Caroline Janice Cherryh - Przybysz 1 - Przybysz.pdf

(1610 KB) Pobierz
Microsoft Word - Caroline Janice Cherryh - Przybysz 1 - Przybysz.rtf
C. J. Cherryh
Przybysz
Foreigner
Przełożyła: Agnieszka Sylwanowicz
Data wydania oryginalnego: 1994
Data wydania polskiego: 1997
168882666.001.png
KSIĘGA PIERWSZA
Rozdział 1
Głęboka czerń badana wyłącznie przez roboty. Zawieszona w niej masa stanowiła drugi
kamień imlowy na trasie podróży z Ziemi ku obiecującemu sznurowi gwiazd. Dla pierwszego
statku załogowego, który wszedł w strefę jej oddziaływania, punkt masy był miejscem
samotnym, pozbawionym elektromagnetycznej sieczki wypełniającej ludzką przestrzeń,
zawodowych plotek i gadaniny, poleceń wydawanych statkom i załogom przez kontrolę
lotów, szybkich, sporadycznych sygnałów przebiegających między maszynami. Tutaj czujniki
muskało jedynie promieniowanie masy, sygnały odległych gwiazd i szmer tła samego
istnienia.
Tutaj ludzie musieli pamiętać, że wszechświat jest o wiele rozleglejszy niż ich własny
gwiezdny grajdołek – że w szerokim wszechświecie cisza znaczy więcej niż najgłośniejszy
krzyk życia. Ludzie badali ów wszechświat i naruszali jego spokój, budowali w nim stacje i
wiedli na nich życie, stanowiąc biologiczne zanieczyszczenie nieskończoności –
zanieczyszczenie lokalne i tymczasowe.
Nie byli jednak jedynymi mieszkańcami wszechświata – w to nie mogli już dłużej wątpić.
Gdzie zatem sondy wskazywały możliwość istnienia życia, gdzie gwiazdy wyglądały na
przyjazne istotom żywym, ludzie zapuszczali się z pewną ostrożnością, nadstawiali
mechanicznych uszu i nasłuchiwali w ciemności – tak jak od stu godzin pilnie nasłuchiwał
„Feniks”, przemierzając przestrzeń rzeczywistą.
Na żadnym z zakresów nie było nic słychać, a kapitanowie statku i jego załoga byli z tego
zadowoleni. „Feniks” nie chciał natknąć się na istoty, które by mogły zgłaszać wcześniejsze
roszczenia do obiektów swych pragnień, stanowiących pomost do nowego, zasobnego
terytorium, a szczególnie do gwiazdy typu G5, oznaczonej w książkach kodów Departamentu
Obrony symbolem T-230, na mapach numerem 89020, a w planach umieszczonych w bazach
danych „Feniksa” określonej jako cel misji.
Dotrzeć do gwiazdy, wysłać ciężki sprzęt... i stworzyć stację, która będzie przyjmowała
kupców, rozszerzając obecność człowieka na nowy i zyskowny obszar przestrzeni.
 
Tak więc „Feniks” miał na pokładzie podstawowe elementy konstrukcyjne, glony i
kultury do zbiorników podtrzymujących życie na stacji, projekty i plany obwodów, wykresy,
procesy i programy, dane i szczegóły, a wraz z nimi pilotów-górników, mechaników,
budowniczych, programistów i obsługę techniczną. Głównym wynagrodzeniem całego tego
personelu miały być pierwsze udziały w wybudowanej na tym obszarze przestrzeni pierwszej
stacji handlowej – najnowszym, bardzo śmiałym kolonizatorskim przedsięwzięciu Ziemi, za
którym stało całe doświadczenie poprzednich sukcesów.
Optyka podpowiedziała Matce Ziemi, gdzie znajdują się zasobne gwiazdy. Roboty
przetarły szlak bez narażania ludzi na ryzyko. Przetarły go i wróciły z danymi nawigacyjnymi
oraz wynikami bezpośredniej obserwacji: T-230 był układem tak bogatym, że „Feniks” wziął
maksymalny ładunek, pędząc z szybkością, jaką odważał się rozwinąć statek nie
spodziewający się żadnych przeszkód i mający pewność, że będzie mógł uzupełnić paliwo u
celu podróży. Rozgarniał otaczający go gaz i pył, tworząc krótkie, jasne turbulencje, a jego
załoga kontynuowała stugodzinny cykl konserwacji, regulacji wskaźników i kontroli
nawigacji. Podczas ostatniej wachty przed ponownym wejściem w nadprzestrzeń kapitanowie
wypili wspólnie kawę, przyjęli ogólne sprawozdania oraz plan dalszej podróży sporządzony
przez nawigatora McDonougha.
W wyniku tej dyskusji, na krawędzi ekranu pilota pojawiła się mrugająca zielona kropka,
a sam pilot niejasno czuł, że wszystko toczy się zgodnie z planem i statek funkcjonuje bez
zastrzeżeń. Taylor znajdował się w pozycji Włączony, co oznaczało, że otrzymuje dane z
prędkością wymagającą obróbki komputerowej. Miał zablokowane skłonności do
dygresyjnego przetwarzania informacji i odrywania się od ich strumienia – skłonności
właściwe nie wspomaganemu umysłowi ludzkiemu – natomiast uszy dostrojono mu do
sygnałów komputerowych, a oczy i postrzeganie dostosowano chemicznie do przefiltrowanej
przez komputer prędkości statku.
Zanim Taylor odpłynie, zielona kropka musi znaleźć się na swoim miejscu. Kropka
pojawiła się, a to, co robili z nią inni ludzie, Taylora nie obchodziło ani nawet nie zdawał
sobie z tego sprawy. Kiedy popędził mu na spotkanie punkt wyjścia i na jego oczach zawinął
się czas, sięgnął pewnie przed siebie poprzez przestrzeń ku T-230.
Był świetnym pilotem. Znajdujące się w jego krwi specyfiki ściśle ukierunkowały jego
koncentrację i sprawiały, że dane błyskające mu przed oczyma i wwiercające się w uszy
postrzegał w sposób bardzo oderwany. Gdyby komputer podał mu odpowiednie namiary,
skierowałby „Feniksa” w środek piekła. Patrzył jednak na T-230.
Z tego powodu był jedyną przytomną osobą na pokładzie, kiedy statek leciał dalej, a czas
był zawinięty.
Wciąż był zawinięty.
Serce zaczęło mu walić w czasie rzeczywistym, a oczy nie opuszczały ekranów, na
których czerwono błyskały linie, a potem kropki, kiedy linie te stały się hipotetyczne, a w
końcu na czarnym ekranie zapłonęły czerwienią litery BŁĄD PUNKTU, niczym
nieodwołalny wyrok Boga.
Serce biło coraz szybciej. Taylor sięgnął do przycisku przerywającego procedurę i poczuł
pod palcami klapkę zabezpieczającą. Nic już nie widział. Wszystko było jednym BŁĘDEM
PUNKTU. Ledwo wyczuwał klapkę, a kiedy ją uniósł, nie pamiętając już, po co, czas wciąż
się zawijał. W przeciwieństwie do komputera nie miał celu, lecz tylko tę jedną, trudną
konieczność.
Wyłączenie programu.
Pusty ekran.
BŁĄD PUNKTU.
Bóg nie miał więcej danych.
Rozdział 2
Statek zaczął opadać i rozległ się brzęczyk alarmowy: to nie są ćwiczenia. Awaria
komputera. To nie są ćwiczenia.
McDonoughowi serce waliło jak młotem; z wysiłku po twarzy spływał mu pot. Nacisnął
przycisk łączności z Taylorem. Wszystkie ekrany były puste.
To nie są ćwiczenia...
Nastąpiło przerwanie programu. „Feniks” ratował się. Wytracał prędkość, ignorując
kruche ciała ludzkie w swoim wnętrzu.
Następnie „Feniks” spróbował ponownie załadować komputery napływającymi
informacjami. Skontaktował się ze swoim kapitanem, nawigatorem, pilotem i drugim pilotem,
za każdym razem powodując bolesny wstrząs na łączach. Dopiero po kolejnych dwóch takich
wstrząsach McDonough zobaczył dane na ekranach swojego stanowiska nawigacyjnego.
Obraz wideo pokazywał gwiazdę.
Nie, dwie gwiazdy, jedną rozpaloną do białości, drugą lśniącą nikłą czerwienią.
McDonough znieruchomiał w fotelu, widząc oczyma wyobraźni „Feniksa” powoli
dryfującego ku białemu, nuklearnemu piekłu.
– Gdzie jesteśmy? – zapytał ktoś. – Gdzie jesteśmy?
Pytanie to nawigator uznał za oskarżenie. McDonough odczuł je jako cios w i tak
zmaltretowany żołądek i poszukał spojrzeniem odpowiedzi u pilota, Taylor jednak wpatrywał
się nieruchomo w swoje ekrany.
– Inoki – powiedział McDonough. Drugi pilot siedział bezwładnie w fotelu. Stracił
przytomność lub jeszcze gorzej.
– Przysłać na górę Greene’a. Greene i Goldberg, na mostek. – To LaFarge, starszy
kapitan, stanowczy i bezkompromisowy, na kanale załogi wzywał dwóch pilotów
zapasowych.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin