Hans-Georg Gadamer - Semantyka i Hermeneutyka.pdf

(79 KB) Pobierz
Hans-Georg Gadamer - Semantyka i Hermeneutyka
Tekst według: H-G. Gadamer, Rozum, słowo, dzieje. Szkice wybrane , wyb. K. Michalski, przeł. K. Michalski,
M. Łukasiewicz, Warszawa 2000, s. 119-131. Semantik und Hermeneutik , pierwodruk w: Kleine Schriften , III.
Hans-Georg Gadamer
SEMANTYKA I HERMENEUTYKA
Wśród dzisiejszych filozoficznych prądów badawczych szczególnej aktualności
nabrały semantyka i hermeneutyka. Nie jest to przypadek. Obie wychodzą od językowej
postaci, w jakiej wyraża się nasze myślenie. Nie omijają już pierwotnej formy, w jakiej dane
nam jest wszelkie doświadczenie duchowe. Ich punkt widzenia jest naprawdę uniwersalny –
w tej mierze, w jakiej obie mają do czynienia z elementem językowym. Która bowiem z
językowych danych nie jest znakiem i która nie jest włączona w proces porozumienia?
Semantyka opisuje pole językowych danych jakby z zewnątrz, poddając je
zewnętrznej obserwacji; rezultatem takiego ujęcia jest klasyfikacja sposobów postępowania
ze znakami. Zawdzięczamy ją amerykańskiemu badaczowi Charlesowi Morrisowi.
Hermeneutyka natomiast zajmuje się wewnętrznym aspektem użycia tego świata znaków,
lepiej: wewnętrznym procesem mówienia, który widziany z zewnątrz jest jakby
„wzięciem-w-użycie” jakiegoś świata znaków. Tematem hermeneutyki – podobnie jak
semantyki – jest całość językowego dostępu do świata. Obie poszukują tej całości w wielości
języków, którymi mówimy.
Zasługą analizy semantycznej jest, jak mi się zdaje, uświadomienie całościowej
struktury języka, a w konsekwencji zdemaskowanie fałszywych ideałów: ideału
jednoznaczności znaków czy symboli i ideału logicznej formalizacji wyrażenia językowego.
Wysoka wartość semantycznej analizy strukturalnej polega – bynajmniej nie na ostatku – na
rozwianiu wytwarzanego przez izolowany znak słowny pozoru identyczności. Robi się to w
różny sposób: a to uświadamiając synonimy danego słowa, a to – co jeszcze o wiele
ważniejsze – dowodząc, że pojedyncze wyrażenie słowne jest w ogóle nieprzekładalne i
niewymienialne. Ten drugi rezultat uważam za ważniejszy, ponieważ wskazuje on na coś, co
kryje się za wszelką synonimicznością. Wielość sposobów wyrażania tej samej rzeczy czy
wielość słów na tę samą rzecz da się rozróżnić, podzielić i zróżnicować ze względu na proste
oznaczenie i nazwanie czegoś. Im mniej izolowany jest jednak przy tym pojedynczy znak
słowny, tym bardziej indywidualizuje się znaczenie wyrażenia. Pojęcie synonimiczności
rozmywa się przy tym coraz bardziej. Przypadkiem krańcowym jest ideał semantyczny
uznający tylko jedno wyrażenie za wyrażenie poprawne, za trafne słowo w jakimś
określonym kontekście. Najbardziej zbliża się do tego ideału literatura piękna; tu zaś
indywidualizacja potęguje się od epiki, poprzez dramat, do liryki, do poetyckiego tworu,
jakim jest wiersz. Świadczy o tym daleko idąca nieprzekładalność wiersza lirycznego.
Spróbujmy pokazać rezultaty ujęcia semantycznego na przykładzie pewnego
konkretnego wiersza. Jest taki wiersz Immermanna, gdzie mówi się: Die Zähre rinnt („łza
płynie"). Słysząc po raz pierwszy to wyszukane użycie słowa Zähre zamiast Träne (łza),
zdziwimy się być może, napotykając archaizm na miejscu zwykłego słowa. A jednak gdy
weźmiemy pod uwagę kontekst poetycki, to - o ile chodzi o prawdziwy wiersz tak jak w tym
przypadku - uznamy wybór poety. Zobaczymy, że z pomocą słowa Zähre wydobywa się tu
inny sens płaczu, lekko odbiegający od powszedniego. Można wątpić, czy jest to
rzeczywiście różnica sensu. Czy różnica ta nie istnieje tylko z estetycznego punktu widzenia,
to znaczy, czy nie jest to tylko różnica wartości emocjonalnej czy eufonicznej? Zapewne,
Zähre brzmi inaczej niż Träne. Ale czy z punktu widzenia sensu jedno nie da się podstawić
zamiast drugiego?
