GLEN COOK Gry Cienia (Prze�o�y�: Jan Kar�owski) 1. ROZSTAJNE DROGI Si�demka nas zosta�a na rozstajach. Obserwowali�my tuman kurzu k��bi�cy si� na wschodniej drodze. Nawet zawsze niezno�nych Jednookiego i Goblina porazi�a nieodwo�alno�� chwili. Ko� Ottona zar�a�. Ch�opak jedn� d�oni� przykry� mu chrapy, drug� za� poklepa� delikatnie, uspokajaj�co po karku. By� to czas namys�u, ostatni emocjonalny kamie� milowy epoki. Potem kurz opad�. Odjechali. Ptaki zacz�y �piewa�; widocznie stali�my tak nieruchomo, �e nie zwraca�y ju� na nas uwagi. Wyj��em stary notes z torby przy siodle, usiad�em w pyle drogi. Dr��c� r�k� zacz��em pisa�: Nadszed� koniec. Rozdzielili�my si�. Milczek, Pupilka oraz bracia Naszyjnika wybrali drog� do Pan�w. Nie ma ju� Czarnej Kompanii. Jednak b�d� kontynuowa� te Kroniki, cho�by tylko z si�gaj�cego dwudziestu pi�ciu lat przyzwyczajenia, kt�rego tak trudno si� pozby�. Zreszt�, kto wie? Tych, kt�rym jestem zobowi�zany je dostarczy�, moja relacja mo�e zainteresuje. Serce ju� nie bije, ale zw�oki wci�� chwiejnie ku�tykaj� naprz�d. Czarna Kompania jest martwa faktycznie, ale wszak nie nominalnie. A my, o bezlito�ni bogowie, ca�ym swym �yciem �wiadczymy o pot�dze nazw. Umie�ci�em ksi��k� na powr�t w jukach. - C�, na razie to tyle. Otrzepa�em kurz gromadz�cy si� na moim podo�ku i spojrza�em na nasz� w�asn� drog� wiod�c� do jutra. Niska linia zieleniej�cych wzg�rz tworzy�a mur, nad kt�rym zbiera�y si� podobne do barank�w k��bki. - Poszukiwanie rozpocz�te. Mamy jeszcze czas, by pokona� pierwszych kilkana�cie mil. Pozostanie nam wobec tego jeszcze siedem czy osiem tysi�cy. Przyjrza�em si� moim towarzyszom. Jednooki, czarodziej, pomarszczony i czarny jak zakurzona �liwka, by� starszy co najmniej o wiek. Nosi� opask� na oku i wymi�ty, przyklapni�ty kapelusz. Ten kapelusz wygl�da�, jakby spotyka�y go wszelkie mo�liwe nieszcz�cia, a jednak uda�o mu si� przetrwa� je bez uszczerbku. Podobnie Otto, najzwyklejszy cz�owiek. Ranny ze sto razy, a jednak prze�y�. Zapewne znajdowa� si� na skraju wiary w to, i� cieszy si� szczeg�ln� �ask� bog�w. Przyjacielem Ottona by� Hagop, nast�pny przeci�tniak. Ale te� nast�pny, kt�ry prze�y�. Ze zdziwieniem poczu�em, �e w oku zakr�ci�a mi si� �za. Potem Goblin. Co mo�na powiedzie� o Goblinie? Samo imi� m�wi za siebie, nie zdradzaj�c jednocze�nie niczego. Kolejny czarodziej, ma�y, �wawy, zawsze na no�e z Jednookim, bez kt�rego wrogo�ci chybaby si� zwin�� w k��bek i umar�. Mo�na go uzna� za wynalazc� �abiego u�miechu. Byli�my razem przez dwadzie�cia kilka lat. Razem si� zestarzeli�my. By� mo�e znali�my si� wzajem zbyt dobrze. Niczym cz�onki umieraj�cego organizmu. Ostatni z pot�nej, wspania�ej, wys�awianej linii. Obawia�em si�, �e my, przypominaj�cy raczej bandyt�w ni� najlepszych �o�nierzy �wiata, swoim wygl�dem obra�amy imi� Czarnej Kompanii. Dw�ch jeszcze Murgen, kt�rego Jednooki czasami nazywa� Szczeniakiem, mia� dwadzie�cia osiem lat. Najm�odszy. Przy��czy� si� do Kompanii po naszej ucieczce z imperium. Cichy cz�owiek, n�kany wieloma smutkami, ma�om�wny, kt�ry nie mia� nikogo i niczego poza Kompani�, co m�g�by okre�li� jako swoje, a przecie� nawet przebywaj�c z nami, trzyma� si� na uboczu, zawsze w pewnym oddaleniu, osamotnieniu. Jak my wszyscy. Jak my