Przeklęci t1 - Sojusznicy.txt

(582 KB) Pobierz
Alan Dean Foster

Sojusznicy

tom I trylogii Przeklęci


Przekład: Radosław Kot
ANBER
Tytuł oryginału: ACALL TO ARMS
Ilustracja na okładce: KLAUDIUSZ MAJKOWSKI
Redakcja merytoryczna: ELŻBIETA GEPNER
Redakcja techniczna: LIWIA DRUBKOWSKA
Korekta: ELŻBIETA GEPNER
Copyright © 1991 by Thranx, Inc. Ali rights reserved
For the Polish edition Copyright © 1996 by Wydawnictwo Amber Sp. z o. o.
ISBN 83-7169-160-2
Wydawnictwo Ainber Sp. z o.o.
Warszawa 1996. Wydanie I
Druk: Elsnerdruck Berlin


Dla Roberta i Melody Bryanów:
Niech wszystkie koty zawsze witają was mruczeniem,
prowadząc tam, dokądkolwiek zechcecie pójść.



Rozdział 1



Decydent spoczywał spokojnie na półkolistym legowisku dowodzenia zawieszonym wysoko nad podłogą, na samym końcu rozbudowanych wysięgników maszynerii centrum. Jednym dotknięciem mógł opuścić lub unieść stanowisko, przesunąć je w lewo czy w prawo ku podkomendnym. Równie dobrze mógłby ich wprawdzie kontrolować i wspierać radą za pomocą przypiętych klamrami do głowy łączy komunikacyjnych, jednak rasa Ampliturów nade wszystko przedkładała kontakt osobisty.
Poprawił się na poduszce, obejmując ją wszystkimi czterema krótkimi łapami, co pozwalało na swobodne manewrowanie parą wystających z boków głowy czułków. Każdy wieńczyły cztery chwytne palce. Palce te zginały się i poruszały, jakby w niemym walcu dyrygowały niewidzialną orkiestrą.
Sferyczne, złotem nakrapiane oczy obiegły rozległe pomieszczenie. Szparki źrenic zwężały się i rozszerzały szukając miejsc, gdzie być może należałoby interweniować. Czyniąc jakiekolwiek sugestie, Decydent zawsze starał się dodać delikwentowi odwagi, unikał opryskliwości, która tak często cechowała inne rasy. Surowości nie przejawiał wcale. Niegdyś wadą Ampliturów było niezdecydowanie, ale to działo się jeszcze zanim poznali Cel. Zanim osiągnęli dojrzałość.
Trudno uwierzyć, że mogło kiedyś nie być Celu. Decydent znał historię, wiedział jak rzecz wyglądała przed laty, ale nie potrafił ogarnąć tej dawnej epoki wyobraźnią. Jawiła mu się jako fragment dziejów innego zupełnie wszechświata. Świadomość
istnienia Celu pozwoliła rasie Ampliturów dorosnąć i odmieniła ją po wsze czasy.
Teraz Cel odmieniał oblicze Galaktyki.
Zanim to nastąpiło, całkiem zadowoleni z przypadającego im losu Ampliturowie rozwijali po prostu swoją skromną cywilizację. Uprawiali sztuki, doskonalili się, radośnie gmatwając rzeczy proste i najbardziej ze wszystkiego pragnęli, aby zostawić ich w spokoju, dać im możliwość trwania przy własnym tempie przemian, szansę bycia sobą i nikim więcej. A potem uświadomili sobie, że istnieje Cel.
Decydent musnął łagodnie kontrolki i sierp legowiska skierował się w lewo i na dół, do stanowiska nawigacji. Jak oni mogli żyć kiedyś, nie znając Celu? Niedorzeczność!
We wczesnych stadiach ewolucji najważniejszą rolę odgrywały instynkty. Ampliturowie pławili się wówczas w ciepłych wodach ojczystego świata i przebierając słabo rozwiniętymi odnóżami ledwo potrafili wypełznąć na błotniste brzegi zbiorników, gdzie przeszukiwali czułkami obfitujące w jadalne skorupiaki pokłady mułu. Pojawiały się wprawdzie pierwsze przebłyski inteligencji, jednak istoty te mnożyły się wciąż bezmyślnie, spędzając życie na przetwarzaniu białka roślinnego i zwierzęcych protein. Najważniejsze były dla nich sprawne jelita i odpowiednio ostre zęby.
