiej taksówce.

– Uuu! – usłyszała za plecami.

Drgnęła gwałtownie, a następnie odwróciła się, żeby uścisnąć ośmioletnią dziewczynkę. Tak pogrążyła się w swoich myślach, że nawet nie zauważyła, gdy Lockey zakradła się do recepcji.

– Co robisz, mamo? – spytała dziewczynka, kładąc swój plecak na dębowym kontuarze.

– Nic takiego – odparła Honor. – Co słychać w szkole? Przesunęła dłonią po czole córki. Wszyscy mówili, że są podobne jak dwie krople wody. Miały te same blond włosy, niemal identyczne rysy i obie nie należały do zbyt wysokich. Jednak Lockey różniła się od matki. Wystarczyło zobaczyć, jak się uśmiecha. Honor znała ten uśmiech i jeszcze teraz, po tylu latach, serce ją bolało na jego wspomnienie.

– Barton Phelps wciąż mi dokucza. Nawet po tym, co mu powiedziała pani Gibbson – poskarżyła się córka. – Nienawidzę go, mamo! Naprawdę. Nic na to nie poradzę.

Honor raz jeszcze pogłaskała małą po główce.

– Daj spokój, kochanie – powiedziała uspokajająco. – Wygląda na to, że mu się po prostu podobasz i chce w ten sposób zwrócić na siebie twoją uwagę. Odczepi się od ciebie, jeśli go zignorujesz.

– Chcesz powiedzieć, że się we mnie kocha?! – wykrzyknęła zgorszona Lockey. – A fe!

Dziewczynka potrząsnęła jeszcze z obrzydzeniem głową, a następnie chwyciła plecak i ruszyła w stronę części mieszkalnej pensjonatu. Jednak w tym samym momencie cofnęła się, jakby wiedziona jakimś instynktem. Na schodach pojawili się dwaj mężczyźni wbici w ciemne garnitury. Honor zasłoniła sobą maleńką figurkę Lockey.

– Czy wszystko w porządku? – spytała.

– Wychodzimy – mruknął tylko Metz, kierując się do wyjścia.

Keliher niczym cień podążył za nim, wlokąc ze sobą tę dziwną czarną torbę. Była ona na tyle duża, że bez trudu zmieściłby się w niej nieboszczyk.

Honor potrząsnęła głową. Niepotrzebnie pobudza swoją bujną wyobraźnię.

Mężczyźni zniknęli za drzwiami. Lockey objęła matkę w talii i przytuliła się do jej boku.

– Co to za ludzie, mamo?

– Niezbyt dobrze wychowani faceci z północnych stanów – odparła, jakby zapominając o ich danych meldunkowych.

– Nie przejmuj się nimi. Potrzebne są kwiaty do bukietów. Pomożesz mi je zerwać?

Lockey skinęła głową. Popędziła tylko, żeby zanieść plecak do swego pokoju. Honor czuła niepokój, ale zmusiła się do uśmiechu, widząc, że córka wraca do recepcji.

Jednak nie potrafiła ukryć przed sobą, że nowi goście wcale jej się nie podobają. Nie miała im do zarzucenia niczego konkretnego. Jej opinia wynikała bardziej z ogólnego wrażenia, niż z rzeczywistych przesłanek. To jednak wystarczyło, by ją poważnie zaniepokoić.

Ciekawe, dlaczego wzięli ze sobą torbę? Może po prostu nie spodobały im się pokoje i postanowili poszukać czegoś lepszego, pomyślała z nadzieją.

Westchnęła i wzięła Lockey do kuchni, żeby dziewczynka coś zjadła. Jej pensjonat może nie należał do najlepszych, ale z pewnością był jednym z najspokojniejszych w mieście. Nie chciała tutaj żadnych podejrzanych gości. To dobrze, że ci faceci poszli gdzie indziej.

Właśnie chciała zaproponować Lockey kanapkę, kiedy zauważyła jakiś ruch na parkingu za domem. Czyżby nowi goście? Serce jej drgnęło, kiedy rozpoznała samochód szeryfa.

– Cześć, Doug – przywitała policjanta. – Co cię sprowadza do mojego pensjonatu?

Doug uściskał ją na powitanie.

– Przyszedłem sprawdzić, czy może już wyszłaś za mąż – powiedział, patrząc na nią z sympatią.

Mimo że z tym swoim wielkim brzuchem i podwójnym podbródkiem wyglądał nad wyraz dobrotliwie, jednak szeryf Doug Landry należał do najlepszych stróżów prawa w okolicy. W latach sześćdziesiątych, w czasie rasowych zamieszek, trzymał miasto żelazną ręką i nikomu się tutaj nic nie stało, mimo że wzdłuż całej Missisipi płonęły domy i ginęli ludzie. Dzięki niemu Natchez pozostawało od lat oazą spokoju, chociaż wraz z napływem turystów pojawiły się tu narkotyki, hazard i inne plagi.

– Chodź do środka – zaprosiła go Honor. – Będziesz mógł mnie wypytać o życie uczuciowe, a ja się przy okazji dowiem, czemu zawdzięczam twoją wizytę.

Doug zaśmiał się i skinął głową. Zaprowadziła go na werandę i posadziła na kanapie w barwne wzory. Zdjął kapelusz i położył go na wiklinowym stoliku.

– Kawy? – spytała.

– Chętnie.

Kiedy zasiedli przy stoliku, Honor spojrzała na szeryfa i podsunęła mu cukiernicę. Posłodził kawę, spróbował i aż cmoknął z zachwytu.

– Znakomita! – powiedział. – Jak ty się uchowałaś? Z twoimi zdolnościami i poczuciem humoru już dawno powinnaś mieć z pięciu mężów.

Honor ze śmiechem pokręciła głową.

– Wystarczyłby mi jeden, byle taki jak ty – powiedziała.

– Niestety, zdaje się, że Doris trzyma cię żelazną ręką.

Doug dotknął jej dłoni.

– Właśnie, właśnie, Doris chciała cię zaprosić z córką na kolację – przypomniał sobie. – Przyjdziecie w środę wieczorem?

Honor skinęła głową.

– Chętnie, tylko będziemy musiały ustalić godzinę – odparła, poważniejąc. – Teraz powiedz, co cię sprowadza, Doug? Czy coś się stało?

Szeryf wypił łyk kawy, a następnie wytarł czoło chusteczką, którą zawsze nosił w kieszeni na piersi.

– Nie, nic takiego. Pomyślałem, iż powinienem cię uprzedzić, że możesz spodziewać się większego ruchu w pobliżu swojego domu.

– Większego ruchu? – zdziwiła się. – Przecież to ślepa uliczka.

Szeryf rozłożył ręce.

– Wygląda na to, że wracają twoi sąsiedzi.

Honor spojrzała przez okno. Obok pensjonatu, zaprojektowanego w stylu gotyckim i wybudowanego w 1850 roku przez jej przodków, znajdowała się dawna wozownia, przerobiona na wygodny domek, w którym mieszkała samotna wdowa.

– Pani Bennett wyjeżdżała? – zdziwiła się. – Nie wiedziałam o tym.

Doug pokręcił przecząco głową i wskazał ręką w przeciwnym kierunku.

– Mm – mruknął. – Chodzi o Blackbird Hall. Blackbird Hall?! Honor nagle poczuła, że ma ochotę uciec.

Skurczyła się w sobie i rozejrzała dokoła z miną zaszczutego zwierzątka. Blackbird Hall to była olbrzymia posesja na samym końcu ulicy. Nikt tam nie mieszkał od prawie dziewięciu lat, jak łatwo mogła policzyć.

– Nic nie wiedziałam – szepnęła Honor. – Wydawało mi się, że już nigdy nie będę miała sąsiadów z tamtej strony.

Szeryf poklepał ją po ramieniu.

– A jednak będziesz – powiedział. – I to jakich! Dziś rano dowiedziałem się przez telefon, że mają tu przysłać całą armię ludzi. Dlatego pomyślałem, że wpadnę i cię uprzedzę.

Honor pokiwała głową.

– Dziękuję, Doug. Inaczej nie miałabym pojęcia, co się dzieje.

Jeszcze raz spojrzała w stronę Blackbird Hall. Z werandy widziała tylko część potężnego budynku i starą zardzewiałą bramę, ozdobioną wykutą w żelazie nazwą posesji.

Doug zaczął zbierać się do wyjścia. Honor ponownie obiecała, że przyjdzie z Lockey na kolację, i odprowadziła go do furtki. A potem przez długą chwilę wpatrywała się w opustoszałą od lat rezydencję. Znała ją aż nazbyt dobrze. Często widywała ją w snach. Nie mogła uwierzyć, że teraz znowu ktoś się tutaj wprowadzi. Ciekawe: kto?

Nie, nie chciała nawet o tym myśleć. Poczuła, że robi jej się słabo. Za sobą usłyszała kroki córeczki.

– Już zjadłam, mamo – powiedziała Lockey i uśmiechnęła się do niej w ten charakterystyczny sposób. – Mogę ci pomóc w ogrodzie.

Honor spojrzała na córkę i zachciało jej się płakać. Czyżby nagle, po tylu latach, on chciał tu wrócić?