wszyscy. Na koniec Pani, kt�ra kiedy� by�a Pani�. Stracona Pani, pi�kna Pani, moje marzenie, moja trwoga, bardziej cicha jeszcze ni� Murgen, ale z innych powod�w. Rozpacz. Kiedy� mia�a wszystko. Odrzuci�a to. Teraz nie ma nic. Nic, co mia�oby dla niej warto��. Kurz na drodze do Pan�w rozwia� si�, rozproszony ch�odn� bryz�. Niekt�rzy z tych, kt�rych kocha�em, na zawsze opu�cili moje �ycie. Nie by�o sensu dalej tu stercze�. - Sprawdzi� popr�gi - powiedzia�em i sam da�em przyk�ad. Sprawdzi�em w�z�y na baga�ach jucznych koni. - Na ko�. Jednooki, jedziesz na czele. Na koniec doczekali�my si� rozb�ysku iskierki ducha, gdy Goblin zapyta�: - Mam �yka� jego kurz? Je�eli Jednooki jecha� z przodu, oznacza�o to, �e Goblin pojedzie w ariergardzie. Jako czarodzieje nie byli �adnymi mocarzami, zdolnymi przenosi� g�ry, ale byli u�yteczni. Jeden z przodu i jeden z ty�u sprawiali, �e czu�em si� znacznie spokojniejszy. - A� przyjdzie na niego kolej, nie s�dzisz? - Takie rzeczy nie wymagaj� zmian - powiedzia� Goblin. Pr�bowa� zachichota�, ale uda�o mu si� tylko lekko u�miechn��, to by� ledwie cie� normalnego �abiego grymasu. Gro�ne spojrzenie, jakim stara� si� obrzuci� go w odpowiedzi Jednooki, r�wnie� nie mia�o w sobie zwyk�ej z�o�liwo�ci. Odjecha� bez s�owa komentarza. Murgen jecha� pi��dziesi�t jard�w za nim, trzymaj�c postawion� na sztorc, dwunastostopow� lanc�. Kiedy� powiewa� na niej nasz sztandar. Dzisiaj ci�gn�y si� za ni� cztery stopy podartego, czarnego �achmana. Nios�o to symboliczne tre�ci, na rozmaitych zreszt� poziomach. Wiedzieli�my, kim jeste�my. Dobrze, �e inni nie wiedzieli. Kompania mia�a zbyt wielu wrog�w. Hagop i Otto jechali za Murgenem, prowadz�c juczne zwierz�ta. Potem Pani i ja, za nami r�wnie� sz�y konie z postronkami przywi�zanymi do ��k�w naszych siode�. Goblin w �lad za nami, siedemdziesi�t jard�w z ty�u. Zawsze podr�owali�my w ten spos�b, poniewa� walczyli�my z ca�ym �wiatem. A mo�e dlatego, �e by�o odwrotnie. Mog�em sobie marzy� o stra�y przedniej i zwiadowcach, ale istnia�y granice tego, na co sta� siedem os�b. Posiadanie dw�ch czarodziej�w znajdowa�o si� niezbyt daleko od tych granic. Byli�my wr�cz naje�eni broni�. Mia�em nadziej�, �e wygl�damy na r�wnie �atw� ofiar�, jak je� w oczach lisa. Droga na wsch�d znikn�a nam z oczu. Tylko ja si� obejrza�em, licz�c na to, �e Milczek odkry� jak�� pustk� w swoim sercu. By�a to jednak pr�na fantazja. I wiedzia�em o tym. Rozpatruj�c rzecz w kategoriach emocjonalnych, rozstali�my si� z Milczkiem i Pupilka ju� ca�e miesi�ce temu, na przesyconym krwi� i przepe�nionym nienawi�ci� polu bitewnym Krainy Kurhan�w. �wiat zosta� tam uratowany, ale tak wiele uleg�o zatracie. B�dziemy �yli przez reszt� danego nam czasu, zastanawiaj�c si� nad kosztami, jakie przysz�o zap�aci�. R�ne serca, r�ne drogi. - Zapowiada si� na deszcz, Konowa� - powiedzia�a Pani. Jej uwaga zaskoczy�a mnie. Nie dlatego, �e w tym, co powiedzia�a, nie by�o prawdy. By�y to pierwsze s�owa, jakie wypowiedzia�a z w�asnej woli, od tamtego strasznego dnia na p�nocy. By� mo�e zaczyna�a dochodzi� do siebie. 2. DROGA NA PO�UDNIE - Im dalej jedziemy, tym bardziej wszystko pachnie wiosn� - stwierdzi� Jednooki. By� w dobrym nastroju. Dostrzeg�em rzadki ostatnio b�ysk w oku Goblina, zapowiadaj�cy, �e co�, psota jaka�, wisi w powietrzu. Nie minie du�o czasu, a ci dwaj znajd� jaki� pretekst, aby wznowi� tradycyjn� wa��. Posypi� si� magiczne skry. Je�li nawet nic wi�cej z tego nie wyniknie, reszta b�dzie mia�a przynajmniej jak�� rozrywk�. Nawet nastr�j Pani si� poprawi�, chocia� dalej by�a milcz�ca. - Koniec przerwy - powiedzia�em. - Otto, zaga� ognisko. Goblin, teraz ty na czo�o. - Spojrza�em na drog�. Jeszcze dwa tygodnie, a znajdziemy si� w pobli�u Uroku. Nie wiedzia�em w�wczas, co nas tam czeka. Zobaczy�em ko�uj�ce myszo�owy. Jaka� padlina w pobli�u drogi. Nie znosz� z�ych znak�w. Powoduj�, �e robi� si� niespokojny. Gdy zobaczy�em te ptaki, odczu�em niepok�j. Wskaza�em r�k�. Goblin przytakn��. - Pojad� - powiedzia�. - Rozci�gnijcie troch� szyk. - Dobra. Murgen zosta� jakie� pi��dziesi�t jard�w za nim. Otto i Hagop tyle� samo za Murgenem. Ale Jednooki jecha� blisko, tu� za Pani� i za mn�, i staj�c w strzemionach, usi�owa� nie spuszcza� Goblina z oka. - Mam z�e przeczucia w tej sprawie, Konowa� - stwierdzi�. - Z�e przeczucia. Chocia� Goblin nie podnosi� alarmu, Jednooki mia� racj�. Te ptaki �mierci nie wr�y�y niczego dobrego. Obok drogi le�a� przewr�cony luksusowy pow�z. Z czw�rki koni dwa le�a�y martwe w zaprz�gu, przypuszczalnie zdech�y od ran. Pozosta�e dwa znikn�y. Wok� powozu spoczywa�y cia�a sze�ciu umundurowanych gwardzist�w, wo�nicy oraz jednego konia pod wierzch. Wewn�trz pojazdu by� m�czyzna, kobieta i dw�jka malutkich dzieci. Wszyscy nie �yli. Zamordowani. - Hagop - rozkaza�em - zobacz, co mo�esz odczyta� ze znak�w. Pani, zna�a� mo�e tych ludzi? Rozpoznajesz herb? - Wskaza�em zdobienia na drzwiczkach powozu. - Sok� Por�czy. Prokonsul imperium. Ale to nie jest on. By� znacznie starszy i gruby. To mo�e by� jego rodzina. Hagop zwr�ci� si� do nas: - Kierowali si� na p�noc. Bandyci ich dogonili. - Podni�s� skrawek brudnej odzie�y. - Nie dali si� wzi�� �atwo. Kiedy nie odpowiedzia�em, ca�� sw� uwag� skierowa� na strz�p materii. - Szarzy ch�opcy - u�miechn��em si�. Szarzy ch�opcy byli �o�nierzami imperialnymi z armii p�nocnych. - Do�� daleko poza obszarem swoich dzia�a�. - Dezerterzy - stwierdzi�a Pani. - Rozk�ad si� ju� zacz��. - Zapewne. - Zmarszczy�em brwi. Mia�em nadziej�, �e rozk�ad nie zacznie si�, dop�ki na dobre stamt�d nie odjedziemy. Pani zaduma�a si�. - Trzy miesi�ce temu podr� przez imperium by�a bezpieczna nawet dla samotnej dziewicy. Przesadza�a. Ale nieznacznie. Zanim poch�on�� ich b�j w Krainie Kurhan�w, pot�ni czarodzieje, zwani Schwytanymi, pilnowali prowincji i rozprawiali si� z wszelk� niedozwolon� niegodziwo�ci� w spos�b szybki i bezwzgl�dny. Jednak�e w ka�dym kraju i o ka�dym czasie istniej� tacy, kt�rzy s� na tyle odwa�ni lub g�upi, aby sprawdza�, gdzie le�� granice czyn�w dozwolonych, oraz inni, ch�tnie pod��aj�cy za ich przyk�adem. Proces ten zachodzi znacznie szybciej w imperium pozbawionym cementuj�cego je strachu. Mia�em nadziej�, i� nie wszyscy jeszcze podejrzewali, �e odeszli. M�j plan opiera� si� na za�o�eniu, �e mo�liwe jest zachowanie dawnych pozor�w. - Mamy zacz�� kopa�? - zapyta� Otto. - Za chwil� - odpowiedzia�em. - Kiedy to si� sta�o, Hagop? - Par� godzin temu. - I w tym czasie nikt t�dy nie przechodzi�? - O tak, szli. Ale n...
Jagusia_17