Owszem, jakaś cywilizacja istniała, świadczyły o tym jasno zapisy historyczne, ruiny, przekazy o dawnych triumfach i wytwory rozwijanej z latami, unikalnej techniki Ampliturów.
Ale wszystko to było niczym: technika, sztuka, nawet życie samo w sobie nie znaczyło nic bez Celu, który nadawał wszelkiej rzeczy treść i formę.
Wystarczyło pomyśleć chwilę aby pojąć, że daje to poczucie siły, pomaga pokonać niezdecydowanie, lęk przed niewiadomym. Decydent był dumny, że może służyć Celowi.
Pomruk silników statku i gwar załogi przelewał się z cicha pod legowiskiem. Technicy pogadywali w mnogości języków na różne tematy, opowiadali sobie nawet dowcipy. Pozbawieni praktycznie poczucia humoru Ampliturowie nie odczuwali potrzeby żartowania, ale dzięki wytrwałości i ciężkiej pracy nad sobą zdołali jednak zrozumieć sens tego zjawiska.
Zresztą to nieistotne. Ważne, że wszyscy służyli Celowi. To pozwalało nazwać ich istotami prawdziwie cywilizowanymi.
Oczywiście zdarzały się gatunki ślepe na prawdę. W opracowaniach historycznych wspominano o takich wynaturzeniach dość beznamiętnie. Były więc rasy, które nie dawały się ani nawrócić, ani odmienić biologicznie, ani w żaden inny sposób naprowadzić na jedyną słuszną drogę. Rasy wrogie lub szalone. Pozostawało je wyeliminować, aby nie przeszkadzały w krzewieniu prawdy.
To akurat budziło największy żal Amplitura. Nie żeby uważał zgładzenie całej rasy za coś niewłaściwego, on bolał nad zaprzepaszczeniem szansy. Skoro kogoś nieodwołalnie nie ma, nigdy już nie pozna Celu, nie przyłączy się do Wspólnoty. W ciągu ostatniego tysiąca lat dwakroć jedynie trzeba było podejmować podobne kroki. Pamięć o tych katastrofach pobudzała Ampliturów i ich sojuszników do jeszcze większych wysiłków.
Decydent postanowił sobie, że nigdy nie dopuści do takiej porażki. Jego poprzednicy zrobili rzecz konieczną, ale pamięć o ich niepowodzeniu kładła się cieniem na blaskach sukcesów kolejnych decydentów.
Ampliturowie zmienili się jednak przez stulecia, dołączyły do nich nowe rasy pragnące dążyć do wspólnego Celu, powiększyły się zasoby wiedzy, rozwinęła nauka. Przybysze przyczynili się znacznie do owego postępu, wprowadzając nowe sposoby myślenia, nowe spojrzenia na stare problemy, swoje szczególne zdolności oddając w służbę Celowi.
Pod tym względem Ampliturowie nie jawili się ani jako lepsi, ani jako gorsi, bowiem wobec Celu wszyscy byli równi. Owszem, byli odkrywcami Celu, wiedzieli jak wielka ciąży na nich odpowiedzialność. Gdyby pojawiła się jakaś nowa rasa zdolna do przejęcia brzemienia, oddaliby je bez słowa sprzeciwu. Jednak wobec braku kogoś takiego wypełniali swą powinność i nie sarkali.
Decydent wiedział, że przecież ktoś musi tym wszystkim zarządzać.
Inne rasy służyły Celowi wedle swych możliwości. Krygolici byli świetnymi żołnierzami i jeśli nie udawało się uniknąć walki, zawsze dzielnie stawali do boju. Segunianie prezentowali się jako biegli rzemieślnicy. Mrowie Treturi dostarczało wielu rasom żywności. Podobni fizjologicznie do Ampliturów Molitarowie byli istotami silnymi i wyglądali na tyle groźnie, że czasem samo zademonstrowanie tych istot wystarczało dla przekonania opornych bez walki. Przydawali się bardzo i obniżali tym samym koszty, bowiem wojna to zawsze drogie przedsięwzięcie. Ponadto każdy poległy to o jeden umysł mniej w służbie Celu.
