Glen Cook �miertelne rt�ciowe k�amstwa I Nie ma sprawiedliwo�ci, gwarantuj� to absolutnie i nieodwo�alnie. Siedz� ja sobie jak cz�owiek w gabinecie, nogi na biurku, z kufelkiem porteru od Weidera w jednej r�ce, najnowszym bestsellerem Espinosy w drugiej, Eleanor czyta mi przez rami�. Ona lepiej rozumie Espinos� ni� ja. Cholerny Papagaj, cho� raz milczy, a ja napawam si� t� s�odk� cisz� z jeszcze wi�kszym entuzjazmem ni� piwem. I wtedy jaki� idiota zacz�� wali� do drzwi. Walenie mia�o w sobie co� niecierpliwego i aroganckiego. Czyli kto�, kogo nie mam przyjemno�ci ogl�da�. - Dean! Zobacz, kto tam! Powiedz, �eby sobie poszed�. Nie ma mnie w mie�cie. Jestem na tajnej misji dla kr�la. Wracam za kilka lat. A nawet, je�li jestem w domu, to i tak nic kupi�. Cisza. Znaczy, to m�j kucharz-kreska-gospo�-kreska-lokaj wybra� si� poza miasto. By�em na �asce niedosz�ych klient�w i Cholernego Papagaja. Dean pojecha� do TemisYar. Jedna z jego stadka udomowionych bratanic wychodzi�a za m��. Pewnie chcia� dopilnowa�, �eby ten g�upek �onko� nie wytrze�wia�, zanim b�dzie za p�no. Chyba ju� nawali� siniak�w moim drzwiom. W�a�nie je zamontowa�em, bo poprzednie wyt�uk� jaki� dra�, kt�ry nie potrafi� poj�� aluzji. - Cholerny grubosk�rny dupek - wymamrota�em. Teraz do walenia do��czy�y wrzaski i gro�by. S�siedzi si� wkurz�. Znowu. Z ma�ego pokoiku pomi�dzy moim biurem a drzwiami zacz�y dochodzi� zaspane, nieco zdziwione pomruki. - Normalnie go�cia zabij�, je�li obudzi t� gadaj�c� kwok�. Obejrza�em si� na Eleanor. Nie chcia�a mi nic poradzi�. Wisia�a sobie, przetrawiaj�c Espinos�. - Chyba lepiej rozwal� mu �eb, zanim mnie napadnie komitet obywatelski - albo zanim rozwali mi drzwi. No co, drzwi s� drogie, a do tego trudno je zdoby�. Opu�ci�em nogi na ziemi�, wyci�gn��em w g�r� moje dwa metry co� i powlok�em si� do wej�cia. Cholerny Papagaj co� tam b�kn�� pod dziobem. Zajrza�em do jego pokoju. Ma�y gnojek tylko gada� przez sen. Dossskonale! �adny by� z niego potw�r. Mia� ��t� g�ow�, niebiesk� etol� wok� szyi, a korpus i skrzyd�a czerwono-zielone. Pi�rka w ogonie by�y na tyle d�ugie, �e jak b�d� potrzebowa� forsy, to zrobi� na nich fortun�, sprzedaj�c je gnomom na ozdoby do kapelusza. Ale by� potworem, to na pewno. Kto� kiedy� musia� przekl�� parszywy dzi�b tego wybrakowanego s�pa i obdarzy� go s�ownikiem rynsztokowego poety. Niekt�rzy �yj� tylko po to, �eby utrudnia� �ycie innym. Dosta�em go od �przyjaciela� Morleya Dotesa. Zastanawiam si�, czy to aby na pewno przyja��. Cholerny Papagaj - zwany te� Pan Wielki - poruszy� si�. Wymkn��em si� z pomieszczenia, zanim przyjdzie mu do �ba, �eby si� zbudzi�. Mam w drzwiach judasza. Wyjrza�em i wymamrota�em. - Winger. Jak mog�em si� nie domy�li�? II Moje szcz�cie i woda maj� wiele wsp�lnych cech, zw�aszcza tendencj� spadkow�. Winger to urodzona katastrofa, szukaj�ca miejsca, �eby si� wydarzy�. Uparta katastrofa. Wiedzia�em, �e b�dzie wali�, a� zg�odnieje, a nie wygl�da�a na niedo�ywion�. I raczej b�dzie mia�a gdzie� moich s�siad�w. Zwykle liczy�a si� z opini� innych mniej wi�cej tak, jak mastodont liczy si� z krzaczkiem jag�d. Otworzy�em. Winger w�adowa�a si� do �rodka bez zaproszenia. Nie ust�pi�em z drogi i omal nie przyp�aci�em tego �yciem. Winger jest wysoka i pi�kna, ale pod sufitem ma niewiele i do tego nier�wno. - Musz� z tob� pogada�, Garrett - warkn�a. - Potrzebuj� pomocy. Biznes. Powinienem by� wiedzie�, �e to �mierdzi. Do licha, wiedzia�em, �e to �mierdzi! Ale czasy by�y spokojne. Dean nie chodzi� mi po nerwach. Truposz spa� od wielu tygodni. Do towarzystwa mia�em wy��cznie Cholernego Papagaja. Wszyscy moi przyjaciele wystraszyli si� jednej przyjaci�ki, a co� takiego nie zdarzy�o mi si� od wielu lat. - W porz�siu. Wiem, �e tego po�a�uj�, ale niech ci b�dzie. Zamieniam si� w s�uch. I nic nie obiecuj�. - Mo�e jakie� piwe�ko do towarzystwa? - Winger nie�mia�a? Nie s�dz�. Ruszy�a w kierunku kuchni. Dyskretnie �ypn��em na zewn�trz, zanim zamkn��em drzwi. Nie wiadomo, kogo Winger mog�a przywlec za sob�. Nie mia�a do�� rozumu, �eby si� obejrze�. �y�a dzi�ki szcz�ciu, a nie kompetencjom. - Au�! Jasny gwint! Garrett! Ale jaja! Kurde! Nie zamkn��em drzwi pokoiku i mam za swoje. Na ulicy wida� by�o jedynie grupki ludzi, zwierz�t, kar��w i elf�w i szwadron centaur�w-imigrant�w. Nic niezwyk�ego. Zatrzasn��em drzwi. Poszed�em do pokoiku i tam te� zamkn��em, ignoruj�c pe�ne oburzenia oskar�enia o zaniedbanie. - Wsad� je sobie, ptaszynko. Chyba, �e mam ci� zaniedba� wprost do garnka najbli�szego cz�ekoszczura. �mia� si�. Jaja sobie ze mnie robi�. I mia� racj�. Nie cierpi� ludzi-szczur�w, ale tego bym im nie zrobi�. Zacz�� wrzeszcze�, �e go gwa�c�. Nie szkodzi. Winger ju� to zna. - Pocz�stuj si�, prosz� bardzo - powiedzia�em, wchodz�c do kuchni. Tak, jakby tego jeszcze nie zrobi�a. I do tego wyszarpa�a najwi�kszy kufel w ca�ym domu. Mrugn�a do mnie. - Zdr�wcio, wielgasie. - Wiedzia�a dok�adnie, co robi, ale nawet nie udawa�a skr�powania. - Twoje i twojego kumpla. - Hej, a mo�e ty chcesz papug�? - Nala�em sobie kufelek i postawi�em na kuchennym stole. - T� wron� przebran� za klauna? A co ja bym z nim zrobi�a? - Rozsiad�a si� naprzeciwko, tu� za wzg�rzem brudnych talerzy. - Kup sobie klapk� na oko i najmij si� do pirat�w. - Chyba nie umia�abym ta�czy� z drewnian� nog�. A m�wi czasem �Wszyscy na wanty� albo �Wsad� mi rej� bombramsla�? - H�? - W�a�nie tak s�dzi�am. Chcesz mi wetkn�� niedorobionego ptaka. - Co? - To nie jest ptak �eglarza, Garrett. To mieszczuch. Zna slang rynsztokowy lepiej ode mnie. - No to go naucz paru szant. - Yo ho ho ho, Dean wreszcie odwali� kit�? - Obj�a wzrokiem stos naczy� do mycia. - Wyjecha�. Bratanica wychodzi za m��. Szukasz roboty na p� etatu? Winger zna bratanice Deana, kt�re s�owu �domatorka� nada�y ca�kiem nowe znaczenie. Opanowa�a jednak zdumienie i uda�a, �e nie s�yszy mojej uwagi na temat gar�w. - Kiedy� by�am m�atk�. O, nie. Mog�em mie� tylko nadziej�, �e znowu nie zacznie. Wci�� pozostawa�a m�atk�, ale takie prawne szczeg�y nie mia�y dla niej znaczenia. - Chyba na mnie nie lecisz, Winger? - Lecie�? Na ciebie? Chyba by mi m�zg wy�ysia�. Gdyby�cie nie zauwa�yli, Winger jest cokolwiek oryginalna. Ma dwadzie�cia sze�� lat, jest mojego wzrostu, zbudowana jak przys�owiowy kowal - tylko na skal� epick�. I jeszcze ma co�, co niekt�rzy uwa�aj� za kompleks to�samo�ci. Nie umie si� znale��. - Chcia�a� ode mnie pomocy. - Przypomnia�em jej. Na wszelki wypadek. M�j anta�ek nie jest bez dna. Skrzywi�em si�. Mo�e jest do�� zdesperowana, �eby mnie uwolni� od Cholernego Papagaja. - Uhm - co znaczy�o, �e o�wieci mnie dopiero, kiedy si� nape�ni po brzegi. Wtedy si� zorientuj�, jak si� ma jej sakiewka. - Dobrze wygl�dasz. Winger - nawet ona lubi s�ucha� takich rzeczy. - Pewnie nie�le ci si� wiedzie. Uzna�a, �e chodzi o jej str�j. Faktycznie nowy i, jak zwykle, oryginalny do b�lu. - Tam, gdzie teraz pracuj�, ka�� si� elegancko ubiera�. Zachowa�em powag�. �Niezwyk�y� to najostro�niejsze, naj�agodniejsze okre�lenie gustu Winger. Ujmijmy to w ten spos�b: trudno j� zgubi� w t�umie. Gdyby si� przesz�a z Cholernym Pa-pagajem na ramieniu, ptaka nikt by nie zauwa�y�. - Do�� skromnie. Pami�tasz, kiedy pracowa�a� dla tego t�ustego zboka Lubbocka... - Kwestia terytorium. Musisz si� wmiesza� w t�um. Zn�w zachowa�em pe�n� powag�. �mia� si� z Winger, kiedy ona si� nie �mieje mo�e grozi� �mierci� lub kalectwem - zw�aszcza, je�li zaczniesz b�aznowa� na temat jej wmieszania si� w t�um. - Staruszek sobie pojecha�, h�? A paskuda? - M�wi�a o moim partnerze, Truposzu, zwanym tak dlatego, �e nawet nie kiwn�� palcem od dnia, kiedy kto� wetkn�� mu n� pod �ebro. To by�o czterysta lat temu.�Paskuda� jest m�dry. Nie jest cz�owiekiem, lecz Loghyrem, dlatego wci�� jeszcze p�ta si� po tym padole tyle lat po �mierci. Loghyrowie to powolna i uparta rasa, zw�aszcza, je�li chodzi o uwolnienie si� ze �miertelnej pow�oki. On by powiedzia�, �e s� pe�ni namys�u. - �pi. Nie zawraca� mi ty�ka od wielu tygodni. Jestem w niebie. Winger zachichota�a i odrzuci�a z twarzy blond grzywk�. - Mo�e si� zbudzi�? - Mo�e, je�li dom si� spali. Masz co� do ukrycia? - Naczelnym trickiem Truposza jest czytanie my�li. - Nie wi�cej, ni� zwykle. Tak tylko sobie my�la�am, posucha okropna. Z tego co s�ysza�am, u ciebie te� niespecjalnie. Ca�a moja kochana kumpela Winger. Sama skromno�� i przyzwoito��. Romantyzm i przygoda �cieka�y po niej jak woda po kaczce. - My�la�em, �e masz k�opoty. - K�opoty? - Omal nie wywali�a� mi drzwi. Wrzaskami i wyciem obudzi�a� Cholernego Papagaja. - Niedosz�y kurak z ro�na we frontowym pokoiku dar� dzioba jak op�tany. - By�em pewien, �e elfy-zab�jcy depcz� ci po pi�tach. - Przyda�oby si�. M�wi�am ci, jakie mam ostatnio szcz�cie. Chcia�am tylko zwr�ci� twoj� uwag� - dope�ni�a sw�j kufel, potem m�j i ruszy�a w kierunku biura. - No dobra, Garrett. Najpierw biznes. Zatrzyma�a si�, nas�uchuj�c. T.C. Papagaj wychodzi� z siebie. Wzruszy�a ramionami, w�lizn�a si� do gabinetu. Szybciutko pod��y�em za ni�. W obecno�ci Winger przedmioty nabieraj� dziwnych sk�onno�ci do w�a�enia jej w kieszenie, je�li si� ich nie przypilnuje. Rozsiadlem si� w fotelu, bezpiecznie odgrodzony biurkiem. Eleanor strzeg�a ty��w. Winger skrzywi�a si� pod adresem obrazu, zezem spojrza�a na ok�adk� ksi��ki. - Espinosa? Nie za ci�kie dla ciebie? - Porywaj�ca rzecz. - W�a�ciwie nie nad��am za tokiem my�lenia Espinosy. Facet ma pomys�y, kt�re nikomu ci�ko pracuj�cemu na �ycie nie przysz�yby do g�owy. Wybra�em si� na randk� z bibliotekark� Biblioteki Kr�lewskiej. Zosta�em z ksi��k� w gar�ci. - Filozofia porywaj�ca? Jak hemoroidy. Ten facet powinien by� poszuka� sobie jakiego� przyzwoitego zaj�cia. - Mia�. Filozofi�. Odk�d to umiesz czyta�? - Nie udawaj takiego zdziwienia. Uczy�am si�. Musia�am co...
Jagusia_17