Poniek�d sztuka Lepiej przysn�� u zarania ziemskiego ni� czuwa� o zmierzchu. W.S. Landor Olbrzym podnosz�cy si� z fiordu, z siwej odnogi morza, wytkn�wszy nos ponad koron� urwistych ska�, wypatrzy�by za ni� Endehaaven jak gniazdo jask�cze przylepione do grani na samym skraju wyspy. Wysoko z okna Derek Flamifew Ende obejmowa� okiem rozleg�y fragment tego gniazda; w rzeczy samej nurtuj�cy go niepok�j i obawy przed awantur� sprawia�y, �e widzia� to wszystko ze szczeg�ln� ostro�ci�, tak jak przed burz�, gdy krajobraz nabiera owej k�uj�cej widzialno�ci pozafio�kowej. Chocia� termowypatrywa� sw� twarz, wzrok jego b��dzi� po posiad�o�ci, Wszystko w Endehaaven by�o schludne pos�pnie, co dla mnie nie nowina, poniewa� to ja dbam o t� schludno��. Ogrody za�o�ono z ro�lin wiecznie zielonych i krzew�w nigdy nie okrywaj�cych si� kwieciem, gdy� taki by� kaprys mojej pani, kt�rej podoba si� kontrast ich martwoty z poszarpan� lini� brzeg�w. Budynek � samo w sobie pos�pne Endehaaven � wysoki i g�adki, i surowy, by�by nie do pomy�lenia w dawniejszych stuleciach � bez owych tysi�cy wbudowanych zespo��w paragrawitacyjnych, kt�re d�wigaj� kamieniarsk� robot� kolumn, przyp�r, �uk�w i podp�r �cian � ca�� t� mas� b�d�c� w�a�ciwie iluzj�. Pomi�dzy budynkiem a fiordem, gdzie ogr�d przechodzi w promenad�, znajduje si� laboratorium mojej pani i mojej pani zwierz�ta i, co wi�cej, moja pani we w�asnej osobie w tej w�a�nie chwili zatrudniaj�ca swoje wysmuk�e ramiona przy mininutriach i aguti. Ja znajduj� si� przy niej i dogl�dam klatek ze zwierz�tami, albo podaj� jej instrumenty lub mieszam w zbiornikach, zawsze czyni�c to, co mi ka�e. A oczy Derka Ende spogl�daj� na nas z wysoka � nie, one spogl�daj� z wysoka na ni� tylko. Derek Flamifew Ende nachyla� twarz nad czasz� receptora, odbieraj�c wiadomo�� z Gwiazdy Pierwszej. Impulsy lekko przebiega�y po jego obliczu i czu�kach na czole. Chocia� zapatrzy� si� w d� na ow� znajom� do b�lu sceneri� zewn�trzn� swego �ycia, nie mia� trudno�ci z wyra�nym odbiorem termokomunikatu. Gdy ten si� sko�czy�, prze��czy� receptor, przylgn�� do niego twarz� i wymodelowa� sw� odpowied�. �Zrobi�, jak m�wisz, Gwiazdo Pierwsza. Natychmiast udam si� na Festi XV w Mg�awicy Welona i nawi��� kontakt z istot�, kt�r� nazywasz Klifem. O ile b�dzie to w mojej mocy, wykonam r�wnie� tw�j rozkaz, by dostarczy� nieco jego substancji na Pyrylyn. Dzi�kuj� za uk�ony, kt�re odwzajemniam w dobrej wierze. Do widzenia�. Wyprostowa� si� i rozmasowa� twarz, gdy� termopatrzenie przez ogromne odleg�o�ci �wietlne zawsze by�o m�cz�ce, jak gdyby wra�liwe mi�nie twarzy mia�y �wiadomo��, �e swoje drobne �adunki elektrostatyczne dostarczaj� parsekom pr�ni i to je parali�owa�o. Z wolna odpr�y�y si� r�wnie� jego czu�ki, kiedy nie�piesznie zbiera� sw�j ekwipunek. D�ugi b�dzie lot do Welona, a i zadanie, jakie mu wyznaczono, przej�oby trwog� najdzielniejsze serce na Ziemi, on jednak oci�ga� si� z zupe�nie innego powodu � przed odlotem musi si� po�egna� z Metres�. Rozsun�� drzwi i wyszed� na korytarz, r�wnym krokiem przemierzy� stopami wz�r mozaiki, kt�rego nauczy� si� na pami�� dawno temu w dzieci�stwie, i znikn�� w szybie paragrawitacyjnym. Za chwil� wy�oni� si� z g��wnego westybulu, zbli�a� ku mojej pani, do jej wysmuk�ej postaci, przed kt�r� na wysoko�ci piersi kr�ci�y si� gryzonie, za jej plecami za� pi�trzy� si� masyw Vatna Jokull, szary w mglisto�ci dali. � Wejd� do �rodka i przynie� mi pude�ko z obr�czkami znamionowymi, Hol � powiedzia�a do mnie, wi�c min��em si� z nim, moim panem, kiedy do niej podchodzi�. Nie zwr�ci� na mnie wi�kszej uwagi, podobnie jak nie zwraca� uwagi na innych partenolud�w, nie odrywaj�c oczu od niej. � Wiesz, Metreso, �e musz� spe�ni� sw�j obowi�zek � us�ysza�em jego g�os. � Nikt inny pr�cz zrodzonego normalnie prawdziwego Ziemianina nie m�g� otrzyma� tego rodzaju zadania. � Tego rodzaju zadania! Galaktyka jest niewyczerpaln� kopalni� tego rodzaju zada�! M�g�by� sobie raz na zawsze da� spok�j z tymi wycieczkami. Przem�wi� b�agalnie do jej plec�w: � Nie mo�esz tak o nich m�wi�. Znasz natur� Klifa, wszystko ci o nim opowiedzia�em. Wiesz, �e to nie jest wycieczka, �e wymaga to ca�ej mojej odwagi. I wiesz, �e z jakiego� powodu tylko prawdziwi Ziemianie maj� tak� odwag�... nieprawda�, Metreso? Pomimo �e zbli�a�em si� do nich, pokornie przesuwaj�c si� mi�dzy klatkami i zbiornikami, nie zwr�cili na mnie uwagi nawet na tyle, by �ciszy� g�osy. Moja pani sta�a zapatrzona w ogromne szczyty w g��bi l�du, kt�rym jej rysy nie ust�powa�y majestatem i tylko jeden czu�ek jej dr�a�, gdy m�wi�a: � Wydajesz si� sobie taki wielki i odwa�ny, co? Znaj�c pot�g� magii afektywnej nigdy w gniewie nie wymawia�a jego imienia, jak gdyby �yczy�a sobie, by znikn��. � To nie jest tak � rzek� pokornie. � Prosz�, b�d� rozs�dna, Metreso, wiesz, �e musz� odjecha�, m�czyzna nie mo�e przesiadywa� wiecznie w domu. Nie gniewaj si�. Wreszcie si� do niego odwr�ci�a. Twarz jej nie odbiera�a, dumna i surowa. Jednak by�o w niej pi�kno jakiego� upiornego rodzaju, kt�rego nie potrafi� opisa�, o ile znu�enie i wiedza mog� zla� si� w pi�kno pospo�u. Jej oczy by�y tak szare i odleg�e jak fryz okrytego �niegiem wulkanu za ni� w dali, o moja pani! Starsza by�a o stulecie od Derka, jakkolwiek r�nica nie ujawnia�a si� w jej karnacji � kt�ra �wie�o�� zachowa jeszcze przez tysi�c lat � lecz w jej powadze. � Nie gniewam si�. Cierpi�. Wiesz, jak� posiadasz moc sprawiania mi, cierpienia. � Metreso... � rzek� robi�c krok w jej stron�. � Nie dotykaj mnie � powiedzia�a. � Jed�, skoro musisz, ale nie urz�dzaj farsy i nie dotykaj mnie. Uj�� j� za �okie�. Trzyma�a jedn� z mininutrii potuln� jak trusia na jej r�ku � zwierz�ta zawsze potulnia�y, gdy ich dotyka�a � i przygarn�a j� mocniej do siebie. � Ja nie chcia�em ci sprawi� cierpienia, Metreso. Wiesz, �e winni�my pos�usze�stwo Gwie�dzie Pierwszej, �e musz� im s�u�y�, bo jak�e inaczej utrzymamy t� posiad�o��? Cho� jeden raz po�egnaj mnie czule przed odjazdem. � Czu�o��! Odje�d�asz zostawiaj�c mnie sam� z garstk� partenolud�w i �miesz m�wi� o czu�o�ci! Nie udawaj, �e nie cieszy ci� okazja ucieczki ode mnie. Masz mnie dosy�, nieprawda�? Odpar� z rezygnacj�, jakby nic innego ju� nie mia�o go spotka�: � To nie jest tak... � No widzisz! Nawet nie silisz si�, aby to zabrzmia�o szczerze. Id� ju� sobie, prosz�. To przecie� bez znaczenia, co si� ze mn� stanie. � Och, gdyby� tylko mog�a s�ysze� swoj� w�asn� lito�� nad sob�. Teraz mia�a �z� na lodowatej pochy�o�ci jednego policzka. Odwr�ci�a si�, by mu ni� b�ysn�� w oczy. � A kt� inny si� nade mn� ulituje? Nie ty, bo nie opuszcza�by� mnie, jak to czynisz. A gdyby tak ten Klif ci� zabi�, co b�dzie ze mn�? � Powr�c� �ywy, Metreso � odpar�. � Nie ma obawy. � �atwo tak m�wi�. Dlaczego nie masz odwagi, by si� przyzna�, �e opuszczasz mnie z najwi�ksz� rado�ci�? � Poniewa� nie zamierzam da� si� sprowokowa� do k��tni. � Terefere, znowu zachowujesz si� jak dziecko. Nie odpowiesz, no nie? Za to uciekniesz, by unikn�� odpowiedzialno�ci. � Ja nie uciekam! � To przecie� oczywiste, �e uciekasz, cho�by� nie wiem co udawa�. Po prostu jeste� niedoros�y. � Nie jestem, nie jestem! I nie uciekam! Trzeba prawdziwej odwagi, �eby zrobi� to, co robi�. � Wielkie masz o sobie mniemanie! Wtedy oddali� si�, w gniewie, bez godno�ci. Zmierza� w stron� platformy l�dowiska. Zacz�� biec. � Derek! � zawo�a�a. Nie odpowiedzia�. Chwyci�a przycupni�t� mininutri� za kark. Ze z�o�ci� cisn�a j� do pobliskiego zbiornika z wod�. Zwierz�tko przemieni�o si� w ryb� i sp�yn�o w g��b toni. Derek lecia� do Mg�awicy Welona swoim pchaczem �wietlnym. Ogromny p�etwiasty kszta�t �eglowa� samoistnie, podobny broni �ucznika, ca�y nakrapiany kom�rkami fotonowymi, kt�re wysysa�y dla� si�� nap�dow� z g�stej i zapylonej pustki kosmosu. Po�rodku kraw�dzi sp�ywu znajdowa�a si� kopu�a, w kt�rej Derek le�a� bez czucia przez wi�ksz� cz�� swej podr�y. Delikatne mechaniczne r�ce, usuwaj�ce sztywno�� z jego mi�ni, obudzi�y go w kolejnym dniu zmartwychwstania, kt�ry nie by� dniem. W retorcie bulgota� ros�, podnosz�c si� coraz bli�ej smoczka oddalonego o dwa cale zaledwie od jego ust. Napi� si�. Ponownie zapad� w sen, wyczerpany d�ugotrwa�� bezczynno�ci�. Kiedy znowu si� ockn��, wylaz� powolutku z ��ka i gimnastykowa� si� przez pi�tna�cie minut. Potem zbli�y� si� do sterownicy. M�j przyjaciel Jon siedzia� przy niej. � Co s�ycha�? � zapyta� Derek. � Wszystko w porz�dku, m�j panie � odpar� Jon. � W�a�nie wchodzimy na orbit� wok� Festi XV. Poda� wsp�rz�dne i oddali� si� na posi�ek. Jon mia� najbardziej samotne zaj�cie, jakie mo�e sta� si� udzia�em partenoluda. My wykluwamy si� wed�ug �ci�le przestrzeganej recepty, bez wrodzonych struktur DNA zapewniaj�cych prawdziwym Ziemianom ich zdumiewaj�c� d�ugowieczno��; jeszcze pi�� dalekich wypraw, a stary i zu�yty Jon b�dzie si� nadawa� tylko do transmutatora. Derek zasiad� przy sterownicy. Czy widzia� na obliczu Festi nak�adaj�ce si� oblicze, kt�re kocha� i kt�rego si� l�ka�? My�l�, �e tak. My�l�, �e dla niego nie by�o takich k��b�w chmur, kt�re by przes�oni�y chmur� na jej czole. Cokolwiek mia� przed oczyma, zaparkowa� pchacz �wietlny na szybkiej, niskiej orbicie wok� samotnej planety. S�o�ce Festi nie wi�ksze od punkcika p�on�o z odleg�o�ci przynajmniej o�miuset milion�w mil. Niczym �wiat�o kotwiczne statku pojawia�o si� i znika�o na wzburzonym morzu chmur, w kt�re si� zapadali. Przez d�u�sz� chwil� Derek siedzia� z twarz� w czaszy receptora, badaj�c ciep�ot� gruntu w dole pod nimi. Poniewa� mia� do czynienia z temperaturami bliskimi zera, nie by�o to �atwe, a jednak gdy Klif znalaz� si� na pozycji dok�adnie pod nim, nie mo�na by�o przegapi� tego cielska � odciska�o si� wyra�nie w jego zmys�ach jak sygna� na ekranie radarowym. � Mamy go! � zawo�a� Derek. Jon ju� powr�ci�. Wprowadzi� parametry czasowe do komputera pchacza �wietlnego i...
lyfien