Ale nie ma się co martwić, pomyślał Decydent. Wszystko idzie dobrze. Nie tak dawno kolejna inteligentna rasa przyłączyła się do Wspólnoty Celu. Potężnie zbudowane, ale prymitywne istoty. Aszreganie stawili wprawdzie z początku opór, ale wobec wielkiej dysproporcji technologicznej trwał on dość krótko. W chwili nawiązania kontaktu stali na niższym szczeblu rozwoju niż Krygolici, trochę wyżej niż Molitarowie. Równie dobrzy pomocnicy jak wszyscy inni.
W odróżnieniu od pozostałych ras mieli zwyczaj unikać walki, gdy uznawali ją za daremną. Potem okazali nieoczekiwaną dojrzałość, błyskawicznie otwierając się na piękno Celu.
Taki musi być los każdej inteligentnej rasy i nie ma innego wyjścia, pomyślał z przekonaniem Decydent, przesuwając legowisko od centrum nawigacji do wewnętrznego stanowiska inżynierskiego. Widząc nadciągającego dowódcę, załoga żywiej zakrzątnęła się przy pracy. Miła i właściwa reakcja, prawda?
Dowódca nie uśmiechnął się, bowiem było to niemożliwe z racji specyficznej budowy ust, wszelako złociste i srebrzyste błyski przebiegły po jego cętkowanej, pomarańczowej skórze. Jasne smugi układały się w niepowtarzalny, inny dla każdego Amplitura wzór.
Cała ściana naprzeciwko działu inżynierii była przezroczysta. Uczyniono ją taką z czysto estetycznych względów. Kamery i detektory były o wiele sprawniejsze i sięgały dalej niż jakiekolwiek oko, jednak ten pokaz możliwości fachowych związanych sojuszem z Ampliturami techników robił należyte wrażenie, był hołdem oddanym ich umiejętnościom.
Decydent spojrzał na roje gwiazd, na personel wiodący kruchy statek między tymi gwiazdami i raptownie trącił kontrolki. Legowisko wystrzeliło do góry. Wielu Ampliturów cierpiało na lęk wysokości, ale Decydent dawno już zdusił w sobie ów atawizm. Nie można pozwolić, aby ktoś odpowiedzialny za bezpieczeństwo wielu statków przejawiał aż tak trywialną słabość.
Kierowała nim czysta determinacja, ta sama, która wyniosła go na stanowisko dowódcy. Skromna to nagroda za tyle ciężkiej pracy.
Wszystko było sprawą zrozumienia i zaufania technice. Pewność, że legowisko, wysięgniki i zasilanie nie zawiodą, pozwoliła zwalczyć lęk. Decydent wiedział, że nie każdy potrafi pokonać własne słabości. Z góry spojrzał na kręcący się wokół personel.
W sali dowodzenia pracowali ramię przy ramieniu przedstawiciele co najmniej tuzina różnych ras, inni jeszcze pełnili odpowiedzialne funkcje w pozostałych częściach statku. Nikt nie wywyższał się ponad sąsiada. Drobny Akaryjczyk pomagał masywnemu Molitarowi, pająkowaci Scgunianie wdzięcznie usuwali się z drogi płynnemu Aszreganowi, wszyscy zjednoczeni w dążeniu do Celu. Wszyscy, prócz zapewne kilku renegatów, bowiem wśród każdej rasy trafiają się godne pożałowania wyjątki. Załoga tworzyła zwarty zespół, ich myśli i czyny dążyły wspólnie do jednego końca, który zwieńczy dzieło.
I tym właśnie był Cel, niczym innym. Prosta sprawa, tak prosta, że nawet nieco ograniczeni Yandirowie potrafili rzecz zrozumieć. Celem bowiem było zbratanie, całkowita i obejmująca wszelkie dziedziny fizyczna, kulturowa i umysłowa integracja.
Cywilizacja, która osiąga pewien stopień rozwoju technologicznego i ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin