Rozdział 9-13.pdf

(431 KB) Pobierz
Rozdział 9-13
Rozdział: 9
Michael nie odzywał się do niej; kiepsko to wyglądało. Nie dąsał się, tak jak od czasu do czasu Shane -
po prostu był zamyślony. Jazda powrotna mijała w niezręcznym milczeniu. Na zewnątrz było zupełnie
ciemno, zresztą przez te przyciemniam szyby i tak nic nie było widać.
Świat wydawał jej się jakiś nierealny, głowa j ą rozbolała.
- A więc na tym polega twój kontrakt z Amelie - odezwał
się Michael. - Masz pracować dla Myrnina.
- Nie. Najpierw zawarłam kontrakt z Amelie, a dopiero potem kazała mi dla niego pracować.
Czy raczej uczyć się ml niego.
- A jest jakaś różnica?
Claire się uśmiechnęła.
- Owszem. Za naukę nie płacą.
- Błyskotliwa uwaga, geniuszku. A ktoś ci w ogóle płaci'.'
Nie umiała na to odpowiedzieć. Nie przyszło jej do głowy,!
żeby poprosić Amelie o pieniądze. Czy to normalne, że za ci ń takiego dostaje się wynagrodzenie?
Pewnie tak, skoro miała narażać życie, przebywając z Myrninem.
- Zapytam.
- Nie - sprzeciwił się ponuro Michael. - Sam zapytam. I lak chcę o tym wszystkim z Amelie
pogadać.
- Michael, przestań bawić się w mojego starszego brata. In niebezpieczne. Jesteś teraz jednym
z nich, ale...
- Jednym z nich? Tak, wiem. Ale ty jesteś na to wszystko o wiele za młoda, Claire, i sama nie
wiesz, co robisz. Nie dorastałaś w tym mieście, nie rozumiesz zagrożenia.
- Że co, że grozi mi śmierć? Tyle to ja już całkiem dobrze rozumiałam. - Była zmęczona i
obolała, ale opiekuńczość Michaela dziwnie ją drażniła. - Posłuchaj, nic mi nie jest, dobra?
Poza tym sporo się dzisiaj nauczyłam. Będzie bardzo zadowolona, wierz mi.
- Nie martwi mnie nastrój Amelie - powiedział Michael ale twój. Zmieniasz się, Claire.
Spojrzała mu prosto w oczy.
- A ty niby nie?
- To był cios poniżej pasa. Posłuchaj, mam dość chodzenia wokół Shane'a na paluszkach. Nie
zmuszaj mnie, żebym chodził też koło ciebie. - Aha, teraz Michael też się już rozzłościł.
Super.
- Powiedzieć ci coś? Przestanę marudzić na temat twojego tycia, jeśli ty nie będziesz wtrącał
się w moje. Nie jesteś moim bratem, nie jesteś moim ojcem...
- Nie - przerwał. - Jestem facetem, który decyduje, czy będziesz mieszkała w tym domu.
To niemożliwe. Nie zrobiłby tego.
- Michael...
- Zawarłaś układ z Amelie, z nikim nic nie ustalałaś, a potem ukrywałaś to przed nami.
Przyznałaś nam się tylko dlatego, że zobaczyłem bransoletkę. Gdybym jej nie zobaczył, nadal byś nas
okłamywała. To raczej nie robi z ciebie współlokatorki idealnej. - Michael urwał na moment. - No a
poza tym jest jeszcze Shane.
- To teraz jeszcze odpowiadam za zachowanie Shane'a?
- Ty nie. Ale nie dam rady wam obojgu. Więc graj fair, Claire. Nie kłam już i nie ryzykuj
niepotrzebnie, dobra? Przekonam Amelie, żeby zwolniła cię z tych spotkań z Myrninem.
Jesteś za mało dorosła, żeby się w to wplątywać, a ona powinna to rozumieć. Nie kłam już. Nie
ryzykuj niepotrzebnie. Claire zaczęła się wiercić na siedzeniu. Poczuła w kieszeni buteleczkę i
przypomniała sobie ten stan idealnej jasności umysłu. Zastanawiała się, co Michael by powiedział na
to, że wzięła kryształki. Pewnie nic. Skoro mówił o wyrzuceniu jej z domu... Widocznie nic a nic go to
wszystko nie obchodzi.
Samochód zwolnił i skręcił za róg, a potem zaczął podskakiwać na wyboistym podjeździe. Dom.
Claire wysiadła, zanim Michael zdążył powiedzieć do niej coś jeszcze.
Shane stał w kuchni, nalewał sobie piwo. W milczeniu uniósł szklankę w toaście i skinął głową w
stronę garnka stojącego mi kuchence.
- Chilli - powiedział. - Z mnóstwem czosnku. Michael zamykał właśnie drzwi kuchni i westchnął.
- Kiedy to się skończy?
- Może kiedy przestaniesz żywić się krwią?
- Shane...
- Nie wydziwiaj. Dla ciebie zrobiłem bez. - Shane spojrzał na Claire i się nachmurzył.
- Nic ci nie jest?
- Dlaczego miałoby mi coś być?
- No... nie wiem. Nieważne. - Objął ją i pocałował w czoło. - Pewnie miałaś zły dzień.
No, jakby się zastanowić... Najpierw brat Eve groził jej i skaleczył ją w nadgarstek, potem bawiła się
godzinami z Myrninem w kotka i myszkę. Czy coś takiego w Morgamdlle liczy się jako zły dzień?
Pewnie nie. W końcu obyło się bez ofiar w ludziach.
Przynajmniej na razie.
Michael przecisnął się obok nich i poszedł do salonu. Claire wysunęła się z objęć Shane'a i podeszła
do kuchenki nałożyć sobie chilli. Pysznie pachniało przyprawami. Dużą ilością przy-praw. Spróbowała
odrobinę i o mało się nie zakrztusiła. Czy ono zawsze paliło jak wrząca lawa? Wszystko w tej chwili
bardzo silnie odczuwała. Podejrzewała, że to jakieś działanie uboczne kryształków.
- Wydawało mi się, że cię słyszałem - powiedział Shane.
- Dziwna rzecz. Dzisiaj słyszałem twój głos. W pustym pokoju. Pomyślałem o... No, ciągle
myślałem o Michaelu, jak to bywało z nim za dnia... Kiedy był duchem.
- Wydawało ci się, że ja...?
- Pomyślałem, że coś się mogło stać. Dzwoniłem do ciebie na komórkę, na tę nową.
Trzymała ją w plecaku. Sięgnęła teraz i rozpięła kieszeń, h potem sprawdziła telefon. Trzy połączenia,
wszystkie od Shane'a. Nagrał się na pocztę głosową.
- Przepraszam -jęknęła. -Nic nie słyszałam. Chyba muszę ustawić głośniejszy dzwonek.
Popatrzył na nią bardzo uważnie, a on poczuła, że w jej wnętrzu to coś, co mroziło j ą przez cały czas
spędzony z Myrninem, zaczyna teraz tajać.
- Martwię się o ciebie. - Położył dłoń na jej policzku. - Wiesz o tym, prawda?
Pokiwała głową i uściskała go. W przeciwieństwie do Myrnina był ciepły i silny, a jego ciało idealnie
pasowało do jej ciała. Kiedy ją pocałował, poczuła chilli i piwo, ale tylko przez chwilę. A potem był już
tylko Shane, zapomniała zupełnie o Myrninie i o wszelkich zjawiskach fizycznych poza tarciem. Shane
docisnął ją do kuchenki. Czuła na plecach jej łagodne ciepło, ale nie miała głowy, żeby się niepokoić,
czy czasem nie zajmie się płomieniem. Shane tak na nią zwykle działał.
- Tęskniłem za tobą - szepnął, muskając jej wargi ustami. Chcesz iść na górę?
- A moje chilli?
- Weź je na wynos.
Uznała, że jej dzisiejsze samopoczucie ma swoje zalety, nerwy może miała wszystkie na wierzchu, ale
dzięki temu jego dotyk wydawał się tym słodszy. Zwykle czuła się nieco niezręcznie i niepewnie,
trochę się bała, ale teraz miała wrażenie, że popołudnie, które zaczęło się od Jasona, a skończyło na
szaleństwie Myrnina, wszystkie wątpliwości rozwiało. - Nie jestem głodna. Chodź.
Czuła się wolna jak małe dziecko, wbiegając po schodach, z Shane'em depczącym jej po piętach, a
kiedy złapał jaw talu i zaciągnął do swojego pokoju, zamykając za nimi drzwi kopniakiem, zapiszczała
radośnie. I wtuliła się w niego i znów go całowała, zdyszana, wolna jak ptak.
Całował ją tak, jakby ich życie miało od tego zależeć. Jakby to była jakaś olimpijska konkurencja, a on
zamierzał zdobyć medal. Gdzieś w głębi umysłu sama coś do siebie mówiła, tłumaczyła sobie, że to
zaraz wymknie się spod kontroli, że tylko pogorszy sytuację ich obojga, ale nic nie mogła na to
poradzić. Wkrótce leżeli na łóżku Shane'a, a jego ciepłe dłonie wślizgnęły się pod jej podkoszulek i
głaskały skórę na brzuchu, od czego przechodziły ją dreszcze i traciła dech. Zupełnie odjechała, kiedy
rozsunął palce i położył otwartą dłoń na jej brzuchu; zrozumiała, że po prostu musi poczuć jego ręce
wszędzie. Wszędzie. Serce waliło jej tak głośno, że aż kręciło jej się od tego w głowie, a to wszystko
było po prostu takie... Idealne.
Sięgnęła w dół i podciągnęła koszulkę. Zrobiła to powoli, czując, jak chłodne powietrze owiewa jej
skórę. Aż do krawędzi stanika. I jeszcze wyżej. Shane zastygł.
- Chcę tego - szepnęła tuż koło jego ust. - Proszę cię, Shane. Ja tego chcę. - Usiadła i sięgnęła do
zapięcia stanika. Rozpięła stanik. - Proszę.
Odsunął się od niej i usiadł. Oblizał wargi, oczy miał szeroko otwarte i ciemne, i mogłaby się w ich
głębię zapadać bez końca.
- Ja wiem - powiedział. - Ja też tego chcę. Ale złożyłem kilka obietnic i chcę ich dotrzymać.
Zwłaszcza tej danej twoim rodzicom, bo twój tata powiedział, że ścigałby mnie jak psa.
Shane uśmiechnął się do niej z goryczą. - Ja to mam przechlapane.
- Ale... - Poczuła, że stanik jej się ześlizguje i przytrzymała go. Czuła się teraz idiotycznie i było
jej przykro.
Westchnął.
- Daj spokój, Claire. To nie tak, że ja jestem święty. Nie jestem i, zaufaj mi, nawet święty
kupiłby prezerwatywę, a potem poszedł do spowiedzi. Ale nie chodzi o to. Chodzi o dotrzyma¬
nie danego słowa, a w tym mieście moje słowo to wszystko, co mam.
Pragnęła go z rozpaloną do czerwoności furią, która zupełnie nie leżała w jej naturze, ale w jakiś
sposób to, co powiedział, to, a przy tym spojrzał jej prosto w oczy, sprawiło, że się uspokoia, a furia
zamieniła się w coś czystego, żywego i srebrzystego.
- A poza tym - dodał Shane - prezerwatywy mi się skończyły, a konfesjonałów nie cierpię.
Objął ją i zapiął jej stanik z wprawą, która wskazywała na sporą praktykę.
Rzuciła w niego poduszką.
Ktoś szurał pod domem.
Claire drgnęła i obudziła się, natychmiast przytomna, słysząc brzęk. Podniosła się z łóżka i
wyjrzała przez żaluzje. Okno jej sypialni wychodziło na tyły domu, stanowiąc świetny punkt
obserwacyjny, więc wyraźnie widziała stamtąd płot i pojemniki na śmieci.
Ktoś tam był, w świetle księżyca widać było ciemną postać. Claire widziała, jak się kręci, ale nie
dostrzegała, co robi. Sięgnęła po komórkę i wykręciła numer policji, a potem powiedziała w centrali,
że musi skontaktować się z Joem Hessem albo Travisem i Lowe'em. Przełączono j ą do
posterunkowego Lowe'a, który miał rześki głos, mimo że była trzecia rano. Claire opisała mu szeptem,
co widzi, jakby ten ktoś na tyłach domu mógł ją słyszeć.
- To pewnie Jason - zakończyła. Z drugiej strony linii dobiegł ją szelest papieru.
- Dlaczego Jason? Widzisz j ego twarz?
- Nie - przyznała - ale Jason mi powiedział... On się właściwie przyznał. Co do tej zmarłej
dziewczyny. Moim zdaniem to Jason, serio.
- Claire, on ci groził?
Skaleczenie na nadgarstku nadal ją piekło.
- Chyba można by tak powiedzieć - przyznała. – Miałam zamiar opowiedzieć panu o tym, ale...
Ale byłam zajęta.
- Czymś ważniejszym niż informowanie nas na bieżąco? No, nic. Co się stało?
- Nie powinnam opowiedzieć panu, kiedy już pan tu przyjedzie?
- Wóz patrolowy jest już w drodze. Gdzie go dzisiaj spotkałaś?
- Na uniwersytecie powiedziała i zrelacjonowała Lowe'owi zajście w Centrum
Uniwersyteckim. Nie przerywał jej, po prostu dał jej mówić i słyszała, że nadal coś notuje.
Kiedy przerwała dla nabrania tchu, Lowe się odezwał:
- Wiesz, że to było głupie, prawda? Słuchaj, następnym razem, kiedy go zobaczysz, natychmiast
wrzeszcz wniebogłosy. I ustaw sobie szybkie wybieranie numeru do mnie i do Hessa
Z Jasonem nie ma żartów.
- Ale... Byliśmy w miejscu publicznym. Przecież on by...
- Zapytaj Eve, za co trafił wtedy do więzienia, Claire. A następnym razem się nie wahaj. Tu nie
chodzi o to, że masz Byc odważna, chodzi o to, żebyś dożyła wieczoru, rozumiesz? Zaufaj mi.
- Ufam panu.
- On tam nadal jest?
- Nie wiem, nie widzę go. Mógł już pójść.
- Wóz patrolowy powinien być lada moment, mają nadjechać po cichu. Widzisz ich już?
- Nie, ale moje okno wychodzi na tyły. - Coś poruszyło się na podwórzu i Claire poczuła
przypływ adrenaliny. - On chyba.., Chyba jest teraz na podwórzu. Zbliża się do domu. Od tyłu.
- Obudź Michaela i Shane'a. Sprawdźcie, czy Eve nic nie jest. Pospiesz się, Claire.
Nie była ubrana, ale stwierdziła, że to bez znaczenia, a ta przyduża koszulka, w której sypiała, i tak
sięgała jej do kolan. Zwolniła zamek, szeroko otworzyła drzwi swojego pokoju i zaskoczona wrzasnęła.
A przynajmniej próbowała. Nie udało jej się wydobyć z siebie głosu, bo Oliver zatkał jej usta dłonią,
obrócił Claire wokół własnej osi i zaciągnął z powrotem do pokoju. Krzyknęła, ale zabrzmiało to
zaledwie jak słaby, gardłowy jęk. Gołymi piętami szorowała po drewnianej podłodze, usiłując jakoś
się zaprzeć, ale Oliver wytrącił ją z równowagi i była zdana na niego. Komórkę wypuściła z ręki.
Gdzieś z dala słyszała głos Lowe'a wymawiającego cicho jej imię, ale ten odgłos zagłuszył szept
Olivera, który nachylił się do jej ucha i powiedział:
- Chcę tylko porozmawiać. Nie zmuszaj mnie, żebym zrobił ci krzywdę, dziewczyno. Wiesz, że
się nie zawaham, jeśli będę musiał.
Znieruchomiała, z trudem łapiąc oddech. Czy to on kręcił się po podwórku? Jakim cudem dostał się na
górę tak szybko? l dlaczego ochrona domu go nie powstrzymała przed wejściem?
No nie. Przecież teraz dom nie wpuszcza ludzi niezaproszonych, bo Michael... Michael jest
wampirem. Oliver wiedział, jak tu wejść i wyjść. Miał łatwy dostęp do domu. O Boże.
- Grzeczna dziewczynka - szepnął Oliver. Rozejrzał się po Korytarzu, przesunął wiszący na
ścianie obraz i nacisnął ukryty przycisk. Ukryte drzwi naprzeciwko pokoju Eve otworzyły się z cichym
szelestem, a Oliver zaciągnął Claire do środka, zamykając je za sobą. Od wewnętrznej strony drzwi
nie miały klamki. Przycisk, którym mogłaby je otworzyć, znajdował się na górze, u szczytu krótkiej
klatki schodowej, a on za nic nie pozwoli jej tam dotrzeć, jeśli Claire spróbuje uciekać. Kiedy Oliver
ją puścił, nie ruszyła się z miejsca.
Zaczął mówić normalnym głosem. Nie musiał się obawiać, że ktoś go usłyszy, nie tutaj.
- Pomyślałem, że czas już, żebyśmy sobie porozmawiali Podpisałaś kontrakt z Amelie. Ubodło
mnie to, Claire, bo myślałem, że łączy nas szczególna przyjaźń, a ofertę złożyłem ci pierwszy. - Oliver
uśmiechnął się do niej tym chłodnym, a jednocześnie dziwnie przyjaznym uśmiechem, na który
nabrała się na początku. - Odmówiłaś mi. I zastanawiam się, dlaczego uznałaś propozycję Amelie za
ciekawszą?
O Myrninie być może wiedział, ale o tym, co Myrnin robi, nie. Amelie postawiła sprawę
bardzo jasno: on się o tym nigdy dowiedzieć nie może.
- Ona ładniej pachnie - stwierdziła Claire. - I piecze mi ciasteczka. - Po tym, co się wydarzyło
wczoraj, Oliver jakoś niespecjalnie ją przerażał.
Ale wtedy obnażył kły, a oczy mu się rozszerzyły i przybrały czarną barwę.
- Żadnych sztuczek - ostrzegł. - Ten pokój jest dźwięku szczelny. Amelie kiedyś zabawiała się tu
ze swoimi ofiarami, wiesz. To śmiertelna pułapka, a ty tkwisz w środku. Więc może powinnaś być
bardziej uprzejma, o ile zamierzasz doczekać rana,
Claire uniosła dłoń. W świetle zabłysła złota bransoletka.
- A ugryź się, Oliver. Nie możesz mnie tknąć. Nie możesz tknąć nikogo w tym domu. Nie wiem,
jak się tu dostałeś, ale...
Złapał ją za prawą rękę i zdarł plaster zakrywający skaleczenie zrobione przez Jasona. Ranka
znów się otworzyła i po wewnętrznej stronie ramienia pociekła strużka krwi.
Oliver ją zlizał.
- No dobra, to już się robi obrzydliwe - powiedziała słabym głosem Claire. - Puść mnie.
Puszczaj!
- Należysz do Amelie - syknął, puszczając ją. - Czuję to po smaku. Pachnie tym od ciebie. Masz
rację, nie mogę cię tknąć już nie. Ale mylisz się co do pozostałych. Póki są w tym domu
są bezpieczni, ale nie na zewnątrz, nie w moim mieście. Nie długo.
- Zawarłam umowę!
- Czyby? A dostałaś na piśmie, że twoi przyjaciele będą chronieni przed wszelkimi atakami? Bo
ja w to bardzo wątpię, moja mała Claire. Od tysięcy lat podpisujemy kontrakty, ty masz lat zaledwie
szesnaście. Sama nie masz pojęcia, jaką umowę zawarłaś.
- Oliver mówił tak, jakby w gruncie rzeczy trochę mu jej było żal i to ją faktycznie przeraziło.
Skrzyżował ramiona na piersiach i oparł się o drzwi. Dzisiaj miał na sobie swoje zwykłe przebranie
porządnego faceta: T-shirt farbowany w nieregularne wzory, znoszone bojówki, siwiejące, kręcone
włosy związał w kucyk. Stwierdziła, że pewnie dopiero co zamknął Common Grounds. Pachniał kawą.
Zastanawiała się, co też Oliver nosi w dni, kiedy nie usiłuje kogoś zastraszyć. Piżamę? Kapcie z
futerkiem? Jednej rzeczy co do wampirów z Morganville była pewna, nigdy nie bywały dokładnie
takie, jak człowiek się spodziewał, nawet te złe.
- Dobra - skapitulowała i odsunęła się od niego, aż poczuła pod stopami pierwszy stopień
schodków. - Powiedz mi, co zrobiłam.
- Zakłóciłaś układ sił w mieście, a to jest poważne wykroczenie, moja mała Claire. Widzisz,
Amelie zamierzała zostać królową tego małego królestwa. Kiedy się do tego zabierała, była
przekonana, że, szczęśliwie dla niej, zginąłem. Kiedy pojawiłem się tu rok temu, wielu uznało, że
woleliby raczej słuchać mnie niż jej. Nie wszyscy, oczywiście, i nawet nie większość.
Ale w czasie swojego drugiego życia nie zawarła żadnych prawdziiwych przyjaźni i wiesz, nie tylko
ludzie tkwią w tym mieście luk w pułapce. Wampiry też. To było coś nowego.
- Co ty mówisz?
- Nie możemy wyjechać. Nie bez jej zgody. Jak powiedziałem, wyobraża sobie, że jest Królową
Śniegu, i większość chętnie jej na to pozwala. Ale nie wszyscy. Chciałem zawrzeć z nią pewną...
umowę. Żeby pozwoliła niektórym z nas wyjechać z Morganville i założyć społeczność niepodlegającą
jej wpływom. Widzisz, tutaj nic się od siedemdziesięciu lat nie działo, od czasu, kiedy stworzyła
ostatniego wampira. Teraz Amelie czuje potrzebę bronienia własnej pozycji. Zablokowała mnie. Nie
pozwala mi zrobić kroku bez jej zgody. - Opuścił głowę i przyjrzał się Claire, a jej zrobiło się zimno. -
Nie lubię, kiedy się mnie kontroluje. Jestem wtedy... nieszczęśliwy.
- Po co mi o tym mówisz? Co ja mogę zrobić?
- Ty, małe głupie dziecko, jesteś jej pieszczoszkiem. Jeśli czegoś chcesz, ona ci to daje. Chcę
wiedzieć dlaczego.
Raczej trudno powiedzieć, żeby Amelie dała Claire wszystko, czego ta chciała, kiedy ostatni
raz ze sobą rozmawiały, chociaż telefon komórkowy, leżący na podłodze jej pokoju, mógłby świadczyć
o czymś przeciwnym.
- Nie wiem!
- Ona uważa, że masz coś, czego ona potrzebuje, w przeciwnym razie nie zawracałaby sobie
głowy. Pozwalała, żeby całe miasta ginęły i nawet nie ruszyła palcem. To żaden altruizm.
Myrnin. Chodzi o Myrnina. Gdybym się od niego nie uczyła... Nie chciała dokończyć zdania,
nawet myśleć na ten temat nie śmiała. Oliver działał jej na nerwy, chwilami wydawał się nienormalny.
- Może jest samotna.
Parsknął ostrym, nieprzyjemnym śmiechem.
- Na pewno zasługuje na samotność. — Podszedł o krok
- Powiedz mi, dlaczego ona ciebie potrzebuje, Claire. Powiedz mi, co ona ukrywa, a wtedy
zawrzemy umowę, zupełnie uczciwą; zapewnię twoim przyjaciołom swoją osobistą Ochronę. Nikt
ich nie skrzywdzi.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin