Edmund Niziurski Awantury kosmiczne Wydawnictwo �L�SK Katowice, 1982 Wydanie II SPIS TRE�CI SPIS TRE�CI......................... 2 ROZDZIALI �UWAGA, PO�LIZG!.............. 4 ROZDZIA� II � SPRAWY SI� DALEJ KOMPLIKUJ�......... 12 ROZDZIA� III � POMYS�Y... POMYS�Y............. 19 ROZDZIA� IV � SEN..................... 29 ROZDZIA� V � DLACZEGO NIE MOG�EM ODP�YN�� DO WENE- CJI, CZYLI DALSZY CI�G SNU ................ 40 ROZDZIA� VI � ZYZIO PODAJE SI� DO DYMISJI........ 48 ROZDZIA� VII � SZCZUR W REDAKCJI............ 56 ROZDZIA� VIII � ROZPRAWA................ 64 ROZDZIA� IX �NIECH �YJE ZYZIO, ZN�W NA CZELE!..... 73 ROZDZIA� X � PODW�JNE �YCIE BAMBOSZA......... 79 ROZDZIA� XI � S�D W POKOJU STO�OWYM......... 89 ROZDZIA� XII � SPOTKAJMY SI� W �TRUMNIE" ....... 96 ROZDZIA� XIII � AWARAMISY................ 107 ROZDZIA� XIV � POGRZEBY BEZ K�OPOT�W......... 118 ROZDZIA� XV � DRUGA TWARZ BAMBOSZA......... 125 ROZDZIA� XVI � CZY KTO� POD�O�Y� NAM �WINI�? .... 139 ROZDZIA� XVII � CZY WARTO BY� DOBRYM DLA DZIEWCZYN? .............................. 149 ROZDZIA� XVIII � KANA� MONIUSZKI............ 158 ROZDZIA� XIX � UMIZGII UK�ADY............. 167 ROZDZIA� XX � K�OPOTY OBERONA............ 181 ROZDZIA� XXI � TAJEMNICZY KOPACZE I PRZYGODA PELMA- NA............................. 191 ROZDZIA� XXII � CO ROBI PO LEKCJACH CHRZ�SZCZ? .... 204 ROZDZIA� XXIII � PRZYKRE SKUTKI ADELOWANIA...... 211 ROZDZIA� XXIV � NIEZWYK�E REWELACJE CHRZ�SZCZA . . 220 ROZDZIA� XXV � BAMBOSZ ZNIKA Z POLA WIDZENIA .... 228 ROZDZIA� XXVI � NIEUDANA FOTOGRAFIA MADZI...... 239 ROZDZIA� XXVII � SZALONY WIECZ�R W SZKOLE......249 ROZDZIA� XXVIII � EPILOG, CZYLI WSZYSTKIM JEST WESO�O 261 ROZDZIA� I � UWAGA, PO�LIZG! Nikt nie zaprzeczy, �e wo�ny szkolny jest bardzo wa�n� figur�. Zyzio Gnacki, zwany pospolicie Gnatem, kt�ry jest redaktorem naczelnym naszej gazety �cien- nej i znanym teoretykiem, twierdzi nawet, �e wo�ny szkolny jest tak samo wa�ny jak pan dyrektor, a na pewno gro�niejszy od dyrektora, je�li nie zostanie natych- miast oswojony. Dlatego, gdy pojawi� si� u nas nowy wo�ny, niejaki Macoch, ochrzczony p�niej Bamboszem, Gnat wezwa� nas do oswojenia tej niebezpiecz- nej postaci, a przynajmniej do zawarcia z ni� jakiego� paktu nieagresji. Niestety, to rozpaczliwe wezwanie pozostawili�my lekkomy�lnie bez odpowiedzi. Kto by tam s�ucha� przestr�g teoretyka, kiedy nastr�cza�a si� sposobno�� do taniego uba- wu. Och, zdawali�my sobie spraw�, �e nara�amy si� na niebezpiecze�stwo, lecz to nas w�a�nie podnieca�o. Chcieli�my wypr�bowa� odporno�� Bambosza i okre- �li� stopie� jego dra�liwo�ci. Najpierw poddali�my go pr�bie dzwonka. Zaraz na pierwszej przerwie unieruchomili�my elektryczny brz�czek za pomoc� plasteliny i czekali�my, co si� stanie. Ale nic si� nie sta�o. Bambosz musia� ju� w poprzed- niej szkole przywykn�� do tego, �e dzwonki si� psuj�, i natychmiast wydoby� zapasowy dzwonek r�czny. Nie dali�my za wygran� i na nast�pnej przerwie zor- ganizowali�my bieg tabunowy. Polega� on na gromadnym galopie przez korytarz i wydawaniu odra�aj�cych wrzask�w. I tym razem Bambosz nie reagowa�, przygl�- da� nam si� tylko z lekka os�upia�y, a na jego szerokim obliczu malowa� si� wyraz niesmaku. Nale�a�o z tego wnioskowa�, i� jest twardoszem o raczej odpornym uchu. Wobec tego na du�ej przerwie poddali�my twardosza pr�bie pantoflowej. Gwi�d��c przera�liwie, wypadli�my w pantoflach na b�otniste podw�rze i pocz�- li�my �wiczy� sprinty. Tym razem domacali�my si� s�abego punktu Bambosza. Zabulgota�, wydoby� z siebie bolesny krzyk i rzuci� si� za nami w pogo� z miot�� w r�ku. Przez kilka minut trwa�y na podw�rzu gorsz�ce sceny. Rozpaczliwe szar�e wo�nego nie na wiele si� zda�y, nasze ucieczki by�y tylko pozorne. Przep�dzeni z jednego miejsca zbierali�my si� w drugim, rozproszeni � natychmiast ��czy- li�my si� w nowe hordy. Czmychali�my tylko po to przed Bamboszem, aby za chwil� zjawi� si� za jego plecami. Otaczali�my go jak wataha wilk�w zm�czo- nego bizona, coraz �mielej, coraz bli�ej w miar� jak ruchy jego miot�y stawa�y si� coraz wolniejsze i coraz rzadsze. Tak, to by�o oczywiste, Bambosz s�ab� w oczach! Przeliczy� si� z si�ami! Byli�my g�r�! Nie dawa� rady! A� wreszcie sta�a si� rzecz zgo�a nieprawdopodobna! Bambosz zachwia� si� tragicznie, po�lizn�� i run�� prosto w wielk� ka�u�� rozpryskuj�c dooko�a b�oto. To by� prze�omowy moment. Zastygli�my na sekund� i patrzyli�my, jak wo�- ny bezradnie grzebie si� w b�ocie, a potem przestraszeni uciekli�my z podw�rza. Zrozumieli�my. Ko�ci zosta�y rzucone, mosty spalone. Od tej chwili stracili�my u Bambosza wszelkie szans�. Sprawa si� poniek�d wyja�ni�a. Nie b�dzie porozu- mienia. Nie b�dzie przyja�ni. B�dzie stan wojny. Zastygli�my na moment nad grzebi�c� si� rozpaczliwie w bajorze bezkszta�tn� b�otn� mas�, kt�ra by�a naszym wo�nym, a potem, przestraszeni uciekali�my z podw�rza. Ca�a heca sko�czy�a si� oczywi�cie w gabinecie dyra, kt�ry wraz z pani� Sty- pu�kowsk� podda� nas niezb�dnym zabiegom pedagogicznym, ��cznie z myciem g�owy i wstrz�saniem sumie�. Ale jedn� przynajmniej mieli�my pociech� w tym nieszcz�ciu. Wiedzieli�my ju� to, co chcieli�my wiedzie�: Bambosz nale�y do czcicieli b�yszcz�cej posadzki. Ba�wochwalstwo wo�nych jest rzecz� znan� i z dawien dawna notowan� w kronikach szkolnych. Wiadomo, �e ci poczciwcy ulegaj� r�nym ponurym kul- tom, w�r�d kt�rych czo�owe miejsce zajmuje cze�� oddawana bogom ciszy, po- sadzki i dzwonka. Szczeg�lnie uci��liwy dla m�odzie�y jest kult �wi�tej posadz- ki. U Bambosza przybra� on wyj�tkowo gro�ne rozmiary. Po szkole rozesz�a si� wie��, �e nowy wo�ny chlubi�cy si� wspania�� fryzur�, nie u�ywa zupe�nie luster- ka przy czesaniu i �e zwyk� si� przegl�da� wy��cznie w l�ni�cym zwierciadle pod- �ogi wyfroterowanej na najwy�szy po�ysk. Nie chcia�em w to z pocz�tku wierzy�, ale kiedy� przyszed�em nieco wcze�niej ni� zwykle do szko�y i stan��em os�upia- �y. Zobaczy�em bowiem pana Macocha, jak wpatrzony w lustrzan� posadzk� robi� sobie przedzia�ek na g�owie, idealnie po�rodku swej bujnej czupryny. Nic wi�c dziwnego, �e pospolite gdzie indziej czynno�ci, jak zamiatanie, wi�r- kowanie i pastowanie pod��g przybra�y u nas charakter �wi�tych obrz�d�w. Bam- bosz celebrowa� je z nabo�e�stwem, wed�ug �ci�le ustalonej liturgii, niczym naj- wy�szy kap�an w asy�cie dwu ni�szych kap�anek � sprz�taczek. Uwie�czeniem tych obrz�d�w by� ��wi�ty Froter", czyli specjalne zawody rytualne. Aczkolwiek Bambosz mia� do dyspozycji ca�y arsena� sprz�tu technicznego najwy�szej jako- �ci, wywalczony u Komitetu Rodzicielskiego przez poprzednich wo�nych, gar- dzi� czysto mechanicznymi sposobami pracy. �ywio�em Bambosza by�y bowiem igrzyska. Elektryczne froterki s�u�y�y mu tylko do przetarcia trasy, a w�a�ciwe zawody rozpoczyna�y si� potem. Polega�y one na wieloboju specjalnym, jazdach figurowych na suknach oraz na �lizgach wy�cigowych indywidualnych i zespo�o- wych. Do tych ostatnich, zwanych tak�e �lizgami niewolniczymi, Bambosz u�y- wa� uczni�w schwytanych na przest�pstwach szkolnych. Na zako�czenie igrzysk odbywa� si� sprawdzian �lisko�ci; zawodnicy zje�d�a- li na bok, a do akcji przyst�powa� sam Wielki Mistrz, Jego Eminencja Bambosz. Ubrany w d�ugi, czarny fartuch, wyci�ga� z szafy s�u�bowej wielki p�at zielone- go sukna, kt�re s�u�y�o niegdy� jako nakrycie sto�u konferencyjnego w pokoju nauczycielskim, stawia� na tej czcigodnej materii praw� nog�, wykonywa� kilka �lizg�w wst�pnych, a nast�pnie odbijaj�c si� energicznie lew� nog� nabiera� roz- p�du i przeje�d�a� w zawrotnym tempie ca�y dystans od drzwi wej�ciowych a� do kancelarii. By�o to zaiste niezapomniane widowisko. Pochylony do przodu, z ugi�tym kolanem i wyci�gni�tymi ramionami, Bambosz szybowa� niczym wielki ptak albo �y�wiarz wykonuj�cy popisow� �jask�k�". Niekt�re sprz�taczki pr�bowa�y go na�ladowa�, ale �adna nie potrafi�a osi�gn�� tak wspania�ego wyniku, nie m�wi�c ju� o tym, �e Bambosz bi� je na g�ow� niezr�wnan� technik� i ol�niewaj�cym stylem jazdy! Ch�opcy, zw�aszcza z klas ni�szych, pasjonowali si� tym wyczynem. Ju� w czasie przygotowa� do igrzysk spierali si� gor�co, jak� odleg�o�� zdo�a tym razem Bambosz pokona�, zawierali zak�ady, a potem z zapartym tchem obserwowali popisy znacz�c dyskretnie na �cianie d�ugo�� ka�dego �lizgu. Oscylowa�a ona jak dot�d w pobli�u dziewi�ciu metr�w, lecz ambicj� Bambosza by�o podobno przekroczenie bariery dziesi�ciu metr�w. Oczywi�cie Zyzio Gnacki i my redaktorzy gazety nie brali�my udzia�u w tych zak�adach i w og�le pasjonowanie si� �Wielkim Froterem" uwa�ali�my za objaw zwyk�ego szczeniactwa. No, bo nie czarujmy si�, prosz� pa�stwa. Bez wzgl�du na niew�tpliw� widowiskowo�� froterowanie posadzki szkolnej nawet w wykonaniu takiego mistrza jak Bambosz nale�y w ko�cu do nader pospolitych, przyziem- nych, a raczej �przypod�ogowych" czynno�ci porz�dkowych i nie ma w nim nic szczeg�lnego � najlepszy dow�d, �e nie dost�pi�o dot�d zaszczytu wej�cia do li- teratury, nie zaw�adn�o wyobra�ni� �adnego artysty na tyle, by sta� si� tematem lub cho�by elementem konstrukcyjnym dzie�a. Pochlebiam sobie, �e dopiero w tej opowie�ci zjawisko froteru zostanie podniesione do rangi elementu nap�dowe- go akcji i w pe�ni nobilitowane literacko. Pod tym wzgl�dem dzie�o moje spe�ni niew�tpliwie rol� pioniersk�. Oczywi�cie nigdy nie o�mieli�bym si� zawraca� g�owy Czytelnikom tak po- �ledni� spraw� jak froter, cho�by nawet w wyczynowym wykonaniu Bambosza i w sugestywnej aurze obrz�d�w, kt�re on wprowadzi�, gdyby nie wybitne znacze- nie froteru dla dramatycznego rozwoju wypadk�w w naszej szkole. Poza tym... Poza tym dla mnie osobi�cie mia� on znaczenie katalizatora w za�atwieniu pew- nego istotnego problemu. Gdyby nie ta b�yszcz�ca i �liska posadzka... Do dzi� my�l o owym zdarzeniu wprawia w radosny galop moje serce. Gdybym by� po- et� jak Graby Cypek, powiedzia�bym: po tej b�y...
christo.monte