Trzeba przemyśleć ten zarzut w całej jego ostrości. Rzeczywiście bowiem trudno
znaleźć lepszą definicję sensu czy znaczenia, czy meaning jakiegoś wyrażenia niż jego
podstawialność. Jeśli jakieś wyrażenie wchodzi na miejsce innego, nie zmieniając przy tym
sensu całości, to ma ono identyczny sens z tym, które zastąpiło. Można jednak wątpić, czy
taka teoria podstawialności rzeczywiście dotyczy sensu mowy (Redę), właściwej jedności
fenomenu językowego. Nikt przecież nie zaprzeczy, że chodzi przede wszystkim o jedność
mowy, a nie o dające się zastąpić pojedyncze wyrażenie jako takie. W możliwościach analizy
semantycznej leży właśnie przezwyciężenie izolującej słowa teorii znaczenia. Z tego
szerszego punktu widzenia trzeba ograniczyć ważność teorii podstawiania, teorii, która ma
definiować znaczenie słów. Struktura tworu językowego nie da się opisać po prostu ze
względu na korespondencję i wymienialność pojedynczych wyrażeń. Zapewne, istnieją
zwroty ekwiwalentne, ale stosunki ekwiwalencji nie są dane raz na zawsze; pojawiają się,
znikają i także w tej zmianie semantycznej z dziesięciolecia na dziesięciolecie odzwierciedla
się duch epoki. Spójrzmy choćby na wrastanie angielskich wyrażeń w nasze dzisiejsze życie
społeczne. Analiza semantyczna może więc odczytać jakby różnice między epokami i bieg
dziejów – w szczególności potrafi uchwycić wchodzenie jakiejś całości strukturalnej w nową
strukturę całościową. Precyzyjny opis semantyczny ujawnia niekoherencję powstającą przy
recepcji jakiegoś zakresu słowa w nowych kontekstach – niezgodność tego rodzaju oznacza
zaś często, że mamy do czynienia z rzeczywiście nowym poznaniem.
Dotyczy to również – i to szczególnie – logiki metafory. Metafora zachowuje
charakter przenośni, to znaczy odsyła do pierwotnego zakresu sensu, z którego jest
zaczerpnięta i z którego została przeniesiona w jakiś nowy zakres zastosowania, dopóty sam
ten związek jest jeszcze świadomy. Dopiero gdy słowo zakorzeni się jakby w swym
metaforycznym użyciu oraz straci charakter recepcji i przenośni, jego znaczenie w nowym
kontekście staje się „właściwym” znaczeniem. Z pewnością więc to tylko szkolna konwencja
gramatyczna każe nam uznać, że właściwe znaczenie niektórych używanych przez nas
wyrażeń, takich choćby jak słowo „rozkwit”, ogranicza się do świata roślinnego, użyte zaś
wobec istot żywych czy nawet wobec wyższych form życia, takich jak społeczeństwo czy
kultura, słowo to nie ma znaczenia właściwego, lecz przenośne. Ułożenie słownika i reguł
jego stosowania daje tylko zarys struktury języka, która tworzy się w rezultacie ciągłego
wrastania wyrażeń w nowe zakresy stosowalności.
W tym miejscu natrafiamy jednak na pewne ograniczenie semantyki. Zapewne, z
perspektywy idei całościowej analizy podstawowej semantycznej struktury języka wszystkie
języki można traktować jako formy przejawiania się języka w ogóle. Natrafiamy jednak przy
tym na napięcie między obecną nieustannie w mówieniu tendencją indywidualizacyjną i
tendencją do konwencjonalizacji, która również kryje się we wszelkiej mowie. Zycie języka
polega przecież właśnie na tym, że nigdy nie można zbytnio oddalić się od konwencji
językowej. Kto mówi językiem prywatnym, językiem, którego nie rozumie nikt inny, nie
mówi w ogóle. Z drugiej strony jednak ten, kto mówi językiem całkowicie
skonwencjonalizowanym w doborze słów, w syntaksie, w stylu, traci moc bezpośredniości i
ewokacji, którą może osiągnąć jedynie przez indywidualizację językowego zasobu słów i
językowych środków wyrazu.
Dobrym przykładem tego procesu jest napięcie istniejące od dawna między
terminologią i żywym językiem. Nie tylko badacz, lecz przede wszystkim właśnie oddany
kulturze laik wie, że wyrażenia fachowe są jakby nieporęczne. Posiadają coś w rodzaju
specyficznego kształtu, który nie daje się włączyć w autentyczne życie języka. A jednak
komunikatywna siła niejasnego w różnorakim sensie mówienia wzbogaca zwężoną przez
jednoznaczność informatywność tych jednoznacznie zdefiniowanych wyrażeń fachowych,
które żywa komunikacja wprowadza w żywy język. Nauka może się oczywiście bronić
przeciw takiemu zamąceniu swych własnych pojęć, ale „czystość" metodyczna da się
osiągnąć tylko w ograniczonym zakresie - poprzedza ją całościowa perspektywa, zawarta w
językowym związku ze światem. Weźmy choćby pod uwagę pojęcie siły w fizyce i odcienie
znaczeniowe kryjące się w żywym słowie „siła" — te, dzięki którym poznanie naukowe ma
w ogóle jakieś znaczenie dla laika. Parokrotnie już udało mi się dowieść, że Oetinger i
Herder właśnie w ten sposób wprowadzili odkrycie Newtona w świadomość ogółu: pojęcie
siły było wówczas rozumiane z perspektywy żywego doświadczenia siły. Abstrakcyjne
pojęcie „siły" wrosło jednak przez to w język niemiecki i uległo tak daleko idącej
indywidualizacji, że stało się nieprzetłumaczalne. Kto bowiem odda słowa Goethego: Im
Aufang war die Kraft w jakimś innym języku, nie podzielając jego wahania: Schon warnt
mich was, dass ich dabei nicht bleibe?
Gdy zwrócimy uwagę na zawartą w żywym języku tendencję do indywidualizacji,
zauważymy, że tendencja ta rzeczywiście dochodzi do perfekcji w utworze literackim.
Stwierdzenie to stawia jednak pod znakiem zapytania teorię podstawienia: czy teoria ta w
istocie dobrze ujmuje pojęcie sensu wyrażenia językowego? Nieprzetłumaczalność, w
skrajnym przypadku właściwa liryce – tak, że wiersz w ogóle nie może być już przełożony z
jednego języka na drugi bez straty całej poetyckiej siły słowa - niweczy naturalnie ideę
substytucji, zastępowania jednego wyrażenia przez inne. Jest to, jak się zdaje, stwierdzenie o
ogólnym znaczeniu, obowiązujące także poza tym szczególnym zjawiskiem, jakim jest
wysoce zindywidualizowany język literatury. Podstawialność, moim zdaniem, przeczy
momentowi indywidualizacji w procesie językowym. Także wówczas, gdy mówiąc,
zastępujemy jedno wyrażenie drugim czy stawiamy jedno obok drugiego, w bogactwie
retoryki czy korygując własne słowa w poszukiwaniu lepszego wyrażenia, zawarte w mowie
domniemanie sensu konstytuuje się w potoku zmieniających się kolejno wyrażeń, a nie przez
oderwanie od jego płynnej jednorazowości. Tymczasem usiłując wstawić na miejsce użytego
słowa jakieś inne, identyczne z nim co do sensu, odrywa się od niego ów sens. W tym
miejscu dochodzimy do punktu, w którym semantyka znosi sama siebie i przechodzi w coś
innego. Semantyka jest pewną teorią znaków, w szczególności znaków językowych. Znaki te
są jednak pewnymi środkami. Używa się ich wedle uznania i odkłada na bok, jak wszystkie
inne środki działalności ludzkiej. „Opanować środki" – to używać ich zgodnie z
przeznaczeniem. Mówimy naturalnie również, że mając zamiar porozumiewania się w jakimś
języku, trzeba opanować ten język. Rzeczywiste mówienie jest jednak czymś więcej niż
wyborem środków do osiągnięcia określonych celów komunikacyjnych. Żyjemy w języku,
który opanowujemy, to znaczy: to, co chciałoby się zakomunikować, nie jest „znane" inaczej
niż w językowej postaci. „Wybór" słów jest powstałym w trakcie komunikacji pozorem lub
też efektem zahamowania procesu mówienia. „Swobodne" mówienie nie pamięta o samym
sobie, jest potokiem płynącym przy całkowitym oddaniu się rzeczy ewokowanej w medium
języka. Dotyczy to nawet rozumienia mowy zapisanej, tekstów. Także rozumienie tekstów
jest bowiem włączaniem ich z powrotem w ruch sensu, jakim jest mowa.
Tak więc za polem badań, analizujących językowy układ tekstu jako całość i
wydobywających na jaw jego strukturę semantyczną, pojawia się jeszcze jeden kierunek
pytania i badania – właśnie hermeneutyczny. Podstawą tego kierunku jest fakt, że język
odsyła nas zawsze poza siebie i poza to, co wyraźnie przedstawia. Język nie zlewa się z tym,
co jest w nim powiedziane, z tym, co dochodzi w nim do słowa. Otwierający się tu wymiar
hermeneutyczny oznacza naturalnie ograniczenie możliwości obiektywizacji tego, co się
myśli i co się komunikuje w ogóle. Wyrażenie językowe nie jest po prostu niedokładne i
wymagające poprawy, lecz zawsze i z konieczności - właśnie wtedy, gdy jest tym, czym
może być, kryje się za tym, co jest przez nie ewokowane i komunikowane. Mówienie
implikuje bowiem nieustannie jakiś włożony weń sens, który spełnia swą funkcję tylko
wtedy, gdy pozostaje w cieniu; wydobyty na jaw w ogóle traci swą funkcję. Dla wyjaśnienia
tego stanu rzeczy chciałbym odróżnić dwie formy, w jakich mówienie kryje się w powyższy
sposób samo za siebie: to, co w mówieniu nie powiedziane – a przecież obecne, i to, co
zakryte przez mówienie.
Weźmy na początek pod uwagę to, co powiedziane jako nie powiedziane. Otwiera się
tu przed nami wielki obszar okazjonalności wszelkiego mówienia, okazjonalności, która
współtworzy sens mowy. Okazjonalność to zależność od okoliczności, w jakich użyte jest
dane wyrażenie. Analiza hermeneutyczna potrafi dowieść, że taka zależność od okoliczności
sama nie jest okazjonalna, tak jak choćby tak zwane wyrażenia okazjonalne typu „ten” czy
„to”, których osobliwość semantyczna polega na tym, że nie posiadają one, jak wiadomo,
żadnej trwałej, dającej się określić treści, lecz podobnie jak formy puste dają się podstawiać
lub też można w nie wstawiać, tak jak w formy puste, różne treści. Analiza hermeneutyczna
potrafi jednak dowieść, że ta okazyjność czy okazjonalność stanowi istotę mówienia w ogóle.
Wypowiedź nie jest bowiem obdarzona jakimś jednoznacznym sensem w swej językowej i
logicznej strukturze - wszelka wypowiedź jest jakoś umotywowana. Dopiero pytanie, kryjące
się za każdą wypowiedzią, nadaje jej sens. Z drugiej strony dzięki hermeneutycznej funkcji
pytania wypowiedź jako taka jest zawsze odpowiedzią. Nie będę tu mówił o całkowicie
jeszcze zaniedbanej hermeneutyce pytania. Istnieje wiele rodzajów pytań i każdy wie, że
pytanie może zostać odebrane jako pytanie nawet wtedy, gdy nie jest w żaden sposób
wyróżnione syntaktycznie. Mamy tu na myśli specyficzny ton pytajny, dzięki któremu pewna
całostka mowy sformułowana jako zdanie orzekające nabiera charakteru pytania. Pięknym
przykładem jest jednak także zjawisko odwrotne; gdy mianowicie coś, co ma charakter
Zgłoś jeśli naruszono regulamin