Palmer Diana - Bezdomna.pdf

(661 KB) Pobierz
19280753 UNPDF
DIANA PALMER
BEZDOMNA
PROLOG
Montana, wiosna 1891
Ciemne chmury kłębiące się nad wzgórzami na horyzoncie rozdarła błyskawica,
wieszcząc nadejście jednej z popularnych w tej okolicy wiosennych burz. Tess Meredith
uwielbiała obserwować te gwałtowne ulewy - tym bardziej, że teraz miała towarzysza wypraw,
który znał wiele interesujących legend i opowieści na każdą okoliczność.
Jeszcze bardziej, niż przyglądać się burzom w towarzystwie swego nowego przyjaciela,
Tess lubiła jeździć galopem na oklep, łowić ryby w rzece, polować i cieszyć się wolnością... tym,
co sama nazywała „przygodą”. Jej ojciec często powtarzał, ze lak dzika pannica nigdy nie
znajdzie sobie męża; bo kto niby chciałby mieć za żonę kobietę, której umiejętności nie miały
nic wspólnego z domowymi robótkami przystojącymi dobrze urodzonej niewieście?
Jednak tego dnia Tess była wyjątkowo poważna i zdawała się mieć więcej niż swoje
czternaście lat. Długie blond włosy były uczesane w porządny kok na czubku głowy, a nie, jak
zwykle, rozpuszczone na ramiona; ubrana była w długą bawełnianą sukienkę o długich
rękawach i wysokim kołnierzu, a na nogach miała eleganckie pantofelki, choć zazwyczaj nosiła
koszulę ojca, skórzane spodnie i wysokie buty. Co prawda ojciec nigdy nie ganił jej za
nieodpowiedni ubiór czy nieprzystojne zachowanie, ale tego ranka nie posiadał się z zachwytu,
gdy zobaczył ją tak odświętnie ubraną. Pan Meredith był wyjątkowo łagodnym i dobrym
człowiekiem, a jego córka była święcie przekonana, że właśnie dlatego jest tak wspaniałym
lekarzem. Wielu medyków posiadało fachowe umiejętności, lecz niewielu szczerze lubiło ludzi.
Tess westchnęła i spojrzała na Tańczącego Kruka siedzącego obok niej, jedynego
mężczyznę, który traktował ją jak równą sobie, a nie jak głupie dziecko... albo jeszcze gorzej -
jak głupią dziewczynę. Kruk był Siuksem i do niedawna mieszkał w Pine Ridge. Miał szerokie,
wspaniale umięśnione ramiona, długie, gęste włosy uczesane w jeden warkocz i pociągłą,
brązową twarz, która rzadko kiedy wyrażała emocje. Teraz siedział obok niej wyprostowany i
milczący, choć Tess wiedziała, że coś go gryzie.
Patrząc na niego czuła dziwną melancholię... Czy widział coś, czego ona nie dostrzegała?
Czasem trudno było jej uwierzyć, że jest od niej starszy zaledwie o sześć, może siedem lat.
- Boisz się? - zapytała nagle.
- Wojownik nigdy nie przyznaje się do strachu. Tess uśmiechnęła się lekko.
- O, przepraszam bardzo. W takim razie, czy jesteś zdenerwowany?
- Zaniepokojony. - W długich, szczupłych palcach obracał nieduży kij, którym albo
wymachiwał, albo rysował dziwne symbole na piasku. - Chicago jest bardzo daleko stąd... a ja
jeszcze nigdy w życiu nie byłem w mieście białego człowieka.
- Papa mówi, że pójdziesz tam do szkoły, a potem znajdziesz sobie pracę. Powiedział, że
jakiś jego znajomy obiecał się tobą zaopiekować.
- Wiem.
Tess delikatnie dotknęła jego ramienia, choć wiedziała, że od czasu masakry pod
Wounded Knee w Południowej Dakocie, w której został ranny, Kruk nie lubi, by ktoś go
dotykał. W tej bitwie zginęło ponad dwustu jego pobratymców, w tym także jego matka i dwie
siostry, ale ponieważ Tess pielęgnowała go i doglądała jego ran wraz z ojcem, Kruk znosił jej
dotyk i nigdy się nie odsuwał.
- Wszystko będzie w porządku - odezwała się Tess łagodnie i z całą wiarą na jaką było ją
stać. - Polubisz Chicago, zobaczysz.
- Taka jesteś tego pewna? - W jego ciemnych oczach zabłysły iskierki rozbawienia.
- Oczywiście! Po śmierci mamy, kiedy papa powiedział, że podjął pracę w rezerwacie,
byłam śmiertelnie przerażona... Nikogo tu nie znałam, musiałam opuścić wszystkich moich
przyjaciół i znajomych. Ale gdy tylko tu przyjechaliśmy, przekonałam się, że wcale nie jest tak
źle. - Nerwowo poprawiła sukienkę i dodała: - No, może nie do końca... Bardzo nie podobał mi
się sposób, w jaki żołnierze traktują twoich braci.
- Mnie też - odparł sucho. Urwał i przez długą chwilę wpatrywał się w jasnozielone oczy
dziewczynki. - Twój ojciec odetchnie z ulgą gdy już odjadę. Pozwala, bym cię uczył różnych
rzeczy, lecz gdy je robisz na jego oczach, marszczy brwi i nie odzywa się do mnie przez cały
dzień.
- Bo jest staroświecki. - Tess roześmiała się wesoło. Potem spojrzała na odległe wzgórza i
dodała namiętnie: - Ten świat trzeba zmienić! Chcę go zmieniać! Chcę robić rzeczy, o których
kobietom do tej pory nawet się nie śniło.
Już umiesz robić sporo rzeczy, o których większość białych kobiet nie ma pojęcia.
Potrafisz ściągnąć skórę z jelenia, wytropić łosia, jeździć konno bez siodła i strzelać z łuku...
I nadawać znaki dymne... i mówić w języku Siuksów, a wszystko dzięki tobie, Kruku.
Jesteś moim najlepszym przyjacielem i wspaniałym nauczycielem. Jakże bym chciała móc
pojechać z tobą do Chicago. Ależ świetnie byśmy się bawili! Tańczący Kruk tylko wzruszył
ramionami i narysował kolejny symbol na piasku. Tess nie mogła wyjść z podziwu, jakie ma
piękne ręce - o długich, szczupłych palcach i silnych, choć delikatnych nadgarstkach. Kiedy
pochylił się nieco, Tess spojrzała na jego plecy i mimowolnie się skrzywiła Wiedziała, że pod
miękką skórą jego kurtki kryją się koszmarne blizny po ranach odniesionych pod Wounded
Knee.
Harold, ojciec Tess, powiedział, że to cud, iż Kruk przeżył. Ponad pół tuzina kul ugrzęzło
w jego plecach, przy czym dwie przebiły lewe płuco, ale jeszcze nie to było najgorsze. Harold
Meredith musiał wykorzystać całą swą wiedzę medyczną, by pomóc rannemu młodzieńcowi,
lecz i tego było za mało. Wtedy wreszcie zwrócił się z prośbą o pomoc do lekarza wywodzącego
się z nieco innej tradycji: do pokoju, w którym leżał ranny Kruk, przeszmuglował z rezerwatu
szamana Siuksów.
Nie wiadomo, czy to umiejętności Harolda, czy szamana - a może ich obu - zadziałały,
lecz wkrótce Wielki Duch się uśmiechnął i młodzieniec zaczął powracać do zdrowia Była to
długa i bolesna rekonwalescencja, a Tess miała w niej swój czynny udział.
- Będziesz za mną tęsknić? - spytała teraz.
- Oczywiście - odparł z uśmiechem. - W końcu to ty uratowałaś mi życie.
- Nie... To mój ojciec i wasz szaman wspólnie dokonali cudu. Tańczący Kruk nie był
wylewnym mężczyzną, lecz w tej chwili ujął białą rączkę Tess w swoje brązowe dłonie i spojrzał
jej głęboko w oczy.
- To ty tego dokonałaś - powtórzył z uporem. - Ocaliłaś mi życie. Przeżyłem tylko
dlatego, że siedząc przy moim łóżku co dzień tak bardzo płakałaś. Było mi ciebie szkoda, poza
tym uważałem, że niegrzecznie będzie umrzeć, skoro ty się tym aż tak przejmujesz.
Tess roześmiała się.
- To najdłuższe zdanie, jakie kiedykolwiek przy mnie wypowiedziałeś... i jedyne
kłamstwo. - W jej oczach igrały wesołe płomyki.
Kruk wstał, przeciągnął się leniwie, po czym pomógł jej wstać. Przyjrzał się jej
zarumienionej twarzy. Była już nieomal kobietą... i dałby sobie głowę uciąć, że pewnego dnia
wyrośnie z niej prześliczna panna, kto wie, może nawet prawdziwa piękność? Niepokoił się o
nią wszystko przeżywała tak mocno i gwałtownie...
- Dlaczego? - zapytała nagłe. - Dlaczego? Dlaczego?
Nie musiał pytać, o czym myśli i o co pyta. Odpowiedział jej bez wahania:
- Z powodu tego, co ludzie Siuksów zrobili generałowi Custerowi... Przez wiele miesięcy
zastanawiałem się nad tym, co wydarzyło się pod Wounded Knee. - Zesztywniał i zapatrzył się
w dal. Potem kontynuował cicho i ochryple: - Niektórzy z żołnierzy, którzy otworzyli do nas
ogień, ci, którzy strzelali do kobiet i dzieci... niektórzy z nich pochodzili z niedobitków
oddziałów Custera. Miałem sześć lat, gdy moi bracia walczyli z Custerem i pamiętam, jak
wyglądała bitwa pod Greasy Grass... Wiele kobiet straciło mężowi synów... ja straciłem ojca
Potem kobiety wyładowały swój żal i gniew na ciałach poległych żołnierzy... To było złe.
- Rozumiem.
- Nie, nie rozumiesz... i całe szczęście - odparł z dziwnie zaciętą miną - Przekomarzałem
się z tobą wcześniej, Tess, ale naprawdę nie przeżyłbym, gdybyście ty i twój ojciec nie działali
tak szybko i tak odważnie.
- Wyruszyliśmy na pole bitwy, gdy tylko usłyszeliśmy, co się dzieje... że ludzie umierają
na zamarzniętej ziemi... - W jej zielonych oczach pojawiły się łzy. - Och, Kruku... było tak
zimno, tak przeraźliwie zimno. Nigdy tego nie zapomnę. Co dzień dziękuję Bogu, żeśmy cię
znaleźli.
- A ja dziękuję Wielkiemu Duchowi, że mnie wyratowaliście, zajęliście się moimi ranami
i ukryliście w wozie, dopóki nie wyjechaliśmy z Dakoty.
- Całe szczęście, że papa właśnie wtedy otrzymał przeniesienie do rezerwatu Czejenów.
Chyba wszyscy uwierzyli, że znaleźliśmy cię przy drodze nieopodal Lame Deer w Montanie. W
każdym razie nikt nam w oczy nie zarzucał kłamstwa.
- Nie powinienem był udawać się w odwiedziny do kuzynów ze szczepu Wielkiej Stopy,
co? - spytał uśmiechając się gorzko.
Tess potrząsnęła głową.
- Powinieneś był zostać w Pine Ridge... tam byłbyś bezpieczny...
- I matka... i siostry też. - Nagie otrząsnął się, jak gdyby chciał strząsnąć z siebie
ogarniający go smutek. - Chodź, musimy już iść. Twój ojciec będzie się niepokoić, że tak długo
nie wracasz.
Tess nie miała na to ochoty, lecz spojrzawszy na niego napotkała poważny, spokojny
wzrok i wiedziała, że protesty na nic się nie zdadzą. Ustąpiła uśmiechając się lekko.
- Czy po wyjeździe nie zapomnisz o nas?
- Oczywiście, że nie. Od czasu do czasu będę was odwiedzać - obiecał widząc jej
zaniepokojoną minę. - Tylko ty nie zapomnij tego wszystkiego, czego cię nauczyłem.
- Nigdy - powiedziała patrząc mu w oczy. - Dlaczego wszystko musi się zmienić?
- Bo tak już jest na tym świecie. - Na horyzoncie widać było ścianę deszczu. - Chodź, bo
jeżeli posiedzimy tu jeszcze trochę, na pewno zmokniemy.
- Jedną chwilę... Powiedz mi coś...
- Co tylko zechcesz - zamruczał cicho.
- Co zrobił stary Rączy Jeleń, gdy odwiedziliśmy go w zeszłym tygodniu?
Kruk zesztywniał nieco i odwrócił wzrok.
- Odprawił bardzo stary, święty rytuał. - Spojrzał jej w oczy.
- Po to, by ciebie chronić... - dodał enigmatycznie, a potem uśmiechnął się. - Tylko tyle
mogę ci teraz powiedzieć.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin