Balzac Honoré de - Eugenia Grandet.pdf

(600 KB) Pobierz
903041367.001.png
Ta lektura , podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fun-
HONORÉ BALZAC
 
Eugenia Grandet
ł.  -żń
 ł
Eugenia Grandet powstała ściśle sto lat temu, w r. : to tak dojrzałe, zrównoważone
dzieło wyszło spod pióra trzydziestoczteroletniego młodego człowieka. Balzac wchodzi
w tym momencie w pełnię swej twórczości. Wyzwala się z rozczochranego romantyzmu,
którego tyle jest jeszcze w epizodach itrii rnatu , i z obcego jego duchowi eden
rgiu , i z polityki dydaktycznej podanej trochę na surowo w earu iei . Coraz
bliższy jest odczytania w sobie swej prawdziwej myśli twórczej, która niebawem buch-
nie w nim świadomością olbrzymiego dzieła edii uie . Już przedtem wśród dość
nierównych jego utworów znajdowały się drobne klejnoty, takie jak r ur
(), ale Eugenia Grandet rozpoczyna szereg wielkich jego arcydzieł.
Powstanie tej powieści schodzi się z najpełniejszym i najszczęśliwszym okresem życia
osobistego pisarza, z pierwszymi upojeniami wielkiej miłości. Pisze Eugeni w chwili, gdy
po kilkunastomiesięcznej korespondencji, ma się spotkać pierwszy raz ze swoją niezna-
jomą uie , Ewą Hańską.  sierpnia r.  pisze jej do Nefchâtel:
„Pracuję obecnie nad Eugeni Grandet , która ukaże się w Eure ittra
ire , podczas gdy będę w podróży…”
Biuletyny o tej książce znajdujemy w dalszych listach:
Eugenia Grandet , jeden z moich najbardziej skończonych utworów, jest
w połowie. Jestem z niej bardzo rad. Eugenia Grandet niepodobna jest do
żadnej z rzeczy, które stworzyłem dotąd. Począć Eugeni Grandet po erra
guie — bez próżności, to jest dowód talentu”.
( października)
Eugenia Grandet jest czarująca: dostaniesz ją niedługo w Genewie”.
( października)
Eugenia Grandet to będzie duży tom. Zachowam dla ciebie rękopis. Są
tam stronice napisane w bólu. Należy do ciebie, jak ja cały”.
( listopada)
Są w tej Eugenii karty natchnione wprost stosunkiem do Ewy Hańskiej. I tak ładna
scena, gdy Eugenia przynosi kuzynowi swój skarbczyk, jest reminiscencją tysiąca an-
ków, z którymi ofiarowała się Ewa w czasie jednej z wielu katastrof Balzaka. „Aniele
ukochany, bądź tysiąc razy błogosławiona za swoją kroplę rosy, za swoją ofiarę: jest dla
mnie wszystkim i jest niczym. Sama widzisz, co to jest tysiąc anków, kiedy trzeba dzie-
sięć tysięcy miesięcznie. Jeśli znajdę dziewięć tysięcy, znajdę i dwanaście. Ale byłbym
chciał, odczytując ten rozkoszny ustęp twego listu, móc zanurzyć rękę w morzu, dobyć
z niego wszystkie perły i usiać nimi twoje piękne czarne włosy…”
I wreszcie, tuż przed wyjazdem do Genewy, gdzie kochankowie mieli się spotkać po
raz drugi:
903041367.002.png
„Jakże ja parskam, jak biedny niecierpliwy koń! Pragnienie widzenia cie-
bie rodzi we mnie rzeczy, które zwykle nie przychodzą mi do głowy. Popra-
wiam szybciej. Dajesz mi nie tylko siłę znoszenia trudności życia, dajesz
mi i talent, a przynajmniej łatwość. Trzeba kochać, Ewo moja ukochana,
aby opisać miłość Eugenii Grandet, miłość czystą, olbrzymią, dumną! Och,
droga, dobra, boska moja Ewo, co za ból nie móc ci powiedzieć co wieczór
robiłem, mówiłem i myślałem…”
( grudnia )
Może te płomienne inwokacje, świadczące, ile samego siebie kładł Balzac w swo-
je najbardziej obiektywne na pozór utwory, ocieplą trochę posępne domostwo starego
skąpca z Saumur. Co do reszty, odsyłam czytelnika do przedmów, którymi opatrzyłem
trzydzieści kilka dotychczas wydanych tomów edii uie .
Warszawa, w marcu .
 
Istnieją w niektórych miastach prowincjonalnych domy, których widok rodzi melancho-
lię, podobną tej, jaką budzą najposępniejsze klasztory, najbardziej jednostajne stepy lub
najsmutniejsze ruiny. Może jest w owych domostwach wraz i cisza klasztoru, i ugór stepu,
i szkielety ruin. Życie i ruch są tam tak spokojne, że obcy mógłby sądzić, że domy te są
wręcz niezamieszkałe, gdyby nie spotkał naraz bladego i zimnego spojrzenia nieruchomej
istoty, której wpół mnisza twarz wychyli się z okna na odgłos kroków nieznajomego.
Te znamiona melancholii posiada fizjonomia pewnego domu w Saumur, na końcu
stromej ulicy, która wiedzie przez miasto do zamku. Ulica ta, dziś mało uczęszczana,
gorąca w lecie, zimna w zimie, miejscami ciemna, odznacza się dźwięcznością drobnego
bruku, zawsze czystego i suchego, ciasnotą swej krętej kolei, ciszą domów, które należą
do starego miasta i nad którymi wznoszą się wały.
Budowle te, liczące trzy wieki, są jeszcze mocne, mimo że zbudowane z drzewa; a roz-
maitość ich kształtów przydaje oryginalności tej części Saumur w oczach antykwariuszy
i artystów. Trudno, mijając je, nie podziwiać olbrzymich belek, których rogi rzeźbione
są w dziwaczne postacie i wieńczą czarną płaskorzeźbą parter większości tych domostw.
Poprzeczne bale pokryte są łupkiem i rysują się błękitną linią na wątłych murach takie-
go domu, zakończonego dachem w kształt gołębnika, uginającym się od lat, o gontach
przegniłych i wygiętych od słońca i deszczu. Deseczki w oknach są zużyte i sczernia-
łe, z zaledwie widocznymi delikatnymi rzeźbieniami i wydają się zbyt lekkie na ciemne
gliniane doniczki, z których strzelają goździki albo róże biednej robotnicy. Dalej wi-
dać drzwi opatrzone olbrzymimi gwoździami, w których duch naszych przodków zaklął
domowe hierogli, niepodobne¹ do odcyowania. Jakiś protestant wypisał tam swoje
credo albo jakiś stronnik ligi przeklął Henryka IV. Może jakiś mieszczanin wyrył tam
swoje godności, chwałę swego zapomnianego urzędu. Jest tam cała historia Francji. Obok
jakiegoś trzęsącego się domu, na którym rzemieślnik uczcił swój hebel, wznosi się pałac
szlachcica, gdzie na łuku kamiennej bramy widać jeszcze ślad jego herbu, skruszonego
rozmaitymi rewolucjami, które od  wstrząsały krajem.
Na tej ulicy mieszkania parterowe kupców to nie są ani sklepy, ani magazyny; entuzja-
sta średniowiecza odnalazłby tam warsztat naszych ojców w całej jego naiwnej prostocie.
Te niskie sale, które nie mają ani szyldu, ani gablotki, ani witrażu, są głębokie, ciemne,
bez żadnej zewnętrznej lub wewnętrznej ozdoby. Drzwi są grubo okute; górna ich część
otwiera się do wewnątrz, dolna zaś, uzbrojona dzwonkiem, jest w ustawicznym ruchu.
Powietrze i światło dochodzą do tej wilgotnej nory albo górą drzwi, albo też przestrzenią
między sklepieniem, podłogą i przymurkiem, gdzie umieszczone są mocne okiennice,
zdejmowane rano, zakładane wieczór i opatrzone żelaznymi sztabami. Przymurek ten
służy za wystawę towaru.
Tu nie ma żadnej szarlatanerii. Zależnie od rodzaju handlu, wystawa składa się z dwóch
szaflików pełnych soli i sztokfisza, z paru paczek żaglowego płótna, lin, mosiądzu wiszą-
cego u stropu, z obręczy wzdłuż muru lub kilku sztuk sukna na półkach.
¹ niedn — tu: niemożliwy.
   Eugenia Grandet
Skoro wejdziesz, dziewczyna czyściutka, tryskająca młodością, w białej chusteczce,
z czerwonymi rękami, porzuca swoją robótkę, woła ojca lub matkę, którzy przychodzą
i obsługują cię wedle życzenia, flegmatycznie, uprzejmie lub opryskliwie, zależnie od swe-
go charakteru, za dwa grosze lub za dwadzieścia tysięcy anków. Ujrzysz tam handlarza
klepek, siedzącego przed bramą i młynkującego palcami wśród pogwarki z sąsiadem. Na
pozór ma tylko pospolite deszczki i parę paczek łat; ale warsztat jego obsługuje wszyst-
kich bednarzy w całym Anjou²; wie co do jednej sztuki, ile może być potrzeba beczek,
kiedy zbiór jest dobry; promień słońca bogaci go, słota go rujnuje: w ciągu jednego
rana beczki warte są jedenaście anków albo spadają do sześciu. W tych stronach, jak
w Turenii, zmiany atmosferyczne regulują życie handlowe. Winiarze, właściciele ziem-
scy, handlarze drzewa, oberżyści, marynarze, wszyscy wypatrują promienia słońca; kładąc
się wieczór spać, drżą, aby się nie dowiedzieli rano, że w nocy był przymrozek; boją się
deszczu, wiatru, suszy, pragną wody, gorąca, chmur na zawołanie. Toczy się nieustanny
pojedynek między niebem a ziemskimi interesami. Barometr zasmuca, rozchmurza, we-
seli na przemian fizjonomie. Z jednego końca tej starożytnej ulicy na drugi słowa: „Ależ
mamy cudowny czas!” biegną od bramy do bramy. I każdy odpowiada: „Pada deszcz, ale
luidorów!” wiedząc, ile mu ich przynosi promień słońca albo deszcz, gdy przyjdzie w porę.
W sobotę koło południa, kiedy jest ładnie, nie dostaniesz ani za grosz towaru u tych
dzielnych kupców. Każdy spieszy do swej winnicy, do swojej zagrody i spędza dwa dni
na wsi. Tam — skoro wszystko jest przewidziane: kupno, sprzedaż, zysk — kupcy mogą
dziesięć godzin dziennie obrócić na wywczasy, na obserwacje, plotki, szpiegowanie się
wzajemne. Gospodyni nie kupi kuropatwy, aby sąsiedzi nie spytali męża, czy była dobrze
upieczona. Młoda dziewczyna nie wystawi głowy oknem, aby jej nie widziały wszystkie
próżnujące grupy. Sumienia są tam przejrzyste, tak samo jak nie mają tajemnic te nie-
dostępne, czarne i milczące domy. Życie upływa przeważnie na powietrzu, każda rodzina
siada przed bramą, tam śniada, tam jada, tam się kłóci. Nie przejdzie ulicą nikt, aby mu
się nie przyjrzano. Toteż niegdyś, kiedy obcy przybywał do miasta na prowincji, drwio-
no z niego od bramy do bramy. Stąd trefne powiastki, stąd przydomek kpiarzy dawany
mieszkańcom Angers, mistrzom w obracaniu językiem.
Dawne pałace starego miasta zajmują górną część tej ulicy, niegdyś zamieszkałej przez
okoliczną szlachtę.
Smutny dom, w którym spełniły się wypadki tego opowiadania, był właśnie jednym
z takich mieszkań, czcigodnych zabytków epoki, gdy ludzi i rzeczy cechował ów charakter
prostoty, którą ancuskie obyczaje tracą z każdym dniem.
Idąc zakrętami tej malowniczej drogi, której każdy zaułek budzi wspomnienia i której
ogólne wrażenie pogrąża w zadumie, spostrzegasz dość ciemne zagłębienie, w którym
ukryta jest brama domu należącego do pana Grandet. Niepodobna ocenić dźwięku tych
słów, o ile się nie zna życiorysu pana Grandet.
Pan Grandet zażywał w Saumur reputacji, której przyczyn i skutków nie zrozumieją
Interes, Własność,
Mieszczanin, Rewolucja
osoby obce obyczajom prowincji. Pan Grandet, jeszcze nazywany przez niektórych ie
Grandet (ale liczba tych starców malała z każdym dniem), był w roku  majstrem
bednarskim bardzo dostatnim, umiejącym pisać, czytać i rachować. Gdy Republika wy-
stawiła na sprzedaż w okręgu Saumur dobra kleru, bednarz, wówczas liczący czterdzieści
lat, ożenił się właśnie z córką bogatego handlarza desek. Grandet, skupiwszy całą swą
gotowiznę oraz posag żony — razem dwa tysiące ludwików — udał się do powiatu, gdzie
przy pomocy dwustu ludwików, ofiarowanych przez jego teścia surowemu republika-
ninowi, nadzorującemu sprzedaż dóbr narodowych, nabył za grosze — legalnie, jeżeli
nie uczciwie — najpiękniejsze winnice w całym okręgu, stare opactwo i kilka folwar-
ków. Mieszkańcy Saumur nie byli zbyt rewolucyjni; toteż Grandet uchodził za człowieka
śmiałego, republikanina, patriotę, za umysł lgnący do nowych idei, podczas gdy bed-
narz lgnął po prostu do winnicy. Mianowano go członkiem zarządu powiatu Saumur,
a pokojowy jego wpływ dał się odczuć politycznie i handlowo. Politycznie — popierał
szlachtę i całą swoją mocą przeszkodził sprzedaży dóbr emigrantów; handlowo —
dostarczył armii republikańskiej tysiąc czy dwa tysiące beczek białego wina i kazał się
spłacić wspaniałymi łąkami należącymi do klasztoru. Za konsulatu imć Grandet został
² u — Andegawenia; prowincja we Francji, której głównym miastem jest Angers.
   Eugenia Grandet
merem; zarządzał miastem roztropnie, swą winnicą jeszcze lepiej; za cesarstwa, został
ane Grandet . Napoleon nie lubił republikanów: zastąpił pana Grandet, który miał
opinię eks-jakobina, wielkim właścicielem, szlachcicem, przyszłym baronem cesarstwa.
Pan Grandet pożegnał się z honorami gminnymi bez żalu. Przeprowadził — w interesie
miasta — znakomite drogi, które wiodły do jego posiadłości. Jego dom i jego dobra,
bardzo korzystnie oszacowane, płaciły umiarkowany podatek. Od czasu sklasyfikowania
poszczególnych folwarków winnice Grandeta, dzięki tej nieustannej czujności, stały się
e okolicy: wyrażenie techniczne, na oznaczenie szczepów dających najlepsze wino.
Mógłby się ubiegać o krzyż Legii Honorowej.
Działo się to w roku . Pan Grandet miał wówczas pięćdziesiąt siedem lat, a żona
jego około trzydziestu siedmiu. Jedyna ich córka, owoc małżeńskiej miłości, miała lat
dziesięć. Pan Grandet, którego Opatrzność chciała z pewnością pocieszyć po urzędowej
niełasce, odziedziczył kolejno w ciągu tego roku najpierw po pani Gaudinière, z domu
La Bertellière, matce pani Grandet; następnie po starym panu La Bertellière, ojcu nie-
boszczki, i jeszcze po pani Gentillet, babce macierzystej, trzy spadki, których suma nie
była znana nikomu. Skąpstwo tych trojga starców było tak wielkie, że od dawna groma-
dzili pieniądze po to, aby się im przyglądać potajemnie. Stary pan La Bertellière nazywał
wszelką lokatę marnotrawstwem, znajdując większe oprocentowanie w widoku złota niż
w lichwie.
Saumur oceniało więc sumę oszczędności wedle dochodu z ziemi. Pan Grandet zy-
skał wówczas nowy tytuł szlachectwa, którego nasza mania równości nie zatrze nigdy;
stał się nae datan w powiecie. Uprawiał sto morgów winnicy, co mu dawa-
ło w urodzajnym roku siedemset do ośmiuset beczek wina. Miał trzynaście folwarków,
stare opactwo, gdzie przez oszczędność zamurował okna, łuki, witraże, co je ocaliło od
zniszczenia. Miał sto dwadzieścia siedem morgów łąk, gdzie rosło wzwyż i wszerz trzy
tysiące topoli zasadzonych w roku . Wreszcie dom, w którym mieszkał, należał do
niego. Tak szacowano jego widzialny majątek.
Co się tyczy kapitałów, tylko dwie osoby mogły z grubsza ocenić ich wysokość: jedną
Bogactwo, Plotka
był pan Cruchot, rejent trudniący się lichwiarskimi lokatami pana Grandet; drugą pan
des Grassins, najbogatszy bankier w Saumur, w którego obrotach winiarz uczestniczył do
woli i potajemnie. Mimo że stary Cruchot i des Grassins posiadali ową głęboką dyskre-
cję, która rodzi na prowincji zaufanie i majątek, okazywali publicznie panu Grandet tyle
szacunku, że ludzie mający zmysł spostrzegawczy mogli ocenić wysokość kapitałów eks-
-mera wedle uniżoności, jakiej był przedmiotem. Nie było w Saumur człowieka, który nie
byłby przekonany, że pan Grandet ma swój prywatny skarbczyk, schowek pełen luidorów,
i że kosztuje nocą niewymownych rozkoszy, jakie daje widok masy złota. Skąpcy mieli
niemal pewność tego, widząc oczy starca, którym — zdawałoby się — żółty metal udzielił
swej barwy. Wzrok człowieka nawykłego wyciskać ze swoich kapitałów olbrzymi procent
nabiera z czasem, jak wzrok rozpustnika, gracza lub dworaka, pewnych nieokreślonych
nawyków, drgnień ukradkowych, chciwych, tajemniczych, które nie uchodzą baczności
jego współwyznawców. To tajemny język, to jakby wolnomularstwo namiętności.
Pan Grandet budził więc uniżony szacunek, do jakiego miał prawo człowiek, który
nie był winien nic nikomu nigdy; który jako stary bednarz i stary winiarz zgadywał ze
ścisłością astronoma, kiedy trzeba było przygotować na swój zbiór tysiąc beczek, a kiedy
tylko pięćset; który nie chybił ani jednej spekulacji, zawsze miał beczki na sprzedaż wte-
dy, kiedy beczka była warta więcej od spodziewanego zbioru, mógł schować swój zbiór
do piwnicy i czekać chwili, aż odda beczkę po dwieście anków, podczas gdy drobni
właściciele dawali swoje po sto. Jego słynny zbiór z roku , przezornie zmagazynowa-
ny i sprzedawany powoli, przyniósł mu przeszło dwieście czterdzieści tysięcy anków.
Mówiąc językiem finansów, pan Grandet miał coś z tygrysa i z węża-dusiciela; umiał
się położyć, zwinąć, przyglądać długo swej ofierze, skoczyć na nią; następnie otwierał
paszczę swej sakiewki, wchłaniał porcję talarów i kładł się spokojnie jak wąż, który trawi
— nieruchomy, zimny, metodyczny. Kiedy przechodził, nikt nie spojrzał na niego bez
uczucia podziwu, połączonego z szacunkiem i strachem. Czyż każdy mieszkaniec Saumur
nie uczuł pazura jego stalowych szponów? Temu rejent Cruchot dostarczył pieniędzy na
   Eugenia Grandet
Zgłoś jeśli naruszono regulamin