ROZDZIAŁ DRUGI

 

Honor ze ściśniętym sercem patrzyła na samochody, które ciągnęły sznurem do Blackbird Hall. Doug nie żartował. Wyglądało to tak, jakby miał tam zawitać sam prezydent. Dwa autobusy, które przywiozły ekipę sprzątaczy, musiały zaparkować bezpośrednio pod pensjonatem Honor, ponieważ gdzie indziej brakowało już miejsca. Mała, cicha uliczka nagle zaczęła tętnić życiem i wypełniła się krzykami robotników oraz odgłosami pracujących maszyn.

– Co to za ludzie, mamo?

Honor odwróciła się i spojrzała z niezbyt pewnym uśmiechem na Lockey.

– Przygotowują to miejsce dla właściciela – wyjaśniła.

– Właściciela? Myślałam, że pensjonat jest nasz! – wykrzyknęła Lockey.

Honor skinęła uspokajająco głową.

– Pensjonat należy do nas. Oni tutaj tylko parkują, bo nie mają już miejsca przy Blackbird Hall – wyjaśniła. – Nikt tam dawno nie mieszkał, dlatego jest tyle pracy.

Dziewczynka spojrzała w stronę olbrzymiego domu.

– A kto tam będzie mieszkał? – spytała ciekawie.

– Pewien mężczyzna. Jest bardzo bogaty.

– A czy ma jakieś dzieci, z którymi mogłabym się bawić? – dopytywała się Lockey.

Honor z trudem przełknęła ślinę.

– Nie wiem – odparta słabnącym głosem. – Chyba będziemy musiały zaczekać na odpowiedź.

– A jak on się nazywa, mamo? Honor westchnęła.

– Czy to ma jakieś znaczenie? – spytała. – Może w ogóle nie będziemy go widywać. Na pewno ma kilka takich domów, a ten akurat może mu się nie spodobać.

– Ale jak się nazywa? – nalegała Lockey.

– Jeśli dobrze pamiętam, to... Mark Griffin. Lockey spojrzała w stronę Blackbird Hall.

– Griffin, Griffin – powtórzyła.

Honor miała wrażenie, że jej serce ściska żelazna obręcz. Znowu zapragnęła uciec stąd jak najdalej.

– Nie przejmuj się tym – powiedziała do córki. – Chodźmy lepiej do kina. Vergie może zająć się gośćmi. Przecież dziś sobota!

– Griffin – powtórzyła raz jeszcze Lockey. – Ci faceci mówili coś o Griffinie.

– Jacy faceci?

– Ci z poddasza – wyjaśniła córka. – Trochę się ich boję, mamo.

Mina Lockey wskazywała, że boi się ich bardziej niż trochę. Zresztą Honor też za nimi nie przepadała.

– Słyszałaś, co mówili? – spytała córkę. – Kiedy to było? Lockey skinęła głową.

– Dzisiaj rano, kiedy bawiłam się na schodach – odparła.

– Powinnaś pamiętać, co mówiłam ci o podsłuchiwaniu – powiedziała groźnie Honor.

– Wcale nie podsłuchiwałam. To oni nagle zaczęli mówić tak głośno, a ja się tylko tam bawiłam lalkami.

Honor wzięła dłonie córki w swe ręce i ścisnęła je mocno.

– Rozumiem, kochanie – powiedziała. – Dlatego nie jestem na ciebie zła. Chcę, żebyś wiedziała, że to wyjątkowy przypadek. Pamiętasz, co mówili?

– Dużo przeklinali i mówili, że pan Griffin ma dużo pieniędzy, i patrzyli przez okno, i mówili, że coś zabiorą panu Griffinowi, chociaż szef nie po to ich przysłał – wyrecytowała Lockey jednym tchem.

Honor ścisnęła mocniej dłonie córki. Prawie nie mogła oddychać.

– Je... jesteś pewna?

Lockey spojrzała jej w oczy i skinęła głową.

– Tak, mamo.

Honor zawahała się, a następnie weszła do domu i chwyciła torebkę oraz kluczyki. Pociągnęła zdezorientowaną córkę do samochodu. Jakoś udało jej się przecisnąć między dwoma autobusami. Jechała oczywiście na policję.

 

– Ależ Doug, słyszałeś, co powiedziała Lockey. Ci faceci to jacyś przestępcy. Chcą obrabować Blackbird Hall. – Honor spojrzała bezradnie na szeryfa.

Doug tylko pokręcił głową.

– Słyszałem, słyszałem. Ale co mogę zrobić? Najwyżej ich odstraszę. Przecież jak do tej pory nie popełnili żadnego przestępstwa.

Szeryf pochylił się w ich stronę i uśmiechnął szeroko do Lockey.

– Wiesz co, maleńka, Acomb powinien mieć dla ciebie coś słodkiego – powiedział. – Zajrzyj do niego. Jest u siebie, w tym pokoju przy wyjściu.

Lockey spojrzała na matkę, a ta skinęła głową. Kiedy dziewczynka wyszła, Doug jeszcze bardziej pochylił się na swoim krześle. Na jego czole pojawiły się zmarszczki.

– Nie podoba mi się cała ta historia – rzekł w zamyśleniu. – Wiesz co, powiedz tym facetom, że coś jest nie w porządku z ich pokojami i że muszą się przenieść. Będziemy ich obserwować. Może uda mi się sprawdzić, kim są, i wziąć ich na przesłuchanie. Nie chcę, żebyście mieszkały z nimi pod jednym dachem.

Honor pomyślała, że tego już naprawdę za wiele jak na jej skołatane nerwy.

– Przyjedziecie samochodem? – spytała.

– Tak. Wezmę Acomba.

– Wobec tego zostawię Lockey u koleżanki – zdecydowała po chwili namysłu. – Tam będzie bezpieczniejsza.

Szeryf skinął z aprobatą głową.

– Dobra myśl – stwierdził. – Chociaż pewnie nic się nie zdarzy. Lockey mogła to wszystko zmyślić. Wiesz, jakie są dzieci. Naoglądała się za dużo telewizji.

Honor pokręciła głową.

– Lockey nie ogląda za dużo telewizji. I jak do tej pory nigdy nie zmyślała. Zareagowała dopiero na nazwisko Griffin. – Zawahała się. – Czy... czy nie sądzisz, że ktoś powinien go ostrzec?

Doug podrapał się po łysiejącej głowie.

– Czy ja wiem? Przecież ten facet w ogóle się tu nie pojawił. – Honor wciąż patrzyła na niego z nadzieją. – Dobrze, dobrze, pojadę do Blackbird Hall i sprawdzę, czy można się z nim skontaktować.

– Dzięki – powiedziała Honor z ulgą. – A teraz jeszcze pozwól mi zadzwonić od ciebie.

Doug podsunął jej aparat. Skinęła z wdzięcznością głową, a następnie odszukała w swoim kalendarzyku numer telefonu do rodziców koleżanki Lockey.

– Vergie mówi, że już się wymeldowali i wyjechali – poinformowała Douga stojącego przy samochodzie przed jej domem.

Ruch na jej uliczce niemal ustał. Został tylko jeden pikap, ale robotnicy pakowali do niego sprzęt, co oznaczało, że skończyli swoją pracę.

Doug skinął głową.

– Wysłałem Acomba do tamtego domu – powiedział. – Griffin chyba jeszcze nie przyjechał, ale na pewno z nim porozmawiam.

Honor wzruszyła ramionami. Przebieg wydarzeń wyraźnie ją zaskoczył.

– Sama nie wiem – westchnęła. – Bardzo się niepokoję. Może Lockey jakoś się przed nimi zdradziła?

Doug poklepał ją przyjaźnie po ramieniu.

– Bandyci też się czasami boją – pocieszył ją. – Możesz teraz odebrać małą od znajomych i spać spokojnie.

Za ogrodzeniem pojawiła się smukła sylwetka sierżanta Acomba, który skinął głową na znak, że wszystko w porządku, a następnie wsiadł do samochodu.

– Chcesz, to przyślę tu Acomba na patrol – zaproponował Doug. – Nic więcej nie mogę zrobić.

Cała sprawa wydała się nagle Honor odległa i nieważna. Niepotrzebnie wpadła w panikę, a przecież tak naprawdę nic się nie dzieje. Było jej trochę głupio, że fatygowała szeryfa. Na myśl, że obaj mężczyźni zaraz sobie pojadą, poczuła ulgę.

– Co? A nie, dziękuję – odparła z pewnym opóźnieniem. W tej chwili myślała przede wszystkim o Marku Griffinie.

Możliwe, że w ogóle się nie zobaczą. Przecież wtedy, ponad osiem lat temu, próbowała się z nim skontaktować. Wysłała dziesiątki listów. Dzwoniła do Griffin Enterprises, ale nigdy nie udało jej się porozmawiać z samym Markiem. Dlaczego miałoby się to udać teraz? I o czym by z nim rozmawiała? Poczuła, że gardło ma ściśnięte do granic wytrzymałości.

– To ja już pójdę – bąknęła. – Dzięki, Doug.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin