TRYLOGIA - I - SZCZĘŚLIWE DNI W PIEKLE.doc

(1170 KB) Pobierz
1

 

..::SZCZĘŚLIWE DNI W PIEKLE::..

1. GRA BYDLAKÓW

Kiedy Snape aportował się w pobliżu kręgu Voldemorta, był naprawdę przerażony. Pomimo tego, że musiał przejść przez antyaportacyjne ziemie Hogwartu, był jednym z pierwszych Śmierciożerców przybyłych dzisiejszego popołudnia.

Zastał tylko Avery’ego i Rome’a, młodego człowieka z Francji, nowego zwolennika „Mrocznych Sztuk” – jak to on nazywał. Snape uśmiechnął się drwiąco. Pomyślał, że te wszystkie masakry i rzezie były wszystkim tylko nie „sztuką”. On tak nie myślał, nawet na samym początku. Chociaż tak naprawdę, to nie wiedział czy był jakiś początek. Od wczesnego dzieciństwa Mroczna Magia była obecna w jego życiu. Został wciągnięty w to jak prawie każdy członek jego rodziny, oprócz Quietusa, który... Nie. Nie chciał o tym myśleć.

Lepiej byłoby wiedzieć, dlaczego znowu został wezwany. To musiało być coś ważnego i z całą pewnością nie związanego z eliksirami. Wczoraj wieczorem dostał listę eliksirów, które miał przygotować na przyszły tydzień. Jeśli Czarny Lord chciałby pilnie kolejnego eliksiru, wysłałby po prostu sowę. Nie. To musiało być coś mroczniejszego i bardziej przerażającego, niż eliksiry do zabijania i torturowania.

Nagle uświadomił sobie, że inni Śmierciożercy pojawili się w pobliskim lesie, w pobliżu Koszmarnego Dworu, gdzie tym razem miało się odbyć spotkanie.

Bycie Śmierciożercą znaczyło, że nigdy nie wiedział gdzie się pojawi na żądanie Czarnego Lorda. Kiedy czuł wezwanie i aportował się, zawsze znajdował się w kręgu. To było bardzo bezpieczne dla Voldemorta, ponieważ szpieg, który znajdowałby się pośród jego zwolenników, nie mógł powiadomić Ministra albo innych autorytetów, takich jak Dumbledore, lub aurorów o miejscu spotkania. Tym razem był to Koszmarny Dwór – jedno z ukrytych miejsc mrocznych czarodziejów. Snape nie wiedział gdzie dokładnie znajduje się to miejsce, chociaż był tu wielokrotnie. To musiało być gdzieś w północnej Anglii albo Szkocji. Wraz z Dumbledore’em desperacko szukali tego miejsca przez ostatnie czternaście lat, lecz niestety, nie udało im się, chociaż byłoby to bardzo ważne odkrycie. Koszmarny Dwór stanowił główne więzienie Voldemorta i wszyscy jego wrogowie, którym nie dane było umrzeć od razu, byli sprowadzani tutaj na tortury.

Snape był przekonany, że po tym jak mały Potter pokonał Czarnego Lorda czternaście lat temu, wielu ludzi pozostało w Koszmarnym Dworze i umarło bez nadziei, chociaż nie było już nikogo, aby ich torturować i zabić. Zostali tam, ponieważ nikt nie był w stanie znaleźć tego miejsca. Miejsca strachu, bólu, płaczu, drżenia i śmierci. Miejsca najstraszniejszych tortur, jakie tylko istniały na świecie.

Nienawidził tego miejsca. Nienawidził go z całego serca, bardziej niż jakiegokolwiek innego miejsca na ziemi. Czuł odrazę to niego bardziej niż do lochów ministerstwa, miejsca „jasnych” tortur, bardziej niż... Stop, rzekł w duchu do siebie. Wystarczy.

Oznaczało to, że spotkanie będzie jedną z sesji torturowania i Snape miał wielką nadzieję, ze uda mu się wyślizgnąć stamtąd zanim wszystko się zacznie. Nienawidził tego. Nie chciał brać w tym udziału i (na szczęście) zazwyczaj nie musiał. Był prywatnym Mistrzem Eliksirów Czarnego Pana, a to zazwyczaj wystarczało, aby wydostać się stamtąd. Mimo wszystko czasami był zmuszony wziąć udział w „grze”. Na przykład, gdy Voldemort zdecydował się wypróbować jego lojalność albo kiedy jego ofiarami były jakieś ważne osoby. Jego lojalność była już jednak testowana (nie pozwolił sobie na przypomnienie sobie TAMTEGO testu); więc dzisiaj będzie musiał spotkać się z jakimś ważnym wrogiem mrocznej strony. Kto mógł być taki ważny? Będzie musiał ostrzec Dumbledore’a od razu jak tylko wróci do Hogwartu.

W ciągu dziesięciu minut cały krąg był zapełniony – prawie czterdziestu ludzi. Każdy czekał na miejscu, aż Czarny Pan zaprosi ich do wnętrza budynku.

Bardzo dziwne. Dlaczego wezwano wszystkich? Czy Voldemort schwytał Dumbledore’a? pomyślał Snape. Nie, niemożliwe. Kiedy opuszczał Hogwart, Dumbledore nadal tam był. Ale w takim razie kto? Ten idiota, Fudge? A może jakiś ważny auror? Może Moody? O, to byłoby zabawne. Wtedy BYŁBY w stanie torturować tego człowieka. Po tym wszystkim, co tamten mu zrobił. Po przesłuchaniach w budynkach ministerstwa. Sesjach „jasnych tortur” Moody’ego.

Wmuszanie Veritaserum, zaklęcia Tormenta (jasna wersja Cruciatus, wybaczalna, tak, ale wcale nie lepsza od jej niewybaczalnej bliźniaczki, Cruciatus) rzucane na niego, ponieważ nie był człowiekiem tylko Śmierciożercą. Dni i noce bez snu, aby go złamać, a następnie sześć miesięcy w Azkabanie. Sześć! Wydawało się to całym życiem. Po tym nie był w stanie czuć czegokolwiek. Czegokolwiek. Jego uczucia opuściły go tam, może na zawsze. I to Moody zrobił to jemu. Paranoiczny, stary bydlak. Snape wzdrygnął się. Jeżeli to Moody był więźniem, to nie pokaże litości. Nie. Nigdy.

Kiedy zobaczył go zeszłego września, jak wchodził do Wielkiego Holu, omal nie stracił przytomności. Nie mógł uwierzyć, że Albus był taki bezduszny w stosunku do niego, aby pozwolić przebywać Aurorowi w tym samym budynku!

Wzdrygnął się ponownie. Nie. Wtedy to był Barty a nie ten stary bydlak. Owszem, bydlak – tylko nie stary. Młoda i ciemna wersja bydlaka.

A teraz Snape czekał na Największego Bydlaka obecnych czasów, aby ten przedstawił swojego nowego jeńca sługom – bydlakom.

Tak, on też był bydlakiem. Każdy na tej ziemi był bydlakiem, oprócz Dumbledore’a.

Niech się rozpocznie Gra Bydlaków.

–––––
W tym momencie Voldemort wyszedł z dworu i podszedł do swoich ludzi.

– Chodźcie, dołączcie do mnie w Głównym Holu – krzyknął. – Nasz gość już czeka na was wszystkich!

Maski nie wyrażające żadnych emocji migotały w świetle pochodni, kiedy wkroczyli do Głównego Holu. Na środku ogromnego pomieszczenia stało dziecko. Nieduży dzieciak, chudy, z potarganymi ciemnymi włosami, w okularach.

Snape zatrzymał się w wejściu.

Nie. Nie dziecko. Nienawidził torturowania dzieci. W klasach to co innego. Słowami, sarkazmem, zabieraniem punktów, czemu nie? Ale... ale fizycznie? Albo za pomocą zaklęć? Na samą myśl zrobiło mu się niedobrze.

Zdał sobie sprawę, że wszyscy pozostali utworzyli krąg wokół chłopca. Tylko jego brakowało. Westchnął głęboko i dołączył do kręgu. Kiedy stał na swoim miejscu, chłopiec podniósł głowę.

Nie. To nie może być prawda!

To był Harry Potter.

–––––
Cholera! Jak? Dlaczego?

Cholera! Cholera! Cholera! Co ten chłopak tutaj robi? Powinien być w domu z rodziną, oglądać telewizję albo grać w jakąś idiotyczną grę czy coś podobnego... Snape gapił się na tego małego głupka, nie mogąc uwierzyć własnym oczom, a myśli wirowały w jego głowie.

To niemożliwe. Po prostu niemożliwe. Ja śnię. Zaraz obudzę się z krzykiem w moich lochach i wypiję szklankę wódki, aby się uspokoić... Taką miał nadzieję, kiedy to powtarzał sobie w kółko. Szklanka wódki? Nie. To by nie wystarczyło. Potrzebowałby całej butelki po obudzeniu!

Ale ten koszmarny sen nie chciał się skończyć.

Miał wrażenie, że chłopiec go rozpoznał, kiedy ich oczy się spotkały. Ale po chwili chłopak odwrócił głowę w stronę Voldemorta.

Snape był zaskoczony. Nie widział strachu w tych zielonych oczach. Nie widział przerażenia. Widział tylko ból. I rezygnację.

Był zszokowany. Nie rozumiał, co się wokół działo. Chłopak został schwytany przez Voldemorta albo jego Śmierciożerców, to było jasne. Ale jak? I dlaczego Albus o tym nie wiedział?

Co miał zrobić w tej sytuacji? Jak miał pomóc chłopakowi uciec? Dookoła Koszmarnego Dworu również działało zaklęcie antyaportacyjne. Nie mógł tak po prostu złapać chłopca i zniknąć. To było niemożliwe. Ale musiał wymyślić coś, aby uratować tego głupiego dzieciaka z owej beznadziejnej sytuacji.

Westchnął. Cokolwiek zrobi, jego rola jako szpiega dobiegnie końca. Ta myśl nagle sprawiła mu wielką ulgę. Od razu poczuł się wolny. Ale co miał zrobić ze swoją nową wolnością w tej przeklętej sytuacji? Nie było dla nich żadnej nadziei.

Mógłby zostawić chłopaka, aby go torturowali i zabili. Jeśli da się wplątać w to zamieszanie, zginą obaj nadaremno. Ale gdyby nie zrobił niczego, mógłby zachować rolę szpiega, nadal pracując dla Jasnej Strony i Dumbledore’a.

Z drugiej strony, nie mógł uwierzyć, że istniałaby jeszcze jakaś nadzieja dla Jasnej Strony, gdyby Potter zginął. Nie. Potter musi żyć. Lily... jego przysięga dla niej... i Quietus w tym wszystkim.

Więc to znaczyło, że musi pomóc temu małemu sukinsynowi. Tak, Potter był sukinsynem, ponieważ wplątał go w tę cholerną sytuację. Utrzymywanie pozorów bycia lojalnym Śmierciożercą było już i tak wystarczająco trudne, a teraz...

Powinien być ostrożny. Potter musi żyć. A on musi znaleźć właściwy sposób, aby zabrać go poza strefę antyaportacyjną i uratować również siebie. Chłopak nie wiedział jak się deaportować i aportować. Potrzebował go.

Oczy Snape’a dyskretnie biegały po Holu: drzwi, okna. Znał budynek całkiem dobrze, miał tu mały pokój do wytwarzania eliksirów. Jego laboratorium nie mieściło się w lochach, ale na drugim piętrze – zabawne. On i drugie piętro! Lecz tutaj lochy były więzieniem.

Więzienie. Najbardziej znienawidzone więzienie na świecie. Albo przynajmniej jedno z najbardziej znienawidzonych. Cele tortur i komnaty nieskończonego bólu. Znał je. I widział jak wyglądali więźniowie po kilku tygodniach spędzonych tutaj. Życie tu było jak niekończący się Cruciatus. I jeżeli Voldemortowi zachciało się torturować kogoś przez miesiąc, to tak czynił. Uwielbiał łamać ludzi przed śmiercią. Nie obchodziło go ile to czasu zajmie. Czarny Pan miał nieograniczoną ilość czasu.

Jak miał uratować Pottera z tego przeklętego budynku?

Nagle dotarło do niego, że Voldemort przemawia. I zauważył, że nogi chłopaka były związane, by nie mógł biegać, jak to zrobił na cmentarzu miesiąc temu, kiedy uciekł Czarnemu Panu po jego „odrodzeniu”. Teraz Potter stał tam pokornie jak jagnię, najwidoczniej godząc się z losem. Snape zauważył, że jego oczy znowu spoglądały na niego. Ból. Tam był tylko ból w tych zielonych oczach, nic więcej. Ból. Cierpienie w czarnych oczach... Cierpienie w zielonych oczach... Tylko cierpienie.

Takie same oczy. JAK? Jak para ZIELONYCH oczu może być identyczna z parą CZARNYCH? A jednak... one BYŁY identyczne.

Był przerażony. Chłopak czuł tylko ból.

Wspomnienie... o kimś, kto stał w kręgu, patrząc na niego bez strachu, lecz z wielkim bólem... nie przez tortury, ale z powodu ogromnego zawodu... Snape miał ochotę krzyczeć. Chłopiec stojący w tym samym miejscu, w środku kręgu bez strachu, nie okazujący słabości. Tylko ból... To było tak dawno... ale wspomnienie nadal takie wyraźne... te czarne oczy... Nie mógł ich zapomnieć. Nigdy więcej, powiedział sobie. Nigdy więcej.

Ale Największy Bydlak nadal mówił.

– Macie trzy rundy tortur. Po tym go zabiję. Osobiście. Więc musicie być ostrożni, aby go nie zabić przede mną! – rzekł, uśmiechając się z satysfakcją.

Trzy rundy. To są przynajmniej dwie godziny, jak ich znam, pomyślał Snape.

Zobaczył, jak Voldemort zasiada na swoim czarnym krześle, podobnym do tronu.

– Niech zacznie się pokaz! – krzyknął do swoich Śmierciożerców.

I przedstawienie zaczęło się.

–––––
Snape desperacko szukał jakiejś możliwości, aby ocalić chłopaka, ale minuty mijały, a on żadnej nie mógł znaleźć. Ani jednej. Chłopak umrze. On razem z nim. Pokusa znowu przyszła. Musiał pozwolić zabić chłopca. Nie miał wyboru: chłopak zginie sam, albo zginą obaj. A to drugie nie miało sensu. Albus i Bractwo potrzebowali go.

Ale z drugiej strony potrzebowali też tego chłopaka. A on sam złożył przysięgę TEJ PRZEKLĘTEJ DZIEWCZYNIE!

Co za bagno! Co za przeklęta sytuacja! Gorsza niż koszmary, z którymi zmagał się prawie każdej nocy przed ostatnie dwadzieścia lat. Nie przypuszczał, że mogło być gorzej. Nigdy. Aż do teraz!

Z trudem opanowywał drżenie, oglądając pokaz. Wiele okrzyków po łacinie: Seco! Frango! Contundo! Flagello! Diffringo! Uro! z towarzyszącymi dodatkami, mówiącymi, którą część ciała oprawcy chcieli zranić.

Potter krzyczał i wił się, trząsł i wrzeszczał. Przerywał na krótko, gdy Śmierciożercy dawali mu chwilę wytchnienia. Jego głos pełen bólu zdawał się wypełniać cały budynek. A to była dopiero pierwsza runda... A będzie jeszcze druga runda mąk. Na samą myśl Snape’owi robiło się niedobrze.

Zbliżała się jego kolej, by torturować tego półgłówka, którego nienawidził od lat. Durnia, którego upokarzał, wyszydzał i ośmieszał przed jego kolegami. Głupka, którego starał się wyrzucić ze szkoły na wszystkie możliwe sposoby.

Chłopaka, którego chronił bez zastanowienia; chłopaka, który przetrwał kolejne lata w tej przeklętej szkole, ponieważ on przysiągł go bronić. Może nie była to opieka dana z własnej woli, ale była to najlepsza opieka, jaką mógł zaoferować.

Snape miał wrażenie, że skamieniał. Był niezdolny do podniesienia różdżki, do powiedzenia słowa, do otwarcia ust. Niezdolny do ruchu. Do oddychania.

Chłopiec leżał na ziemi, krwawiąc. Cierpiąc. Ale nie płakał. Nie błagał o litość. Wyglądał na wyczerpanego, ale nie został złamany. Nagle Snape poczuł szacunek dla chłopca. Był pewien, że Potter się złamie. Miał tylko czternaście czy piętnaście lat. Po chłopcach w jego wieku można się było spodziewać załamania, poddania, czyż nie? Ale Potter nie dał się złamać. Przynajmniej na razie. I jego wzrok... Mistrz Eliksirów wzdrygnął się. To spojrzenie było zbyt znajome. Widział już takie wiele lat temu... Łzy wypełniły mu oczy.

Co miał teraz zrobić? Rozpaczliwie potrzebował czasu. Jeśli rzeczywiście szukał wyjścia, musiał rzucić zaklęcie na Pottera. Teraz. Natychmiast.

Snape odwrócił głowę i wyszeptał „Tormenta” wskazując różdżką na chłopca.

– Dobry pomysł z użyciem zaklęcia Jasnej Strony – zaśmiał się Voldemort. – Pokażmy panu Potterowi, jak wygląda sesja „jasnych tortur”!

Snape czuł odrazę do samego siebie. Jego uczucia zabijały go.

Krzyki chłopca wypełniły Hol. Znowu i znowu. Snape chciał umrzeć, dokładnie tu i teraz. Nie, nie był w stanie zrobić tego drugi raz. Nie. Niemożliwe.

Wiedział dokładnie, jaki rodzaj bólu wypełnił ciało chłopca.

Kiedy opuścił różdżkę, krzyki ustały. Odwrócił głowę ponownie w stronę chłopca i ich oczy spotkały się. A ten przeklęty bałwan kiwnął głową. Serce Snape’a zatrzymało się na moment. Był pewien, że chłopak go rozpoznał. Zrobiło mu się słabo; poczuł zawroty głowy i nudności. Nie chciał, aby chłopiec zginął z myślą, że on go zdradził.

Cóż... on NAPRAWDĘ nienawidził tego małego dupka. Wcześniej. Ale podczas tortur i krzyków jego nienawiść zniknęła. Nie był w stanie go nienawidzić, już nie.

Chciał głośno krzyczeć, podczas gdy tortury trwały dalej.

Druga runda... Chłosta, kopanie, bicie pięściami. Po dziesięciu pierwszych Śmierciożercach chłopak już nie był podobny do siebie. Siniaki, rany, krew, połamane kości – tylko zielony wzrok uczepiony jego czarnych oczu po każdym razie. Dlaczego Potter robił dokładnie to samo, co TAMTEN czarnooki chłopiec? Dlaczego?

Dlaczego? Dlaczego chłopak ciągle szukał go wzrokiem? Nie błagał o łaskę, o litość, o opiekę, a ciągle szukał oczu Snape’a. Dokładnie jak... NIE!

Snape desperacko chciał, aby ta cała Gra Bydlaków już się skończyła; chciał iść do domu, zamknąć się w swoim pokoju i upić się prawie do nieprzytomności, a potem wypić z dziesięć litrów eliksiru Bezsennego Snu i spać... i spać... i spać... i nigdy się nie obudzić. Nigdy.

Chciał uciec. Ale... ale...

Co powiedziałby Dumbledore’owi? Czy byłby w stanie wejść do gabinetu dyrektora i powiedzieć prawdę? „Potter umarł i ja byłem jednym z tych, który go torturowali a następnie zabili, tak mi przykro” usprawiedliwiałby się. Czy powiedziałby Albusowi „Ja użyłem tylko wybaczalnych jasnych zaklęć, takich jak Tormenta”?

Jak mógłby dalej żyć? Jak mógłby uczyć inne dzieci? Był straszny w stosunku do nich – nikczemny drań, prawdziwy sukinsyn, ale przynajmniej do zniesienia. Po śmierci Pottera byłby tysiąc razy gorszy. Jak mógłby uczyć Weasleya i Granger? Jak mógłby spojrzeć im po tym w oczy?

Co by zrobiła z nim złamana przysięga? Czy byłby w stanie jeszcze kiedyś spać? Jeść? Oddychać? Myśleć?

Nigdy nie zdołał uciec od przeszłości. Prawie dwadzieścia lat nie wystarczyło, aby odpokutować to, co zrobił wcześniej. A jeżeli teraz pozwoliłby Potterowi zginąć, nie byłby w stanie żyć dłużej. Tego był pewien.

I znowu nadeszła jego kolej. Dzieciak, ten nieznośny mały, przeklęty bachor już szukał jego wzroku; choć Snape nie był pewien czy Potter jest w stanie jeszcze cokolwiek widzieć.

Schylił głowę i wyjął małą butelkę z kieszeni. Na szczęście nie spodziewano się po nim, że użyje pięści, kija lub bata, noża, brzytwy, sztyletu... jakiegokolwiek narzędzia tortur. Spodziewano się po nim raczej pokazu jakiegoś ciekawego eliksiru, a jego działanie powinno być widowiskowe, ponieważ był to pokaz specjalnie dla przyjemności Czarnego Pana. Gra Bydlaków. Voldemort chciał widzieć ból.

Przez krótką chwilę Snape pomyślał, że raczej sam wypije eliksir niż da go Potterowi. To był nowy specyfik, powodujący ogromny ból. Zawsze miał przy sobie eliksiry do tortur, na takie okazje jak ta. Nie chciał, aby chłopiec cierpiał.

Ale potrzebował więcej czasu. Bardziej niż czegokolwiek innego. Więc musiał to zrobić.

Stanął przy chłopaku, uklęknął i otworzył jego usta lewą ręką. Prawą wlał zawartość butelki do jego ust, zmusił go do przełknięcia i cofnął się na swoje miejsce w kręgu.

Przez chwilę panowała głęboka cisza. Następnie oczy chłopca rozszerzyły się od potwornego bólu i zaczął krzyczeć tak głośno, że wszyscy byli zmuszeni zatkać sobie uszy.

Eliksir Zabawa Kośćmi. W tym momencie Snape nienawidził siebie mocniej niż kiedykolwiek w szyciu. Nie było to łatwe, biorąc pod uwagę, jak bardzo siebie nienawidził wcześniej.

Zabawa Kośćmi doskonale pasowała do Gry Bydlaków. Eliksir miażdżył wszystkie kości ofiary na maleńkie kawałki, powodując nieznośny ból przy najmniejszym ruchu, oddechu, a potem boleśnie przywracał je do poprzedniego stanu za pomocą specjalnego szybkiego Szkielewzro. Nie powodowało to żadnej nieodwracalnej szkody, ale było równie bolesne jak zaklęcie Cruciatus. Snape o tym wiedział. Sam próbował.

Chłopak już nigdy mu po tym nie zaufa. Ale i tak nie będzie już czasu na wybaczanie i zapominanie, ani na przeprosiny. Potter umrze. A on, Severus Nobilus Snape, umrze razem z nim. To będzie bardzo niezwykłe i spektakularne przedstawienie! W którym on będzie grał rolę złego faceta, a Potter dobrego. Ale to nie miało znaczenia. Żadnego.

Krzyki ustały, ale oczy chłopca pozostały zamknięte. Tylko ruch klatki piersiowej wskazywał, że jeszcze żyje.

– Wspaniale, profesorze, jestem zdumiony! – oczy Voldemorta lśniły z satysfakcją. – Nie mogę uwierzyć, że twoja wyobraźnia tak się rozwinęła podczas tylu lat, spędzonych z tym kochającym mugoli starym głupcem.

Przez krótką chwilę Snape był pewien, że skieruje swoją różdżkę na tego sukinsyna i zabije go natychmiast. Nie! Ale zanim zdążył sięgnąć ręką do pasa, pokaz potoczył się dalej.

Zaczęła się trzecia runda, a Snape nadal nie wiedział, jak uratować katowane dziecko.

A musiał jeszcze wymyślić kolejne zaklęcie torturujące. Czarny Pan ukarałby go rzucając na niego Cruciatus, jeżeli użyłby tego samego zaklęcia. Nie lubił się nudzić. Ale czego mógłby użyć? Nie chciał krzywdzić chłopca jeszcze bardziej. Ale musiał coś powiedzieć. Może Zaklęcie Noży? Bolało bardzo, ale efekt nie trwał długo. Dziesięć sekund, nie więcej. W najgorszym wypadku dwadzieścia.

Znowu jego kolej.

– Cutler – powiedział, ponownie odwracając wzrok od chłopca i różdżka zadrżała w jego ręku.

Krzyk był wyższy i mocniejszy niż poprzednio. Trwał przez prawie minutę. Jak? Dlaczego? CO SIĘ DZIEJE, DO CHOLERY? Chciał zatrzymać zaklęcie, ale nie mógł. Zdał sobie sprawę, że Zaklęcie Noży w połączeniu z zaklęciem łamiącym kości, jakie przed chwilą rzucił Nott, wywoływało poważne skutki trwające godziny. Godziny! NIE! Nie mógł już znieść tego cholernego pokazu! Chciał zginąć w hańbie. Dokładnie tu. W tym momencie. I znowu, i znowu. Czuł, że umiera z każdą milisekundą niekończącego się wrzasku.

– Snape! Jesteś naprawdę... wspaniały dzisiaj – dosłyszał słowa Voldemorta poprzez wciąż głośny krzyk. – Bardziej niż kiedykolwiek.

Skinął głową, patrząc się na małe, wijące się ciało. Nagle głos chłopca ucichł. Potter przestał się ruszać.

– O nie – szepnął Snape, kiedy kolejny Śmierciożerca uniósł różdżkę.

– Stop! – krzyknął Voldemort. – Ja chcę go zabić – dodał, wstając i krocząc do przodu.

Snape był wstrząśnięty. Wiedział, że teraz Voldemort zamorduje chłopca.

Czarny Lord stanął obok ciała i kopnięciem odwrócił je na plecy.

– Ennervate – wskazał różdżką na chłopca.

Ten nawet nie drgnął. Snape stał jak skamieniały. Co on zrobił?

– Wiem, że jesteś przytomny, Potter – rzekł zimny, bezlitosny głos. – I chcę z tobą trochę pogawędzić, zanim cię zabiję.

Chłopiec otworzył oczy. Snape natychmiast poczuł ulgę. On żył!

– Ale ja nie mam zamiaru ciebie słuchać, Tom. Nie obchodzi mnie, co chcesz mi powiedzieć. Ani trochę. Zabij mnie i zakończmy to przedstawienie.

Snape z trudem mógł dosłyszeć słowa chłopca. Potter był całkowicie ochrypnięty po dwóch godzinach krzyków. Głos zdołali zniszczyć, ale chłopca – NIE!

– Jak sobie życzysz – Voldemort uśmiechnął się złowrogo i podniósł różdżkę. Ale Snape był szybszy.

– Avada Kedavra! – wrzasnął, wskazując różdżką na Czarnego Pana. Czemu nie spróbować?

Ale zaklęcie zostało zablokowane tarczą Czarnego Pana. Tarczą? Snape zamarł. TARCZĄ? O nie...

W następnym momencie leżał na podłodze, obezwładniony przez swych byłych towarzyszy.

– Profesor Snape! Co za SPODZIEWANA niespodzianka! – Największy Bydlak uśmiechnął się okrutnie z nieludzkim błyskiem w oczach. – Nareszcie, znalazłem przeciek – ty jak podejrzewam, też. Nieprawdaż, Lucjuszu?

Jeden ze Śmierciożerców przytaknął i Voldemort kontynuował.

– Tak myślałem, że to ty, wierny sługa tego mugolskiego pieska Dumbledore’a, głupi zwolennik Jasnej Strony po kilku spotkaniach z aurorami i sześciu miesiącach w Azkabanie. Nie rozumiem cię. – Czarny Pan podniósł wzrok. – Zawsze byłeś taki silny. I mimo wszystko mnie zdradziłeś. Jestem zdumiony. Ale... dzisiaj przez krótką chwilę wierzyłem, że się pomyliłem. Te zaklęcia... i eliksir! Podobało ci się, Potter? – Skierował spojrzenie w stronę chłopca.

Wydawało się, że Potter nie usłyszał tych słów. Kiedy Mistrz Eliksirów spojrzał na chłopca, jego oczy znów spoczęły na mężczyźnie. Snape poczuł nagłą potrzebę powiedzenia czegoś chłopcu przed śmiercią. Sięgnął ręką do twarzy i zdjął maskę. Patrzyli się na siebie przez dłuższą chwilę bez słowa. Snape słyszał słowa Voldemorta, ale nie mógł ich zrozumieć.

Widział tylko chłopca, jego oczy, wypełnione bólem.

Chłopak umrze. Tego był pewien. A on zginie razem z nim. Chłopiec–Którego–Nienawidził–Przez–Długie–Lata. A teraz nie mógł zrozumieć swoich wcześniejszych uczuć. Dlaczego go nienawidził? JAK mógł nienawidzić TEGO chłopca? Jak mógł być takim upartym, cholernym idiotą, aby nienawidzić go przez jakiś stary, głupi dowcip zrobiony przez jego ojca i jego kumpli? Jego już nieżyjącego ojca, który uratował mu życie. Cóż, to nie był czyn całkowicie altruistyczny, pomijając inne rzeczy, ale jednak James Potter uratował mu życie przed laty. I Lily... Nienawidził syna Lily przez cztery lata. Dlaczego? Nie potrafił odpowiedzieć na własne pytanie.

Patrzył na chłopca, zmasakrowanego, umierającego chłopca i było mu wstyd. Rzucone przez niego zaklęcia. Eliksir Zabawa Kośćmi... a nie wyglądało na to, aby Potter miał mu to za złe. Wydawało się, że zaakceptował go tak, jak zaakceptował swój los, swoją śmierć.

Snape nie mógł się powstrzymać, wyciągnął rękę i delikatnie dotknął twarzy chłopca.

– Tak mi przykro. Przepraszam. Za wszystko – powiedział.

Harry zamknął na chwilę oczy.

– Dziękuję – wymamrotał.

Cienkie liny wystrzeliły z różdżki Voldemorta tym razem i w mgnieniu oka Snape był związany.

– Snape, twój czas się skończył. Myślę, że twoja kolej, panie Potter – rzekł Czarny Pan i wymamrotał kolejną komendę: – Erecto.

Po chwili Harry stał – nieco chwiejnie – twarzą w twarz z Voldemortem.

–––––
Snape widział chłopca stojącego przed swoim wrogiem spokojnie, bez strachu. Voldemort był wściekły, kiedy zauważył, że młody człowiek stoi przed nim bez przerażenia, nie upokorzony i nie błaga o litość. Nie okazuje słabości!

Tak, chłopiec nie został złamany. Był torturowany, znęcano się nad nim fizycznie, ale ocalił duszę, ponieważ zaakceptował fakt, że zginie.

Snape znowu poczuł wstyd. Ten chłopak był bardzo odważny. Tak odważny jak jego ojciec. Tak odważny jak TAMTEN czarnooki chłopiec, kiedyś w tym samym miejscu. Tak odważny jak on sam nigdy nie był w jego wieku.

– Myślę, że czas mnie zabić, nieprawdaż Tom? – zapytał nagle bardzo poważnym lecz spokojnym tonem. – Możesz wreszcie dokończyć to, co nie udało ci się czternaście lat temu. Teraz nie ma żadnej słabej kobiety, aby cię powstrzymać.

W Holu zapadła cisza. Gniew Czarnego Pana był prawie namacalny w powietrzu. Ale chłopak nie przestraszył się.

Nagle Voldemort uspokoił się. Złowrogi uśmiech wypełzł na jego twarz.

– Bardzo odważnie, panie Potter. Naprawdę... prawdziwy Gryfon z ciebie. Ale teraz jeszcze cię nie zabiję. Nie, mam inny pomysł na twoją śmierć... dłuższy sposób. Mam czas. Poczekam, aż będziesz mnie błagać, abym cię zabił, i to bez tych twoich głupich uwag. Albo... może masz inne wyjście, niż śmierć. Dam ci czas i szansę, abyś o tym pomyślał. I naturalnie... pomogę ci na swój sposób podjąć właściwą decyzję.

– Nigdy nie sprzedam swojej duszy, Tom – odpowiedział Harry stanowczo. Ale Voldemort pozostał obojętny.

– Zobaczymy, panie Potter – odwrócił się i spojrzał na Snape’a. – I co ja mam z tobą zrobić, mój drogi profesorze? Jeżeli dobrze pamiętam, to nie jesteś taki odważny jak ten młody człowiek obok ciebie, nieprawdaż? Cóż więc powiesz na przyłączenie się do niego na chwilę? Dwa–trzy tygodnie, może więcej? To zależy od... wiesz czego. Może mógłbyś przekonać pana Pottera do poddania się.

Oczy Snape’a rozszerzyły się.

– Lochy...

– Dokładnie profesorze. I... – Voldemort przeniósł wzrok na swoich zwolenników. – Myślę, że możemy zaczynać, ale bądźcie ostrożni! Nie zabijcie ich. Jeszcze nie... – Uśmiechnął się i wyszedł z pomieszczenia.

Krąg Śmierciożerców zawęził się nieznacznie. Chłopiec upadł obok Snape’a, gdyż zaklęcie przestało działać. Nie mógł go pochwycić, bo był związany. Leżeli tam całkiem bezradni. A Snape wiedział, że to dopiero początek.

Kiedy jego więzy opadły, sprawdził Pottera. Chłopak był znowu nieprzytomny. A więc teraz była jego kolej. Runda prawdopodobnie dłuższa i cięższa niż ta, przez którą przeszedł chłopiec. On był przecież zdrajcą.

Niestety, aż trzy i pół godziny trwało, zanim stracił przytomność. Jego ex–towarzysze byli naprawdę ostrożni.

–––––
– Vernon, chłopak jeszcze nie wrócił! – powiedziała Petunia nerwowo do męża.

Oglądali telewizję po kolacji.

– Mmm... – wymamrotał Vernon, utkwiwszy oczy w ekranie.

– Vernon! – powtórzyła Petunia.

– Cóż... co ja mam niby zrobić? Wróci w środku nocy, jestem tego pewien. Wstyd mu – odpowiedział spokojnie Vernon. – Albo jego stuknięci znajomi znowu go zabrali. Na szczęście. Och, spójrz na tego psa! – wskazał na telewizor. – Wygląda dokładnie jak ten pies Marge!

Petunia wzdrygnęła się. Nienawidziła zwierząt, a najbardziej starego, brzydkiego psa Marge. Była naprawdę zdenerwowana.

– Vernon, za każdym razem jak go zabierali, informowali nas... jakoś. Ale dzisiaj... jest północ i...

– I...? – Vernon był zły. Nie interesowało go głupie zniknięcie chłopaka. – Jeżeli chciał uciec, to uciekł. A ja chcę obejrzeć film.

– Ale my jesteśmy jego opiekunami, Vernon. Jeśli coś się mu stanie to ukarzą NAS! – wykrzyczała ostatnie słowo.

Vernon wzdrygnął się i westchnął.

– Dobrze. Ale ja nie mam zamiaru szukać go po całym mieście. Ty możesz, jeśli chcesz, ja nie zamierzam!

– Myślę, że powinniśmy zawiadomić policję – szepnęła Petunia.

– Och! Świetny pomysł! – uśmiechnął się. – Mam nadzieję, że jak go znajdą to zatrzymają na kilka dni, jak myślisz?

– Nie wiem – odpowiedziała niezdecydowanie.

– Co się stało? – zapytał nagle Vernon, słysząc dziwny ton Petunii.

– Nie wiem – rzekła ponownie, a po chwili dodała. – Mam bardzo dziwne przeczucie. Bardzo złe przeczucie, wiesz... miałam takie bardzo dawno temu...

Vernon patrzył na nią. Ręce jej drżały, twarz miała bladą.

– Co... czy dobrze się czujesz? – zapytał ostrożnie.

– Nie. Coś się stało. Coś takiego jak wtedy, gdy pierwszy raz poszłam z tobą do kina...

Głos Vernona zadrżał, kiedy udało się mu przemówić.

– Czy ty... czy ty myślisz, że...?

Petunia kiwnęła głową.

Długa cisza zaległa z pokoju. Patrzyli na siebie przerażeni. Wreszcie Vernon wstał.

– Zadzwonię na policję. Natychmiast.

 

2. PRZEBUDZENIE W PIEKLE

Harry spróbował się poruszyć, ale od razu tego pożałował. Poczuł nagły, trudny do zniesienia ból w całym ciele i przez chwilę miał wrażenie, że boli go więcej części ciała, niż w ogóle ich posiadał. Przez moment nie mógł tego zrozumieć. Gdzie był? Dlaczego cierpiał? Co się stało?

Powoli wspomnienia zeszłego popołudnia budziły się w jego umyśle. Powracały obrazy tego, co się działo – „pokazu tortur”, jak to nazwał Voldemort. A więc to była prawda, od samego początku do końca. Uwięziono go i stanie w obliczu jeszcze większego bólu i grozy, tego był pewien.

Sama myśl przeraziła go. Tortury – znowu? Te wczorajsze naprawdę wystarczyły. Był przekonany, że nie będzie w stanie znieść więcej tortur. Zrobiłby wszystko, czego tylko by chcieli, aby tylko pozwolili mu umrzeć w spokoju. Tak, umrzeć. Nie mógł uciec tym razem, już nie. Jego ciało było wycieńczone po mękach, a jego dusza straciła nadzieję.

Voldemort jeszcze o tym nie wie, ale już wygrał, pomyślał Harry.

To wszystko jego własna wina, stwierdził po chwili. Gdyby nie uciekł od Dursleyów, nie zostałby złapany przez Śmierciożerców, którzy obserwowali jego dom. Wiedział, że Voldemort znał miejsce jego pobytu. Powiedział mu to wtedy na cmentarzu w Little Hangleton. Nie mógł schwytać Harry’ego, dopóki ten był pod ochroną swojej rodziny, ale gdy chłopiec uciekł z domu, znalazł się za daleko od krewnych. I w taki sposób się tu znalazł.

Cóż, miał dobry powód, aby uciec od nich na kilka godzin po kłótni, jeżeli nie chciał, aby stało się z nimi to samo, co z ciotką Marge dwa lata temu. Dudley to wszystko zaczął. Nie powinien nazywać Lily Evans dziwolągiem i dziwką. Nie powinien twierdzić, że jedyną przyczyną, dla której ojciec Harry’ego musiał ją poślubić, była ciąża. Co za wstyd! Harry nie mógł się już pohamować i uderzył go w twarz.

Wywiązała się wielka bójka – wyrównana, choć jego kuzyn był dużo wyższy i cięższy. W końcu wuj Vernon nadszedł z pomocą synowi i to rozwiązało sytuację. Dudley wygrał. Wuj miał właśnie ukarać Harry’ego za bójkę, ale ten po pierwszym policzku wybiegł z domu jak szalony.

Niebawem został okrążony przez trzech Śmierciożerców. Niestety, jego różdżka została w sypialni na piętrze. Nie był w stanie nic zrobić. Tylko stał tam, nagle jasno rozumiejąc straszne konsekwencje swojego czynu, a potem mężczyźni zabrali go do rezydencji, zwanej Koszmarnym Dworem.

Po torturach dogłębnie zrozumiał tę nazwę.

Poprzednie popołudnie było ciągłym koszmarem. Kiedy czekał na jego rozpoczęcie, był doskonale świadomy co się stanie. Cholera! Zrozumiał wszystko. Ale kiedy Śmierciożercy i Voldemort weszli do Hallu, stwierdził, że zupełnie się nie boi. Już nie. Dlaczego? To było zdumiewające.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin