Clifton Hańba wandalom.txt

(23 KB) Pobierz
Mark Clifton

Ha�ba wandalom

Na opustosza�ym obecnie marsja�skim l�dowisku, na jednej z wie� wisi wypchany 
trocinami skafander.
Nikt nie wie, kto powiesi� ten skafander i co chcia� przez to powiedzie�. Mo�e 
mia� to by� strach na wr�ble, ostrzegaj�cy wszystkich, kt�rzy chcieliby p�j�� w 
nasze �lady?
Mo�e po prostu symbol ludzkiej obecno�ci, jak inicja�y wyryte na �cianie 
bezcennej, zabytkowej budowli, zdaj�ce si� m�wi�: "Jestem zbyt g�upi, aby 
tworzy�, lecz potrafi� niszczy�. Oto �wiadectwo mojej obecno�ci".
A mo�e by�o to symboliczne samob�jstwo: wyraz poczucia winy tak wielkiej, �e 
cz�owiek dokona� na sobie samym egzekucji w miejscu zbrodni.
Kapitan Leyton zobaczy� kuk�� w dzie� naszego odlotu. Pierwszym jego odruchem 
by�o kaza� to zdj�� natychmiast i odszuka� winowajc�.
Jednak gniew wygas�, zanim s�owa komendy zosta�y wypowiedziane.
By�o w pozie wisz�cej kuk�y co�, co przenikn�o nawet przez skostnia�y pancerz 
wojskowej dyscypliny. Co� z bezmiernego smutku, �alu i poczucia winy, 
przepe�niaj�cego nas wszystkich.
Nie wiadomo, czy he�m skafandra opad� do przodu, poniewa� wandalowi nie chcia�o 
si� wepchn�� tam wi�cej trocin, czy te� by� to zamierzony efekt �wiadomego 
artysty, wyra�aj�cego za pomoc� dost�pnych mu �rodk�w doznania wszystkich 
cz�onk�w ekspedycji.
Kapitan nie kaza� zdj�� kuk�y i nikt go nie spyta�, czy tego nie zrobi� - nawet 
wsz�dobylski podchor��y, kt�ry got�w by� zrobi� wszystko, by si� przypodoba� 
dow�dcy.
Tak wi�c na opuszczonym marsja�skim l�dowisku wisi zniszczony skafander - kuk�a 
cz�owieka z trocinami zamiast serca, m�zgu i duszy.
***
W�wczas wydawa�o si� to jedynym logicznym rozwi�zaniem prawie nierozwi�zywalnego 
problemu.
Doktor YanDam podsumowa� zagadnienie w swoim pami�tnym przem�wieniu na forum 
ONZ. Je�eli dostrzega� on w�wczas przed sob� szeregi twarzy wype�niaj�cych 
audytorium, to widok ten nie przes�ania� mu znacznie pot�niejszej wizji 
bezdennej otch�ani nieba usianego gwiazdami.
By� mo�e, �e nawet nie zdawa� sobie sprawy z politycznych konieczno�ci, kt�re 
zawsze m�c� ludzkie marzenia. Wszystko to, co powie, b�dzie rozwa�one przez 
delegat�w w kategoriach ich osobistych korzy�ci. Po drugie, jego s�owa zostan� 
ocenione w kategoriach interes�w narodowych. Po trzecie, z punktu widzenia 
korzy�ci, jakie mog� osi�gn�� r�ne ugrupowania rasowe, religijne itp. Po 
czwarte, jak mo�e to wp�yn�� na stosunki mi�dzy ma�ymi pa�stwami i wielkimi 
mocarstwami. Po pi�te, czy projekt b�dzie sprzyja� zachowaniu status quo, tak, 
aby ci, kt�rzy s� u w�adzy, pozostali u steru, stwarzaj�c jednocze�nie pozory 
post�pu dla zamkni�cia ust wiecznie niezadowolonym, opozycjonistom. I wreszcie 
na sz�stym, najg��bszym poziomie (je�li kto� w og�le dotar� tak daleko), mog�a 
pojawi� si� przelotna my�l o tym, co mo�e by� dobre dla ludzko�ci.
Je�eli doktor YanDam zdawa� sobie spraw�, �e tego rodzaju polityczna 
rzeczywisto�� zawsze bierze g�r� nad marzeniem uczonych, to nie da� tego po 
sobie pozna�. M�wi� tak, jak gdyby wszystkie jego my�li poch�ania�y gwiazdy i 
odwieczne marzenie cz�owieka, aby do nich dotrze�.
- Problem mo�na podsumowa� nast�puj�co - m�wi� doktor YanDam: - Jest pewna 
granica, do kt�rej mo�na rozwija� teorie naukowe bez sprawdzenia ich w praktyce. 
Wcze�niej czy p�niej uczony musi przedstawi� swoj� teori� in�ynierom, kt�rzy 
poddadz� j� bezwzgl�dnej pr�bie praktyki.
Wiemy doskonale, �e rakiety, kt�rych u�ywamy dla naszych nie�mia�ych 
rekonesans�w w kosmos, nie zaprowadz� nas dalej ni� na najbli�sze planety, gdy� 
czas podr�y zale�y od raz nadanej statkowi szybko�ci. Je�li nie potrafimy 
znale�� rozwi�zania tego problemu, to ca�ego naszego kr�tkiego �ycia nie starczy 
na dotarcie do najbli�szej gwiazdy. Nie starczy r�wnie� naszych ograniczonych 
zasob�w paliwowych. Musimy nauczy� si� wykorzystywa� jako �r�d�o energii naszych 
statk�w py� kosmiczny.
Wydaje nam si�, �e potrafimy ju� uzyska� energi� j�drow� nie z jakiej� 
specjalnej rudy, lecz z dowolnego rodzaju materii. S�dzimy, �e potrafimy 
kontrolowa� t� reakcj�. Tak m�wi teoria. Ale jak na razie, nie zosta�a ona 
sprawdzona w praktyce przez in�ynier�w.
Nie mo�emy przeprowadzi� tych pr�b na Ziemi, bo co b�dzie, je�li eksperyment 
wymknie nam si� z r�k? Nie chcemy r�wnie� u�y� do tego celu Ksi�yca, gdy� jest 
on, ze wzgl�du na swoj� niewielk� si�� przyci�gania, zbyt cenny dla przysz�ych 
podr�y mi�dzygwiezdnych. B�dzie on niezast�pion� baz� startow�, nie mo�emy wi�c 
ryzykowa� jego ska�enia lub zniszczenia.
Utkn�li�my w martwym punkcie. Nie mo�emy posun�� si� naprz�d bez dalszych 
do�wiadcze� i jednocze�nie nie mo�emy przeprowadzi� ich na Ziemi ani na 
Ksi�ycu. Trzeba wi�c znale�� inny poligon do�wiadczalny.
Nasi uczeni przedstawili ostatecznie dowody, �e Mars jest planet� martw�. 
Bezu�yteczn� z punktu widzenia �ycia. Bezu�yteczn� r�wnie� jako �r�d�o bogactw 
mineralnych, gdy� nasze w�t�e rakiety nie nadaj� si� do transportu na skal� 
przemys�ow�. Bezu�yteczn� dla kolonizacji ze swoim rozrzedzonym powietrzem i 
brakiem wody. Istoty ludzkie musz� tam przebywa� w hermetycznych pomieszczeniach 
lub w skafandrach. Jest to planeta pod ka�dym wzgl�dem bezu�yteczna.
Lecz w�a�nie dlatego bezcenna dla nauki. Poniewa� tam mo�emy sprawdzi� swoj� 
teori�, nie nara�aj�c ludzko�ci na �adn� strat�. Uwa�amy, �e potrafimy rozpocz�� 
reakcj� j�drow� w zwyk�ej skale i uzyska� ci�g�e �r�d�o energii. Wierzymy, �e 
potrafimy nie dopu�ci� do gwa�townego wybuchu.
Je�li nawet liczne pr�by, jakie musimy przeprowadzi�, doprowadz� do ska�enia 
radioaktywnego lub nawet powolnego zniszczenia planety, to i tak nasz zysk 
b�dzie niesko�czenie wi�kszy od utraty tego bezwarto�ciowego globu.
Ostatnie zdanie wywo�a�o wyra�ne poruszenie na sali: co� po�redniego pomi�dzy 
dreszczem l�ku i szmerem podziwu dla odwagi cz�owieka, nie wahaj�cego si� 
po�wi�ci� ca�ej planety dla dobra nauki. By�o dla nich wida� zaskoczeniem, �e 
doszli�my tak daleko.
Po chwili namys�u zjawia�o si� uczucie ulgi. Oto proste rozwi�zanie sprawy! 
Przenie�� daleko od Ziemi nie tylko (eksperymenty YanDama, lecz wszystkie pr�by 
urz�dze� j�drowych. Uspokoi� obawy i uciszy� tych humanist�w, kt�rzy wol� 
narazi� ludzko�� na stagnacj� i zast�j ni� ryzykowa� jej przysz�o��. Z punktu 
widzenia polityki mo�e to przynie�� tylko korzy�ci. I je�li kto� z obecnych 
my�la� w og�le w tych kategoriach, to rzecz mog�a by� korzystna dla ludzko�ci 
jako ca�o�ci.
- Nie wierz� w cuda - m�wi� dalej YanDam, kiedy sala si� uspokoi�a - lecz 
po�o�enie tej planety tak dalekiej, �e trzeba by�o wielkiego post�pu nauki, aby 
do niej dotrze�, i jednocze�nie wystarczaj�co bliskiej, aby mo�na j� wykorzysta� 
dla nowego skoku w nauce - zakrawa na cud.
(To dla tych, kt�rzy szukaj� aprobaty si�y wy�szej dla uzasadnienia tego, co i 
tak mieli zrobi�.)
Pytam teraz: Czy narody �wiata zgadzaj� si�, aby�my wykorzystali do cel�w 
naukowych, ten tak dogodny i z ka�dego innego punktu widzenia bezu�yteczny 
naturalny poligon, kt�ry przez tysi�clecia czeka�, �eby m�c si� nam teraz 
przyda�?
Odpowied� Zgromadzenia by�a pozytywna.
Ani doktor YanDam, ani nikt z obecnych na sali, kt�rzy jak przysta�o na 
polityk�w nie wybiegali my�l� poza najbli�sze g�osowanie, nie powiedzieli 
pewnych rzeczy do ko�ca:
�To prawda, �e opracowali�my teori� wywo�ania kontrolowanej reakcji j�drowej z 
dowolnego rodzaju materii. Nie znamy za to, jak na razie, sposobu na zatrzymanie 
rozpocz�tej reakcji.
S�dzimy, �e w przysz�o�ci uda nam si� taki spos�b znale��, s�dzimy, �e powolna 
reakcja nie wymknie nam si� z r�k i nie poch�onie ca�ej planety, zanim 
znajdziemy spos�b na jej powstrzymanie. S�dzimy, �e w przysz�o�ci nauka mo�e 
nawet znale�� spos�b na dezaktywacj� ska�onej planety. Mamy nadziej�, �e tak 
b�dzie.
Wiemy jednak na pewno, �e bez dalszych eksperyment�w rozw�j nukleoniki zostanie 
zahamowany. Musimy wi�c wm�wi� w siebie, �e nawet, je�li ca�a planeta zostanie 
zniszczona, to i tak nie ma czego �a�owa�.
Jak zawsze jednak znalaz�a si� garstka sceptyk�w, kt�rzy podawali w w�tpliwo�� 
nasze prawo do niszczenia jakiejkolwiek planety. Zawsze znajdzie si� taka grupka 
niezadowolonych i jak zawsze tak i tym razem wi�kszo�� potrafi�a j� zakrzycze�.
Zreszt� rezultat�w decyzji mieli na sobie do�wiadczy� nasi potomkowie. W ka�dym 
razie tak w�wczas s�dzili�my.
M�wi� my, gdy� nale�a�em do zespo�u, kt�ry mia� przeprowadzi� eksperyment. Co 
nie znaczy, �e by�em bohaterem. Nie by�o tam �adnego bohatera. S�usznie czy 
nies�usznie uznano, �e nie jest to przedsi�wzi�cie widowiskowe, nadaj�ce si� do 
sprzedania szerokiej publiczno�ci, nie szukano wi�c �adnego fotogenicznego 
uczonego, kt�ry m�g�by uosabia� eksperyment w oczach milion�w telewidz�w.
Dziennikarze, wierni swojej tradycji sprowadzania najwi�kszych nawet osi�gni�� 
naukowych do najni�szego wsp�lnego mianownika, to jest taniej sensacji lub 
�zawego sentymentalizmu, pr�bowali zrobi� gwiazd� z doktora YanDama, kt�ry by� 
kierownikiem naukowym ca�ego przedsi�wzi�cia. Doktor jednak nie wykaza� ch�ci do 
wsp�pracy.
- Czy nie uwa�acie, panowie - powiedzia� im - �e czas ju�, aby publiczno�� 
popiera�a badania naukowe dlatego, �e s� one niezb�dne, nie za� dlatego, �e 
b�dzie im si� podoba� jaki� fircyk, kt�rego wybierzecie jej na bohatera?
Nie trzeba dodawa�, �e wypowied� nie uradowa�a dziennikarzy, pr�bowali wi�c 
uczepi� si� kapitana Leytona, odpowiedzialnego za transport, lecz jego 
odpowiedzi by�y ju� zupe�nie niecenzuralne.
Do mnie nawet nie dotarli. By�em szefem ��czno�ci, czyli m�wi�c po prostu 
teletechnikiem z mas� dodatkowych k�opot�w. Nawet gdyby do mnie dotarli, nic by 
im z tego nie przysz�o.
Nie ma we mnie nic z popularnego bohatera. Je�li jestem ekspertem w swojej 
dziedzinie, to tylko dlatego, �e wcze�nie zrozumia�em prawd�, do kt�rej dochodzi 
ka�dy le� z odrobin� oleju w g�owie: �ycie eksperta jest �atwiejsze ni� �ycie 
ignoranta.
...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin